ďťż
cranberies
Sierpień 2012
Kier.Wojciech Łozowicki dnia Wto 16:17, 16 Paź 2012, w całości zmieniany 2 razy 18.08 – 1.09.2012 r. Opowiem Wam o przygodzie, którą przeżyliśmy w sierpniu 2012 roku w austriackich Alpach. Ta alpejska przygoda ma swoje imię: Salzkammergut – Gosau. Wyprawa, w której wzięło udział aż 14 osób (z Warszawy i okolic oraz z Bielska-Białej) zorganizowana była – jak zawsze – przez Wojtka Łozowickiego. Baza, czyli miejsce naszego dwutygodniowego pobytu była w dobrze nam znanym z wyprawy w 2008 roku Gosau i nazywała się Pensjonat „ELFI”. Z tego miejsca wyruszaliśmy samochodami w okoliczne dalsze bądź bliższe miejscowości, aby powspinać się po ferratach, albo zobaczyć niezwykle ciekawe miejsca, albo po prostu poleniuchować… Tego ostatniego było jednak tak niewiele… Pogoda – na nasze szczęście – sprzyjała nam od początku do końca. To nic, że dwa spośród czternastu dni pobytu w Austrii były deszczowe. Ten deszcz „wiedział”, kiedy ma padać. Pozostałe dni to: słońce i piekielne upały w pierwszym tygodniu, potężne dwie wieczorne burze, a po nich normalizacja, czyli pogoda w sam raz dla nas. Tak było naprawdę. Pogoda to dla nas ważna rzecz. Od niej tak wiele zależało. Teraz można śmiało napisać, że dzięki niej udało nam się zrealizować piękny i niezwykle urozmaicony program wyprawy. Kto żyw, miał chęci i uprząż walił na ferraty. Ktoś inny wybrał spokojne alpejskie spacery i też nie żałował. Było na co popatrzeć, bo takie są tu góry, piękne i czyste, niczym nieskażone, trwające w miejscu od milionów lat. Na tegorocznej wyprawie zobaczyliśmy przepiękne wąwozy pełne najczystszej wody, szumiącej bezustannie tuż obok nas. Ta woda była dla nas ochłodą w wyjątkowo upalne dni. Niektórzy z nas byli na wycieczce samochodowej aż pod Grossglocknerem (najwyższym szczytem Austrii – 3798 m n.p.m.), inni w tym czasie wspinali się na trudnej ferracie Donnerkogel, jeszcze inni przeglądali się w lustrze jeziora Forderersee i Hinterersee. Była też atrakcja lodowa. Największa jaskinia lodowa świata w Werfen – Eisriesenwelt. Zrobiła ona na nas ogromne wrażenie. Tam naprawdę ochłodziliśmy nasze rozgrzane upałami ciała. Niezwykłe miejsce na ziemi! Dobrze się stało, że znaleźliśmy czas na tego rodzaju atrakcję klasy światowej (czytaj: perełkę). Główny cel wyprawy – wspinanie po ferratach – stanowił jednak nie lada zadanie do wykonania. Aż 12 osób zawzięcie wspinało się po tych drogach żelaznych o różnej skali trudności, sięgającej nawet skali D/E. Jedni przeszli wszystkie bądź prawie wszystkie ferraty, inni trochę mniej, jeszcze inni kilka. Wszyscy, bez wyjątku wszyscy zasłużyli na pochwalę. Wśród nas zaraz na początku wyprawy byli też tzw. pechowcy. Bo czyż nie jest pechem to, że kolano wysiadło na amen i zablokowało wspinaczkę naszej dzielnej koleżance aż do końca wyprawy? Albo, że kostka w nodze innej naszej również dzielnej koleżance odmówiła posłuszeństwa i napuchła jak bania podczas osławionego, długiego i stromego zejścia ze szczytu Rosskopf (1657 m n.p.m) w potwornym upale? Albo czyż nie było pechem przekoziołkowanie po zejściu z ferraty na stromiźnie skalnej i solidne poturbowanie głowy, żeber i innych części ciała aż do krwi. Na całe szczęście ta przygoda podczas zejścia z Donnerkogel nie miała tragicznego finału, a przydarzyła się naszemu koledze dosyć mocno doświadczonemu we wspinaczce. Wracam jednak do ferrat. Wymienię je w kolejności przejścia: Katrin Klettersteig; Laserer Alpin Steig wzdłuż jeziora Vorderer Gosausee; ferrata Intersport KS Donnerkogel; Obertraun – ferrata szkoleniowa; Leadership KS; Ewige Wand KS; Schmied KS; ferrata Postalmklamm KS w wąwozie; Gamsblick KS; ferrata HTL Wels KS Alberfeldkogel. Wśród nich najbardziej utkwiła nam w pamięci ferrata Postalmklamm. Ta ferrata poprowadzona jest bardzo oryginalnie w wąwozie i osiąga skalę C/D. Ładnie! Ma ona w sobie kilka (dokładnie pięć) ciekawych miejsc. Między innymi: przejście zaraz na początku wiszącym dosyć długim mostkiem, przejście po linie z jednej strony wąwozu na drugą, przejście a właściwie ryzykowny skok długości około 1,5 metra przy pomocy tylko górnej liny, bo…dolnej nie było! Spróbujcie skoczyć z miejsca, bez rozbiegu na odległość miarki krawieckiej liczącej dokładnie 1,5 metra! Oj, nie jest to takie proste, nie! Właśnie o tym miejscu rozprawialiśmy potem godzinami, a nawet całymi dniami. Każdy z dziewięciu śmiałych pokonał to miejsce jak mógł, czyli „po swojemu”. Każdy z nich z pewnością zapamięta to miejsce na ferracie długo, długo i jeszcze raz długo! Wśród „skaczących” byli: starzy i młodzi (różnica wieku ponad pięćdziesiąt lat!), wysokiego i niskiego wzrostu (różnica o co najmniej głowę), bardzo odważni i mniej odporni na tego rodzaju atrakcje… Skakaliśmy, bo musieliśmy, bo nie było innego obejścia, a raczej wyjścia! Adrenalina i ciśnienie właśnie w tym miejscu miały u większości z nas – myślę - swój najwyższy poziom. Ferrata Postalmklamm KS ma też w sobie trudniejszy wariant dla spragnionych jeszcze większej przygody. Wśród nas młodzieżowe studenckie rodzeństwo przeszło właśnie ten wariant. Nasze gratulacje dla nich za odwagę i chęci, a także za talent wspinaczkowy! Alpejska przygoda w Salzkammergut szybko dobiegła końca – szczęśliwego końca, bowiem wszyscy dojechaliśmy do domu stęsknieni za stolicą (i jej okolicami), jak też za Beskidami. Przywieźliśmy ze sobą przepełniony bagaż nie dających się zapomnieć przeżyć. Myślę, że piękne wspomnienia z tegorocznej alpejskiej przygody przywiózł ze sobą także wieloletni, wierny i dzielny uczestnik wypraw ferratowych, który w dniu wyjazdu na wyprawę obchodził swoje … siedemdziesiąte piąte urodziny. To właśnie jemu, Andrzejowi, gratulujemy wspaniałych przejść po ferratach - sześciu ferratach… w tym Postalmklamm KS! Jeszcze w Gosau, podczas pożegnalnego wieczoru przy lampce wina postanowiliśmy, że za rok pojedziemy po kolejną wysokogórską przygodę. Z uprzężą! A jakże! Dziękuję Wojtkowi – myślę, że w imieniu całej grupy – za zorganizowanie i poprowadzenie tej pięknej imprezy. Bielsko-Biała, 26.10.2012 r. Napisała: Celina Skowron |