ďťż
cranberies
Postanowiłam popracować z Etiudą trochę na crossie. Pogoda zapowiadała się coraz gorsza, więc trzeba było wykorzystać jej ostatki. Gdy obładowana sprzętem przyszłam pod boks niuni, poukładałam wszystko i podeszłam do niej, skuliła uszy i przywitała mnie kłapnięciem zębów tuż koło ramienia.
-Oho... Zły dzień - Skwitowałam szybko i nim Gniada zdążyła wykonać kolejny ruch za kantar wyprowadziłam ją i uwiązałam. Szybko zabrałam się za czyszczenie uważając, by z niewiadomych przyczyn niezwykle poirytowana i rozwścieczona kobyła nie podarowała mi kopniaka czy jakiegoś innego "prezentu". Jakoś dałam radę, problem pojawił się przy kopytach. Wrócił problem wierzgania. Podeszłam do tego ze spokojem, ale i stanowczością. Gdy Etiuda perfidnie wyrwała mi nogę i zamachnęła się chcąc kopnąć - szybka, dość mocna i krótka kara. Nawet mając najgorszy dzień świata nie powinno się świadomie wyrządzać innym krzywdy. Po wyczyszczeniu kopyt założyłam gnidzie ochraniacze, kaloszki, siodło i ogłowie. Sama założyłam kask i rękawiczki, na zaś włożyłam też na siebie tzw. "żółwika". Wolałam nie ryzykować złamaniem kręgosłupa przez podminowaną kobyłę. Przed stajnią szybko wykonałam c trzeba przy siodle, wskoczyłam na grzbiet gniadej i jedziemy w las. Etka była już jako-tako rozchodzona najpierw na padoku, potem na karuzeli, więc po 7 minutach jazdy lasem zebrałam wodze, sprawdziłam popręg i kłus. Holsztynka wypruła z baranami przed siebie, a gdy za mocno pociągnęłam za wodze wykonała serię przepięknych świeczek. W końcu i ja rozwścieczona zerwałam gałązkę z pobliskiego drzewa, chwyciłam bardzo krótko wodze w jedną rękę i świstnęłam Gniadą po zadku. Klacz zatańczyła w miejscu, wykonała parę dziwnych uskoków, wspięła się, następnie wyskoczyła z czterech tak wysoko, że pobiła chyba w tym wszystkim Wiarę. Od razu dostała czymś a la bat po zadzie, ruszyła do przodu ale wstrzymana na wodzy zatrzymała się, zatańczyła trochę w miejscu i stanęła zdezorientowana. -Nie ma takiego. Jeszcze jeden podobny wybryk i będzie jeszcze nieprzyjemniej - Powiedziałam kładąc dłoń na potylicy klaczy, która drgnęła nerwowo, następnie jednak uspokoiła się, a ja poklepałam ją po szyi i dałam pomoce do zakłusowania. Tym razem grzecznie, może nieco do przodu i z głową w chmurach, ale nieustanne półparady i wygięcia wskazały Niuni prawidłowe ustawienie. Parę dodań i skróceń jadąc leśnymi ścieżkami, jakieś przejścia, praca nad powrotem zaufania do jeźdźca. Po 20 minutach usiadłam w siodło i zagalopowałam. Etiuda pamiętając jeszcze, co się wydarzyło na początku jazdy posłusznie zmieniła chód i nawet nie myślała brykać. Pogalopowałyśmy trochę na prawą, potem trochę na lewą nogę i widząc zbliżającą się dzisiejszą mini-trasę prowadzącą do celu - polanki z natłokiem rowów i bankietów wzmocniłam nieco nasz dotychczas bardzo spokojny galop i wskazałam klaczy kierunek na pierwszą z przeszkód - stacjonatkę z jednej, zwalonej brzózki, na wysokości 70 cm. Etiuda widząc przeszkodę postawiła uszka, jednak w miarę spokojnie jak na siebie podeszła do przeszkody i ładnie pokonała ją dokładając do niej swoich 30 cm zapasu. Poklepałam ją po lądowaniu i nieco mocniejszy galop, przed nami rysuje się kłoda mierząca już coś około metra średnicy. Podłoże było suche, pyliło się, ale przynajmniej nie grzęzłyśmy w nim i Etka miała siłę się wybijać jak na nią przystało. Kłodę pokonała równiez z postawionymi uszkami, a po niej zaserwowała mi parę soczystych baranków, za które dostała w tyłek, tak jak obiecałam. Gdy już kobyła się ogarnęła odbiłyśmy w lewo, na hyrdę 120 cm (10 cm czesane), za którą robiło się dwie mocne fule i sheep feeder szeroki na 120 cm, wysoki na 80. Przyłożyłam mocniej łydki i długą fulą, jednak nie rozwleczoną naprowadziłam na środek przeszkody. Trochę za wczesne wybicie, ale potem ładny skok i dobry impet w szeregu, zgrabny skok przez sheep feedera. Po nieco twardym lądowaniu pochwała i do kłusa, do stępa, chwila odpoczynku przed głównym elementem treningu. Wjechałyśmy na polankę. Czekały dziś nas bankiety połączone z wodą, rowy wąskie i szerokie, parę kombinacji o różnym stopniu trudności. Zobaczymy jak nam pójdzie na tym, co najłatwiejsze. Gdy Etiuda chwilę odsapnęła zebrałam wodze i kłus, galop. Rytmicznym, ale nieco mocniejszym galopem naprowadziłam ją na wąziutki rów, przez który skoczyłyśmy bez problemu. Gniada nie zdążyła się mu nawet przyjrzeć i przestraszyć. Podjechałam trochę pod górkę, zakręciłam w prawo i spokojnie zjeżdżamy do zeskoku z bankietu. Był on mały, a podłoże po nim lekko skośne, dzięki czemu była to przeszkoda dość łatwa do pokonania. Etiuda lekko zeskoczyła w dół, prawie się zsuwając, o co mi chodziło. Zawsze była to bezpieczniejsza metoda. Zmieniłam nogę na lewą, zawróciłam i wskakujemy na bankiet. Również gładko, dzięki szybszemu tempu z zaangażowaniem zadu młoda miała się z czego wybić. Poklepałam ją i zjeżdżamy w dół, na równiejszą część polanki, zeskakując po drodze z wyższego już bankietu. Pilnowałam swojego ciała oraz tempa, co było wręcz złotym środkiem. Etiuda nie walczyła ze mną, posłusznie wykonywała każde polecenie. Naprowadziłam ją na szerszy i groźniej wyglądający już rów. Czując lekkie wahanie się klaczy wzmocniłam działanie łydek i hop, przeszkoda za nami. Jedziemy na wprost i już naprawdę szeroki rów, na poziomie crossu medium. Mocne tempo, jazda z impulsem i bardzo ładnie, nawet z nakładką. Poklepałam Etiudę i zawijamy w lewo, długim łukiem i zeskakujemy do owego rowu. Była to taka specyficzna kombinacja: rów szeroki, ale dość płytki, a jego wąskie boki służące jako bankiety. Etiuda zawahała się, ale skoczyła. Po lądowaniu wzmocniłam pomoce i przekazałam jej tym samym wiadomość, że ma skoczyć i się nie bać. Sama swój lęk schowałam do kieszeni. Ładnie sobie z tym poradziłyśmy, więc wjeżdżamy do wody, sięgającej gniadej nieco poniżej stawów skokowych. Podłoże było badane wcześniej, przy dobrej jeździe nic nie powinno się przydarzyć. Czekał na nas wyskok z wody, dość wysoki, ale spokojnie mieszczący się w możliwościach Holsztynki. Etiuda pewnie najechała na przeszkodę i tak samo ją pokonała. Po chwili jednak czekała na nas niewielka kłoda, na którą na szczęście ja byłam przygotowana i dałam klaczy sygnał w odpowiednim momencie. Po lądowaniu poklepałam ją i zawinęłam na prawo, zeskakujemy do wody. Utrzymywałam się mocno wycofana, wręcz odchylona do tyłu przez pierwsze fule po zeskoku, po czym klepiąc spienioną już gniadą wyjechałam z wody i najechałam na ostatnią, ale i najtrudniejszą dziś przeszkodę - połączenie bankietu z rowem, a po nim coffin, wąski front i dwa schodki na zeskok. Najechałam na przeszkodę pewnie, patrząc się już na dalszy ciąg crossu, zaufałam Etiudzie. Klacz Wybiła się mocno i wzorowo pokonała przeszkodę. Poklepałam ją i coffin, po chwili już za nami. Dwie fule i tupnięcie, następnie skok z piątej nogi przez front, jedna fula i hop w dół, od razu wybicie i znów w dół. W końcu znalazłyśmy się na podstawowym poziomie podłoża i odetchnęłyśmy z ulgą. Zadowolona, gdyż była to jedna z pierwszych naszych kombinacji, w dodatku naprawdę trudna do pokonania popuściłam Etce wodze zupełnie i takim galopem zjeżdżamy z polany inną drogą. Przejście do kłusa i kłusujemy sobie. Obrałam trasę płaską, prostą, bez żadnych przeszkód. Byłyśmy już wystarczająco zmęczone treningiem. Etiuda była nie tylko mokra, ale i spieniona na niektórych częściach ciała, jednak jeszcze się nie dusiła z wysiłku. Kłusem pokonałyśmy połowę drogi powrotnej w 10 minut, następnie stęp i mamy prawie pół godziny do stajni. Gdy wróciłyśmy akurat zdążyłyśmy ochłonąć na tyle, by wrócić do stajni. Przed boksem Etiuda tylko skuliła się na mnie, machnęła lekko łbem i stwierdziła, że mimo złego humoru nie chce jej się ze mną spierać. Na myjce schłodziłam jej nogi, zlałam letnią wodą całe ciało, potem zimną, by ochłodzić do reszty, następnie ściągnęłam z klaczy wodę, założyłam jej derkę i przeszłam się trochę po stajni w ręku, by chociaż kopyta jej trochę ociekły z wody. Następnym krokiem było puszczenie jej na 10 minut do karuzeli, by na pewno ochłonęła i przy okazji podeschła. Postałam przy ogrodzeniu i patrzyłam jak gniada człapie sobie znużona w kółko przez 5minut w jedną i 5 minut w drugą stronę, następnie wzięłam ją na trawę, wypasałam trochę i odstawiłam do boksu. Poleciłam stajennemu, by jeszcze pod wieczór ją "wykaruzelował" jak to zwykłam mawiać i poleciałam ogarnąć siebie + sprzęt. dnia Sob 11:31, 01 Paź 2011, w całości zmieniany 1 raz |