ďťż
cranberies
Czas się wziąć w końcu za diablicę, bo nic tylko bąki zbija, tyje i broi. Z rana uprzątnęłam z pomocą biednego, obolałego Filipa (on się wczoraj musiał zająć wesołą gromadką + całą stajnią, ja ledwie żywa leżałam w łóżku i zrzędziłam wszystkim jak najęta) wszystkie przeszkody z hali i ruszyłam do Lith. Gniada powitała mnie krótkim szczurem, potem jednak dostrzegła smakołyka w dłoni i nagle, niczym dotknięta różdżką zaczęła wyjątkowo domagać się uwagi. Podroczyłam się z nią trochę, podrapałam to tu, to tam, w końcu jednak wyszłam na chwilkę, by przynieść potrzebny mi dziś sprzęt. Wyciągnęłam z siodlarni siodło ujeżdżeniowe, gruby pad, żel, owijki + podkładki pod nie, kaloszki, derkę polarową (parę dni temu Lith została ogolona) i ogłowie z podwójnie łamanym wędzidłem smakowym. Wszystko to zaniosłam pod boks klaczy i ruszamy. Ściągnęłam z niej derkę, chwyciłam miękką szczotkę i przejechałam po krótkiej, ale już ładnie układającej się, błyszczącej sierści, dokładnie rozczesałam ewentualne zaklejki i poszłam po szczotkę do grzywy i ogona. Lithium stała całkiem spokojnie, nie wkurzała się, jedynie kombinowała, co by tu zrzucić, pomiętosić, jak by mnie tu skubnąć itd. Z kopytami problemów nie było. Szybko zawinęłam jej nogi, założyłam żel, pad i siodło, derkę i na koniec ogłowie. Przy zapinaniu pasków gniada parę razy machnęła głową, jednak była ogólnie bardzo grzeczna. Ubrałam rękawiczki, ciepłą kamizelkę, kask i ruszyłyśmy na halę.
Po zamknięciu drzwi szybko podciągnęłam popręg i wsiadłm z pomocą schodków. Lithium grzecznie acz niecierpliwie poczekała, aż się wgramolę, po czym ruszyła bardzo szybkim, obszernym stępem. Dałam jej luźną wodzę i co jakiś czas jedynie zmieniałam kierunek używając samego dosiadu. Nie było to zbyt proste, bo młodą interesowało wszystko dookoła i duża ilość energii, która wręcz ją roznosiła. Postępowałyśmy tak 10 minut i nabrałam wodze na kontakt, stęp pośredni. Utrzymując impuls u klaczy delikatnie bawiłam się wewnętrzną wodzą, często nią odpuszczając podczas gdy zewnętrzna utrzymywała stabilny, ale elastyczny, lekki kontakt. Ładnie mi na to odpowiadała rozluźniając się w szyi i żując wędzidło. Z początku jeszcze łatwo się rozpraszała i co rusz podrywała głowę, jednak stopniowo, minuta po minucie, koło po kole, zaczynała się koncentrować na pracy. Kiedy miałam już konia w ręku, postawionego na pomoce i skupionego na wykonywanych ćwiczeniach zabrałam się za kręcenie kół. Najpierw duże, po 20 m. W różnych miejscach, najpierw w prawo, potem w lewo. Zewnętrzną wodzą i łydką pilnowałam, by nic nie wypadało poza wyimaginowaną linię okręgu, wewnętrzną łydką utrzymywałam ciało klaczy w lekkim łuku i pilnowałam impulsu, wewnętrzną czasem delikatnie się pobawiłam skupiając i rozluźniając kobyłkę. Lidka fajnie odpowiadała na moje pomoce, duże, a potem nawet mniejsze koła nie sprawiały jej problemów w tym chodzie. No to sprawdzamy popręg i zakłusowania. Na początek ruszenie kłusem na parę kroków i przejście w dół. Na lekkim kontakcie, wszystko przygotowane, ćwiczymy reakcję na jak najdelikatniejsze sygnały. W górę szło aż za dobrze, dzidzia tylko czekała, aż ruszymy z kopyta i będzie miała okazję pobrykać. W dół nieraz się ociągała, jednak ostatecznie przechodziła w dół. Z czasem szło nam to coraz lepiej, przejścia zrobiły się płynne i od niemal niewidocznych sygnałów. Czasem pokłusowałam 2 kroki, czasem 10, w obu kierunkach, chwaląc holsztynkę kiedy tylko się dało. W końcu ruszyłam kłusem i zostałam w nim na dłuższą chwilę. Skróciłam trochę wodze prosząc klacz o wejście w prawidłowe, nieco wyższe ustawienie, nie pozwalając odstawić zadu. Takim kłusem jeździmy wpierw po śladzie, zmieniając kierunki po przekątnych, potem stopniowo zabrałyśmy się za koła. Ponownie zaczynamy od 20-metrowych. Bardzo pilnowałam zewnętrznej strony kobyłki, bo miewała przedtem tendencje do lekkiego wypadania na zewnątrz, jednak ani razu, przy parunastu kołach się to nie przytrafiło. Powoli włączałam w pracę przejścia kłus-stęp-kłus i kłus-stój-kłus. Gniadoszka nie miała z nimi problemów, porobiłyśmy je raczej w ramach przypomnienia, urozmaicenia pracy. Może czasem dawałam jej trudniejsze zadania, bo wymagałam szybszej reakcji i tworzyłam coraz dłuższe, gęściejsze kombinacje. Mimo tego młoda bardzo fajnie sobie radziła, ciągłe wymagania wręcz ją motywowały i pomagały się skupić. No to pojeździmy teraz po liniach ćwiartkowych i linii środkowej. Pierwsze podejścia nie były zbyt udane, Lithium ciągnęło do ścian i ogólnie pomijając linię środkową bycie prostym okazało się dla niej nie lada wyzwaniem. Pilnowałam więc bardzo, by moje pomoce działały po obu stronach równomiernie, na bieżąco korygowałam każde skrzywienie i chwaliłam, kiedy niunia szła prosta i prosto. Początki były trochę oporne, parę razy się lekko spięłyśmy, jednak kończyło się na machaniu głową bądź lekkim wierzgnięciem w odpowiedzi na za mocną łydkę/bacik, raczej byłyśmy stonowane. W pewnym momencie za to jak Lidce coś we łbie kliknęło, tak problem po prostu wyparował. Próbowałam ją złapać raz czy dwa, ale nie dała się skubana ![]() Wyklepałam rozgrzaną już solidnie Lidkę i po odsapce czas na galop. Na początku same zagalopowania. Z kłusa i ze stępa. Przed każdym przejściem przygotwywałam klaczkę dokładnie, skupiałam na sobie, zbierałam i dopiero dawałam pomoce do zagalopowania. Ta chętnie ruszała tym chodem, nieraz aż za chętnie, jednak po tych 3-5 fulach posłusznie przechodziła do kłusa. Po paru pierwszych bardzo energicznych odpowiedziach gniadoszka wyciszyła się i odpuściła sobie gwałtowne ruszenia, skoro i tak po paru krokach trzeba zwolnić. Wtedy na dobre przeszłyśmy do galopu. I od razu na kółeczko. 20 metrów z początku, znowu zewnętrzna wodza wewnętrzna łydka kluczowe, do tego utrzymujemy impuls, rytm i zebranie. Potem zmniejszamy koło do 15 m. Tu trochę ciężej, ale jeśli dawałam czytelne sygnały to młoda radziła sobie z tym zadaniem całkiem przyzwoicie. Chwaliłam ją często i po nakręceniu tych kół w obie strony porobiłam parę przejść, parę wolt 10 m w kłusie i znowu galop. Teraz po śladzie z wplataniem kół różnej wielkości w różnych momentach. A to koło 15 m koło E, a to 20 m od V, próbowałyśmy też mniejszych kółeczek np w narożnikach, udało nam się bardzo dobrze wykonać woltę 10 m w prawo ![]() Postanowiłam zakończyć pracę na dzień dzisiejszy i w ramach rozrywki dać się młodej wygalopować. Po chwili oddechu przyłożyłam łydki do boków Lithium i delikatnie wypchnęłam biodrami, na co ta płynnie przeszła w galop. Poluźniłam wodze i przeszłam do półsiadu, zachęcając ją do mocniejszego galopu. Wiele nie potrzebowała, po jednym okrążeniu takiego średniego galopu jak się rozkręciła, tak ja mogłam jedynie walczyć o przetrwanie na jej grzbiecie ![]() ![]() Wróciłam do stajni prowadząc konia w ręku (jakoś musiałam sobie drzwi otworzyć) i zatrzymałyśmy się przed boksem klaczy. Zamieniłam jej ogłowie na kantar, ściągnęłam siodło, pad, żel, okryłam dokładniej polarem i porozwijałam. Poczęstowałam dużo spokojniejszą kobyłkę dwiema marchewkami, przy okazji trochę ją rozciągając w jedną czy w drugą stronę, aż w końcu ruszyłyśmy na myjkę, by schłodzić nogi, po czym wróciłyśmy do boksu. Zmieniłam dzidzi derkę na cieplejszą, zamknęłam w boksie i pozbierałam cały używany dziś sprzęt, by odnieść go na miejsce. |