ďťż
cranberies
Przyjechałam do stajni, aby przygotować się specjalnie do naszych pierwszych zawodów skokowych mini LL, gdzie będą obecne straszaki. Nie byłam specjalnie niespokojna, bo Tulpa jest koniem z natury bardzo odważnym, ale to, że należało poćwiczyć, nie podlegało dyskusji. Najpierw zebrałam parę gałązek i doniczek z roślinkami, jakąś starą derkę, wyciągnęłam starą czerwoną podmurówkę, a także jaskrawy, tęczowy plakat mojej siostrzenicy. Potem chodziłam po podwórku, szukając inspiracji. Znalazłam niewielką beczkę i parę butelek. Przydadzą się, a co! Miałam też w kieszeni białą foliówkę. W zasadzie całkiem niezły zbiór. W hali ustawiłam przeszkody:
1. krzyżak 40cm z drągiem na galop 2. stacjonata 60cm z odkosami i starą derką na drągu 3. okser 50cm z butelkami i czerwoną podmurówką 4. stacjonata 70cm z tęczowym plakatem 5. okser 70cm z beczką 6. stacjonata z roślinkami i foliówką Uznałam, że to wystarczy. Zapowiadał się ciekawy trening. Poszłam po Tulpę na padok, sprowadziłam ją do stajni. Dałam jej chwilę na napicie się, podczas gdy sama przynosiłam potrzebny sprzęt. Na szczęście była czysta, więc przygotowanie jej nie zajęło mi dużo czasu. Po dziesięciu minutach byłyśmy gotowe, więc wyprowadziłam ją ze stajni, poszłyśmy na halę, zamknęłyśmy na sobą drzwi. Klacz rozglądała się z ciekawością, szczególnie zerkając na butelki po wodzie mineralnej, od której odbijało się światło. Nie była przestraszona, bardziej zaintrygowana. Przy rozstępowaniu cały czas starałam się krążyć wokół straszaków, nawet stanęłam przy kilku ciekawszych tak, by mogła je powąchać. Butelki, foliówka i plakat zwróciły jej uwagę - na resztę nawet nie spojrzała. Lawirowałyśmy zgrabnie pomiędzy przeszkodami, aż przeniosła swoje zainteresowanie na ziemię. Uznałam, że to dobry znak, więc przeszłyśmy do kłusa, wciąż na luźnej wodzy, ale żwawo idąc do przodu. Kierowałam nią łydkami, co chwila zmieniając kierunek lub wjeżdżając na koła. W końcu zaczęłam skracać wodze i trochę rozluźniać "na boki", wyginając na zewnątrz i do wewnątrz, ale tylko delikatnie. Cały czas zjeżdżałam z głównego śladu, żeby ustawić ją na pomoce. Reagowała na nie szybko, prawidłowo. Potem wjechałam na koło, zaczęła trochę przeżuwać wędzidło. Przeszłam do stępa, znowu zakłusowałam, zmieniłam kierunek, znowu stęp, zatrzymanie, nieruchomość, stęp, kłus. Potem na dłuższej ścianie trochę wydłużyłam, żeby na krótkiej skracać, a nastepnie odwrotnie. Były to nieznacznie zmiany, ale czułam, że Tulpa też widzi różnicę, była naprawdę wrażliwa na pomoce. Wkrótce przeszłam do galopu - nie chciałam się dziś tak rozdrabniać, jako że dopiero zaczyna ze skokami, więc nie ma wyrobionej kondycji. Po dwóch kółkach zrobiłam woltę, wjechałam na przekątną, gdzie przeszłam do kłusa, zrobiłam jedno okrążenie przed ponownym zagalopowaniem, ale tym razem na drugą nogę. Szła równo, bez wyrywania się. Znów starałam się trochę krążyć między przeszkodami, ale przestały być dla niej interesujące, więc się poddałam. Do stępa, dwie minutki przerwy. Wróciłam na kontakt, wjechałam na woltę, gdzie najpierw przeszłam do kłusa, a następnie do galopu. Wyjechałam z powrotem na ścianę, gdzie trochę skróciłam wykrok, jednam po połowie okrążenia wróciłam do roboczego i najechałam na krzyżaka. Trochę zbyt mocny skok nad wskazówką i samą przeszkódką, ale przynajmniej lądowanie na dobrą nogę. Jeszcze raz. To dla niej nic, ale musimy pozbyć się nadmiaru energii, żeby nie urywała fouli. Wydłużyłam wykrok na długiej ścianie, zostając tak przez następne trzy okrążenia, a potem trochę skróciłam i najechałam jeszcze raz. Tym razem było akurat. Pogłaskałam, zmieniłam kierunek i skierowałam Tulpę na stacjonatę z odkosami, której drąg był przykryty starą, częściowo zjedzoną przez myszy derką jeszcze po Coconucie. Tulpa postawiła uszy do przodu, ale poza tym nie było żadej zmiany. Skok był pewny i spokojny. Najechałam jeszcze raz, ale z innego łuku - to samo. Nie robiło to na niej wrażenia. Do stępa na minutkę, a potem galop i okser 50cm z ustawionymi butelkami i czerwoną podmurówką. Był niewysoki, ale to jednak okser, i to "udziwniony". Klacz zaczęła dziwnie podstawiać zad i unosić przód w miarę zbliżania się do przeszkody, ale bez paniki zrobiłam woltę, ale wciąż była zbyt podekscytowana, więc kolejną, i dopiero po niej zdecydowałam się "puścić" Tulpę na przeszkodę (oczywiście wciąż pod ścisłą kontrolą). Oddała duży, pełny skok. Trochę zbyt wysoko, ale jeszcze nauczę ją ekonomicznego pokonywania parkuru. Mamy na to czas. Poklepałam. Najechałam jeszcze raz, tym razem planując pojechać derkową stacjonatę, butelkowy okser, a na koniec stacjo 70cm z tym śmiesznym plakatem, nieprzerwanie, jako miniparkur. Jak postanowiłam, tak zrobiłam. Z dwiema pierwszymi poszło jak z płatka, zero problemu. Przyznam, że ja trochę obawiałam się tęczy, ale bezpodstawnie. Znowu Tulpa postawiła uszy do przodu, ale nic poza tym. Chyba bardzo lubiła stacjonaty. Czułam jej pierwsze baskile, ciągnięcie szyją. Bardzo ją do tego zachęcałam przez delikatną rękę i klepanie po skoku. Rozpierała mnie duma, że kasztanka tak szybko łapie. Przeszłam do stępa na pięć minut, aby zaczerpnąć oddechu. Kobyłka wydawała się pełna energii i zainteresowana tym, co się działo i co ją czekało. W końcu znowu zagalopowałyśmy i najechałyśmy na okser 70cm z beczką, którą znalazłam na terenie Aurum Animus. Trochę za blisko podprowadziłam ją do przeszkody, więc puknęła pierwszy drąg, ale nic nie spadło, za to widziałam jej reakcję - położone uszy, irytacja. Oj, nie podobało jej się dotykanie przeszkód. Dobrze to wróżyło. Najechałam jeszcze raz - poprawione super. Od razu ostatnia stacjonata z roślinkami i foliówką, ale tu straszaków nawet nie zauważyła. Nie miałam do czego się przyczepić. W stępie obmyśliłam sobie trasę parkuru. Nie była idealna, bo musiałam dwa razy zmieniać nogę, żeby w miarę to wyszło, ale to nieistotne. Pierwszy był okser z butelkami, potem stacjo z odkosami i derką, następnie stacjo z tęczą i okser z beczką w jednej linii i roślinki na sam koniec. Półparadka, galop i do roboty. Dwie przeszkody od niechcenia - wydawała się już zupełnie obyta, niesamowite. Przy butelkach uszy do przodu, ale tylko to. Niestety, w trakcie zadzwonił mój telefon, co mnie rozproszyło i musiałam wjechać na koło, żeby przypomnieć sobie, jak powinnam jechać. Kolejna bez zarzutu. Okser 70cm mógłby być trochę dalej, ale i tak mieściło się to w normie, klacz nawet trochę nas podratowała. Ostatni cel - roślinki. Czułam, że zaczyna być zmęczona, ale cisnęłam ją łydkami, żeby nie traciła woli walki na ostatniej przeszkodzie. Podziałało - oddała okrągły, pełny skok. Super. Poklepałam ją po dwóch stronach szyi, a nawet odwróciłam się, żeby pogłaskać ją po zadzie. Rzuciłam wodze, zaczęłam krążyć między przeszkodami. Po paru okrążeniach zarzuciłam jej na plecy derkę, ale zostałam jeszcze, żeby ochłonęła. Po piętnastu minutach zsiadłam, wyprowadziłam ją z hali i poprowadziłam do boksu, gdzie zdjęłam z niej sprzęt. Tak jak po ostatnim treningu skokowym, od razu sięgnęła do poidła. Kiedy tak na nią patrzyłam, zalewała mnie fala ciepłych uczuć. Na razie świetnie się dogadywałyśmy, oby tak zostało. Byłam dumna z niej i z postępów, jakie tu zrobiła, choć nie jest ze mną długo. Poleciałam na halę, żeby sprzątnąć bałagan, jaki po sobie zostawiłam, ale wróciłam, żeby ją wydrapać za uchem. W końcu przypomniałam sobie o nieodebranym połączeniu, więc pośpiesznie odniosłam sprzęt i oddzwoniłam w drodze do auta. |