ďťż
cranberies
Jako, że ostatnio pogoda była bardziej wiosenna niż zimowa postanowiłam wybrać się na cross. Zuzka była tam rano i stwierdziła, że wszystko z podłożem w porządku. Ja postanowiłam pojechać około 13, by załatwić jeszcze parę spraw w mieście. Gdy wróciłam szybko przytaszczyłam, co mi było potrzeba i wyciągnęłam siwkę z boksu. Wyprzytulałam ją, osłodziłam życie soczystą marchewką i zabrałam się za czyszczenie. Kobyłka miała sporo zlepek na nogach, jednak pod derką i gdzie była golona pozostała jedynie cieniutka warstwa kurzu i innych brudów, jak to u siwków widać. O dziwo ogon miała praktycznie w stanie idealnym, to samo z grzywą. Kopyta też były w dobrym stanie, nie wołały o pomstę do nieba. Gdy skończyłam ubrałam klacz w komplet ochraniaczy, kaloszki, czaprak, siodło wszechstronne oraz ogłowie, do którego podłączony był napierśnik z wytokiem. Bardzo przydatny, szczególnie u siwej na crossie. Samą klacz przykryłam derką, siebie odziałam w kask i przydatną na crossach kurtkę z odpinanymi rękawami i kapturem na tyle dużym, bym mogła go zaciągnąć na kask. Jednakowóż wolałam dbać o zdrowie. Klaczy dodatkowo wkręciłam hacele w podkowy, wolałam zapobiegać wszelkim wypadkom.
Na klacz wsiadłam tuż przed stajnią, lekko wspomagając się strzemieniem. Ruszyłyśmy energicznym stępem na maneż, gdzie chciałam ją odrobinę rozgrzać, a przynajmniej zostawić derkę, która jednak mogłaby przegrać walkę z crossem. Po 10 minutach kręcenia się po placu odwiesiłam polar na stojak i zebrałam wodze. Siwa od razu powędrowała z łbem w dół, przeżuwając wędzidło. Poklepałam ją i sprawdziłam popręg. Podciągnęłam o dziurkę i na kontakcie wyjechałam ku leśnej drodze, prowadzącej na tor. Obrałam nieco okrężną drogę, coby się dobrze rozprężyć i przy okazji zbadać, jak to wszystko wygląda. Po wjechaniu w las pozwoliłam się siwce rozejrzeć, następnie delikatnie przymykając dłonie ustawiłam ją, łydkami zachęciłam do podstawienia zadu i ruszamy kłusem z ładnego, zebranego stępa. Wymagałam od siwki niskiego ustawienia, nie był to trening ujeżdżeniowy. Pozwalałam jej czasem poderwać lekko głowę, gdy coś zauważyła, jednak nieustannie dawałam do zrozumienia, że tym razem pracujemy, a nie zwiedzamy okolicę. Po jakimś czasie odbiłam w prawo, ku nieco mniej wydeptanej, ale wciąż zdatnej do jazdy ścieżce. Wiła się ona delikatnymi łukami, czasami pięła lekko do góry i opadała, zdarzyło się parę miejsc z kałużami po stopniałym śniegu, aż w końcu zwolniłam na chwilę do stępa. Skręciłam ponownie w prawo, przedzierając się przez krzaczory po ledwo widocznej dróżce. Pochyliłam się mocno do przodu, niemalże przytulając do klaczy w celu uniknięcia wszędobylskich gałęzi i patrząc jednym okiem prowadziłam ku innej ścieżce. W końcu do niej dotarłyśmy i odbiłyśmy w lewo. Krzaki zniknęły, pojawił się mostek i ładna droga przez pola, w sam raz na galop i do tego w takiej odległości, że dotarłybyśmy na tor dobrze rozprężone i nawet trochę naskakane, jeśli dobrze pamiętałam trasę. Stępem przeprowadziłam siwą po mostku. Słysząc głuchy stukot swoich kopyt zdenerwowała się lekko, jednak szybko zapomniała o problemie, bo zauważyła szeroką, wolną przestrzeń. Chwilę żałowałam swojej decyzji, ale dałam jej sygnał do zagalopowania, jednocześnie wyraźnie wstrzymując jej popęd do pędu. Siwa niezadowolona machnęła parę razy głową, raz lekko bryknęła ale ostatecznie poddała się i galopowała równym, w miarę spokojnym galopem. Co prawda jej fula była teraz okrągła, ale i ogromna. Posuwałyśmy się niby wolno, ale krajobraz szybko się zmieniał. Zmieniłam nogę i odbiłam na inną ścieżkę pomiędzy polami. Potem znalazłam najłagodniejsze zejście na jeden z nieużytków (z resztą o tej porze roku żaden z sąsiadów nie miał do mnie pretensji o jeżdżenie po polach) i pokręciłam się trochę. Robiłam koła, ósemki ze zmianami nóg, w końcu wróciłam do głównej drogi. Miałyśmy jakieś 400 m idealnych na sprint. No to krótki, wyraźny sygnał łydką i dopiero wtedy poczułam, jakiego kobyła ma wyraźnego kopa. Trzymając się jak najlepiej potrafiłam przy ogromnym pędzie powietrza (nie dość, że szybko, to jeszcze dzień był wietrzny) i starałam się nie tracić panowania nad klaczą. Udało mi się to i po owych 400 m zwolniłyśmy ładnie do pośredniego, okrąglutkiego i równego galopu, wjeżdżając na ścieżkę z paroma przeszkodami. Pierwsza ukazała nam się już za zakrętem. Była to stosunkowo niewielka, bo 60-centymetrowa kłoda, bez żadnej wody czy zmiany wysokości podłoża. Siwa postawiła uszy i naparła mocniej na wędzidło. Klasyczny numer, jednak nie działający na mnie. Odpowiednio operując dosiadem, ręką i łydkami wycofałam klacz i podprowadziłam blisko przeszkody. Skoczyła z baskilem, nieco ponad wymagania i potem dalej równo galopowała. Poklepałam ją, jednak po chwili znowu musiałam zacząć ją sprowadzać na ziemię, bo zobaczyła hyrdę, mającą może 20-30 cm więcej i do tego z odskokiem wypadającym w wodzie po pęciny. Delikatnie przymykając dłonie na obu wodzach dałam klaczy znak "czekaj" i podprowadziłam blisko, ale tak, że spokojnie dała radę. Skoczyła szybko, nawet nie zauważając wody, szybko składając przody, baskilując i miękko lądując. Zadem lekko musnęła szuraną część przeszkody. Po wylądowaniu pociągnęła mnie w dół, machając łbem i pobrykując lekko. szybko jednak doprowadziłam ją do porządku i skręciłam lekko w prawo, a na horyzoncie zamajaczył nam niewielki szereg: kłoda 50 cm z skokiem 30 cm, mierząc więc 80 cm w miejscu odskoku. Dwie fule po niej znajdował się rów trakeński liczący sobie przynajmniej metr nad ziemią. Odległość między przeszkodami była dość spora, jednak na tak ciągnącym koniu wystarczyło po prostu dobrze, równo wjechać i nic nie kombinować w trakcie. Tak też zrobiłam. Siwa ładnie podeszła blisko bankietu z kłodą, pokonała go, wylądowała jednak trochę twardo i pierwsza fula wyszła nam naprawdę krótka, przez co na drugiej musiałam wypchnąć klacz do przodu, żeby miała szansę doskoczyć bez zbytniego nadwyrężania się i ryzykowania wypadkiem. Siwka dzielnie z tego wybrnęła, była jednak dość elektrycznym koniem i błyskawicznie odpowiadała na moje pomoce. Po pokonaniu rowu poklepałam ją i zwolniłam do stępa. Przed wjazdem na tor zostały nam jeszcze dwie przeszkody - Grzybek wysokości 110 cm i sheep feeder 80x120 cm. Odstęp między nimi był dość spory, więc nie ryzykowałam zbyt wiele jadąc ten kawałek dalej. Chciałam pokonać z siwą jeszcze jakieś przeszkody, by potem, na otwartej przestrzeni mieć ją trochę rozskakaną i bardziej skupioną na pracy. Zagalopowałam i skierowałam się lekko w lewo, a na horyzoncie zamajaczył grzybek. Przyłożyłam łydki do boków klaczy, wycofałam się z tułowiem, trzymałam równy kontakt z pyskiem, a gdy czułam, że klacz trochę zaczyna mykać mocniej zamknęłam ją w pomocach. Ostatnie trzy fule były może nie idealne na parkur, ale bardzo dobre na cross, do tego bez żadnego pływania, centralnie w środek przeszkody. Poklepałam siwkę po miękkim lądowaniu i odbiłam mocno w prawo, na sheep feedera. Miałam na oko 8 średniej wielkości fuli, może 7 wyciągniętych. Wybrałam opcję drugą, w końcu 120 to już nie byle co. Trzymałam jednak kontakt z pyskiem klaczy, żeby się nie rozwlokła i nie spłaszczyła skoku. Dobrze odmierzyłam odległość i na odskoku przyłożyłam trochę mocniej łydki i mocno oddając rękę wiedząc, jak siwka skacze przeszkody na szerokość. Tak jak przypuszczałam siwka nie odbiła się specjalnie wysoko, zachowując jednak pewny niewielki zapas. Nogi jednak podciągnęła mocno do góry, łbem wędrując w dół i wyciągając się raczej w kłodzie niż szyi. Wylądowała miękko i szybko wróciła do mojej ręki. Wjechałyśmy na tor. Dałam Scarlet chwilę odsapnąć, następnie zagalopowałam i najechałam na prosty szereg dwóch hyrd po 110 cm na jedną lub dwie fule, zależnie od miejsca, w którym się najeżdżało. Postanowiłam najpierw najechać je na dwie fule, dopiero potem na jedną. Obrałam całkiem spokojny, równy galop w lewo i nakierowałam klacz na przeszkody. Przymknęłam delikatnie rękę czując, że zaczyna ciągnąć i na odskoku dałam lekki sygnał łydką, potem znów lekko przymknęłam rękę, by się nie rozciągać i znowu lekka łydka na odskoku. Bardzo ładnie, koń się posłuchał, obie przeszkody skoczył w dobrym stylu i potem galopował spokojnie. No to zawracamy i na jedną. Utrzymywałam poprzednie tempo, starałam się jechać okrągłym galopem o średniej wielkości fuli. Odskok wypadł trochę daleko, ale klacz spokojnie dała radę, potem po prostu nie przytrzymałam jej pomiędzy przeszkodami. Ładnie poszło, to jedziemy dalej. Teraz obrałam kurs na schodki - potrójny bankiet (skoki kolejno 100 cm, 70 cm i 50 cm - tak samo zeskoki), podczas którego kolejno dało się zrobić przed następnym wskokiem 2 fule i fulę. Ilość fuli do pierwszego wskoku była dowolna, a przy zeskokach nic się nie zmieniało. Na szczycie też stała jedna przeszkoda - niewielki domek (może 80 cm), do którego miałyśmy po fuli z obu stron. Klacz widząc przed sobą nowe, nieznane dotąd wyzwanie w końcu zdała się trochę na mnie. Dojechałam pewnie, równo ale spokojnie, bez rzucania się na przeszkody. Przed pierwszym skokiem wyraźnie zasygnalizowałam siwej skok. Folblutka odbiła się, nieco niezgrabnie wylądowała piętro wyżej i równo dogalopowała do kolejnego wskoku, który poszedł nam dużo prościej, a kolejny jeszcze prościej. Widząc w końcu coś "normalnego" chwilę pociągnęła mnie do przodu, ale wyszło jej blisko, jakoś z tego wyszła i potem już grzecznie posłuchała tego, co mówię jej poprzez dosiad, wodze i łydki. Oddałam jej więcej wodzy, sama mocniej się wycofując i sygnalizując tym, że nie wolno się spieszyć i będziemy zeskakiwać w dół. Pierwszy zeskok był raczej delikatnym zsunięciem się, ale kolejne dało się już odczuć. Po ostatnim, metrowym zeskoku poklepałam siwkę i powtórzyłam przejazd przez schodki. Hop-2 fule-hop-fula-hop-fula-hop-fula-hop-fula-hop-2 fule-hop. Scary słuchała się mnie przez całą kombinację, wyraźnie skupiając się na tym, co robi. Technicznie też poszło jej dużo lepiej niż na początku. No to teraz linia na łuku korner 110 - szereg dwóch wąskich frontów (100 i 110 cm) na dwie fule - wjazd do wody i kaczka 90 cm. Pomiędzy każdymi elementami było miejsce na 4 lub 5 fuli zależnie od obranego galopu i łuku, po jakim się te przeszkody jechało. Przy łamanym najeździe wychodziło oczywiście fuli więcej, jednak mocno galopujący koń i tak zrobiłby tam tą czwórkę. Ja najechałam ze Scary dość spokojnie, równo i nie łamiąc łuków. Kornera pokonałyśmy bez większych trudności, potem wąskie fronty, których klacz wyraźnie nie wielbiła, ale i tak pokonywała z zapałem. Tu akurat była chwila linii prostej, by potem dużym łukiem wjechać do wody i po 5 fulach odbić się na kaczkę. Poczułam jak klacz pracuje grzbietem, podciąga nogi, baskiluje i miękko, z gracją ląduje w wodzie. Poklepałam ją i skręciłam w lewo, zmieniając przy okazji nogę. Czekała nas kolejna kombinacja: wyskok z wody (60 cm), 3 fule pod górkę kłoda 80 cm 4 fule potrójny szereg na jedną i dwie fule - tzw zęby rekina (100 cm), hyrda (100 cm) i rów trakeński (110 cm). Po poprzednim doświadczeniu z dnia dzisiejszego trochę się tego obawiałam, ale wierzyłam w możliwości i serce klaczy, oraz w jej zdrowy rozsądek. Wyskok z wody przyszedł nam gładko, tak samo skoczenie kłody jadąc pod górkę, a do szeregu dojechałam równo, na delikatnym kontakcie, jednak dokładnie wymierzając odległość. No to hop, pierwszy człon za nami. Średniej wielkości fula (klacz bardzo mądrze się trochę wycofała, wyraźnie nabierała doświadczenia) i drugi, następnie dwie równe fule w równowadze i traken. Poczułam jak siwka wysadza do góry, składając nogi najlepiej jak potrafi i patrząc się pod nie, czy aby jej to coś nie pogryzie. Po miękkim lądowaniu przeszłam na chwilę do kłusa, dałam siwej luźną wodzę i wyklepałam. Zostawiłam sobie jeszcze jedną kombinację i dwie wolne przeszkody na koniec treningu. Chwilę postępowałyśmy i zagalopowanie w lewo. Kombinacja, jaką miałam zamiast pokonać umieszczona była częściowo na łuku, a częściowo na prostej. Składała się z dwóch chatek 50 cm na skok-wyskok, 3 fuli na lekkim łuku, po których następował żywopłot 100 cm, a po nim na wprost, po 4 dłuższych fulach stał mur 100 cm. Po nim miałam odcinek na sprint i do pokonania kolejnego sheep feedera o podobnych wymiarach do poprzednika, a po nim zostawiłam sobie na deser mój ulubiony stoliczek, sięgający już 120 cm. Znając siwkę wierzyłam, że podejdzie do tak dużej przeszkody w skupieniu, ale bez lęku. Ruszyłyśmy na domki. Hop-hop i po krzyku, mocno zakręcamy, 3 fule i żywopłocik na luzie. Po nim lekko wydłużyłam fulę Lady S i hop przez mur (prawie jak skok przez płot). Po miękkim lądowaniu dałam wyraźny, krótki sygnał łydkami i poczułam, jak klacz rusza przed siebie prawdziwym sprintem, którym nie mogły się popisać konie ras, które nie przodowały w konkurencji wyścigów. Dokładając do tego doświadczenie kobyłki w wyścigach i jej predyspozycje do wyścigów płotowych miałam pod tym względem dużą przewagę. Na niewielkim wzgórku zamajaczył nam feeder. Scarlet wybrała daleki odskok, ale spokojnie doleciała na drugą stronę przeszkody, wyciągając się mocno do przodu. Po przeszkodzie dogalopowałam do końca polany szybkim galopem, następnie zwolniłam, zawróciłam i skierowałam nas ku stołowi. Podłoże było niemalże płaskie, może odrobinę schodzące w dół, jednak nie czuło się różnicy w jeździe. Siwa postawiła uszy, podniosła łeb i zaczęła typowo dla siebie w chwilach podniecenia dudnić kopytami, podnosząc nogi wysoko i opuszczając z impetem. Przytrzymałam ją lekko i mocno przyłożyłam łydki na odskoku. Oddałam rękę, wyczekałam skok i szybko wycofałam się do pełnego siadu. Poklepałam siwą, która wykazała się świetnym stylem, posłuszeństwem i odwagą. Klepiąc ją po obu stronach szyi przeszłam do kłusa i ruszyłam ku stajni. Rozkłusowałam ją w drodze do Auruma. Udało mi się nawet ją częściowo rozstępować, ale dla pewności wróciłam na maneż, przykryłam wyraźnie zgrzaną kobyłkę derką i postępowałam jeszcze z 15 minut, nim wróciłyśmy do stajni. Tam od razu zsiadłam, rozebrałam klacz, okryłam dokładniej polarem, zapięłam z przodu i na kantarze zabrałam na myjkę. Tam długo i dokładnie schłodziłam jej nogi, umyłam i wysmarowałam kopyta, następnie wróciłyśmy przed boks. Poświęciłam 20 minut na wtarcie i wymasowanie tych partii mięśni klaczy, które były najbardziej narażone na zakwasy. W końcu wpuściłam zrelaksowaną siwkę do boksu, rozebrałam z kantara, zmieniłam derkę na zimową i zostawiłam tak do kolacji. dnia Sob 19:51, 05 Sty 2013, w całości zmieniany 2 razy |