ďťż
cranberies
Ponieważ miałyśmy ostatnio roztrenowanie połączone z kontuzją, Scarlet zapewne zapomniała wielu ćwiczonych przedtem elementów. Teraz, po miesiącu przerwy postanowiłam poświęcić parę jazd na dokładne przypomnienie jej wszystkich figur ujeżdżeniowych, oraz stopniowo powrócić do klasy P w skokach poprzez ćwiczenia na drążkach i szeregach. Dziś akurat wypadł nam trening ujeżdżeniowy, gdyż wszystkie drągi i stojaki pojechały do renowacji. Folblutkę zastałam na padoku, drzemiącą przy bramie.
-Hej miśka - Powiedziałam kładąc dłoń na jej czole. Scary momentalnie obróciła uszy ku mnie, podniosła trochę łepetynkę, by po chwili próbować skonsumować moje zmarznięte palce. Po chwili zabawy dałam jej wreszcie smakołyka, przypięłam uwiąz do kantara i zaprowadziłam do stajni. Sprzęt miałam już naszykowany, więc zamknęłam drzwi, coby nam chłód nie wlatywał i rozebrałam siwkę z derki. Ponieważ była w miarę czysta to przejechałam ją tylko szczotką ryżową, rozczesałam ogon, grzywę i kopystką doprowadziłam kopyta do ładu. Na nogi założyłam owijki, na grzbiet pad i siodło ujeżdżeniowe, na to derkę polarową a na głowę ogłowie z podwójnie łamaną oliwką. Podciągnęłam popręg, sama ubrałam ciepłe rękawiczki, czapkę, nauszniki i ruszamy na halę. Szybko przemaszerowałyśmy przez falę mrozu, aby znaleźć się w osłoniętej od wiatru, całkiem ciepłej i pustej hali. Pogoda była ładna, więc przyjemniej będzie się pracowało. Sprawdziłam popręg, odwinęłam strzemiona i wsiadłam na Scarlet za użyciem schodków. Poklepałam za grzeczne stanie w miejscu i ruszamy stępem na luźnej wodzy dookoła hali. Nasz stęp był energiczny, równy i obszerny ale luźny. Pierwsze 5 minut poświęciłam na kręcenie się po hali z puszczonymi wodzami, potem nabierając stopniowo kontakt prosiłam siwą o zebranie się, męczyłam wygięciami, przejściami, różnymi kołami, zmianami ustawienia, no czym tylko mogłam. Klacz miała uszy skierowane w moją stronę, była skupiona i myślała, o czym świadczyło też przeżuwanie wędzidła. Nie była zbyt elastyczna, ale z czasem udało mi się osiągnąć wyznaczony stopień. Wszelkie wygięcia i inne ćwiczenia pomogły siwej się skoncentrować, rozluźnić i porządnie rozgrzać. W końcu, gdy podstawowe elementy wychodziły nam należycie sprawdziłam popręg, zdjęłam derkę i złapałam kontakt. Delikatnie przymknęłam siwkę między nogą a ręką, na co ta niemalże od razu powędrowała z łepkiem w dół. Poklepałam ją i ruszamy stępem pośrednim. Wyprostowałam klacz, półparadą poinformowałam o nadchodzącej zmianie i jednorazowo wzmacniając działanie łydek wraz z wypchnięciem biodrami do przodu poprosiłam ją o kłus. Scary od razu płynnie przeszła do wyższego chodu, nie wychodząc z ustawienia i od razu wpadając w przyjemny, energiczny dwutakt. Wpierw anglezowałam, nie widziałam sensu siedzenia w siodle od początku. W kłusie roboczym popracowałam z siwą trochę na kołach i serpentynach, powyginałam, pozmieniałam ustawienie, po czym zaczęłam się bawić przejściami. Z początku tradycyjnie: kłus-stęp-kłus czy kłus-stój-kłus, potem włączyłam element cofania, przejścia kłus roboczy-kłus pośredni-stęp pośredni itp. Scarlet była wyraźnie skupiona na pracy, wszystkie przejścia wykonywała od bardzo subtelnych sygnałów, nie wychodząc z ustawienia, nie tracąc zebrania. Poczułam, jak z czasem zaczyna unosić przód i zaokrąglać grzbiet, będąc rozluźnioną i w pełni zrównoważoną. Postanowiłam włączyć w pracę chody boczne, wydłużenia i skrócenia. Zaczęłam od tych drugich. Najpierw na przekątnych - jedno wydłużenie, potem przekątna z przejściem do stępa w X i zakłusowaniem przed wjazdem na ślad, znowu wydłużenie, potem skrócenie itp. Kombinowałam sobie na wiele sposobów, starając się uzyskać od klaczy jak najlepsze wydłużenia i skrócenia. Trochę czasu nam to zajęło, jednak w końcu siwa przestała się usztywniać, wyraźnie poszerzała wykrok nie tracąc rytmu czy równowagi, po czym zgrabnie przechodziła do skrócenia bez utraty impulsu i zebrania. Wtedy zaczęłam robić łopatki i ustępowania. Z początku moje sygnały musiały być wyraźne, czytelne, zdeterminowane na przesunięcie jej. Mimo to klacz nie usztywniała się jakoś szczególnie, a po jakimś czasie pracowania wszelkie znane jej chody boczne wykonywała od subtelnych sygnałów łydką, dosiadem i ręką, bez usztywniania się, tracenia rytmu czy impulsu. Dużo ją chwaliłam i po wyćwiczeniu tych elementów przeszłam do stępa by odpocząć. Oddałam siwej wodze, by wyciągnęła szyję. Po 5 minutach nabrałam wodze na kontakt, ruszyłam kłusem pośrednim, a po chwili zagalopowałam praktycznie od samego dosiadu na kole. Scarlet miała bardzo ładny galop - lekki, równy, zebrany, szła w ustawieniu, skupiona na pracy. Delikatnymi półparadami zachęciłam ją do zejścia z łebkiem jeszcze nieco niżej, rozluźnienia się, bo czułam, że jest troszeczkę spięta. Gdy odpuściła i wyraźnie zaokrągliła grzbiet pomęczyłam ją chwilę wygięciami to na zewnątrz, do do wewnątrz. Była luźna, w dwóch paluszkach, nie traciła rytmu ani niczym nie wypadała poza obręb koła. Poklepałam ją i oddałam wodze na 3 fule, po czym nabrałam z powrotem - podążyła za kontaktem, nie tracąc jakości chodu. No to przejście galop-kłus-galop. Spokojnie, bez spiny, od dosiadu. Wjechałam na ślad i wydłużenia na przemian z skróceniami. Całkiem ładnie, więc wjazd na przekątną i zmiana nogi przez stęp w X. Trochę wytrąciłam klacz z rytmu, jednak nie był to ogromny błąd. Tylko wprawny sędzia by to dostrzegł. Na drugą stronę oszczędziłam sobie wygięć i pracy na kole, skupiłam się raczej na dodaniach, skróceniach oraz przejściach. Na szczęście siwa szybko przypomniała sobie dane elementy, oswoiła z nimi na nowo i mogłam przejść do kontrgalopu. Wjechałam na przekątną i utrzymując klacz prostą wyjechałam z niej bez zmiany nogi. Delikatnymi, ale wyraźnymi sygnałami dawałam jej znać, że tak właśnie być powinno. Scarlet usztywniła się, ale nie zmieniła nogi, póki nie poprosiłam jej o przejście do kłusa i ponowne zagalopowanie. Poklepałam ją i znów wjechałam na przekątną, potem kontrgalop. Trochę lepiej, ale wciąż nie to, czego oczekiwałam. Zmieniłam nogę przez lotną i koło w galopie, potem przekątna z zatrzymaniem w X. Pochwała, wjechanie na ścianę, zagalopowanie i przekątna, po niej kontrgalop. Coraz lepiej. Pomęczyłam siwą tymi kontrgalopami na przemian z innymi znanymi jej elementami, aż w końcu, gdy naprawdę nie sprawiały jej one problemów przeszłam do kłusa pośredniego. Zrobiłam wydłużenie na przekątnej, po nim koło 10-metrowe pośrodku krótkiej ściany, zatrzymanie po wyjechaniu z niego, cofnięcie, ruszenie stępem z cofania, zakłusowanie w narożniku, łopatką do wewnątrz przez całą długą ścianę, wjazd na linię środkową, ustępowanie w prawo, kłus zebrany na krótkiej ścianie, trawers na długiej, koło 10 m, wjazd na linię środkową, ustępowanie w lewo i znowu kłus zebrany na krótkiej ścianie. Wjazd na przekątną, wydłużenie, powrót do kłusa pośredniego, wjazd na linię środkową, zatrzymanie w X. Równiutkie zatrzymanie, nieruchomość, ukłon i stęp pośredni. Siwa dobrze radziła sobie z łączeniem elementów, jednak nic nie mogło jej rozpraszać. Jadąc stępem pośrednim przytrzymałam ją, wygięłam lekko w lewo, cofnęłam prawą łydkę, mocniej usiadłam w siodle i ćwierćpiruet w lewo. Pochwała, mimo iż nie wyszło to wspaniale, wyprostowanie, parę kroków na wprost i znów ćwierćpiruet. Lepiej. Znowu na wprost, i znowu ćwierćpiruet. Coraz lepiej. Jeszcze jeden ćwierćpiruet w lewo i potem odwrotnie. Na takim kwadracie z ćwierćpiruetami popracowałam trochę czasu, aż poprosiłam siwą o półpiruet. Pilnowałam rytmu, ustawienia i rozluźnienia. Klacz bardzo ładnie wykonywała moje polecenia, chociaż wyraźnie miała drobne problemy z ćwiczeniem. Wykonałam po 2 półpiruety w prawo i 2 w lewo, po czym ruszyłam kłusem i żucie z ręki na koniec. Anglezowałam, a po 2 okrążeniach przeszłam do stępa. Oddałam zupełnie wodze, wyklepałam klacz po obu stronach szyi i podjechałam do wieszaka. Zgarnęłam derkę, założyłam na zad klaczy i siodło pod moimi czterema literami, następnie popuściłam popręg o dziurkę i rozstępowałam siwą w niecałe 15 minut. Potem zeskoczyłam na ziemię, podwinęłam strzemiona, poluźniłam zupełnie popręg i maszerujemy do stajni. Szybko, bo mróz jest nie do zniesienia. W stajni zatrzymałam klacz przed myjką, nieopodal siodlarni. Zdjęłam jej owijki, zdjęłam siodło, zostawiłam tylko ogłowie i derkę. -Stój tu, zaraz wracam - Rzuciłam w stronę kobyłki, sama maszerując ze sprzętem do siodlarni i szybko odkładając na miejsce. Gdy wróciłam, koń ani drgnął z miejsca. Poklepałam ją za to, poczęstowałam cuksem i zabrałam na myjkę. Schłodziłam jej nogi, umyłam i do boksu. Tam zdjęłam jej ogłowie, zmieniłam derkę i poczęstowałam dwiema pięknymi, dużymi marchwiami. Siwka od razu ochoczo je schrupała i domagała się więcej, wymownie wyglądając znad zamkniętych już drzwi boksu. Wrzuciłam jej do żłobu jeszcze jedną i powędrowałam dalej, odnosząc po drodze resztę sprzętu na miejsce. dnia Sob 17:21, 12 Sty 2013, w całości zmieniany 2 razy |