ďťż
cranberies
Rano się obudziłam dość wcześnie. Stwierdziłam, że nie chcę tracić czasu na krzyżówki jak co rano, tylko wyjadę w teren z Novą. Zaczynamy treningi rajdowe. Trochę zaspana zrobiłam sobie tosta, herbatę z kosteczką lodu (żeby szybciej ostygła). Po zjedzeniu śniadania poszłam do stajni. Słychać było szum ruchów koni i co jakiś czas parskanie. Nova leżała sobie w boksie z przymrużonymi oczami. Zajrzałam do niej i poszłam po sprzęt, a mianowicie siodło, czaprak, ogłowie oraz pomarańczowe ochraniacze. Poszłam na plac, żeby klacz rozstępować.
Wsiadłam ze stołka i spojrzałam w chmury. Zapowiadało się na deszcz, ale jeszcze zdążymy. Nie wiedziałam dokąd jechać. Stępując na placu z Novą myślałam nad najlepszą trasą i celem treningu. Może kondycyjny? Chyba tak. Klacz stępowała żwawo, czasami machnęła głową, albo się potknęła. W końcu wyjechałyśmy z ośrodka i skierowałyśmy się na plażę. Ruszyłam kłusem jak tylko wjechałyśmy na ścieżkę. Dla Novej to nie była nowość, była już tutaj więc jechała jak na treningu. Starałam się ją odrobinę zebrać i podstawić na pomoce w razie jakiegoś ataku paniki. Klacz chętnie wykonała polecenie, aczkolwiek zaczęła odrobinę przyspieszać. Z chwilkę mała. Po jakiś dwóch kilometrach stęp. Klacz nie była przygotowana jeszcze na taki wysiłek, więc dałam jej chwilę odpocząć. Do plaży miałyśmy jeszcze maksimum cztery kilometry, a po plaży śmigniemy szybkim galopem ze dwa. Potem chwila kłusa i stępa. Zgodnie z planem po chwili odpoczynku ruszyliśmy kłusem, czuć już było chłód od morza. Nova trochę się irytowała, że nie może sobie stępować dłużej, ale poza machaniem głową i tuleniem uszu to szła grzecznie. Wjechaliśmy na plażę, nie było żywego ducha. Zagalopowałam. Na początku powolutku jechałyśmy po piasku, ciężki teren dla kucyka. Jak zobaczyłam, że Nova już się rozgrzała, cmoknęłam i dodałam jeszcze łydek. Bryknęła i pośmigała na pełnej prędkości ostatkami sił. Dawałam jej łydkę cały czas, żeby dawała z siebie maksimum. Po półtorej kilometra stwierdziłam, że klacz ma już dosyć. Przeszłam do kłusa i wyjechałam z plaży do lasu. Kucynka parskała, ale wylatała się w końcu. Mieliła wędzidło aż leciała piana, nie była już wkurzona, była zmęczona. Przeszłam do stępa w końcu, popuściłam popręg o dziurę i miałyśmy jeszcze dwa kilometry. Dałam jej trochę wodzy, ale na tyle żeby w razie czego ją zatrzymać. Doszłyśmy bez żadnych strasznych ekscesów. Na placu jeszcze połaziłyśmy na totalnie luźnej wodzy, popuściłam popręg o jeszcze jedną dziurę. No i się rozpadało. Szybko zeszłam i zaprowadziłam klacz na myjkę, żeby rozsiodłać. Nie chciałam jej irytować dodatkową wodą, więc odprowadziłam do boksu i przetarłam słomą. Posprzątałam po sobie i poszłam wyschnąć. |