ďťż

Teren

cranberies
Przyjechałam do WSR Aurum Animus po dłuższej przerwie. Egzaminy, wolontariat, szukanie mieszkania na przyszły rok - to wszystko pochłaniało mój cenny czas, który mogłam spędzić z moją ukochaną kobyłką. No nic, teraz mam więcej luzu - lokum znalezione, wolontariat "odklepany", nawet egzaminy należą już do przeszłości. Mogę bardziej skupić się na treningach, a może wkrótce wrócimy do rywalizacji. Kto wie, może uda nam się coś zgarnąć w niedawno stworzonym rankingu? Potrząsnęłam głową i opanowałam się. Nie chcę wybiegać zbyt daleko w przyszłość, na razie skupię się na powrocie do jazdy.
Wysiadłam z auta. Słońce świeciło dość intensywnie, ale lekki wiaterek sprawiał, że było przyjemnie. Uznałam, że żeby było ciekawiej, wybiorę się w teren. Zgarnęłam sprzęt z siodlarni, złapałam uwiąz i skierowałam się w stronę padoku. Wypatrzyłam kasztankę dokładnie w tym samym momencie, w którym ona wypatrzyła mnie. Wpatrywałyśmy się w siebie do chwili, w której zapięłam karabińczyk od uwiązu na jej kantarze, pogłaskałam ją po nosie, po szyi, a następnie ruszyłam w stronę stajni. Mała była grzeczna, ale podekscytowana, więc szła bardzo szybkim krokiem, musiałam ją nieco hamować. W korytarzu objechałam na szybko szczotkami - nie musi lśnić; ważne, żeby się nie obtarła. Przeleciałam kopyta, ogon, grzywę, wytarłam kurz wilgotną chusteczką i zaczęłam ubieranie. Po pięciu minutach Tulpa była zwarta i gotowa, od czasu do czasu grzebiąc nogą w podłogę, pokazując swoje zniecierpliwienie.
- Hej, spokojnie. Już lecimy. Pomogę ci spuścić trochę pary - zaśmiałam się i przystanęłam na moment, głaszcząc ją po ganaszach, co uwielbiała. Złapałam za wodze, wyprowadziłam ze stajni i wsiadłam ze schodków. Po zrobieniu paru kroków podciągnęłam popręg o jeszcze jedną dziurkę, złapałam wodze i przyłożyłam łydki do boków kasztanki, wysyłając ją naprzód. Skierowałyśmy się w stronę leśnej ścieżki, biegnącej wzdłuż ujeżdżalni. Nie było widok nikogo, ani jednej duszyczki. Westchnęłam. Nie jestem jedyną osobą, która została pochłonięta przez inne obowiązki w ostatnim czasie.
Tulpa szła bardzo energicznym stępem, z zaciekawieniem rozglądając się dookoła. Wydawała się zrelaksowana, ale i pełna podekscytowania w tym samym momencie. W pewnym momencie sarna przebiegła nam przez drogę. Klacz gwałtownie uniosła głowę, ale nic poza tym. Może trochę przyśpieszyła kroku, jakby chciała rzucić się w pogoń za bezbronną duszyczką. Zaśmiałam się pod nosem i nieco przyhamowałam klacz poprzez samo napięcie mięśni brzucha. Niesamowite, że T. reaguje na tak delikatne sygnały po przerwie. Niedługo później stanęłyśmy przez rozwidleniem dróg i miałam ciężką decyzję do podjęcia. Lewo, prosto czy prawo? Okej, wyliczanka. Padło na prawo. Czyli dzisiaj las i trochę łąki, nieźle, nieźle. Teraz droga była trochę szersza, a podłoże kurzyło się dużo mniej, więc zmiana na plus. Ciekawe na jak długo. Po paru minutach zmieniłam rytm ruchu bioder i przyłożyłam łydki, a Tulpa ruszyła energicznym kłusem. Musiałam ją nieco przystopować, choć nie chciałam, żeby straciła ten impuls. Wciąż była na luźnej wodzy. Parę zakrętów (a raczej slalomów), po chwili musiałyśmy przejść do stępa, ponieważ mijałyśmy grupkę starszych ludzi, których najwidoczniej wybrali się na grzybobranie. Uśmiechnęłam się do nich, rzuciłam przyjazne "dzień dobry", nawet zatrzymałam się na chwilę, aby pewna maleńka starsza pani mogła pogłaskać Tulpę rozchybotaną ręką. Kiedy już miałam odjeżdżać i spojrzałam przelotnie na jej twarz, zobaczyłam błyszczące łzy spływające po policzkach.
- Czy wszystko w porządku? - spytałam po cichu, aby nie budzić sensacji wśród jej towarzyszy.
- Tak, moja droga, w jak najlepszym porządku. Widzisz, na starość robię się miękka i sentymentalna - uśmiechnęła się przez łzy, a z jej oczu wypłynęły kolejne. Nie wiedziałam, co mam na to odpowiedzieć, więc tylko siedziałam w milczeniu, obserwując jej kojące ruchy ręki. Po chwili dodała: - Widzisz, nie widziałam konia od dobrych dziesięciu lat. Jakoś nie było okazji. A trzydzieści lat temu jeszcze zarabiałam na życie, siedząc w siodle!
Zatkało mnie. Dziesięć lat bez koni? Abstrakcja. I co za zbieg okoliczności - stoi przede mną emerytowana amazonka! Zanim zdążyłam odpowiedzieć, staruszka dodała:
- Wbrew pozorom, nie przestałam jeździć ze względu na wiek. To wnuki. Nie miałam czasu. Zapomniałam. Miewałam momenty, kiedy ogarniał mnie ogromny smutek, tęsknota, ale to mijało. Jaki piękny, jak ma na imię?
- To klacz, Tulpa. Jest dość młoda, ale bardzo bystra, wszystko łapie w lot. Trenujemy do WKKW - powiedziałam dumnie. Moja perełka. Kasztanka obniżyła łeb i zaczęła wtulać się kobiecinę.
- Janka, zobacz, co znaleźliśmy! - usłyszałyśmy głos w oddali i obróciłyśmy się w tej samej chwili. To jeden ze starszych panów wołał moją towarzyszkę. Janka uśmiechnęła się, przetarła twarz wierzchem dłoni i rzuciła na pożegnanie ciche "dziękuję".
Kiedy odjeżdżałam od grupy grzybiarzy, ogarnęło mnie przygnębienie. Ta kobieta właśnie podziękowała mi za to, że spędziłam minutę lub dwie na rozmowę z nią; dałam jej możliwość powrotu do wspomnień z młodości. Tak mało trzeba, aby sprawić radość innej osobie. Niesamowite. Nie chciałam się nad tym rozwodzić zbyt długo, ale to w pewien sposób dołujące uczucie. No nic, pora ruszać. Złapałam wodze na nieco mocniejszym kontakcie i dojechałyśmy do krawędzi lasu, gdzie zaczynała się łąka. Kłusowałam prostopadle do niej, zrobiłam półparadę i usiadłam w siodło, dając sygnały do galopu. Tulpy nie trzeba było przekonywać. Miała potężną fulę, próbując wydłużać kroki. Po około trzydziestu sekundach uznałam, że możemy trochę zaszaleć i docisnęłam łydki do jej boków. Kasztanka wypruła przed siebie, a ja przeszłam do półsiadu. Wiatr chłostał moją twarz w bardzo przyjemny sposób - w taki, jaki świetnie znają koniarze i motocykliści. Zobaczyłam w oddali jakieś auto, więc na moment przeszłam do kłusa, skręciłam w ścieżką na łące i ponownie ruszyłam galopem. Tym razem puściły wszelkie granice - Tulpa gnała przed siebie takim tempem, że myślałam, że serce zaraz wyskoczy mi z piersi. Łąka była naprawdę długa, więc zanim dojechałyśmy do jej końca, obie byłyśmy już trochę zmęczone. Obie bez kondycji, przysmażane słońcem. Zwolniłam do kłusa i ponownie wjechałam w las, tym razem skręciłam w lewo. Raz musiałyśmy przekroczyć ruchliwą ulicę, ale kaszti nie ma problemów z żadnym pojazdami. Po pokonaniu tej małej przeszkody, znów zaczęłyśmy kłusować. Po paru minutach zobaczyłam coś, co jeszcze bardziej poprawiło mi humor. Kłoda na horyzoncie! Przeszłam do spokojnego galopu, pilnując rytmu i tempa, ale pokazując kobyłce leżący konar. Stabilny kontakt, łydka i hop! Tulpa wyskoczyła wysoko w powietrze, a parę fuli po skoku wesoło bryknęła, dając upust swojej radości. Zaśmiałam się i przeszłam do stępa. Chwila przerwy i dla mnie, i dla mniej.
Po dziesięciu minutach odpoczynku, relaksu i podziwiania przyrody, znowu złapałam wodze i "pogoniłam" małą do kłusa. Truchtałyśmy spokojnie, równo, aż dojechałyśmy do pierwszej, początkowej dróżki. Wtedy postanowiłam, że już przyszedł czas na rozstępowanie. Po przejściu rzuciłam wodze, dając klaczy dużo swobody. Tulpa wyciągnęła szyję do ziemi, wąchała wszystko na swojej drodze, okazjonalnie patrząc na boki. Przy stajni zobaczyłam parę postaci krzątających się w stajniach i kogoś na padoku. Uff, wreszcie nie jestem sama. Przed drzwiami zatrzymałam kasztankę, pogłaskałam ją po szyi, przytuliłam i zsunęłam się z siodła. Rozsiodłanie i pobieżne czyszczenie zajęło nie więcej niż osiem minut. Po kolejnych pięciu, Tulpa już była z powrotem na padoku, witając się ze swoją karą kumpelą. Usiadłam na trawie i wyciągnęłam lunch, zjadając wszystko co do ostatniego okruszka, obserwując konie w tym samym czasie. Momenty takie jak ten chciałabym uwiecznić i powracać do nich, kiedy mam zły humor.
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • black-velvet.pev.pl
  • Tematy
    Powered by wordpress | Theme: simpletex | © cranberies