ďťż
cranberies
Obudziłam się wcześnie z nowym przypływem zapału. Postanowiłam wziąć się za swoje kopytne. Poranek zapowiadał się ładny, ale gorący, dlatego postanowiłam odpuścić im intensywną skokową pracę. Jako, że Holender dostał parę dni stania w boksie i wyraźnie nadszedł czas na emeryturę postanowiłam rozpocząć pracę od Etiudy. Przygotowałam się całkiem szybko i poleciałam do stajni. Przywitałam się kolejno z każdym rumakiem klepiąc go po szyi lub gładząc po czole i zawróciłam ku siodlarni. Wzięłam z niej ogłowie, siodło ujeżdżeniowe, pad i owijki, następnie zaniosłam to wszystko pod boks gniadej. Weszłam do niej, założyłam na łeb kantar, dopięłam do niego uwiąz i wyprowadziłam na korytarz. Uwiązałam luźno, złapałam włosiankę i raz-dwa paroma ruchami oczyściłam lśniącą sierść z kurzu i resztek ściółki. Dokładniej potraktowałam miejsca styku siodła, ochraniaczy i ogłowia z ciałem, po czym grzebieniem delikatnie rozplątałam jej kruczoczarną grzywę i ogon. Otrzepałam dłonie, nogą odgarnęłam jakiś brudek na ziemi i chwyciłam kopystkę. Na początek lewy przód - ładnie, całkiem czysty. Lewy tył - również bez problemu. Prawy tył całkiem spoko, prawy przód także bez oporów i ogromu brudów. Odłożyłam kopystkę na miejsce i pozawijałam klaczy wszystkie nogi.
|