ďťż
cranberies
Wraz z zbliżającymi się wakacjami chciałam zagęścić wyjazdy w teren. Dzisiejszy pełen uroku poranek po nocy z piorunami i grzmotami postanowiłam rozpocząć długim, kondycyjnym terenem na Shettym. Stępo-kłusem, może z paroma drobnymi zagalopowaniami, czasowo przewidywałam minimum 2 godziny. Szetland stał w swoim boksie, umorusany po szyję, ale za to jaki szczęśliwy! No nic. Wyprowadziłam łobuziaka, wyczyściłam dokładnie, osiodłałam, okiełznałam i zabrałam na dwór. Powietrze po burzy było bardzo przyjemne, lekkie i wilgotne, dawało orzeźwiającego kopa. Po podciągnięciu popręgu wsiadłam i na luźnej wodzy skierowałam kroki tarancika do głównej bramy AA.
Trasę obrałam inną niż zwykle. Na początek spory kawałek poboczem, po jakiś 20 minutach dopiero odbijamy w prawo, na otwarty, ale lekko falisty teren. Z luźnych wodzy przeszłam na delikatny kontakt, coby mieć kontrolę w razie nieplanowanych zdarzeń i średnim tempem stępa jechaliśmy poboczem, patrząc jak stopniowo wyjeżdżamy na coraz słabiej zalesione okolice. Minęliśmy jakiegoś uroczego pociągowego, który powitał nas rżeniem, co nie mogło ujść uwadze małego i tym bardziej pozostać bez odpowiedzi. Pozwoliłam mu się popatrzeć, pogadać z kolegą, wymagałam jednak reagowania na moje sygnały. Po jakimś dłuuugim czasie dojechaliśmy do naszego zakrętu. Zjechaliśmy na polną ścieżkę biegnącą przez pola. Była ona raczej równa, piaszczysta, ale nie kopna. Po deszczach na szczęście nie zrobiło się z niej ani bagno, ani beton, co mnie uradowało. Sprawdziłam popręg i ruszamy kłusem. Wodze dość długie, dajemy konikowi swobodę, bo czeka go długa praca, pilnujemy jednak równego, spokojnego tempa. Oddalaliśmy się od stajni po lekkim skosie ku morzu, obserwując powolne zmiany w otoczeniu. Piachu przybywało, pola przeszły w coraz to gęściejszy las, sam teren robił się pagórkowaty. Kłusowaliśmy tak z 30 minut, po czym zwolniliśmy do stępa i wjeżdżamy już w prawdziwy las, z prawdziwymi pagórkami, będąc już naprawdę paręset metrów od morza. Słychać było szum fal, było ono zapewne wzburzone, stwierdziłam, że warto chociaż rzucić okiem. Utrzymując pośrednie tempo zakręciliśmy delikatnie w prawo i uważnie pokonywaliśmy wszelkie górki i dołki ubrane w mchową szatę. Byliśmy teraz prostopadle do morza, jednak drzewa zmusił nas do szukania odpowiedniej drogi i po 10 minutach stępowania nieco w stronę stajni odnaleźliśmy ładną, lekko wschodzącą dróżkę. Dotarliśmy na szczyt wydmy. Morze było lekko wzburzone, ale nie jakoś niebezpiecznie. Gdyby byli tu ludzie to zapewne spokojnie podchodzili by prawie na sam brzeg plaży. Łydkami zachęciłam kucyka do zjechania w dół. Powoli zsuwaliśmy się po piachu, by wreszcie stanąć na równym, ale kopnym terenie i mieć chwilę przerwy na podziwianie cudów natury i odpoczynek. W końcu oderwałam się od rozmyślań i ruszyliśmy stępem wzdłuż brzegu, zachowując jednak bezpieczną odległość. Shetty mimo iż rzadko bywał na plaży nie był jakoś szczególnie zdenerwowany. Stępem przez plażę jechaliśmy z 1 km, po czym wróciliśmy do lasu akurat na ładną, wyjątkowo suchą ścieżkę. Ruszyliśmy kłusem i wiliśmy się przez las, równolegle do morza, odchodząc co jakiś czas coraz dalej i dalej od niego, walcząc z pagórkami i dołkami, które stawały się coraz mniejsze, a las dookoła nas coraz rzadszy. soon |