ďťż
cranberies
Jeździec: Zuzka
Istruktor: - Godzina rozpoczęcia (czas treningu): 9.00 (1,5h) ----------- Rano spojrzałam na rozpiskę dnia. O godzinie 12.30. Łukasz miał trening z Moonem. Powtarzamy czasy młodości ^^. Ja miałam zarezerwowaną godzinę 9.00. Na 12.00 miałam lonżę jakiejś dziewczynki na Noxlu. To do roboty! Była 7.00. Przetarłam oczy i szybko zrobiłam śniadanie. Czynności przygotowujące mnie do pokazania się ludziom trwały pół godziny. Przypomniałam sobie jeszcze o trzech koniach oczekujących na trening! Shiki, Wiśnia i Sens. I Warlike. Ubrałam nowe szare bryczesy oraz kurtkę jeździecką i wyszłam z domu. Na drzwiach przywiesiłam rozpiskę dzisiejszego dnia. Przeszłam korytarzem głaszcząc pyszczki koni wystających z boksów. Wzięłam trzy siodła, trzy ogłowia i trzy komplety szczotek. Poprzywieszałam przy boksach koni sprzęty i wzięłam ten komplet dla Serducha. Powiesiłam mu to nie na wieszakach lecz na drzwiach boksu i wślizgnęłam się do niego. Powitał mnie wesołym rżeniem. Masowałam go szczotkami, wyszorowałam kopyta i zaczęłam zachęcać do wzięcia wędzidła. Kochana bestia. Założyłam siodło. Otworzyłam boks na oścież i wyszliśmy na halę. Było cicho i ciemno. Wsiadłam na Insida. Dziś zrobimy trening bez światła. Pod koniec włączymy. Sercuch zareagował na łydke i z pochyloną głową wyciągał szkiety do przodu. Parskał raz po raz, lecz gdy coś zaszeleściło podnosił niepewnie głowę. Trening w półciemności robi swoje. Lecz niestety już się zdążyło rozjaśnić. Była 9.15. Już 15 minut stępujemy? Niemożliwe. Na moje szczęście stały przeszkody od ostatniego razu i drągi. Dokładnie sześć. Krzyżaczek, stacjonata i okser patrzały na nas złowrogo. Zwłaszcza okser 111cm. Zmieniliśmy kierunek. Zawahałam się czy nie zapalić tego głupiego światła, ale już było jasno, ślicznie, ładnie i w ogóle. Tylko trochę zimno. Ale to nic. W stępie zrobiliśmy woltę i z wolty na drągi. Ogierzasty pochylił łeb i podnosząc wysoko nogi przeszedł. Położył źle jedną nogę i się potknął. Mnie to nie ruszyło. Przyłożyłam znów łydkę do wolty i znów drągi. Przycisnęłam łydkę. Tym razem był tylko musnął. Poklepałam go za to po szyi. Wjechałam na środek hali i półparada do kłusa. Koń nie skumał bo nie robiliśmy zakłusowania wcześniej na środku, więc się nawróciłam i półparada. Dziś miał chyba dobry dzień. Poklepałam go i zaczęłam anglezowanie. Było już wpół. Nakierowałam go na woltę. Musieliśmy zacząć pracę nad okserem i tym lękiem. I wolta w kłusie naokoło oksera. Koń niepewnie patrzył na złowrogą przeszkodę. Na tą stronę nie ma kłopotów. Nawróciłam nim i na drugą. Okej było super. Spojrzał na nią głupio, trochę przestraszonym wzrokiem i pojechaliśmy na ścianę. Zmieniliśmy kierunek po przekątnej. Lawirowaliśmy w kłusie między przeszkodami. Po trzech okrążeniach w kłusie na ścianie zagalopowaliśmy. Pochyliłam się w siodle i trzymałam ogiera łydami aby mi nie poszedł do przodu jak na wyścigu. Skręciłam i najechałam na krzyżak. Ogier si wybił i po chwili byliśmy na dole. Zwolniłam nim do kłusa i do stępa. Ogier mocno się zdyszał. Nadal trzymałam go na kontakcie. Sprawdziłam czas. Jeździłam już 45 minut. O masz. Zostało mało czasu. Popędziłam go do kłusa. Drągi pasowały i na ten chód więc przeszliśmy. Koń się trochę zdekoncentrował i popukał wszystkie. Nawróciliśmy. Tym razem stuknął jedną. No dobrze. Niechaj mu będzie. Z kłusa najechaliśmy na krzyżaka. Kolejny udany sus. Na zakręcie zagalopowaliśmy i jeżdżąc po bandzie zatoczyliśmy dwa koła halne. Na drugim mu się pozwoliłam wyżyć. Zwolniłam go i naprowadziłam od tej zUej strony na okser. Chciałam skorzystać z jego dobrego dnia. Skoczył z postawionymi uszami i tsunami piany. Poklepałam go i nakierowałam na stacjonatę. Coś mu chyba nie przypasowało i zatrzymał się. Nawróciłam go szybko i znów najechaliśmy. Teraz się postarał i skoczył muskając. Dostał Sercuch brzuszek ^^. Poklepałam go. Chyba skończymy trochę wcześniej. Zwolniłam nim do kłusa i zagalopowaliśmy jeszcze raz na drugą stronę. Nie mogę uwierzyć że okserowe problemy dobiegły końca. Przeszłam do kłusa. Zrobiliśmy sobie slalom między przeszkodami. I do stępa. Po dwóch minutach puściłąm mu trochę wodze i powolutku ruszyliśmy w stronę stajni. Zsiadłam z niego. Rozsiodłałam i rozczyściłam. Ble, spocony czaprak. Pocałowałam go w ganasz. Mam wyjątkowego konia. Niewątpliwie. |