ďťż
cranberies
Stwierdziłam, że przyda nam się odmiana. Holender jeszcze w rękach Marcepanki chodził w bryczce, stwierdziłam, że zrobimy sobie krótkie przypomnienie. Z pomocą Filipa i mojego wujka sprowadziłam sobie zdezelowaną, ale jeszcze zdatną do użytku bryczkę. Niegdyś należała ona do mojego wujka, ten jednak kupił sobie nową, a ta stała i obrastała kolejnymi tonami kurzu. Dalsze jej losy chyba nie są ważne, jednak od dziś mogła być użytkowana bez żadnego zagrożenia
Poprosiłam Filipa by przytargał ją na plac, sama powędrowałam do Latającego. Ogier stał w swoim boksie, całkiem czysty i wyczuwający ogólne pobudzenie. Nie stawiał oporów przy wyprowadzaniu i czyszczeniu, grzecznie czekał na mnie gdy poszłam po uprząż. W zakładaniu jej pomógł mi wujek, który znał się na rzeczy dużo lepiej niż moja skromna, nieogarnięta osoba. Lotek denerwował się chwilę klapkami zasłaniającymi mu widok, ale w drodze na halę uspokoił się i wyciszył. Weszliśmy do pomieszczenia, gdzie chciałam chwilę popracować z nim na długich wodzach, podczepić go do opony i zobaczyć, czy przypadkiem nie przełożyć samego zaprzęgania na parę dni później. Stwierdziłam, że odpoczynek od tradycyjnych treningów to dobry pomysł. Stanęłam więc za koniem i dałam sygnał do ruszenia. Na długich wodzach pracowałam z wieloma końmi, nie była to jakaś ogromna filozofia. Holender chwilę irytował się tym, że nie widzi niczego po bokach, na jakąś plątaninę pasków na sobie a ja zamiast iść jak kompanka czy przywódczyni obok niego, wlokę się gdzieś za jego zadkiem. Z czasem jednak przyzwyczaił się do wyjątkowej sytuacji, skupił się na moich sygnałach. Poskręcałam nim trochę, pozmieniałam kierunki, porobiłam przejścia. Nie był jakoś strasznie oporny. Chwilę nawet pokłusowaliśmy, ale moja kondycja niestety okazała się za słaba na bieganie za koniem przez dłuższy czas. Podeszłam do ogiera i poklepałam go, wręczając jednocześnie cukierka w nagrodę za dobre zachowanie. Wuj pomógł mi doczepić do uprzęży oponę. Dość sporą, przy której Lotek na pewno odczuje różnicę. Ruszamy. Z początku Kary czując opór stanął i cofnął się dwa kroki. Potem parę razy jeszcze się zatrzymał zdezorientowany ale w końcu razem z wujkiem daliśmy radę. Ja prowadziłam go z boku, wujek szedł za zadem, obejmując stery. Latający chyba sobie przypomniał to i owo, bo rozluźnił się, uspokoił i na luzie wykonywał wszelkie polecenia. No to większe obciążenie - tym razem ja biorę lejce i do tego siadam na oponie. Była wystarczająco daleko od zadu ogiera, który z resztą nie należał do tych kopiących, więc przyjęłam wyzwanie z ochotą. Ruszamy i... idziemy dalej Karosz bez oporu zaczął ciągnąć mnie razem z oponą. Zrobiłam serpentynę o trzech łukach przez całą halę, po czym na słowa "kłus" francais ruszył niczym parowóz do przodu. Szedł dość spokojnym i równym kłusem, czasem tylko się z tego wybijając. Chwilami owszem, robił jakieś mini-bunty ale po paru minutach przywykł i prowadzenie go samemu siedząc całkiem wygodnie na oponie było naprawdę przyjemną rzeczą. Zatrzymaliśmy się. Wstałam z opony i podeszłam do karosza. -Dobry z Ciebie koń - Powiedziałam dając mu cuksa wówczas, gdy wujek odpinał oponę. Gdy wszystko było odpięte itp powędrowaliśmy podczepić się do wozu i może zrobić parę kółek stępem. Bryczka stała idealnie, by się do niej wycofać. Tak też zrobiłam. Stanęłam przed Holendrem i na spokojnie zaczęłam delikatnie wycofywać go poprzez nacisk na pierś. Ten posłusznie szedł w tył, krok po kroczku, aż w końcu można było podczepić bryczkę. Zabrali się za to panowie, ja tylko uważnie przyglądałam się co i jak. Po chwili ogier był już oprzęgnięty i w sumie gotowy do przejażdżki. Oddałam lejce wujkowi i kazałam usiąść na wozie, sama oprowadziłam karego parę kółek. Był lekko zdezorientowany i zdenerwowany, ale nie sprawiał problemów. Bądź co bądź co chwila dostawał kolejnego smakołyka, więc nie opłacało się robić scen Potem wujek pojeździł chwilę sam. Pojechał z karym trochę dalej, zakłusował i na koniec zatrzymał się przy mnie i zeskoczył na ziemię. -Masz swojego powożeniowca. Weź teraz przejedź się z nim po terenie stajni, poskręcaj, porób przejścia byś go wyczuła, teraz jest na to dobry moment bo naprawdę fajny konio jest - Powiedział oddając mi lejce i klepiąc karego po szyi. No to wsiadłam, a obok mnie Filip. Poprawiłam co trzeba i ruszamy. Cmoknięcie, stępem jedziemy okrążyć Auruma. Rzeczywiście - Latający był wręcz bezproblemowy. Szedł spokojnie, lekko już zmęczony ale gotów do przejażdżki. Okrążyliśmy stajnię stępem, potem kłusem. Trochę dziwne uczucie sterować koniem z tak daleka i nie czuć jego chodu, ale dam radę Na tym zakończyliśmy dzisiejsze męczenie karego. Odczepiliśmy go od bryczki, rozebraliśmy z uprzęży i puściliśmy na padok, gdzie pierwsze co zrobił, to się wytarzał...Bywa. Do boksu wrócił po paru godzinach i niczym jakiś milord zjadł swój obiad i z dumą wyglądał za drzwiczek do końca dnia. dnia Pią 15:51, 06 Sty 2012, w całości zmieniany 3 razy |