ďťż
cranberies
Zmęczona weszłam do Exodusa. Klapnełam się na Insidowy łebek i wymruczałam mu cos do ucha. Poszłam do Noxla. Muszę z nim potrenować a totalnie nie mam siły. Dziś muszę zacząć z nim west. Zobaczymy co z tego wyrośnie. Poszłam do siodlarni. No tak wszystko już spakowane i szukaj człowieku zielonej linki. Ugh! Dobra mam. Sidepull też. I szczotki. Poszłam odkopać stare siodło westernowe i pad podarowane przez Agi91 dla SC. Wszystko się zwaliło.Warknęłam i posprzątałam to. Wyszłam trzaskając drzwiami od siodlarni. Podeszłam do konia obdarzając cmoknięciem Runa. Otworzyłam boks karego. Ten skulił uszy.
-Niedojdo nie mam na to czasu ani ochoty by cie uspokajać. Mimo ostrzeżeń zaczęłam czyścić zaskoczonego Noxla. Patrzał jakbym spadła z choinki. Zignorowałam groźbę! Łaaaał. Odłożyłam szczotki i wzięłam kopystkę. -NOGA! Podał nogę jak na sprężynie. Naprawdę miałam bardzo zły dzień. Czyszczenie poszło szybko i sprawnie. Wziełam sidepull. Ogier otworzył paszczę do wędzidła. -Nara, dziś bez metalu w gębie. Wepchnęłam mu tam kostkę cukru i założyłam ogłowie. Poklepałam i założyłam pad. Potem siodło. Nie ogarniałam tych sprzączek i w ogóle lecz jakoś go zapięłam. Wzięłam za ogłowie i poszliśmy na halę żeby nic nas nie rozpraszało. Na hali leżały a właściwie stały trzy beczki koloru zielonego żeby się dobrze kojarzyło. Jechaliśmy stępem na luźnej wodzy. Noxle nie miał nic do żucia więc się nudził. Dodałam łydkę. Zero odpowiedzi. Dałam mu z pięty od razu się ruszył. Małpa jedna wredna nic nierozumiejący kary ogier! Wrrr. Podjechaliśmy obejrzeć beczki i objechać to w stępie. Chyba mu się podobało. Potem zrobiliśmy serpentynę i zmieniliśmy kierunek. Noxle szedł jak na pogrzeb więc podeszłam na środek gdzie walnęłam palcat. Schyliłam się i dałam go do jazdy na przód. Go w sensie konia. Popędziłam go biodrami. Jedziemy kolego. Dałam mu lekki znak palcatem. Od razu się obudził! Można? Można. To do przodu. Dłużej nie mogę znieśc tego lenistwa. Jedziemy kłusem. Łydka i do przodu bez palcata. Odrzuciłam go na okno i zaczęłam anglezować. Cięzko. No to usiadłam. W westowym się anglezować nie da. Najechałam na beczkę. Zrobimy z nią woltę. Nakierowałam go łydką. Popatrzał na beczkę i... zwolnił zaczynając wąchać. Małpa jedna wredna nic nierozumiejący kary ogier! Nie wytrzymałam. Szarpnęłam za wodze i koń bryknął. Na szczęście się utrzymałam. O nie kochany. Tak to my się bawić nie będziemy. JEDZIEMY DO PRZODU! Puknęłam go piętami i pojechaliśmy kłusem. Małpa jedna wredna..... ustawił się przed wędzidłem znaczy sidepullem. Oddalam mu trochę wodzy i z kolei za wędzidłem. Mwrmwr. Nienawidzę go! W pozytywnym znaczeniu. Zrobiłam wdech i wydech. Gdzieś musi mieć słaby punkt. Chwyciłam znowu palcat. Znowu go nakierowałam na beczkę i znów się zatrzymał.. Nie wyrobiłam. Rzuciłam palcat, zsiadłam z konia i poszłam w róg stajni. Zaczęłam płakać. Noxle na początku się na mnie patrzał z drugiego końca. Potem do mnie podszedł i trącił nosem. -Czego ty ode mnie *kończymy trening? Co jest? *-zdawał się mówić -Czemu nie współpracujesz? *nie wiem co to jest co na mnie leży. Nie umiem reagować z tym... przepraszam * mówiły mi jego oczy i wyraz ciała. Wstałam. Uwiązałam konia do kółka na dworze i wywlekłam z siodlarni lonżę. Nauczymy go chodzić z siodłem west. Wzięłam konia na okólnik. Zdjęłam mu osprzęt i join up. Pogoniłam go i po pierwszym okrażeniu pojawiła się chęć współpracy. Pokazałam mu ogłowie. I zaczęłam mu tłumaczyć po kolei co i jak to działa. Położył się i patrzył jak dziecko zafascynowane nowym przedmiotem. Potem siodło. Pokazałam mu ładne zdobienie na kapie. Wstał znienacka. Puknął mnie. Założyłam mu to wszystko i podczepiłam lonżę. Pogoniłam do kłusa. Koń ładnie współpracował. Ucho w moją stronę odwrócił... Zatrzymałam. Chyba za mocno zamachnęłam się batem bo stanął dęba. Uspokoiłam go słowem i odłożyłam bata. Będziemy słownie. Kłus, stęp prrr wychodziło genialnie. Chodził jak w zegarku. Przytuliłam go i zmieniłam mu kierunek. To samo i wsiadłam odpinając lonżę i rzucając ją w kąt. Dałam sygnał do galopu. Galopował jedno okrążenie i przeszedł do kłusa. Zagalopowałam jeszcze raz i zatrzymałam by wiedział że to ja kończę a nie on. Poklepałam i zmieniliśmy kierunek. Znów zagalopowanie z kłusa. Galopem przejechaliśmy okrążenie i do stępa. Otworzyłam bramkę i poszliśmy na spacerek do lasku. Na wstępie przeleciały wrony i kruki i nie zdziwiłabym się gdyby przed moim nosem pojawiła się kura. Łudziłam się że to las. Tylko pięć drzewek maskujących wjazd na jakaś ścieżkę. To jedziemy stępem ścieżką i po jakimś czasie wracamy tą samą drogą bo to ślepa uliczka. Rozsiodłałam konia i odłożyłam wszystko pod boks. Zrobiłam mu jeszcze masaż, dałam marchew i puściłam do kolegów na pastwisko. Jeszcze długa droga przed nami w kierunku westernu... |