ďťż

06.07.2014: Skoki - Kolorowy parkur 100/105 cm

cranberies
Po Gracji przyszła pora na potwora. Nie no, tak naprawdę to na Lithium. Gniada została przetrzymana w boksie, bym nie musiała znowu ganiać za nią po padoku. Słońce zaczynało robić się bardziej uporczywe, więc bez chwili wahania zabrałam z siodlarni cały potrzebny sprzęt i przyszłam do klaczki.
-Hej Lith! - Powiedziałam podchodząc do drzwi boksu. Hanowerka zastrzygła uszami, namyśliła się chwilę, po czym ostatecznie zdecydowała się podejść bliżej i przywitać. Powoli przekonywała się do mnie i zaczynała momentami robić się całkiem przymilna. Podrapałam ją chwilę za uszkiem, następnie wyprowadziłam z boksu, uwiązałam i prędziutko wyczyściłam. Nie była zbyt brudna - ledwie przykurzona i lekko posklejana w miejscu popręgu. Trochę się wierciła, ale gdy znalazła sobie zajęcie, tj zjadanie uwiązu i smyranie chrapami leżącej w jej zasięgu szczotki, miałam chwilę oddechu. Ogon i grzywę rozczesałam pobieżnie i zabrałam się za kopyta. One szły już sprawnie, jednak były mocno pozapychane, więc chcąc nie chcąc spędziłam nad nimi trochę czasu. Gdy tylko skończyłam poklepałam cierpliwą gniaduchę i pozakładałam jej ochraniacze, kaloszki, czaprak, futerko i skokówkę. Do tego popręg z fartuchem, bo niunia składa nogi tak, że wolę zapobiegać niż leczyć, a na koniec ogłowie z napierśniko-wytokiem. Sama założyłam kask, rękawiczki i ruszamy.

Na maneżu podciągnęłam popręg i wsiadłam z pomocą schodków, po czym ruszyłam aktywnym stępem na luźnej wodzy. Pokręciłyśmy się tak między przeszkodami około 7 minut, następnie sprawdziłam popręg i zaczynamy. Nabrałam wodze i porozluźniałam Lithium z wyginając ją do wewnątrz i na zewnątrz, bawiąc się z nią. Była wyjątkowo usłuchana, niemal po chwili miałam konia w dwóch palcach, postawionego na pomoce i czekającego na następne zadania. Ruszyłyśmy kłusem. Wpierw niższe ustawienie, aktywny, obszerny kłus, jak najluźniej ale z zaangażowaniem. Pracowałam z nią tak na ścianach i dużych kołach, wyginając, robiąc od czasu do czasu prawidłowo przygotowane przejście, jeżdżąc oczywiście w obu kierunkach. Wewnętrzny spokój Lith mnie nieco niepokoił. Pozostawała z głową w dole nawet jak ja się przez coś rozkojarzyłam i przestałam jej pilnować. Uspokoiła mnie jednak, kiedy poprosiłam ją o trochę wyższe ustawienie, wyższy przód w kłusie. Musiałam ją długo przekonywać, że to nie jest takie straszne, jak myśli. Za to jak już puściła, to puściła. Wtedy, po chwili odpoczynku w stępie porobiłam parę ciasnych wolt, bez utraty rytmu i tak ciężko wypracowanego kłusa, a do tego też i jakieś dodania, coby się gniada jeszcze bardziej pootwierała. Żucie z ręki też było parokrotnie, i w końcu po kolejnej serii stępa włączyłam w pracę zagalopowania. Najpierw na jakieś 4-5 fuli, potem coraz dłuższe i dłuższe, aż w końcu na stałe przeszłam w galop i zaczęłam bardziej się skupiać na tym, by był jak najbardziej pod górkę, aktywny, a klacz czujna, postawiona na pomoce. Tak jak Lidzia sama z siebie szła galopem okrągłym, a dziś miała naprawdę ugodowy nastrój i pierwszy punkt programu przyszedł naprawdę szybko, tak nad tym drugim musiałyśmy popracować, bo na łydkę owszem - reagowała świetnie, ale hamować potem jej już się nie chciało. Kiedy zaczęło to wyglądać przyzwoicie zarządziłam przerwę i czas zacząć skakać.
Gdy odetchnęłyśmy zagalopowałam ze stępa i zrobiłam parę okrążeń mocniejszym galopem, z dobrymi, kontrolowanymi lotnymi. To pozwoliło Lith trochę się wybiegać, ale nie zmęczyć się. Bardzo szybko poprawiała jej się kondycja i nieraz spuszczenie z niej energii było rzeczą uciążliwą. Wylatane, rozgalopowane zaczęłyśmy skakać. Na początek koperta 60 cm, ze spokojnego, równego galopu przez nóżkę. Delikatnie, acz stanowczo dyktowałam jej tempo galopu i miejsce odskoku. Podprowadzałam ją blisko, a gdy koperta zmieniła się w stacjonatę 80 cm nic nie zmieniałam. Gniada spokojnie mogła z takiego galopu skakać nawet i 120 bez pudła jeśli pozostanie w treningu. Lith skakała całkiem ekonomicznie, ale starannie. Zawsze zostawiała sobie jakiś bezpieczny zapas, ale nie przesadzała z nim. Po stacjonacie pojechałam na oksera 90x90, którego wcześniej skakała Gracja w linii na 6 fule ze stacjonatą. Lithium nawet nie łypnęła okiem na deskę u jego podstawy, po prostu lekkim skokiem znalazła się po drugiej stronie. Poklepałam ją i jedziemy całą linię, na równe 5 fuli. Równa, spokojna jazda, gniada cały czas słuchała mnie i dała się prowadzić. Skoki były spokojne, jazda pośrodku trochę niezgrana, bo zaczęło się budzić to pospieszne stworzonko wewnątrz gniadoszki. Pojechałam linię jeszcze raz, już porządnie i równo, po czym biedny Filip (który znowu musiał tkwić na placu i poprawiać/podwyższać mi przeszkody) podniósł linię tak, że miałyśmy do skoczenia stacjonatę 105 i oksera 100x100. Zagalopowałam na prawo i jedziemy z prawego najazdu. Spokojny, rytmiczny galop, bliskie podprowadzenie do przeszkody i hop stacjonatka, raz, dwa, trzy, cztery, pięć i hop okserek. Na gniadej to wszystko wydawało się takie malutkie Owszem, skakała starannie i potrafiła na takich wysokościach wysadzić do góry, jednak na ogół czuło się, że dla tego konia to po prostu drążki. Zrobimy większą fulę i tyle z wysiłku. No to jazda z lewego. Tu Lith próbowała mnie wyciągnąć i pójść na żywioł, jednak nie dałam się przekabacić i tak czy siak pojechałam linię na tyle fuli, ile chciałam. Postanowiłam najechać przed samym parkurem na każdy jego element z osobna, większość stała jeszcze na wysokościach Gracji, więc łatwiej będzie przekonać gniadą do skoków. Pierwsze na ogień poszły stacjonaty - początkowa, niezbyt interesująca i zupełnie nie przejmująca klaczy, po niej podchwytliwa, słabo widoczna złożona z jednego drążka w barwie podłoża. Lithium wydawała się zaskoczona, kiedy znalazła się tuż przed przeszkodą i odbiła się z piątej nogi, jednak spokojnie przeszła na drugą stronę bez zrzutki. Najechałam na sztalkę jeszcze raz z takiego najazdu jak na parkurze i przygotowałam nas wcześniej na skok. Lidzia też zrobiła się uważniejsza i czujniejsza. Kiedy znalazłyśmy się w miejscu odskoku była gotowa do wybicia się, co też zrobiła. Po stacjonatach najechałam na linię na trzy fule. Kolorowe przeszkody nieco zdekoncentrowały gniadą, przestała być taka pewna siebie, jednak bez szczególnej zachęty przeskoczyła zarówno jedną, jak i drugą. Ponowiłam przejazd i szereg, oczywiście rozszerzony do wymiarów dla dużego konia. Pomijając kwestię nieporozumień przy najeździe, nie sprawił nam żadnych problemów. Musiałam jednak powtórzyć przejazd parokrotnie, by wreszcie nie bać się o własne zdrowie. Po bardzo opanowanym przejeździe czas na wąski front. Postanowiłam wpierw skoczyć go z kłusa, zawsze więcej czasu na myślenie, wyprostowanie itp. Lith zaskoczona próbowała wyminąć przeszkodę to z jednej, to z drugiej strony, ale ostatecznie udało mi się wcelować i dociskając mocno łydki dałam jej sygnał, że ma skakać. Odbiła się i pokonała przeszkodę, choć dość pokracznie. Ponowiłam najazd z kłusa dwukrotnie, a gdy tu już nie było problemów zagalopowałam. Najeżdżałam spokojnym, zebranym galopem na wprost, trzymając klacz zamkniętą w pomocach. Dwa skoki, pierwszy nieco niepewny i czas na rów. Pokazałam go wpierw klaczy, dopiero potem zagalopowałam i najechałam. Nie był on dla niej szeroki, więc nie dodawałam jakoś wyjątkowo. Pokonała go, chociaż zanurkowała głową w dół jakby upewniając się, czy nie ma w nim jakiś krokodyli. Poklepałam ją sowicie i jeszcze raz, tym razem wyraźniej rozjeżdżając klacz, która już pewniej podeszła do przeszkody i ładnie się nad nią wyciągnęła. Przeszłam do stępa, wyklepałam i chwila odpoczynku przed przejazdem. Wtedy Filip miał czas podnieść wszystkie przeszkody do 100-105 cm, zależnie od możliwości i stopnia trudności.
Kiedy odsapnęłyśmy pozbierałam Lidkę, zagalopowałam na prawo i po kole w galopie najechałam na pierwszą stacjonatę 105 cm. Przeszkoda miła, to można spokojnie dać wyżej. Lith już nieco zmęczona momentami była nawet lekko do pchania, jednak widząc przeszkodę od razu ożywała. Nie miała jednak już takiej potrzeby gnania na łeb na szyję, dawała się bardzo fajnie prowadzić, dzięki czemu dojazdy jak i skoki były lepsze. Stacjonatę skoczyłyśmy lekko, bez wysiłku. Po niej jazda na wprost, wyjechanie narożnika i po przekątnej linia stacjonata-okser na pięć fuli. Trochę nie wyszło z odskokiem, Hanowerka zdjęła się z daleka i musiałam od razu po lądowaniu mocno ją wycofać, by cokolwiek z tego wyszło. Na szczęście nawet się to udało i po ładnym, okrągłym skoku przez okser lądujemy na lewo, duże pół koła i linia na trzy fule z dwóch stacjonat po 105 cm. Trochę podwyższyłam klaczy poprzeczkę, bo przeszkody dość straszakowe, ale nie ma co się cackać, skakała przecież bardzo ładnie. Przy najeździe trochę mocniej zadziałałam łydką by ją zmotywować, odchyliłam się i przygotowałam na susa do góry. Dobrze zrobiłam, bo, jak wcześniej wspominałam gniada miewa czasem takie odskoki od normy, zwłaszcza nad niepokojącymi przeszkodami. Trochę zawisła w tym skoku, ale poza tym nic nowego u niej. Po lądowaniu równe, aktywne trzy fule mocno w łydkach i znowu sus do góry. Lądujemy na prawo, zmiana nogi na lewą, do ściany, wyjeżdżamy narożnik i szereg (okser 100x100-2 fule-stacjonata 105-fula-okser 100x90). Dojechałam równym, spokojnym galopem, ale z impulsem i zaczynamy. Pierwszy okser bez przejęcia, potem od razu koncentracja na następnym członie, nieco blisko, ale gniada zwinnie wyszła z opresji i potem już prawidłowo do trzeciego członu. Lądujemy na prawo, poklepałam konia i do ściany, od której odbijamy i spokojnie jedziemy na wąski murek 100 cm. Jazda przez nóżkę, ale nie ospała i ładny, okrągły skok z solidnym baskilem i do tego poprawieniem zadem. Po lądowaniu Lith bryknęła lekko przy zmianie nogi na prawidłową i stacjonata z jednego drąga, ustawiona na 100 cm. Równa jazda, koń wprawiony w stan czujności i ładny, dokładny skok bez pudła. Lądujemy na lewo, do ściany, wyjeżdżamy narożnik i przed kolejnym odbicie w lewo, dodanie i rów, mający 150 cm szerokości i 80 cm wysokości. Przypatrzyła się, ale przy zmotywowaniu jej palcatem oddała skok. Wyklepałam ją z obu stron szyi i kończymy na dziś.
Rozkłusowałam ją dokładnie w żuciu z ręki i do stępa. Rozstępowałyśmy się w 15 minut, podczas których pogawędziłam z Zuzką i Charlie, które akurat pojawiły się na maneżu.

Wróciłyśmy do stajni i od razu, sprawnie zdjęłam z niej siodło z czaprakiem, ochraniacze, ogłowie, założyłam kantar i na myjkę. Spociła się nieźle, ale pod koniec słońce na dobre wyszło zza chmur i postanowiło zacząć przypiekać nas jak na rożnie. Schłodziłam jej dokładnie nogi, umyłam kopyta i całą zlałam letnią wodą. Nawet postanowiła się nie wiercić i wyraźnie czuła ulgę kiedy zmywałam z niej cały pot i brud. Po takiej pielęgnacji zabrałam ją jeszcze na trawę, by podeschła i odstawiłam do boksu. Na padok pójdą za jakiś czas. Uważam, że trening był udany i wydaje mi się, że gniada jest gotowa na L-ki w skokach, musimy tylko trochę jeszcze pojeździć na "straszakach", by nowości nie były dla niej tak niespotykane
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • black-velvet.pev.pl
  • Tematy
    Powered by wordpress | Theme: simpletex | © cranberies