ďťż

Skoki - Praca na szeregach i liniach do 80 cm

cranberies
Cóż... Trzeba się wziąć ostro do roboty. Postanowiłam popracować z Shettym na szeregach, coby wzmocnić u niego refleks i dopomóc trochę rozwijaniu się techniki. Ustawiłam sobie na maneżu parę przeszkód, łączących się albo w szeregi albo w linie, jedne koziołki na kłus i poszłam po kucyka na padok.
-Hej mały - Powiedziałam witając się z ciapkiem, który już od paru minut uważnie mnie obserwował zza bramki. Przypięłam uwiąz do jego kantara i zaprowadziłam ogierka do stajni. Zatrzymałam przed boksem, przywiązałam dość luźno i poleciałam po rzeczy. Wróciłam z siodłem, czaprakiem, ochraniaczami, ogłowiem i derką polarową, żeby przykryć kuca przed i po treningu, gdyż dzień był dość wietrzny. Ułożyłam to wszystko jakoś po ludzku i zabrałam się za czyszczenie. Najpierw usuwamy zlepki, błoto i inne brudy z coraz puszystszej sierści Titka, dzięki czemu wszystko ładnie poschodziło i mogłam się zabrać za grzywę z ogonem. Tak jak z kucykowym irokezem poszło gładko, tak przy ogonie trochę się namęczyłam, bo jednak nie jest to szczurzy ogonek, a porządna, gruba kita. W końcu jednak skończyłam, a efekt był powalający. Jakby go tak codziennie dopieszczać, to kurcze byłby niczym wymuskany hanower Złapałam kopystkę i wyskrobałam nią wszystkie brudy z rowków strzałki u każdego kopyta, co poszło jak po maśle, więc czas siodłać. Najpierw ubrałam ochraniacze, potem czaprak, siodło, ogłowie i na koniec derkę. Tak opatuleni wyszliśmy na dwór, gdzie podciągnęłam popręg, opuściłam strzemiona i wsiadłam. Shet był niezwykle spokojny jak na siebie, a mimo to powiew wiatru i szum pobliskich drzew sprawił, że kucyk stał z podniesioną głową, w stanie gotowości do ewentualnej ucieczki lub ataku na wroga.

Ruszyliśmy energicznym, ale lekko drobiącym stępem na maneż. Jeździliśmy po śladzie, na luźnej wodzy, stopniowo poszerzając wykrok i rozluźniając się mimo strasznych liści, krzaków itd. Raz tarantowaty ni z tego ni z owego uskoczył w bok, zagalopował, zastopował i obrócił się o 180 stopni, a przyczyną okazała się być powiewająca na ogrodzeniu derka w wesołych barwach. Uspokoiłam go gładząc po szyi i przemawiając spokojnie, po czym sprawdziłam popręg, zrobiłam jeszcze jedno koło stępem i zdejmujemy derkę.
Ruszyliśmy ponownie stępem, zbierając się do kupy. Stopniowo skracałam wodze, napychając kucyka na wędzidło i wyginając lekko to w lewo, to w prawo. Pokręciłam parę wolt w obie strony i zaczynamy kłus. Na początku na dłuższej wodzy, w niskim ustawieniu, pracujemy głównie nad rozluźnieniem, energią i lekkimi wygięciami. Jeździłam dużo po kołach, przekątnych i woltach, stopniowo zwiększając stopień zebrania ogierka i zmniejszając promień wykonywanych figur. Shet był bardzo fajny, chociaż trochę patrzący. No tak, w końcu wyciągnęłam na plac nowe, odmalowane drągi i stojaki, dodatkowo udekorowałam jakimiś straszakami itd, żeby nie było potem problemu na zawodach. Jak widać chwilowo wszystko szło po mojej myśli. Po 10 minutach kłusa pobawiłam się w przejścia, jakieś łopatki, ustępowania i oczywiście drążki. Najeżdżałam na nie energicznie, na koniu zamkniętym w pomocach i uważnym, podnoszącym nogi na tyle, na ile umie byleby nie puknąć belki. Z początku przez takie wymysły traciliśmy rytm, ale po paru próbach ogarnęliśmy problem i zaczęło się przejeżdżanie cavaletti z przejściami przed lub po ich pokonaniu. Tu zaczęły się schody, bo kucyk widząc przeszkodę na horyzoncie przestawał się koncentrować na jeźdźcu, więc minęło trochę czasu, nim doszliśmy do ładu i składu. Spojrzałam na zegarek dając Asowi chwilę wytchnienia w stępie na luźnej wodzy, po czym ruszyłam kłusem i przygotowałam go do zagalopowania w prawo.
Gdy miałam ogra postawionego na pomoce przyłożyłam łydki, wypchnęłam biodra lekko do przodu i przeszłam w galop. Oczywiście Shetty musiał bryknąć sobie dwa razy, by potem spokojnie galopować jak gdyby nigdy nic i słuchać się mnie niczym świętej wyroczni. Chcesz do przodu - masz do przodu, chcesz do tyłu - masz do tyłu, większe koło? no problem. Mniejsze? też się da zrobić. Okrąglej? Aaa okrąglej! Jasne, już się robi! Podobało mi się to, bo kucyk był w dwóch paluszkach, bardzo czuły na dosiad i łydki, skoncentrowany na pracy. Bez najmniejszego problemu wykonywał przejścia i zmiany kierunków, problem pojawił się, gdy przejechaliśmy obok jednego z bannerów powieszonych na ogrodzeniu. Wtedy Tito ni stąd i zowąd uskoczył w bok, obrócił się i stanął jak wryty, wgapiając się w błyszczący plakat. Uspokoiłam go na tyle, na ile mogłam, postępowałam chwilę i podjechałam ja najbliżej straszaka. Lekkimi kopniaczkami zachęciłam go do pokonania strachu i pochwaliłam, gdy wyciągnął łeb z zaciekawieniem oglądając to, co go wybiło z rytmu. Po paru minutach nie było śladu po dawnym strachu, więc zagalopowałam ze stępa, porobiłam parę dodań i skróceń, jedną lotną i przeszłam po półsiadu. Zachęciłam Sheta do mocniejszego galopu dookoła placu i zrobiłam tak parę kółek w jedną, parę w drugą żeby spuścić nadmiar energii oraz obyć trochę z placem. Z reguły takie przegalopowanie pomagało koniom się rozluźnić, w tym przypadku efekt był ten sam.
Po chwili oddechu w stępie zagalopowałam ponowie i najechałam na kopertę 40 cm. Wesołą, kolorową, z wskazówką na naskok. Najechałam mocno, pewnie i żywo. Trzymałam kontakt z pyskiem kucyka, łydki miałam cały czas przyłożone i na zachętę pacnęłam go lekko palcatem w łopatkę przy naskoku. As wybił się mocno do góry, pokonał przeszkodę z ogromnym dystansem, a po niej bryknął zadem i odgalopował w dwukrotnie szybszym tempie. Zatrzymałam go, cofnęłam i znów galop. Tym razem spokojnie. Ładny najazd, koń zamknięty w pomocach, znowu duży sus, ale potem już bez wystrzeliwania z niewidzialnej procy. Pochwaliłam kucyka, zmieniłam nogę i to samo, lecz koperta mierzyła już 50 cm. Shetty chyba nabrał zaufania do wielobarwnych drążków, bo tym razem oddał normalny, ładny i lekki skoczek. Poklepałam go i najechałam jeszcze raz, lecz tym razem miałam przed sobą szereg na jedną fulę koperta 50 cm i murek 50 cm. Galopowałam żywo, wesoło, ale pod kontrolą. Poszło gładko, chociaż kucyk wyraźnie gapił się na drugi człon. Pochwała i szereg rośnie w siłę. Teraz mieliśmy kombinację koperta 50 cm (fula) murek 50 cm (skok-wyskok) stacjonata 50 cm (fula) koperta 50 cm (dwie fule) okser 60 x 30. Pozbierałam kucyka do kupy na wolcie i jedziemy. Na środek przeszkody, prosto, energicznie, okrągło. Dobrze dobrany punkt odskoku na pierwszy człon, potem jedna fula i drugi, skok-wyskok z lekką utratą rytmu a po nim mocno do przodu jedną fulą do koperty (zrobiło się nawet trochę ciasno) i potem dwie równe fule, trochę do przodu ku okserowi, pokonanemu w bardzo ładnym stylu. Pochwaliłam ciapiastego i jeszcze raz. Tym razem bardziej przypilnowałam go w skokach-wyskokach, a zapomniałam się przy okserze i tak jak sam szereg był ładny, tak ostatni skok udał się tylko i wyłącznie dzięki szczerości kucyka, gdyż odskok wypadł daleko, ja go nie dojechałam jak należy i pokonaliśmy przeszkodę owszem, na czysto, ale w stylu "na rozpaczliwca". Poklepałam ogierka i jeszcze jeden. Udało się przejechać cały szereg ładnie, więc zmiana nogi, zawijamy i mamy linię po łuku stacjonata 70 cm, okser 70 x 70 albo na 6 fuli do przodu albo na 7 do tyłu. No to na początek do przodu. Dobry punkt odbicia na sztalkę, ładny, zabaskilowany skok, potem mocne wypchnięcie biodrami w przód i również trafiony odskok na oksera. Przypilnowałam się, by nie polecieć za bardzo w przód i wycofać się przy lądowaniu, po czym poklepałam dzielnego kucyka i najechałam jeszcze raz, tym razem do tyłu. Po locie nad stacjonatą wycofałam się z kucorkiem i robimy 7 fuli do oksera, na którego odbiliśmy się mocno i poszybowaliśmy ładną parabolą. Poklepałam Shettiego i jedziemy jeszcze raz na szereg. Tym razem okser na końcu miał 70 cm wysokości i tyle samo szerokości, a przedostatnia koperta zmieniła się w stacjonatę mierzącą 60 cm. Musiałam wykręcić jedną woltę przed najazdem, bo kucyk się nieco rozhulał i poczuł ogromny pociąg do przeszkód. Aż zbyt ogromny. Udało nam się ładnie dojechać do pierwszego członu bez szarpaniny, a potem poszło z górki. Różnica wysokości nie sprawiła małemu większych problemów, więc na następne podejście okser urósł do 80 cm. Było to już naprawdę dużo dla takiego knypka, jednak Shetty posiadał w sobie cechę piłeczki, która polegała na tym, że odbijał się szybko, mocno i bez wysiłku. Głównym problemem u niego był brak doświadczenia i prawdziwej pracy. Szereg pokonaliśmy na czysto, w bardzo dobrym stylu, równowadze i rytmie. Okser okazał się nie taki znowu straszny i zły, wręcz przeciwnie, Shetty ciągnął do niego i tak fajnie zapracował szyją, pozabierał nogi, że najlepiej by było, gdyby spotykał na swojej drodze tylko takie przeszkody. Po wylądowaniu najechałam na drugą linię w dniu dzisiejszym - oksera 75 x 75 i murek 80 cm po łuku na 7 fuli. Trzymałam równe tempo, dodałam na dwóch ostatnich fulach do oksera, by wpasować się z odskokiem, następnie lekko wycofałam przed murkiem i płynnym galopem, bez łamania łuku podeszłam blisko przeszkody. Tarantowaty odbił się z niespotykanym dla siebie stęknięciem, oddał skok wysoki jakby miał iść 100 cm a nie 80, zabaskilował, poskładał nogi i wylądował twardawo, opuszczając łeb w dół. Poklepałam go i jedziemy linię stacjonata-okser podniesioną do 80 cm. Wszystko jednym ciągiem, by potem spokojnie zakończyć trening czymś a la parkur. Pojechałam tu do przodu, pilnując jednak zebrania galopu, by przypadkiem nie rozpuścić małego i nie spłaszczyć mu skoków. Poczułam, jak Shet odbija się z impetem do góry, jak pracuje grzbietem, szyją, po czym ląduje miękko i przychodzi do ręki dopiero po jakiś 2 fulach od przeszkody. Zaokrągliłam go trochę, dojechałam mocniej łydkami i dzięki temu miałam naprawdę dobry impet na oksera. Szetlandzik jak się nie wybił, jak nie poszybował z zapasem, tak wylądował nieco twardo, ale ku mojemu zdumieniu od razu wrócił do ręki. Poklepałam go, oddałam wodze i przegalopowałam parę kółek mocno do przodu po śladzie. Po wykonaniu dwóch odstawiłam łydki i czekałam, aż Titek sam przejdzie do kłusa. A ten galopował, i galopował, i galopował, aż w końcu stwierdził, że ma już dość i woli kończyć.
W kłusie wypuściłam go w dół do żucia z ręki i rozkłusowałam po parę kołek w obie strony, następnie rozstępowałam długo, aż przestał dyszeć i wysechł. Oczywiście przykryłam go derką, coby się nie przeziębił. Po 15 minutach wjechaliśmy do stajni i zaparkowaliśmy przed boksem.

Zeszłam na ziemię, poklepałam małego, rozebrałam z siodła, ochraniaczy i ogłowia, ubrałam w derkę i kantar, po czym zabrałam na myjkę i dokładnie schłodziłam nogi. Tak oporządzonego kucyka odstawiłam do boksu, gdzie w żłobie czekały na niego dwa ładne jabłuszka. Zabrałam sprzęt, odniosłam na miejsce i ruszyłam dalej.
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • black-velvet.pev.pl
  • Tematy
    Powered by wordpress | Theme: simpletex | © cranberies