ďťż
cranberies
Postanowiłam popracować z Latającym nad ujeżdżeniem. Kary cały umorusany czekał na mnie przy bramce padoku, szczęśliwy, z lśniącymi oczętami. Na powitanie przytuliłam się do jego dużego, kruczoczarnego łba zwieńczonego potarganą, gęstą grzywką. Poczochrałam go trochę, podrapałam po ganaszach, co przyjął z ochotą, po czym zaprowadziłam na do stajni. Tam po przymknięciu drzwi, aby wstrzymać wpadanie chłodnego powietrza do pomieszczenia i wstawieniu na chwilę ogiera do boksu poleciałam po sprzęt, przytargałam go i wyprowadziłam karego na korytarz. Zdjęłam z niego derkę, odkrywając elegancko wygolone, umięśnione cielsko. Uśmiechnęłam się widząc coś takiego, Holendra pamiętałam jeszcze z czasów, gdy jego muskulatura była niewielka, a on sam lekko nieogarnięty Szybko wyszorowałam miejsca, które niechronione derką zostały pokryte sporymi ilościami ziemi, potem miękką szczotką przeczesałam całego ogiera. gdy skończyłam przytuliłam go, następnie złapałam się za grzebień i dokładnie rozplątałam jego kruczoczarne, gęste włosy w grzywie i ogonie. Na koniec zostawiłam kopyta, które podał ze spokojem, bez oporów. Poszło gładko, więc szybko założyłam mu siodło, owijki, ogłowie i derkę na grzbiet, następnie energicznym krokiem pomaszerowaliśmy na halę.
-No misiek, dziś bez skoków, ale i tak nie będziemy się obijać - Powiedziałam zatrzymując i podciągając popręg pobudzonemu karoszowi, który parskając parą rozejrzał się po niespotykanie pustej hali. Stały tam zaledwie 3 przeszkody i parę drążków na kłus. Opuściłam strzemiona i po jednym z nich lekko wpakowałam się na grzbiet Francaisa. Poprawiłam derkę na jego zadku, okryłam nią sobie nogi i na luźnej wodzy zaczęłam okrążać halę. Lotek rozglądał się z zaciekawieniem, jego szczególną uwagę wzbudziły wyjątkowo czyste lustra, oraz wymienione podłoże. Tak sobie dreptaliśmy jakiś 10 minut w obie strony, następnie zatrzymałam się przy jednej z przeszkód, zdjęłam derkę i odwiesiłam. Sprawdziłam popręg, zebrałam wodze i stęp pośredni. Latający od razu wszedł na przyjemny, miękki kontakt, przeżuwając co jakiś czas wędzidło. Głowę miał ustawioną, a zad po chwili pracy bardzo ładnie zabrany ze stajni i stanowiący główny napęd ogra. Sam koń pozostawał w rozluźnieniu niezależnie od tego, czy wykonywaliśmy właśnie duże koło, małą woltę, przejście bądź łopatkę. Wszystko wykonywał na luzie, w skupieniu. Raz jakiś trzask odwrócił jego uwagę, poderwał on łeb z zaciekawieniem, ale natychmiastowa półparadka migiem przywróciła stan sprzed zjawiska. Zrobiłam parę ustępowań, zmian ram i wykroku, po czym delikatnym zadziałaniem dosiadem i łydkami wprowadziłam karego w kłus. Panowała cisza, słychać było jedynie rytmiczne kroki rozluźnionego ogiera, jego spokojny oddech i sporadyczny odgłos przeżuwanego wędzidła. Nie słuchałam siebie, bo był to dźwięk tak znany, że jeśli nie chciałam, nie skupiałam się na nim to go nie słyszałam. Pierwszych parę okrążeń zrobiliśmy na nieco luźniejszych wodzach, lekkim kontakcie w kłusie roboczym. Potem dopiero przyjęliśmy oboje prawidłowy kontakt do pracy ujeżdżeniowej i kłusem pośrednim wykonywaliśmy różne wolty, koła, zmiany kierunków czy serpentyny. Stwierdziłam, że nie ma co się spieszyć z rozprężaniem, mamy czas i siły Tak więc powolutku, na spokojnie wykonywaliśmy coraz to trudniejsze ćwiczenia, kombinacje. Włączyłam w pracę przejścia. Do stępa, do stój, z stępa, z stój, cofanie, zwroty na przodzie i zadzie. Lotek skupiony posłusznie wykonywał moje polecenia, domyślał się, starał, no po prostu bajka a nie koń Potem do roboty doszły też łopatki i ustępowania, które okazały się istnym banałem dla karego. Oczywiście nie zapomniałam o dodaniach i skróceniach, które uparcie wałkowałam, póki nie wychodziły jak należy. Zaczęły się kombinacje, m.in. łopatka-wolta-zatrzymanie-kłus pośredni czy też kłus wyciągnięty-kłus skrócony-wolta 10 m-ustępowanie do linii środkowej-ustępowanie od linii środkowej-zatrzymanie-cofanie-stęp pośredni. To są tylko przykładowe schematy, których wymyśliłam na bieżąco niezliczoną ilość. W końcu stwierdziłam, że zrobimy parę ciągów. Jadąc kłusem pośrednim wykonałam najpierw łopatkę i potem z łopatki przeszłam do eleganckiego ciągu. Owszem, nie był to ciąg widywany na zawodach w klasach C i wyżej, ale i tak byłam bardzo zadowolona z ogiera, który mimo wszystko przypisywany był raczej dziedzinie skoków. Wykonałam jeszcze jeden, lepszy ciąg w daną stronę, potem dwa w drugą. Wyszły fajnie, więc chwaląc karego zrobiłam żucie z ręki i do stępa na chwilę. Poczułam wtedy, jak poprawił się ruch karego. Holender szedł z lekkim przodem, od zadu, do przodu ale nie jakoś gnając czy wyciągając się. Szedł swobodnie, swoim krokiem, luźny i elastyczny jak guma, bardzo, ale to bardzo przyjemny do jazdy. Po 2 minutach zebrałam wodze, ruszyłam kłusem i pośrodku krótkiej ściany zagalopowanie z lewej nogi. Hop i jedziemy. Spokojnym tempem, rytmicznym trzytaktem jedziemy po słabo wydeptanym śladzie parę okrążeń, następnie dwa koła 15 m i do kłusa na przekątnej. Ładne przejście, w równowadze i potem równie ładne zagalopowanie pośrodku krótkiej ściany. Galopując z prawej nogi wykonaliśmy ten sam schemat, po czym znów zmiana nogi przez kłus i galopu z lewej nogi. Parę skróceń, dodań, przejść do i z stępa, kontrgalop, to samo w drugą stronę. Latający pozostawał w ustawieniu, szedł ładnie od zadu, rozluźniony i skupiony. Wykonałam parę małych wolt w galopie, przejść z zatrzymaniem, w końcu stwierdziłam, że wystarczy. To, co było do dopracowania dopracowaliśmy jak mogliśmy, zostało nam trochę pracy w kłusie. Po płynnym przejściu w dół wykonałam parę łopatek, ustępowań i ciągów. Latający jeszcze przyjemniejszy do jazdy i naprawdę super "urobiony" ujeżdżeniowo z ochotą wykonywał każde moje polecenie od leciutkich sygnałów. Wtedy przypomniałam sobie o trawersach. Gamoniowi wyleciały one z głowy. Doszlifowałam trochę te nasze ciągutki w kłusie i zabrałam się za trawersy. Jak się okazało niesłusznie podwyższyłam sobie ciśnienie. Delikatne pomoce i hop, konik robi. Trochę mocniejsze i konik robi mocniej. Musiałam wyczuć karego na tyle, by odpowiednim działaniem pomocy wykonać jak najlepszy trawers. W końcu udało mi się i po paru próbach w połączeniu z innymi elementami wykonać parę fajnie wyglądających fragmentów moich prywatnych programów i po żuciu z ręki w kłusie przeszłam do stępa. -Dobry z Ciebie konik, tylko trzeba się porządnie rozgrzać i nie spieszyć się, bo to negatywnie na Ciebie wpływa - Powiedziałam do karego opierając się o jego muskularną szyję i klepiąc ją delikatnie. Przytulona do niego przejechałam trochę, a gdy zaczęły mnie boleć plecy wróciłam do pionu, podjechałam do stojaka po derkę i wykorzystałam okazję do podarowania ogierowi cukierka. Po 10 minutach zeszłam na ziemię, przytuliłam brudny od piany łepek ogra, poluźniłam popręg, podpięłam strzemiona i wyszliśmy na dwór. Szybko pomaszerowaliśmy do stajni, gdzie najpierw zdjęłam karemu ogłowie, założyłam kantar, potem ściągnęłam mu siodło i owijki, założyłam polarową derkę i pomaszerowaliśmy na myjkę. Dokładnie zlałam mu girki, umyłam kopyta i wróciliśmy przed boks. Zmieniłam ogierowi derkę, polarową odwiesiłam na stojak i wprowadziłam Holendra do boksu. Tam zdjęłam mu kantar, pogładziłam go po szyi i łepku, następnie wyszłam, zamykając boks. Odniosłam sprzęt, załatwiłam parę rzeczy i po 30 minutach wsypałam Francaisowi do żłobu jego porcję obiadu, gdyż właśnie nadeszła pora karmienia. |