ďťż
cranberies
No, nareszcie chwila by się wyrwać gdzieś. Wczoraj spakowałam manatki i wyruszyłam z Shettym w góry, tak inne od naszej okolicy w nadziei, że pozbieram się do kupy, a i mały będzie miał odmianę od pracy na maneżu czy terenach nad morze. Już dawno planowałam wpaść do starej przyjaciółki – Alicji. I w końcu się udało. Na 2 tygodnie zamieszkamy u niej w przydomowej stajence na 4 konie i spędzimy czas nieco inaczej niż zwykle
![]() Ruszyłyśmy spokojnym stępem obok siebie – ona na swojej hucułce, ja na ciapku. Mimo iż Shet był ogierem, to raczej nie miałam z nim dużych problemów jeśli chodzi o jazdę obok klaczy, zwłaszcza ostatnio – jeśli się nie grzała to nic go to nie obchodziło. Stępem wyjechałyśmy na alfaltową drogę i skierowałyśmy się w lewo, w stronę drogi prowadzącej na górę, u podnóża której leżał dom i stajenka. Shet z zainteresowaniem rozglądał się po okolicy, a ja napawałam się poczuciem wolności beztrosko rozmawiając z Alicją. Na rozwidleniu dróg skręciłyśmy w lewo i ruszyłyśmy pod górę. Zbocze było dość strome, bardziej niż te u nas, jednak Shetty dzielnie dawał radę biorąc przykład z doświadczonej koleżanki i wędrując z nosem przy ziemi, szukając sobie najodpowiedniejszej trasy. Ja trzymałam wodze za sprzączkę i stałam w lekkim półsiadzie, starając się nie zwalać całym swoim ciężarem na którąś ze stron. Sama wspinaczka trwała 7-10 minut, potem skręciłyśmy w lewo, w polną drogę i po chwili pięcia się pod górę natrafiłyśmy na w miarę równą trasę. Ruszyłyśmy kłusem, dalej jadąc obok siebie – spokojnie starczało nam na to miejsca. Konie szły równo, na popuszczonych wodzach. Jako, że same się rozbiegały na padokach niedługo po tym zagalopowałyśmy, wjeżdżając w las. Tym razem wycofałam się na tyły i aktywnie galopowałam w półsiadzie, od czasu do czasu czując, jak Shetty lekko sobie bryka i pozwalając mu na to. Po takim galopie przeszłyśmy do stępa i skierowałyśmy się na niezbyt długą łąkę po drodze. Z początku pięła się leciutko pod górę, potem jednak ładnie równała i idealnie nadawała się na krótki wyścig. Ustawiłyśmy się na pozycjach i na sygnał spięłyśmy konie do biegu. Shetty ruszył błyskawicznie, ja od razu przeszłam do półsiadu i zachęcałam go do dania z siebie wszystkiego. Czułam jak zasuwa, trzymając pozycję tuż za klaczą Alicji. Po płaskim terenie poczuł się pewniej i zaczął doganiać hucułkę, jednak różnica gabarytów i brak pewności w tym terenie przesądził o naszej przegranej. Wyhamowałyśmy na końcu, pod lasem i kłusem pojechałyśmy w dalszą drogę. Poklepałam kucyka po obu stronach szyi – jak na pierwszy taki wyścig i teren od dawna był bardzo dzielny. Wjechałyśmy w las i wkrótce po tym przeszłyśmy do stępa. Teraz czekało nas długie zejście w dół. Tu Shetty miał większe problemy – parokrotnie zatrzymywał się, nie bardzo wiedząc jak iść. W końcu zsiadłam z niego i sprowadziłam kawałek – bez 50 kg na grzbiecie na pewno było mu łatwiej. Wsiadłam na ostatnie strome zejście i spokojnie, powolutku, kroczek po kroczku podróżowaliśmy w dół. Gdy znaleźliśmy się na płaskim odetchnęłam z ulgą i wyjęłam nogi ze strzemion. Zrównałam się z Alicją i zaczęłyśmy rozmawiać o planach na najbliższe dni. Po paru minutach znalazłyśmy się pod stajnią, gdzie zsiadłyśmy z naszych rumaków. Rozsiodłałam Shettiego przed stajnią, urządzoną w stylu angielskim, ubrałam w polarową derkę i odstawiłam do boksu. Wróciłam po 30 minutach, przebrałam go w coś cieplejszego i wypuściłam na padok, gdzie został do zmierzchu. |