ďťż
cranberies
Z rana postanowiłam porządnie zabrać się za swoje konie, bo ostatnimi czasy leniuchowały okropnie. Ledwo żywa zwlokłam się z łóżka, wyszykowałam i zaciągnęłam Filipa do stajni. Poprosiłam go o przyniesienie mi tego, owego i tamtego z siodlarni, sama natomiast poczłapałam do gniadej, od której to miałam rozpocząć dzień bez litości dla zwierząt (nie tylko o konie chodzi).
-Hej niunia, czas wrócić do normalnej pracy. - Powiedziałam gładząc pyszczek, który wystawiła na mój widok. Poczochrałam ją po czole, podrapałam za uchem i w końcu wyprowadziłam na korytarz. Uwiązałam luźno i wyszorowałam dokładnie. Poszło gładko, Holsztynka miała dziś dobry dzień. Ubrałam ją w ochraniacze, siodło i ogłowie, po czym podciągnęłam popręg i podsadzona przez Filipa poprawiłam się na jej grzbiecie po czym stępem na luźnej wodzy ruszyłyśmy ku maneżu. Rozgrzewka była wedle wzorca, chociaż nieco intensywniejsza. Początek na luźnej wodzy, potem ogarnięcie w stępie, trochę pracy w tym chodzie - wolty, ósemki, przejścia, zmiany ustawienia itp, następnie kłus i to samo. Po jakiś 10 minutach do pracy włączamy drążki, zatrzymania, cofania oraz wydłużenia i skrócenia. Żucia z ręki, różne kombinacje, dużo kręcenia i nieustanne zmiany. Gniada chętnie współpracowała, starała się, była skupiona na wykonywanej pracy i gotowa na najróżniejsze moje wymysły. Po 20 minutach kłusowania wykonałam parę łopatek, ustępowań i trawersów w kłusie, następnie przeszłam do stępa i w ramach odpoczynku przed galopem poprosiłam Etiudę o wykonanie zwrotu na przodzie oraz na zadzie, o przejścia między cofaniem a stępem itp. Na początku szły niemrawo, ale z czasem Holsztynka skoncentrowała się na ćwiczeniach, a ja po udanym przerobieniu ćwiczeń poprosiłam ją o zagalopowanie ze stępa. Gniada płynnie przeszła w ładny, okrągły trzytakt. Bardzo fajnie pracowała grzbietem, idąc lekko i bez wysiłku. Dwa okrążenia, parę wolt i dwa przejazdy przez 3 drążki co 1 fulę, następnie lotna zmiana nogi i to samo w przeciwnym kierunku. Poklepałam super pracującą kobyłkę i dodajemy na długich ścianach, skracamy na krótkich, zmieniając po paru powtórzeniach nogę na przekątnej. Mocne, wyraziste dodania, takie same skrócenia, zachowując impuls i rytm. Uwielbiałam tak się "bawić" z Etiudą, gdyż poprzez nieustanne i uparte wałkowanie doprowadziłam jej galop do naprawdę wysokiego poziomu. Poklepałam ją i przeszłam do kłusa. Równym, spokojnym kłusem naprowadziłam klacz na kopertę 60 cm. Pilnowałam rytmu i równowagi, gdyż gniada skacząca ostatnio dość sporadycznie zaczęła nieziemsko ciągnąć do przeszkód. Udało nam się pokonać krzyżaka prawidłowo, więc pochwała dla konia i jeszcze raz z tej strony, potem raz z kłusa z drugiej, następnie z galopu. Najazdy całkiem ładne, proste, na środek przeszkody, chodem równym i spokojnym. Zawsze nam pasowało, gniada starała się aż nadmiernie, w końcu 60 to maleństwa nie stanowiące nawet połowy tego, co będziemy dziś skakać na koniec. Galopując w prawo naprowadziłam Etkę na wcześniejsze drążki, stanowiące teraz potrójny szereg na jedną fulę z trzech stacjonat o wysokości: 40, 50 i 60. Najazdy spokojne, równe, podejścia bliskie, same skoki bardzo fajnie się zapowiadające. Filip stojący zwykle przy ogrodzeniu zmienił nam kopertkę w stacjonatę 90 cm. Wskazałam mu szereg jako kolejną rzecz do podwyższenia, sama oddałam parę skoków przez sztalkę, w obu kierunkach, z obu nóg. W innej części placu miałam ustawionego wąskiego oksera, z najazdem po łuku. Zmieniłam nogę na prawą i najechałam. Równo, spokojnie, w równowadze. Podeszłyśmy blisko i Etiuda pofatygowała się wreszcie, odbijając wyraźniej i pracując grzbietem. Klepnęłam ją po szyi i najechałam jeszcze raz. Inaczej wymierzając odległość nakłoniłam gniadą do zdjęcia się z daleka i pofatygowania, by nie zawadzić tyłami drugiego członu przeszkody. Kobyłka skoczyła pewnie i płynnie, dając do zrozumienia, że nietrudne dla niej takie zadania. Wylądowałam na lewą nogę i najechałam na stacjonatę, która mierzyła teraz 110 cm. Pach i po skoku. Pochwała, jedziemy na szereg, mający teraz kolejno 90, 100 i 110 cm. Etka zaczynała się nakręcać na serio, ale trochę wyraźniejsze sygnały z mojej strony działały na nią prawidłowo i na czysto pokonałyśmy szereg za pierwszym razem, za drugim i za trzecim także. Początki nie były wystarczające, skokom brakowało płynności, jednak po kolejnych dwóch podejściach poprosiłam Filipa o przekształcenie środkowej stacjonaty w oksera, sama najechałam na stacjonatę 120 cm z lewej nogi, zmieniając ją na prawą i kierując się na oksera 120 x 110. Równy, okrągły galop z troszkę większą iskrą i w końcu porządne wybicie. Gniada poskładała nogi, zapracowała szyją i grzbietem tak, jak na sportowca przystało. Poklepałam ją i najechałam na stacjonatę jeszcze raz. Po niej ponownie pokonałyśmy oksera i czas na szereg. Był trochę szerszy, gotowy na większe wysokości. Wjechałam w niego pewnym, równym i pozbieranym do kupy galopem. Przykładałam łydki na każdym odskoku zachęcając Etkę do postarania się. Holsztynka ładnie odpowiedziała na moje sygnały gibając z takim zaangażowaniem, że aż miło było siedzieć na jej grzbiecie. Poklepałam ją i najechałam z drugiego łuku. Hop, fula, hop, fula hop. Super. Przejście do stępa na chwilę, Filip podwyższył szereg do wymiarów 120, 115 x 100, 120. Samotna sztalka i okser wzrosły do wymiarów 130 cm, do tego postanowiłam włączyć w pracę linię na 4 fule złożoną z muru 130 i oksera 130 x 130. Zagalopowałam i nakierowałam Gniadą na stacjonatę, po której gwałtownie zawinęłam w prawo i skierowałam się na szereg. Najechałam równo, prosto, dokładnie wymierzając odległość do pierwszej przeszkody. Odskok wypadł idealnie, Niunia odbiła się mocno, świetnie zabaskilowała i miękko wylądowała, by po chwili znów odbić się, oddać świetny skok z miękkim lądowaniem i zrobić to samo po raz trzeci. Dzięki trzymaniu impulsu szereg poszedł nam gładziutko. Po wylądowaniu skierowałam kroki gniadej ku okserowi, do którego udało nam się dobrze podejść, a po wylądowaniu zmieniłam nogę przez półwoltę i pojechałam linię. Pchnęłam klacz do przodu przed murem, przy którym nie lubiłam żartować, ona sama nie planowała o niego zahaczać i oddała skok z sporym zapasem, mocno złożonym podwoziem i do tego poprawiając zadem. Wylądowałyśmy trochę twardo, ale po chwili jechałyśmy do przodu cztery wydłużone fule i wybijałyśmy się na oksera. Etiuda poszybowała gładko, lekko, po lądowaniu strzelając jednego baranka. Zaśmiałam się, klepnęłam ją i chwila stępa, Filip ustawi nam potrójny szereg na wysokość 125 cm, a jak dobrze pójdzie podwyższy do 130. No, nie ma żartów, szereg trudny, wagoniasty, nie ma miejsca na podstawowe błędy. Zagalopowałam na wolcie i okrąglutkim, równym galopem podprowadziłam zamkniętą w pomocach Holsztynkę najdokładniej jak mogłam, następnie nie było odwrotu. Pilnowałam impulsu i nie dałam niuni się rozwlec, co zaowocowało świetnym przejazdem. Poklepałam ją sowicie i z drugiej nogi. Tu Etka zaprezentowała większą werwę i było jej trochę ciasno, co ostatecznie zakończyło się zrzutkami na okserze i stacjonacie. Zatrzymałam ją po ostatniej przeszkodzie, przeszłam do stępa, a gdy Filip poprawił przeszkody zagalopowałam. Jeszcze raz. Złapałam trochę mocniejszy kontakt z pyskiem klaczy i pewnie podprowadziłam ją do pierwszego członu, przy kolejnych pilnując, by spryciara nie zagryzła wędzidła i nie pojechała "po swojemu", co na szczęście nie przyszło jej do łebka. Pochwaliłam ją i stęp, Filip zwiększa przeszkody do wymiarów 135, 130 x 120, 135. Nie powiem, trochę się cykałam, bo tak potężnych szeregów jeszcze nie pokonywałyśmy. Wierzyłam jednak w jej ogromny potencjał i umiejętności, w końcu to zaledwie 5-10 cm różnicy wysokości. Trzeba pojechać tak jak przedtem i powinno się udać. Zagalopowałam na woltce, uspokoiłam małpę, która czuła co się święci, rozmiękczyłam bawiąc się delikatnie wewnętrzną wodzą i jedziemy. Okrągły, energiczny galop o pośredniej fuli, koń zamknięty w pomocach, dokładne podejście do pierwszego członu, przy kolejnych pilnowanie siebie i konia, by nie zrobić nic głupiego. Kobyłka sadziła jak szalona, pozostając jednak usłuchaną i czujną. Po ostatnim członie odetchnęłam z ulgą, poklepałam sowicie Etkę i dla utrwalenia najechałam jeszcze raz z tej strony i raz z drugiej. Strach minął, ostatnie podejście było już całkiem całkiem wyluzowane, obie obyłyśmy się z sytuacją. Zadowolona poklepałam klacz po wilgotnej od potu szyi i kłusem na luźnej wodzy zrobiłam parę okrążeń, a na stępa pojechałam do lasu. Człapałyśmy sobie leśnymi ścieżkami przez około 20 min, następnie wróciłyśmy do stajni, w której panował niezwykle przyjemny chłód. Zatrzymałam klacz przed boksem, rozsiodłałam i zabrałam na myjkę. Tam odkręciłam letnią wodę, którą zmyłam z klaczy pot, przy okazji pozbywając się innych brudów. Polewając wodą wzięłam rękawicę do masażu i pomęczyłam trochę zmęczone wysiłkiem mięśnie Etki. Ta rozluźniła się, odprężyła i zaczęła przysypiać. Gdy skończyłam ściągnęłam z niej nadmiar wody za pomocą specjalnego sprzętu i wlepiłam uwiąz Filipowi, nakazując zabranie jej na trawę, by podjadła i wyschła. Sama ruszyłam dalej, czekały mnie jeszcze da pozostałe konie, może nawet więcej, któż to wie? |