ďťż
cranberies
No to nadszedł ten wspaniały dzień, w którym od świtu wręcz mnie roznosiło. Byłam pełna energii, ale też zdenerwowana, szczęśliwa i stroskana. W końcu przyjeżdża dziś do nas mój nowy podopieczny - The Last Song z SC. Znając go od dobrych paru lat postanowiłam przygarnąć na starość, gdyż czułam ogromny sentyment i wręcz zobowiązanie do takiego czynu. Umówiłam się z Nojcem o 7:00 w Stajni Centralnej, by spokojnie przygotować, zapakować i dowieźć TLS-a.
Zjawiłam się punktualnie i poszłam zająć się tarantem. -Hej staruszku - Powiedziałam przytulając się do ogra, który spokojnie wyglądał sobie z boksu i nie sprzeciwiał się moim poczynaniom. Gdy już go wyściskałam otworzyłam drzwiczki i wzięłam kantar. Założyłam ciapkowi na łeb, następnie wyprowadziłam go i uwiązałam luźno. Zdjęłam derkę, w którą był ubrany, porządnie wyczyściłam, następnie ubrałam w derkę transportową, na rozczesany już ogon również założyłam ochraniacz, a po wyczyszczeniu kopyt ubrałam także wszystkie jego nogi w transportery. TLS nie wydawał się zadowolony, ale po wielu wyjazdach na zawody zdążył przywyknąć do tej 'szarej codzienności' i nie odstawiał scenek. Wtedy przyszła Noj mówiąc, że przyczepa gotowa. Zostawiłam jej konia i zaniosłam szybko jego rzeczy, by schować do wmontowanej w nią mini-siodlarni. No, jakoś się to udało, nie był obładowanym koniakiem Przyszła pora na konia. Trzymając marchew w jednej z dłoni ruszyłam z tarantem ku rampie. Noj stała z boku, żeby w razie czego jakoś dopomóc. Wyprzedziłam ciapka i stojąc przed nim ostrożnie, ale dość szybko wpakowałam go do środka. Dałam marchew i przypięłam na dwa uwiązy, Noj zaś zajęła się tyłem przyczepy. No, na razie idzie jak po maśle. Sprawdziłam jeszcze raz dokładnie, czy wszystko zabrane, pozamykane, koń dobrze uwiązany itp, w końcu wsiadłyśmy z Nojem do auta i ruszyłyśmy. Podróż trochę nam się dłużyła, bo po ostatnich deszczach asfalt był mokry i wolałyśmy nie ryzykować osiąganiem zbyt dużej prędkości. Na jednym z rond Song stracił równowagę i się mocno zachybotał, jednak w ostatniej chwili udało mu się utrzymać na nogach. To podniosło mi nieco adrenalinę, jednak na szczęście reszta trasy przebiegała raczej łagodnymi łukami. Przy Aurumie jezdnia zaczęła wysychać, więc trochę przyspieszyłyśmy. Songowi wyraźnie to było po drodze, nigdy nie lubił się wlec żółwim tempem. Za młodu często wtedy grzebał nogą i zaczynał się wiercić. W końcu, po 2,5 h jazdy dotarliśmy na miejsce. Wyskoczyłam z wozu zerknąć czy wszystko gotowe, po czym wróciłam z pomocą Nojki wyprowadziłam Songa z przyczepy. Poszło gładko, a ogier zaciekawiony uniósł łeb i uważnie rozejrzał się dookoła. Wykorzystałyśmy tę chwilę na zdjęcie ochraniaczy transportowych, po czym zabrałam ogiera do boksu. Pierwsze co zrobił, to obwąchał dokładnie cały kąt, napił się wody z poidła i podszedł do mnie. Ponieważ w stajni u nas jest całkiem ciepło, a i on był trochę zgrzany po podróży to zdjęłam mu derkę i założyłam jeden z stajennych polarków. Do boksu dałam plaster siana i zamknęłam drzwiczki na zasuwę. Wróciłam do Nojki, która zaczęła bezczelnie przenosić mi rzeczy. Razem oczyściłyśmy przyczepkową siodlarnię, następnie poszłyśmy do mnie na herbatę. Chwilę pogawędziłyśmy, po czym rysualka wybrała się w drogę powrotną do SC. Ja zaś powędrowałam do ogra. Stał sobie jakby nigdy nic, skubał siano i wyglądał na zadowolonego. Około 12 zabrałam go na karuzelę, żeby się troszkę poruszał i przy okazji sprawdziłam, czy wszystko z nim w porządku. Potem dostał obiad z dolewką oleju, żeby przypadkiem nie zakolkował od trochę innego owsa. Na szczęście wszystko było w porządku, Song błyskawicznie się zaaklimatyzował w nowym miejscu i nawet zakolegował z New Moonem z boksu obok. |