ďťż
cranberies
Jako, że wczoraj Shetty został zmordowany to dziś chciałam mu odpuścić. Bałam się jednak, że dostanie zakwasów, a nie jest to rzecz przyjemna. Postanowiłam więc wziąć go na lekką lonżę z wypinaczami i przy okazji może się trochę pobawić z ziemi. Z rana poprosiłam Filipa by wypucował wszystkie konie, bo ja nie czułam się najlepiej. W końcu zeszłam około 12 do stajni i przytachałam z siodlarni pas do lonżowania, wypinacze, ogłowie i lonżę. Tyle mi było potrzeba. Shetty stał bez derki, ale wyraźnie czysty. Weszłam do niego, przytuliłam mały, puchaty łepek i sprawdziłam stan ogierka, a w szczególności jego kopyt. Wszystko super. Wzięłam ogłowie i poprosiłam Shettiego o przyjęcie wędzidła. Ten nie stawiał oporu i stwierdziłam, że jest złotym kucem. A przynajmniej o złotym sercu, bo umaszczenie miał bardziej jak dalmatyńczyk Potem założyłam mu pas z dopiętymi wypinaczami, do wędzidła dopięłam lonżę i człapiemy na lonżownik.
Zamknęłam bramkę i stanęłam na środku, puszczając Esa po dużym okręgu. Szedł nieco ospale, widać, że się wczoraj zmęczył. Poczłapał trochę w lewo, trochę w prawo i ze dwa kółka kłusem na stronę, po czym poprosiłam go o podejście do mnie. Poklepałam i po sprawdzeniu pasa przypięłam mu wypinacze. Od razu się ustawił i zaczął międlić wędzidło. Poklepałam go i puściłam po kole w lewo. Zachęciłam do żwawszego stępowania i po paru okrążeniach powiedziałam "kłus". Niby moje konie reagowały na cmokanie, ale Shetty lepiej rozumiał ten typ komend. Ruszył od razu lekko leniwym, niemrawym kłusem. Pogoniłam go końcówką lonży, to owszem, zadziałało, ale poderwał łeb do góry. Na szczęście po chwili wrócił do ustawienia. Pochwaliłam go głosem, gdy szedł ładnie pozbierany, z zaangażowanym zadem i grzbietem. Musiałam go jeszcze czasem pogonić, ale sądziłam, że będzie gorzej. Shet cały się spienił, a ja widziałam jak pracują jego mięśnie. Widziałam też, jak z mijaniem czasu idzie coraz swobodniej, lżej, rozgrzewa się. Zmieniłam mu kierunek i patrzyłam dalej. W tę stronę przetrzymałam go dłużej, zrobiłam parę przejść do stępa i znów kłus w lewo. Shetty już się rozprężył, widać było po nim, że już wszystko gra, nic nie boli, mięśnie są rozciągnięte, a powstałe w nich napięcia zniknęły. Zwolniłam go do stępa. Odpoczął dwa kółka i galop. Zagalopowanie z kłusa. Jeden lekki bryczek, potem spokojny, nawet leniwy galop. Pogoniłam go, a ten wkurzony jak odpalił, to po pięknych seriach widowiskowego brykania ruszył do przodu, co najlepsze galopem, jakim powinien iść. No, może bez takiego parcia na tempo. Powoli się uspokajał. Szedł oparty na wędzidle, przeżuwający je, galopem zaokrąglonym, z bardzo wyraźnie podstawionym zadem i pracującym grzbietem. Po paru takich kołach do kłusa, do mnie. Dostał cuksa i w drugą stronę. Dwa koła kłusem na uspokojenie się i ogarnięcie, potem galop. Wypruł do przodu. Do kłusa. Zagalopowanie. Prawidłowo, na spokojnie przechodzimy w płynny, równy galop. Zdziwiło mnie, jak on potrafi fajnie iść. Pod górkę, równo, od zadu, w ustawieniu. Normalnie chyba trzeba z nim w dresaż pójść! Trochę mnie martwił fakt, że ma on ruch praktycznie zupełnie niepodobny do szetlandowego, z drugiej strony chwytał w nim za oko tak, że aż żal by było, gdyby nie pojawił się na czworobokach w klasach wyższych niż L. Zrobił parę okrążeń i starczy. Pokłusował chwilę w wypięciu, chwilę bez i tyle. Poprosiłam go o podejście do mnie, a gdy to zrobił zdjęłam mu pas i odwiesiłam na ogrodzenie. Postanowiłam się chwilę pobawić. Prowadząc Esa w ręku wyciągnęłam na środek lonżownika 3 drągi. Ustawiłam je tak, by kucyk mógł je przechodzić w galopie. Jednak nie zaczęłam zabaw od tego. Idąc po lewej stronie Shettiego zrobiłam z nim slalom między nimi. Specjalnie ustawiłam je szeroko, by się zmieścić bez zakręcania w miejscu. Bawiłam się w przeprowadzanie go w ten sposób przy użyciu delikatnych sygnałów, wręcz sugestii. Lonżę trzymałam luźną, napinałam ją tylko w wyjątkowej sytuacji. Z czasem zabawa zaczęła się podobać małemu, który z uwagą patrzył na moje wyczyny i coraz lepiej łapał, o co mi chodzi. Żeby nie popaść w rutynę przechodziłam z nim też przez drągi, robiłam slalom co drugi drąg, jakieś przejścia, cofanie. W końcu odpięłam lonżę. Ruszyłam, a kuc z chrapami przy mojej dłoni także. Przeszliśmy sobie między drągami, przez drągi, cofnęliśmy się i pobiegliśmy kłusem. W kłusie też slalom, przechodzenie przez drążki, no i nagłe zatrzymania. Zatrzymywałam się z głośnym tupnięciem, on także, tyle, że bez tupania. Zabawa mu się spodobała. Gdy ja ruszyłam chodem a la galop, on także, machając przy tym łebkiem. W końcu jednak zmęczona padłam na ziemię i zamknęłam oczy. Poczułam wpierw gorący oddech, potem łaskoczące wąsy, a na końcu szorstkawe chrapy na swojej twarzy. Es zainteresował się moimi włosami i stwierdził, że nie mam gustu. Sam zabawił się we fryzjera i zrobił mi na głowie fryzurę a la Shetty, czyli kompletny busz. Zaśmiałam się i pomiziałam go po chrapach. Kolejnym moim ruchem było złapanie się jego szyi i z jej pomocą podniesienie się na nogi. Otrzepałam się z piachu, przypięłam lonżę do wędzidła Titka i wzięłam pas z ogrodzenia. Czas wracać do stajni, bo masa pracy przede mną. Leniwym krokiem wstąpiliśmy w progi pomieszczenia, gdzie przywitało nas parę przyjaznych parsknięć i rżeń. Wpuściłam tarantowatego do boksu, rozebrałam z ogłowia, ubrałam w derkę i zostawiłam, sama natomiast ruszyłam dalej... |