ďťż
cranberies
Sepia była we wspaniałej kondycji, skakała jak głupia, w ujeżdżeniu pięła się co raz to wyżej, w crossie radziła sobie równie dobrze, próby WKKW przechodziła idealnie.
Dziś wypadł akurat trening crossowy. Wstałam wcześnie rano, ubrałam się w strój jeździecki, wrzuciłam siano koniskom, naszykowałam śniadanko i dałam im je. Poszłam sama zjeść, a następnie naszykowałam sobie skokówkę, ogłowie z pelhamem (bo cros), ochraniacze, oraz szczotki. Po około godzince, przed 7 wyciągnęłam klacz z boksu. Wyczyściłam ją solidnie, obiecując, że jak tylko zrobi się cieplej to ją wykąpie. Zaczęłam siodłać, czaprak, podkładka z futra naturalnego, siodło skokowe, popręg z fartuchem. Założyłam ogłowie wraz z napierśnikiem i podopinałam wszystko dokładnie. Na koniec założyłam ochraniacze na przód i tył (długie) + kaloszki na 4 nogi. Sama zaś założyłam kask, kamizelkę crossową, dopięłam oficerki i założyłam ostrogi. Wyszłyśmy ze stajni, była 7:20, wsiadłam na klacz i postępowałyśmy na ujeżdżalnie, znaczy równą łączkę, wykoszoną, nie ogrodzoną znajdującą się tuż przy crossie. Zanim dojechałyśmy minęło 15 minut, zebrałam wodzę na kontakt i rozprężałam klacz w dole. Stępem, kłusem i galopem w dole. Klacz była boska, chyba nigdy tak bardzo dobrze mi się na niej nie jeździło. Wjechałam na cross. Pogoda była rewelacyjna, świeciło słońce, ale jeszcze nie było gorąco, nie było duszno. Mimo to, miałam dziwne przeczucia. Wpierw przejechałyśmy 'mały cross', składający się z kilku niewielkich przeszkód - wskok i wyskok z wody, mały stół, kłody. Klacz była bardzo czujna, czekała na moje decyzje, ale nigdy do ostatniego momentu - skakała bardzo asekuracyjnie, moje błędy korygowała. Idealnie. Czas bardzo dobry, w dystansie między skokami szła bardzo szybkim galopem. Następnie pojechaliśmy 'duży cross', dużo bardziej skomplikowany, przeszkody duże. Wpierw był zeskok z bankietu do wody, a następnie mocno w lewo i kłoda. Później był stół, a dalej kłoda z zeskokiem do wody... Sepii coś nie pasowało, skoczyła z bardzo bliska i nie zdążyła rozłożyć nóg przy lądowaniu. Wpieprzyłyśmy się do wody, leciałam wprost pod nogi kobyły, ta ratowała się jak mogła, byle by nie podeptała mnie. Klacz wywróciła się w wodę, sięgającą mi do kolan. Chwilę się szarpała i próbowała wstać, udało jej się. Widziałam, że coś jest nie halo z jej lewym przodem. Wyprowadziłam kobyłę z wody i szybko zadzwoniłam do Tiary. W oczekiwaniu na nią doczłapałyśmy się do stajni, gdzie rozebrałam klacz, opłukałam z błota. Tiara: Przyjechałam do WSR Pamir, by zbadać Sepię – klacz Nirvany. Klacz ogólnie była zdrowa, miała jednak nieco podwyższoną ilość oddechów i tętno, ale z pewnością spowodowane było to stresem. Temperatura natomiast była w porządku. Z relacji Nirvany, wywnioskowałam, że klacz ma dość poważną kontuzję lewej przedniej nogi. Poleciłam dziewczynie poprowadzić ją chwilę kłusem po równej, twardej powierzchni. Tak, ewidentnie to z tą właśnie nogą jest problem. Klacz schylała głowę, gdy stawiała na ziemi prawą, zdrową nogę, a podnosiła głowę, gdy stawała na chorej, lewej kończynie. Oprócz oceny w ruchu wykonałam próbę zginania. Przytrzymałam nogę klaczy w zgięciu przez około minutę, a później Nirvana ponownie prowadziła Sepię kłusem. Dzięki temu dowiedziałam się, które stawy spowodowały kulawiznę i były to stawy nadgarstkowe. Następnie zrobiłam RTG i zobaczyłam, że kości w stawie nadgarstkowym są pokruszone i poprzemieszczane. Przyczyną tego było zapewne uderzenie o dno, a także całkiem możliwe, że uderzenie o dość duży kamień. Poleciłam Nirvanie późniejsze przejrzenie rowu z wodą, aby zlikwidować wszelakie kamienie i inne rzeczy mogące stanowić zagrożenie. Stwierdziłam, że jedynym wyjściem z obecnej sytuacji będzie operacja. Usunę wtedy małe odłamki kości, a resztę poustawiam w odpowiednich miejscach. Operacja będzie długa i męcząca, ale miejmy nadzieję, że przyniesie oczekiwane efekty. Po wszystkim klacz będzie mogła normalnie funkcjonować, jednak nie będzie mogła już tak intensywnie skakać. Na operację umówiłyśmy się więc na dzień następny. Kolejnego dnia przyjechałam po Sepię z przyczepą i pojechałyśmy do mojej kliniki, która jest dość daleko, więc używam jej rzadko, tylko w nagłych, poważnych przypadkach. Uprzednio podałam klaczy środki przeciwbólowe i uspokajające, by w przyczepie stała spokojnie i nic sobie nie zrobiła. Na miejscu podałam środki usypiające. Przewieźliśmy klacz w narkozie na salę operacyjną i przystąpiłam do działania. Po rozcięciu skóry i dostaniu się do kości, usunęłam najmniejsze fragmenty, które mogłyby podrażniać ścięgna. Oprócz tego, gdyby te drobne kawałki tam zostały i dostałyby się pomiędzy dwie kości, nadal utrudniałyby chodzenie, bo klaczy sprawiałoby ból prostowanie nogi, a poza tym podrażniałby i rysował kości. (wyobraźcie sobie kilka ziarenek piasku pomiędzy dwoma szybkami, a potem poruszcie tymi szybkami w przeciwne strony, ugh…) Małe odłamki kości odłożyłam do miseczki. Potem zaczęłam układanie kostek w odpowiednich miejscach. Była to praca mozolna i długotrwała. Wyciąganie małych fragmentów zajęło mi pół godziny, a układanie normalnych kosteczek trwało około dwóch godzin. W końcu zaszyłam ranę, zdezynfekowałam i przewieźliśmy klacz do specjalnego, okrągłego boksu. Podałam środki wybudzające i po pięciu minutach Sepia już stała, co prawda chwiejnie, ale o własnych siłach. Później dużo zjadła i poszła spać. Spała w klinice dość długo i dopiero jak się obudziła, zapakowaliśmy ją do przyczepy. Oczywiście znowu podałam środki uspokajające. Noga była opatrzona i zabandażowana, by nic sobie w nią nie zrobiła. |