ďťż

Ujeżdżenie - Przypomnienie większości elementów

cranberies
Obudził mnie deszcz uporczywie bębniący w szybę. „Pięknie..”pomyślałam zwlekając się leniwie z łóżka. Dość szybko doprowadziłam się do ładu i poszłam do stajni. Otworzyłam drzwi, by ją wywietrzyć. Przywitana kilkoma końskimi rżeniami od razu poczułam, jak wypełnia mnie energia i chęć do pracy. Wypuściłam konie na pastwiska – wszystkie, prócz Punia, od którego chciałam zacząć treningi. Kucyk pobudzony i pełen pozytywnej energii przyglądał się każdej mojej czynności. Po posprzątaniu co nieco w stajni przyniosłam z siodlarni hackamore, owijki, kaloszki, pad ujeżdżeniowy i siodło. Wyprowadziłam kuca na korytarz, uwiązałam i zdjęłam derkę. Znów olśniewająca czystość.
-Mały, ty nie jesteś chory? - Powiedziałam patrząc zdziwiona na malucha. Kucyk spojrzał tylko na mnie swoimi błyszczącymi oczętami i zabrał się za rozbrajanie uwiązu. Westchnęłam i szybko przejechałam po nim miękką szczotką, kopystką wyskrobałam budy z kopyt a na koniec rozczesałam grzywę i ogon. Pogładziłam wałaszka po szyi i zabrałam się za owijki. Szybko się uporałam, założyłam na przody kaloszki, następnie na grzbiet czaprak i siodło, zapinamy popręg i hackamore. Ogłowie to naprawdę świetnie działało na malucha. Potem zarzuciłam na wałaszka derkę i dokładnie sprawdziłam, czy wszystko jest dobrze założone. Gdy wszystko było gotowe założyłam rękawiczki, dociągnęłam kucykowi popręg, wzięłam w jedną dłoń bat ujeżdżeniowy i wsiadłam. Żwawym stępem ruszyliśmy przez ten okropny deszcze na półhalę. Nie chciałam przeszkadzać Marcepance w skokach – dziś razem z Latającym mieli pracować na szeregach, a nasza pingwiniąca się dwójka raczej by im nie pomogła. Gdy dotarliśmy na miejsce byliśmy cali mokrzy. Zrezygnowana podjechałam z kucem do jednej z beczek, ustawionych na potrzeby treningu Devy, kiedy jeszcze u nas była i powiesiłam na niej mokrą derkę.

Ruszyliśmy luźnym, swobodnym stępem po różnych dużych łukach, zmieniając często kierunki i kręcąc się po części bez celu. Po ok. 7 minutach zaczęłam zbierać kucyka i ćwiczyć przejścia, duże i małe koła, z czasem także ustępowania, różne zwroty a nawet cofania. Przy pierwszych podejściach do każdego ćwiczenia mały był sceptyczny i nieco opornie szedł. Ustępowania były krzywe, kuc zostawał zadem. Dopiero gdy dostał lekkiego kopa w bok ogarnął się i zaczął pracować, a nie udawać, że pracuje. Najwyraźniej jego też pogoda nie przysposabiała do treningu. Po kolejnych 10 minutach ćwiczeń w stępie zaczęło nam coś wychodzić. Puniek w końcu się skupił na pracy, zaangażował jakoś w to, co robi i zaczął myśleć. Była to idealna pora na kłus. Sprawdziłam tylko popręg, dociągnęłam o dziurkę i ze stój zakłusowanie.
Maluch wyraźnie zaangażował się w robotę. Dzięki braku skośnika i dużej swobodzie w pysku wciąż międlił pyszczkiem i uważnie słuchał moich sygnałów. Na początek jakieś duże koła, czasem woltki, dużo przejść do stępa czy stój i wracania do kłusa. Pracowaliśmy sporo nad zaangażowaniem zadu i zaokrągleniem grzbietu, które dziś wyraźnie nie chciały pracować. Pomogły nam w tym drążki, które jednocześnie rozbudziły nieco malucha. Stopniowo, z upływem czasu zaczęłam włączać elementy takie jak żucie z ręki, skrócenia, dodania, wężyki, serpentyny, a po odpowiednim rozgrzaniu także ustępowania. Pun chodził coraz ładniej, wraz z wzrastającym stopniem trudności ćwiczeń coraz bardziej się angażował. Bardzo starannie i z wyczuciem reagował na pomoce, ustępowania były wprost znakomite! Od razu na mojej twarzy pojawił się uśmiech. W pewnych momentach jeszcze się zamyślał i gubił albo nogi, albo zad, ewentualnie robił się nieco flegmatyczny. W końcu zaczęliśmy włączać w jazdę łopatkę do wewnątrz, trawers i renwers. Z początku były problemy z dobrym ustawieniem się kucyka, jednak stopniowo, w miarę ćwiczeń zaczęło to wyglądać jak należy. Kary szybko łapał, skupił się na pracy i dość krótko po rozpoczęciu wykonywania tych figur w obie strony mieliśmy je opanowane. Postanowiłam spróbować wykonać ciąg. Nakłoniłam Punia do rewersu, z którego potem poprzez zepchnięcie zadu przeszłam w ciąg. Kucyk zdezorientowany zaczął gubić rytm, na co zareagowałam wyraźnymi sygnałami. Pilnowałam dobrego zgięcia w żebrach, ustawienia całego ciała i impulsu. I tak poprzez renwers powolutku dochodziliśmy do bardzo ładnego ciągu. Po kilku seriach takich ćwiczeń spróbowałam przejść do ciągu od razu z kłusa. Pilnowałam, by wałaszek zaczął figurę wykonywać od głowy, a nie zadu. Uległość malucha bardzo nam przy tym pomogła, bo już za pierwszym razem wykonaliśmy bardzo ładny, swobodny ciąg w prawo, potem w lewo.
-Super! Dobry kucyk – Powiedziałam klepiąc Puńka po szyi i wykonując żucie z ręki. Porozciągaliśmy się chwilę po dużym wysiłku i do stępa. W ramach odpoczynku kilka razy cofanie, różne figury w stępie, w tym zwroty na zadzie i przodzie (wałkowane niegdyś bardzo długo, dziś były bardzo dobrej jakości). W końcu pozbierałam kucyka do kupy i zagalopowanie ze stępa. Bardzo ładne, płynne, z lekkim barankiem świadczącym o zadowoleniu małego. Pogalopowaliśmy trochę po ścianach, trochę po kołach i zaczynamy pracę. Na dzień dobry przejścia galop-kłus-galop, galop-stęp-galop itp. Do tego dołączyłam po pewnym czasie dodania i skrócenia, różne trudniejsze przejścia i figury wymagające wyraźnego skupienia. Po jakimś czasie odstawiłam przejścia i zajęliśmy się chodami bocznymi i lotnymi. Z początku masakrycznie – zero zgrania, ciągłe sprzeczki, kilka buntów. W końcu jednak jakoś wyszłam na swoje, wykonałam kilka dobrych elementów i dałam kucykowi spokój. Nad lotnymi nie musieliśmy pracować, praktycznie na każdym treningu je wykonujemy i idą nam naprawdę dobrze. Przegalopowałam jeszcze kucyka na luźnej wodzy w półsiadzie, dałam się wyszaleć (przy okazji przejechaliśmy raz wokół beczek z dość dobrym czasem jak na amatorów) i do kłusa.
W kłusie dałam się kucykowi porozciągać, rozluźnić, ale też nie odstawiłam nowych elementów. Wałaszek szybko łapie, więc nie miał już problemów z żadnym ćwiczonym dziś elementem. Zadowolona poklepałam go i do stępa. Byliśmy cali mokrzy, wiatr wcale nam nie pomagał. Szybko okryłam kucyka derką i pokłusowaliśmy na halę, bo pogoda pogarszała się z sekundy na sekundę. Na miejscu było ciepło, cicho i jasno. Marc akurat przechodziła do stępa.
-Hej. I jak dzisiaj? - Spytałam się podjeżdżając do koleżanki
-Dobrze. O wiele lepiej niż ostatnio, chłopina się ogarnia – Odparła z uśmiechem. - A jak u was?
-Tez okej. Pouczyliśmy się ciągów, popracowaliśmy nad chodami bocznymi i wszystko gra.
Gawędziłyśmy jeszcze przez dobrych 20 minut, bo na dworze lało i wiało tak, że wyjście z hali byłoby ryzykowne. W końcu oba karuski odpoczęły, pogoda się nieco uspokoiła, więc szybko do stajni.

Zatrzymałam Puniaczka przed jego boksem. Wszystkie konie były już w swoich domkach, sprowadzone przez stajennych. Zsiadłam z malucha, rozsiodłałam, odziałam w polarową dereczkę i na myjkę. Szybko, ale dokładnie schłodziłam mu nogi, umyłam gdzie trzeba było i do boksu. Tam wymasowałam grzbiet i szyję, dałam marchewkę i buraka, wygłaskałam, wycałowałam i zostawiłam samego. Sama odniosłam sprzęt i poszłam zająć się resztą koni.
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • black-velvet.pev.pl
  • Tematy
    Powered by wordpress | Theme: simpletex | © cranberies