ďťż
cranberies
Dziś mi coś przypomniano i postanowiłam to wrzucić. Swego czasu znalazłam absolutnie genialny fanfick na FanFiction.net, w którym zakochałam się do tego stopnia, że po uzyskaniu zgody autorki postanowiłam go przetłumaczyć.
Wszelkie błędy gramatyczne idą na moje konto. [to cudo ma na chwilę obecną 9 rozdziałów, z czego osiem przetłumaczyłam. Na razie wrzucam tylko pierwszy rozdział tutaj, a jak będzie jakieś zainteresowanie wrzucę pozostałe.] *** UWAGA! W czasie czytania tego tekstu poważnie odradza się jedzenie i picie, gdyż grozi zakrztuszeniem i/lub opluciem monitora XD Tłumaczka nie odpowiada za poniesione straty moralno-materialne Rhiw - Jaki ojciec, taki syn za śliczną okładkę podziękowania jak zawsze należą sie Revayi Za pierwszym razem, gdy Dante spotkał swojego syna, kurdupel ukradł mu pizzę. Za drugim razem ścigała go połowa policji Wschodniego Capulet. Za trzecim razem uratował dzieciakowi życie i dostał kopa w twarz. Tym razem, był zdeterminowany się przedstawić.[/img Sesja 1 Złodziej pizzy Morrison był takim fiutem. Zdawało się, że agent Dantego zadzwonił do każdej pizzeri w Capulet i kazał im nie sprzedawać mu żadnej pizzy dopóki nie będzie płacił gotówką, albo nie spłaci potężnych kredytów, które był winny. W rezultacie, Dante musiał iść z granicy Zachodniego Capulet, gdzie był jego sklep, całą drogę do Wschodniego Capulet, pieprzonych slumsów, żeby dostać cholerną pizzę. W deszczu. Jak powiedział, taki fiut. Jak niby miał cokolwiek spłacić gdy Trish i Lady regularnie co tydzień gwałciły jego portfel? To nie było fair, niech to cholera. Nawet ktoś tak niesamowity jak on, może mieć dość. Dante westchnął i jednym ruchem wsunął do ust cały kawałek, pośpiesznie idąc między sklepami nie chcąc żeby pudełko zmokło. Totalna bzdura. Dante zwolnił odrobinę gdy zbliżył się do ciemnych ust bocznej uliczki. Nie mógł nic zwęszyć w deszczu, ale wciąż jego instynkty powiedziały mu że coś tam było, może nie demon, ale coś i tak zmierzało w jego stronę. Po chwili, mała forma potykając się wybiegła zza rogu zanim rzuciła się na łowcę. Dante łatwo zszedł z drogi, łapiąc dzieciaka za tył kaptura sekundy zanim głąb rzucił się naprzód. Dzieciak, wyglądało na to że ulicznik, wydał zduszony dźwięk gdy kaptur zacisnął się wokół jego szyi i wylądował prosto na tyłku. Ku zaskoczeniu Dantego chłopak przetoczył się natychmiast do przysiadu i spojrzał na niego jasnymi, wkurwionymi niebieskimi oczyma. - Co, do diabła, facet? – warknął chłopak. - Chcesz skończyć jako naleśnik, dzieciaku? Rozległ się dźwięk stóp uderzających o asfalt i chłopak stężał. - Cholera! – Ręce – jedna obandażowana, druga nie – sięgnęły w górę, żeby naciągnąć na oczy podniszczoną wełnianą czapkę, zanim rzucił mu oskarżycielskie spojrzenie i obrócił się by stawić czoła małemu stadu zbliżających się nastolatków. Dante natychmiast rozpoznał kolory gangu. „76-tki” byli średnio zorganizowanym gangiem nastolatków, którzy głównie siedzieli w narkotykach. Byli dość gwałtowni w sposób, który Dante zwykł kojarzyć z głupimi, młodymi samcami ludzkiego gatunku. Lider grupy był, co niezbyt zaskakujące, najbardziej napakowanym nastolatkiem. Groźnym gestem wskazał chłopaka w kapturze rurą. - Myślałeś, że jesteś szybki, co, gówniarzu? - Szybszy niż twoja gruba dupa. - Co ty, kurwa, właśnie powiedziałeś? - Może gdybyś nie był takim samozadowolonym głąbem, nie musiałbyś za to płacić co noc. Nie możesz sobie pozwolić na jakość? Nawet nie chcę wiedzieć jak wygląda cipka klasy C. - Ty mała suko! Dante musiał to przyznać dzieciakowi. Chłopak rzucał zniewagami niemal szybciej niż jego usta mogły nadążyć i ciągle zdołał powstrzymać członków gangu przed pełnym okrążeniem go. Grupa próbowała stworzyć półkole wokół dzieciaka, całkiem zapominając o Dantem po lewej. Jak, mężczyzna nie miał pojęcia. Był całkiem wysoki. I ubrany w skórę. Czerwoną skórę. Niemniej jednak, lider grupy uznał że nie warto zwracać uwagi na łowcę. W pewnym sensie go to zirytowało. Atmosfera wśród walczących zmieniła się nagle gdy wyciągnięto broń w reakcji na co bardziej kreatywne zniewagi chłopaka i z westchnieniem, Dante zdecydował, że sprawy stają się odrobinę zbyt poważne. W obronie łowcy, nie mógł wiedzieć, że puszka którą zdecydował się kopnąć w twarz Mięśniaka wciąż była na wpół pełna pomarańczowej cieczy. Puszka wytrysnęła gwałtownie wznosząc się w powietrzu, niemal po równo pokrywając grupę zanim trzasnęła w sam środek sportowej kurtki przywódcy. Grupa obróciła się do niego z szokiem. Machnął do nich przyjaźnie. - Ostrożnie z tym gdzie kierujecie te pukawki, wiecie, broń jest niebezpieczna. – Szczerze mówiąc, Dante nie miał cholernego pojęcia o czym myślał Mięśniak, jeśli choć przyszło mu na myśl, że strzelanie do dziwnego, ciężko uzbrojonego mężczyzny jest dobrym pomysłem, ale jego działanie uruchomiło łańcuch reakcji równie głupich. Z parsknięciem niedowierzania, Dante łatwo uniknął skierowanych na niego strzałów, wpychając zarówno chłopaka i swoją pizzę w boczna uliczkę, przed gruntownym skopaniem głupich, nastoletnich tyłków. Skończyło się to, jak było do przewidzenia, niemal natychmiast. - Dzieciaki w tym mieście z dnia na dzień są coraz głupsze. Ja nigdy nie byłem takim głąbem – oznajmił łowca ponuro, wrzucając skonfiskowane pistolety do pobliskiej skrzynki na listy. – I teraz jestem całkiem przemoczony. Hej, dzieciaku, czy pizza jest sucha… Dzieciak zniknął. Jak i jego pizza. Przez moment Dante po prostu patrzył w pustą uliczkę z niedowierzaniem zanim zdecydował, pieprzyć to, Bóg był dziś przeciwko niemu i miał dość grania w Jego chore gry. Wróci do sklepu i będzie pił aż zapomni jak bardzo do bani był ten dzień. Morrison był takim fiutem. *** Ulice Miasta Capulet z góry rozciągały się stąd jak mozaika świateł. Gdyby Nero nie wiedział lepiej, nazwałby je pięknymi. Ale żył na nich i wiedział jakie naprawdę brzydkie były. To miasto było okryte grzechem, być może jedna prawdziwa rzecz jaką przekazał mu Zakon. A Wschodnie Capulet było najgorszym co to miasto mogło zaoferować. Nero widział w slumsach tyle gówna, że mogłoby to zedrzeć farbę. Ale pomimo tego półdiabeł to lubił. Jak długo Nero zdołał zatrzymać czapkę i zakrywać rękę, nikt nie zwracał na niego uwagi. Był tylko kolejnym bezimiennym ulicznym szczurem. Bar poniżej niego zaczynał się rozkręcać i dach wibrował pod nim przyjemnie. Był to stary bluesowy bar, chwiejny jak cholera i w najgorszym sąsiedztwie, ale Nero podobały się nuty. Jego stopa tupała w wolnym rytmie, gdy rozległa się znajoma ballada. Każdej nocy grali te same piosenki, ale zdawało się, że nie krzywdziło to biznesu. Nero naprawdę lubił tę kobietę – nie miał pojęcia kim była, ale jej piosenki lubił najbardziej. Młody półdiabeł był rozciągnięty na plecach, nogi opierał o neonowy szyld baru, w jednej ręce trzymając butelkę piwa, a w drugiej kawałek skradzionej pizzy. Nasmołowany dach był ciągle mokry po wcześniejszym deszczu, ale biorąc pod uwagę że i tak był już przemoczony, bardzo mu to nie przeszkadzało. Nero westchnął biorąc kolejnego gryza zimnej pizzy. Nie była to jego najlepsza urodzinowa kolacja, ale też nie miał za wiele opcji. Sprawy nie ułożyły się tak jak tego oczekiwał dziesięciolatek, gdy uciekł tu rok temu. Ale nie było tak źle jak mogło być. Szybko nauczył się ulic, a jego siła i zręczność dawały mu wyraźną przewagę nad wszelką konkurencją. Pogoda było poważnie do bani w porównaniu z Fortuną. Dużo padało a nocami zaczynało być naprawdę zimno. Nero miał straszliwe podejrzenie, że zrobi się zimniej niż kiedykolwiek w domu. Nie żeby to miało znaczenie. Nie żeby miał jakiś wybór w przybyciu tutaj. Nero uniósł do twarzy prawą rękę, marszcząc brwi gdy patrzył na brzydki, skórzasty punkt na niej. Niebieskie oczy zmrużyły się, gdy patrzył jak narośl rozrastała się po jego przedramieniu. Rozprzestrzenia się tak szybko. Gdy się to pojawiło, czerwony punkcik był zaledwie wielkości monety ale w ciągu tygodnia podwoił rozmiar. A teraz… teraz objęło całe przedramię, sięgając podobnymi do winorośli naroślami ku łokciu i nadgarstkowi. Nawet zaczynało odrastać tworząc rogowate krawędzie i sprawiając że jego przedramię wyglądało jakby miało raka czy coś. Większość była ciemnokasztanowa ale ostatnio dolne krawędzie zaczęły zmieniać kolor, czerwień bladła aż zdawała się purpurowa a miejscami niebieska. To była wina tej cholernej rzeczy, że dla Nera wszystko się zmieniło. Ciągle pamiętał dzień w którym się to pojawiło – ciężko było uwierzyć, że od tamtej strasznej chwili minął rok. To było gdy wciąż był w Fortunie, na pikniku z adoptowanymi bratem i siostrą. To miał być specjalny dzień. Świętowano fakt, że Nero rozwalił turniej Junior Knight's Saber III and Up, pomimo tego, że był dwa lata młodszy niż wszyscy inni. Jego siostra, Kyrie, zrobiła cały lunch, a jego starszy brat, Credo zdołał wziąć wolne od treningu w Zakonie. Demony zaatakowały gdy mieli zacząć jeść ciasto. Credo wykonał świetną robotę wykończając Straszydła, szczególnie biorąc pod uwagę, że miał tylko szesnaście lat. Ale nie dało się cofnąć zniszczeń. Nero – takim był cholernym idiotą – nie mógł się oprzeć dołączeniu. Młodzik trenował z mieczami treningowymi przez ostatnie dwa lata i był naprawdę, naprawdę dobry. Ale końcowym rezultatem było to, że wyszedł na frajera. Mimo, że zdołał sam zabić jednego, chłopak został dźgnięty i Credo musiał ratować jego tyłek. Nero się bardzo nie martwił. Zawsze goił się naprawdę szybko i następnego dnia rana zniknęła. Ale w jej miejsce pojawiła się narośl. Adopcyjna matka Nera, Ruth, zabrała go do lekarza i skoro obaj, jego ojciec i brat, byli w Zakonie, zaprowadzono go do dobrych lekarzy. Reakcja na jego rękę była zdumiewająca. Wzięli chyba z siedem milionów próbek skóry i krwi i widział chyba z czterech różnych lekarzy i jednego szalonego faceta w okularach, który stał z tyłu i patrzył na niego przez cały czas. Nero uważał to za dziwne, ale też nigdy wcześniej nie był u lekarza, więc skąd miał wiedzieć, że nie było to normalne? Po całym tym zamieszaniu odesłali go do domu z jakimiś antybiotykami i kazali im wrócić następnego dnia. Tej nocy przybrany ojciec obudził go z paniką. Ojciec Nera, Ezra, pracował w oddziale Badań i Rozwoju jako asystent laboratoryjny pod kimś naprawdę ważnym. Nie mówił wiele o tym co się tam działo, ale Nero nie podobało się jak to pachniało. Jego ojciec zawsze wracał do domu pachnąc jak brudna krew i odkażacze. Zanim Nero naprawdę zrozumiał co się dzieje, był ubrany i w dokach, z garścią pieniędzy zapakowanych w tenisówce. To była zła noc dla Nera. Wtedy pierwszy raz usłyszał słowa „pół-demon,” „Agnus” i „Rodowód.” - Musze odejść? Credo skinął, rozglądając się nerwowo. Stali ściśnięci w ciemnej bocznej uliczce, ich ojciec stał parę stóp dalej, negocjując z właścicielem promu z szybkimi, desperackimi ruchami. - Ale nie chcę odchodzić! Ja… Ręka Creda zakryła jego usta, gdy się rozejrzał, z każdym mięśniem napiętym gdy nasłuchiwał. Po chwili, brunet potrząsnął głową i przesunął rękę z ust Nera by przegarnąć jego włosy. - Ja też tego nie chcę, Nero. Ale tutaj nie jest bezpiecznie – wyjaśnił miękko nastolatek. – Ojciec mówi, że chcą cię użyć w eksperymentach przez to czym jesteś. Nero odwrócił wzrok, zaciskając pięści gdy strach i gniew wzrastały w nim po równi. - To znaczy demonem. - To znaczy moim młodszym braciszkiem.– Credo poprawił gwałtownie, ręka na głowie Nera opadła by zacisnąć się na jego ramieniu. – Nie ma mowy, żeby demon mógł być tak irytujący jak ty. - Hej – Nero poskarżył się słabo, desperacko próbując nie płakać. Naprawdę zostanie odesłany. - Nero, wszystko będzie w porządku – zapewnił nastolatek, brzmiąc pewniej niż wyglądał. Obiema rękami sięgnął by poprawić wełnianą czapkę zasłaniającą śnieżnobiałe włosy brata. – Jesteś bystry i szybki. Trzymaj głowę w ukryciu. Nie pozwól nikomu zobaczyć twojej ręki, dobrze? - Taa… - Nie mógł zaprzeczyć łzom, ale cholernie się starał. – Gdzie powinienem iść? - Prom zabierze cię do Port Black, gdy tam dotrzesz użyj pieniędzy i złap pociąg do Miasta Capulet. Rozumiesz? - Miasto Capulet, w porządku. – Wepchnięto mu w dłoń kawałek papieru i Nero ze zdumieniem spojrzał na litery. – Ellie-Mae? Kto to? Przyjaciółka mamy i taty, czy coś? - Nie. Jest ciotką twojej prawdziwej matki. - Wiesz kim jest moja mat… - Nero – Nero wystarczająco wiele razy słyszał ten ton w głosie brata by natychmiast się zamknąć. – Zajmie się tobą. Taa, jasne. Ellie-Mae, czy raczej Lady Mae jak wolała być nazywana, okazała się burdelmamą w burdelu w slumsach zwanym Pink Lily. Tylko na niego spojrzała i wykopała go na bruk. Chociaż Cioteczka Mae nie była całkowitą suką – czasem dawała mu jedzenie i nawet pozwalała Nero nocować gdy mieli pusto. Co nie było częste. Kto by pomyślał że prostytucja była taką dojną krową? Na razie chłopak zdawał się być bezpieczny. Nie widział nikogo z Zakonu szukającego go. Młodzik sięgnął za siebie na oślep i chwycił ostatni kawałek pizzy. Ugryzł go ze szczególną rozkoszą, myśląc o dziwnie pachnącym mężczyźnie od którego ją ukradł. Koleś wyglądał do niego bardzo podobnie. Białe włosy wcale nie były takie częste. Cóż, on do tej pory nie widział nikogo innego z takimi włosami. W pewnym sensie żałował, że nie został dłużej i nie dowiedział się o nim więcej, ale nie mógł ryzykować, że ktoś jeszcze z gangu się pokaże. Nero sam świetnie by sobie poradził, ale to było coś zobaczyć jak staruszek skopał dupy „76-kom.” I miał z tego pizzę. Ha, kolacja i pokaz. W oddali dzwon oznajmił nowy dzień. Dźwięki poniżej stały się głośniejsze gdy piosenka zmieniła się na inną jego ulubioną i młodzik uśmiechnął się szeroko, biorąc kolejny łyk ciepłego piwa. To w końcu nie były takie złe urodziny. Mi się podoba i ja chcę więcej Jak na razie mnie nie rozbawiło, ale zainteresowało. Nawet jeżeli nie wiem, kto jest kim, bo nie gram w to, to postacie wydają się być ciekawe. Coś mnie urzekło w Dante Sesja 2 Mężczyzna w czerwieni Patty nuciła do siebie radośnie wracając do sklepu, uważnie liżąc różowego loda. Było to dziwne, ale naprawdę nie lubiła nic truskawkowego zanim nie poznała Dantego, ale teraz zdawało się że nie miała dość tego smaku. Kupiła go za pieniądze Dantego – naprawdę miała nadzieję, że nie będzie miał nic przeciwko. Powiedział, że mogła wziąć wszystko co znajdzie w poduszkach kanapy. I cóż, biurko nie liczyło się jako kanapa, ale naprawdę ją ostatnio ignorował i to po prostu nie było fair! Gdzieś na lewo od niej rozległy się krzyki i Patty miała zaledwie dość czasu żeby się obrócić i spojrzeć, gdy coś wpadło na nią boleśnie. Lód wypadł z jej rąk, gdy boleśnie wylądowała na tyłku. Patty była na nogach sekundy później, palcem wskazując oskarżycielsko na zdumionego chłopca. - Hej! Patrz gdzie idziesz! Zmarnowałeś mojego loda! – Powiedziałaby więcej, ale prawdziwy żal w oczach chłopaka ją powstrzymał. Uniósł rękę by potrzeć nos i rzucił jej krzywy uśmiech. - Przepraszam za to – Patty natychmiast wiedziała, że był dzieciakiem z ulicy. Znała ich dość w sierocińcu. Niebieska bluza z kapturem, którą nosił była pobrudzona w kilku miejscach, a jego dżinsy były przynajmniej o dwa rozmiary za duże. Nosił ciemnoszarą wełnianą czapkę, która się zsunęła i oczy Patty rozszerzyły się na widok białych kosmyków. - Hej, wyglądasz dokładanie jak Dante! Uśmiech, który jej rzucił był po prostu oszałamiający. - Jak miło dla niego. - Złodziej! – Pucołowaty, rozeźlony piekarz był w uliczce z której wybiegł chłopak, wskazując w jego kierunku groźnie wałkiem do ciasta. Ale klon Dantego zniknął. Patty zamrugała na widok pustej przestrzeni przed sobą. Nawet nic nie słyszała. - Hej, mała dziewczynko! – Głowa Patty gwałtownie się uniosła i natychmiast uniosła również rękę by zasłonić południowe słońce. Dzieciak był najzwyczajniej w świecie rozciągnięty na krawędzi dachu, kompletnie ignorując krzyczącego mężczyznę. Definitywnie jak Dante. - Nie jestem mała! I mam na imię Patty! Chłopak się roześmiał. - Racja, oczywiście że nie. W każdym razie, muszę lecieć. Przepraszam za loda! - Czekaj! – krzyknęła, ale chłopak już zniknął. – Dziwne. Nagle wałek do ciasta wskazywał na nią. - Hej, ty! Znasz tego łobuza? - Ech, nie. Przykro mi proszę pana! – Patty zwiała przed próbującymi ją schwytać rękoma mężczyzny i pobiegła w stronę sklepu. Co za dziwny chłopak. *** Nero jęknął wspinając się po połamanych schodach przeciwpożarowych. Cholera, cholera, cholera! Doganiali go, słyszał łomot ich butów na betonie za sobą. Deszcz sprawiał, że się ślizgał i czynił materiał bandaży strasznie niewygodnym, ale Nero wiedział, że nie może zwolnić. Tym razem naprawdę zawalił. Nero nie miał pojęcia kim był facet którego przed chwilą obrobił, ale musiał być ważny, skoro sprawił, że tyle glin ścigało go w taką pogodę. Szczerze, młody półdiabeł myślał że koleś wyglądał jak zwyczajny bogacz, gdy go okradł. O tej porze dnia było ich pełno w Pink Lily. Lady Mae była w tym tygodniu straszną suką. Jego ciotka ani razu nie pozwoliła mu spać w burdelu, nawet przy tak ulewnych deszczach. Wszystko czego chciał Nero to dość kasy, żeby zapłacić za suszenie w pralni na dole ulicy. Ale gdy zobaczył dobrze ubranego i odrobinę kobiecego mężczyznę, który milcząco palił czarne cygaro na zewnątrz frontowej bramy, nie mógł się oprzeć. Nie było w pobliżu ochroniarzy czy mężczyzn w uniformach jak w przypadku polityków i Nero nawet się nie zastanawiał za bardzo przed kradzieżą portfela mężczyźnie. Półdiabeł ledwie dotarł do przyległego rogu nim sprawy zmieniły się ze złych w jeszcze gorsze. - Chłopcze .– Głos był czysty i wyraźny, z zaskakującą łatwością tnąc przez hałas deszczu. Komenda w nim była tak silna, że zatrzymał się mimo zdrowego rozsądku; Nero obejrzał się przez ramię. Mężczyzna odetchnął, długie pasma dymu zatańczyły wokół jego nosa nim zniknęły. - Dam ci szansę, żebyś zwrócił mi portfel. Mocno sugeruję, żebyś skorzystał. - Sorry, koleś, nie wiem o czym mówisz – odparł Nero niewinnie, unosząc rękę by nerwowo potrzeć nos. Mężczyzna przechylił głowę, patrząc na niego ze zdumieniem. Potem się uśmiechnął, w taki sposób, że wydawało się to tysiąc razy bardziej nienaturalne niż powinno. To wtedy naszło Nera bardzo złe przeczucie. Cofając się, bardziej niż trochę zdenerwowany przez ten uśmiech, półdiabeł odwrócił się i uciekł. Dotarł zaledwie za róg nim zaczęła się pojawiać policja. Była to najbardziej dziwaczna rzecz jaką Nero kiedykolwiek widział. Przez cały czas spędzony w Capulet, nigdy wcześniej nie widział tylu glin w slumsach. Teraz zdawało się niemal że wyłazili z pęknięć w chodniku. Pół-demon przebiegł po dachu, ignorując krzyki za i pod nim, gdy szybko skakał ponad alejkami na następne budynki. Dzięki Bogu, ścisnęli budynki w tej sekcji w tak jak to zrobili, bo inaczej miałby poważne kłopoty. Wydał jęk frustracji; zaczynał się męczyć. Zdawało się, że przegnali już go przez pół miasta. Pewnie tak było. To jest takie pochrzanione. Przysięgam… Nero krzyknął nim ledwie uniknął niedźwiedziowatego gliniarza, który wypadł z sąsiedniej klatki schodowej. Mężczyzna sięgnął ku niemu, chwytając tył jego bluzy z kapturem i szarpiąc z wystarczającą siłą, żeby posłać go do tyłu. Nero upadł na ziemię i się przeturlał, tracąc ukochaną wełnianą czapkę przez poszarpany gont, zanim wstał szybko i zwiał. To wszystko wina Lady Mae. Następnym razem jak Nero spotka sukowatą ciotkę zerwie wszystko co fałszywe - czyli po prostu wszystko. *** Był to całkiem nudny dzień w sklepie. Padało już od tygodnia i telefon ledwie się odzywał. To, że gdy już dzwonił, byli to ściągacze długów, nie poprawiło za bardzo humoru Dantego. Nawet Patty była nieobecna. Zakonnice kierujące sierocińcem nie wypuszczały dzieciaka. Lady wyjechała z miasta w interesach, Trish była Bóg wie gdzie, a Morrison eskortował kolejnego klienta do roboty. Krótko mówiąc, Dante był poważnie znudzony i miał zero rozrywki. Z pod gazety półdiabeł westchnął. Było nawet zbyt nudno żeby spać. To była całkowita, kurewska nuda. Dante poczuł zainteresowanie, gdy antyczny telefon wydał ostry dźwięk. Zsuwając gazetę z twarzy, łowca trzasnął obutą stopą w biurko i łatwo schwycił słuchawkę. Proszę, niech to będzie robota. - Devil May Cry. - Dante! – Wspomniany łowca się wzdrygnął, pozwalając słuchawce zsunąć się niżej na ramieniu, słysząc głos Patty. – Jestem znudzona! - To jest nas dwoje. Czego chcesz? Jestem zajęty. - Kłamca! – parsknęła Patty. – Nudzę się, a zakonnice nie chcą mnie nigdzie puścić. Przyjdź po mnie. Dante przewrócił oczyma na komendę. - Niby czemu miałbym to zrobić? - Po prostu to zrób, Dante! – Klik. Łowca poczuł jak jego brwi uniosły się w zaskoczeniu. Czy ta smarkula się właśnie rozłączyła? Musi jej zabronić przebywać z Lady i Trish. Ze wzruszeniem ramion Dante wstał, zakładając trenczowy płaszcz. Równie dobrze mógł to zrobić; nie było nic innego do roboty. Poza tym, i tak musiał załatwić jakaś pizzę. Mamrocząc pod nosem na temat napastliwych małych ludzi, Dante wyszedł na deszcz. Rzut okiem na niebo pokazał, że szanse na przejaśnienie były nikłe. Nie będąc w nastroju na wyeksponowanie swojego motocyklu albo samochodu [którego dach zaciął się około pięć lat temu] na pogodę, zaczął zmierzać ku najbliższej stacji metra. Dante zachichotał złośliwie, gdy wyobraził sobie twarz dziewięciolatki, gdy powie jej, że będzie musiała wrócić do jego sklepu na piechotę w deszczu. - Stój! Powiedziałem: stój, niech to cholera! – Krzyk rozległ się gdzieś z góry, z oddali, ale zbliżając się. Teraz, gdy zwrócił uwagę, łowca mógł dosłyszeć zamieszanie gdzieś na prawo. Policjanci. Sporo ich. Dante zmarszczył brwi, obracając się by spojrzeć w górę na raptownie zbliżające się dźwięki. Goniący kobietę? - Idź do diabła! – Kolejny głos, wyższy i dużo młodszy, warknął w odpowiedzi. Nie kobieta. Pogoń się zbliżała i Dante skanował wzrokiem dachy, zastanawiając się co się dzieje. Przez chwilę rozważał wskoczenie na budynek, ale szybko porzucił tę myśl. Dante miał kiepski związek z glinami w Capulet. Lepiej się w to nie mieszać. Dźwięk łomoczących stóp teraz był niemal tuż nad nim i gdy Dante patrzył, mała forma wykatapultowała się od neonowego znaku i przeleciała nad nim. Czas zdawał się zwolnić gdy leniwie patrzył jak chłopak przeszybował ponad nim. Obrócił się w powietrzu, niezręczny start sprawił, że poleciał nad ulicą głową w przód i Dante parsknął, słysząc długą linię przekleństw nad sobą. Błękit napotkał błękit, gdy ich spojrzenia się spotkały. Umysł Dantego natychmiast poznał zaskoczoną twarz jako smarkacza, który ukradł mu pizzę. I wtedy zauważył białe włosy. Były niewiarygodnie brudne, stercząc dziko we wszystkich kierunkach i przebarwione w kilku miejscach, ale nie można było zaprzeczyć kolorowi. Niemal w tandemie z tą realizacją, chłopak przeleciał dokładnie nad nim i Dante został potraktowany pełnym wdechem jego naturalnego zapachu. I wtedy czas wrócił do normalnego tempa i chłopak zniknął. Sekundy później podobnie zrobili policjanci, kilka tuzinów więcej przebiegło ulicą na poziomie gruntu. Dante patrzył jak zniknęli, z umysłem ciągle próbującym ogarnąć co się, do diabła, właśnie stało. *** Nero odetchnął z desperacją, ciało przyciskając płasko do boku walącego się gołębnika. Nie była to dobra kryjówka, ale Nero miał desperacką nadzieję, że wystarczy, żeby idioci go nie znaleźli. Zerknął przez siatkę i szybko kucnął, nieruchomiejąc całkowicie, gdy policjanci zbliżyli się do jego kryjówki. Poczuł jak oddech utknął mu w gardle a potem odetchnął głęboko gdy przebiegli koło gołębnika. Wyczerpany, pozwolił sobie opaść, aż siedział z obiema nogami przed sobą. Nero jęknął, nerwowo przeciągając ręką po włosach. Na zewnątrz wciąż słyszał jak za nim krzyczą. Cholera, po prostu nie mogli się poddać. Gołębie wokół niego się gapiły, śmiejąc się, jak był pewny Nero i posłał najbliższemu wredny uśmiech. - Czego się gapisz? Gołąb nie odpowiedział, przechylając głowę na bok, dalej go obserwował. Nero westchnął i z przygnębieniem potarł twarz. Tym razem mógł naprawdę spieprzyć sprawę. Nigdy wcześniej policja nie szukała go tak długo. Kim, do diabła, był koleś, którego Nero obrobił? Pod bandażami ręka Nera pulsowała. Potarł ją, marszcząc brwi gdy poczuł jak mięśnie drgnęły pod opuszkami jego palców. Nigdy wcześniej nie czuł czegoś takiego. Naro przygryzł w zadumie wargę, próbując sobie przypomnieć czy czymś w nią uderzył nie zauważając. Nie, nie zaczęła boleć dopóki nie zobaczył znów tamtego faceta, tego w czerwieni. W chwili gdy poznał mężczyznę, jego ręka zaczęła promieniować dziwnym odczuciem. Pulsowała i drgała nawet teraz i podczas gdy odczucie nie było bolesne, było niepokojące. Nie zachowywała się tak gdy ukradł facetowi pizzę, więc czemu teraz się to działo? Marszcząc brwi, Nero odsunął rękaw bluzy i zsunął sam szczyt bandaży, których użył na swojej ręce. Zsunął dość by zerknąć na drgające przedramię zanim zamarł. Święte, latające gównomałpy, moja ręka świeci! Było to bardzo słabe, ale ostry wzrok Nera łatwo wyłapał lekkie, niebieskie światło promieniujące od zniekształconego ciała. Co, do kurwy nędzy? Z zewnątrz nadeszły głosy i młody półdiabeł zesztywniał, zaciskając dłoń wokół świecącego ciała i wślizgując się w najciemniejszą część chatki. - Tak właściwie, to co zrobił ten dzieciak - Okradł komisarza. W budzie, Nero zakrztusił się własną śliną. Tajemnicą poliszynela było że komisarz należał do hardcore’owej mafii. Anthony Rockwell był najmłodszym synem raczej wielkiej kryminalnej rodziny i kupił sobie tę pozycję około dwóch lat przed przybyciem Nero do miasta. Miasto Capulet było właściwie prowadzone przez różne rodziny, ale wszystkie składały raporty Rockwellom. A Nero właśnie ich okradł. - …cholera. - Taa, biedny dzieciak. - Wiem, stary. Wydaje się, że przepadł. - Dobra, idź powiedz kapitanowi. Dosłyszeć można było parsknięcie. - Jak cholera, ty tutaj jesteś starszy stopniem. Jeśli ktoś tu ma dostać opierdol, to ty. - Pech. Mniejsza z tym. - Sprawdźmy tylko gołębnik – Nero zaklął, pośpiesznie szukając innej drogi wyjścia z chatki. – Jestem kompletnie przemoczony. Ledwie wyczołgał się przez pęknięcie w ścianie, boleśnie zadrapując sobie front i tył, żeby to zrobić. Starając się robić najmniej hałasu jak to możliwe, Nero ześliznął się bokiem budynku, nawigując w dół po rynnie, pustym sznurkiem na ubrania i parapetach zanim wpadł do śmietnika. Smród sprawił, że chciał wymiotować i Nero był całkiem pewny, że było tam coś żyjącego, ale zanurkował, zamykając za sobą klapę. Przysiadł milcząco, oczy łatwo przyzwyczajały się do mroku, gdy nasłuchiwał pościgu. Po minutach niczego oprócz dźwięku jego przyśpieszonego oddechu i deszczu łomoczącego o plastikową klapę, Nero się odprężył. Rozkładając się na śmieciach, wyciągnął skradziony portfel. Był drogi, zrobiony z miękkiej, zdobionej skóry z inicjałami „AR” na jednej stronie i znakiem departamentu policji Capulet po drugiej. Otwarcie go ukazało mały, schludny stos banknotów studolarowych, wizytówek i kilka złożonych kartek z notatnika. Och cholera, co ja, kurwa, zrobiłem? Odrętwiale, Nero odłożył portfel na kolano i przejrzał banknoty zanim powoli włożył je z powrotem do portfela i zamknął go. W portfelu jest pięć tysiaków, pomyślał z odrętwieniem, właśnie ukradłem pięć tysiaków komisarzowi policji, który ma za plecami mafię. Jęcząc, półdiabeł oparł głowę o bok śmietnika. Był już martwy. *** - …więc powiedziałam: o czym mówisz? Ten jest o tyyyle lepszy. Ale wtedy Lisa powiedziała nie, że bardziej podobał jej się brązowy. Możesz w to uwierzyć? Kto by chciał brązowe jeśli może nosić śliczne różowe? – Parsknięcie niedowierzania. – Szalone, prawda? Więc, pokłóciłyśmy się i pociągnęłam ją za włosy i zakonnice… Dante odciął się od paplającej Patty, siedząc na swoim miejscu za biurkiem. Półdiabeł patrzył na powoli obracający się wentylator nad sobą, mrużąc w zamyśleniu oczy, gdy balansował piwo na kolanie. Ten dzieciak… Niemal nie myślał o niczym innym odkąd wpadli na siebie drugi raz. Dante tak naprawdę nie poświęcił chłopakowi wiele myśli po ich pierwszym spotkaniu, ale teraz… teraz nie mógł przestać o nim myśleć. Robota była raczej rzadką rzeczą przez deszcz, a te parę które miał nie trwały dość długo by być satysfakcjonującymi. Nie żeby mógł zatrzymać pieniądze. Dante przysiągłby, że Lady miała jego telefon na podsłuchu. Blada skóra, niebieskie oczy i białe włosy. Półdiabeł nigdy nie widział tego szczególnego kolorytu poza swoją rodziną. I ten zapach! Był słaby przez deszcz i samo natężenie brudu pokrywającego chłopaka, ale wciąż dość wyczuwalny żeby Dante to wyłapał. Dzieciak pachniał jak on, definitywnie półdiabeł. I chyba że Dante mylił się całkowicie, a szczerze w to wątpił, biorąc pod uwagę, że nie wpadł na żadnego nie spokrewnionego z nim przez swoje trzydzieści lat, to znaczyło, że byli krewnymi. Więc, dzieciak był albo jego dawno zagubionym bratem (nie sądził nawet żeby mechanika tego była możliwa), bratankiem (.. chociaż jakoś ciężko sobie wyobrazić Vergila biorącego się za człowieka, ale może?) albo jego synem. Co nie było nawet możliwe bo Dante nie robił dzieci. W ogóle. - ..glądał jak ty! Powinieneś był to zobaczyć! Dante wyprostował się na siedzeniu na wydający się zwykłym komentarz Patty. - Patty, co przed chwilą powiedziałaś? Dziewięcioletnia blondynka przerwała i rzuciła mu złe spojrzenie. - Znów mnie nie słuchałeś, prawda? - Pewnie, że słuchałem. Co masz na myśli mówiąc o dzieciaku wyglądającym jak ja? – Nie ma mowy, do diabła. Jakie są szanse, żeby się spotkali? - Jak powiedziałam. – Kolejne złe spojrzenie. – Spotkałam chłopaka, który wyglądał dokładnie tak jak ty, Dante! Nigdy mnie nie słuchasz, mówiłam ci o tym gdy się zdarzyło kilka tygodni temu. Gonił go gruby piekarz z wałkiem do ciasta. – Powiedziała radośnie Patty, zanurzając mopa w pieniącym się wiadrze. – Myślę, że ukradł chleb albo coś. Jest ulicznikiem. - I wyglądał jak ja? - Tak! I to bardzo. Takie same włosy, oczy i wszystko. ..Cóż, kto by powiedział. Naprawdę mały jest ten świat. Potrząsając głową, Dante wziął kolejny łyk piwa. Blond sierota przerwała mycie podłogi na chwilę i obrzuciła go krytycznym spojrzeniem. - Hej, Dante? Nie jest twoim dzieciakiem czy coś, prawda? Łowca się zakrztusił, unosząc rękę by otrzeć piwo z podbródka i patrząc na dziewczynkę z niedowierzaniem. - Czemu to powiedziałaś? Patty przewróciła oczyma. - Masz na myśli, tak poza tym, że wygląda i mówi jak ty? Wskoczył na szczyt budynku z ulicy. Nie znam wielu ludzi, którzy mogą to zrobić. - Nie jest mój – oświadczył pewnie Dante, biorąc kolejny łyk piwa, gdy Patty wzruszyła ramionami i wróciła do swojego zajęcia. Nie ma mowy, żeby miał syna. Gdybym kogoś wpędził w ciążę, powiedzieliby mi. … Prawda? Cholera, wiedziałby gdyby wpędził kogoś w ciążę? Co jeśli…. Nie. Nie. Oczywiście, że by wiedział. Laska zaraz męczyłaby go o wsparcie dzieciaka. Pewnie chciałaby nawet więcej, wiedząc jakie potwory powstawały z rodowodu półdiabła. Prawda. Tak. Wiedziałby. Dante odchylił się na krześle. Nie ma mowy, żeby był mój. Sesja 3 Długi Upadek Nero pośpiesznie jadł skradziony słodki placek, mając na oku ulicę wokół siebie, gdy przemykał między cieniami, próbując dostać się do swojej kryjówki najszybciej jak to możliwe. Gliniarze byli wszędzie. Wszę-kurwa-dzie. Za bardzo się bał żeby wydać ukradzione pieniądze, więc młodzik skończył kradnąc śniadanie/lunch ze stolika, z mającymi dzień pieczywem w piekarni. Placek był twardy a galaretka w środku za gęsta, ale chłopak o to nie dbał. Był głodny. Naprawdę, naprawdę głodny, inaczej nie ośmieliłby się wyściubić nosa z kryjówki nad bluesowym barem. Nero ciągle sobie powtarzał, że jest paranoiczny, że nie ma mowy, żeby gliniarze go szukali. Ale minęły dwa dni a nadal wszędzie byli gliniarze. Nero nie był jedynym wystraszonym przez nagłą obecność policji. Całe slumsy były nerwowe. Wszystko było bardziej gwałtowne przez stres i uliczne dzieciaki takie jak on były bardziej zagrożone niż zwykle. Nie ośmielił się zbliżyć do Pink Lily, a to znaczyło, że niewielka [ale wciąż] jałmużna jaką dostawał od Cioteczki Mae przepadła. Nero potrzebował jedzenia. Dużo. Jak długo pamiętał, młodzik zawsze jadł więcej niż jego adopcyjne rodzeństwo. Przed przybyciem do Capulet nie był to duży problem. Czasami jego rodzina go karciła, szczególnie Credo (Zjesz też obrus?) i ojciec, Ezra (Nero, na miłość Zbawcy, przeżuwaj.), ale zawsze trzymali dość jedzenia pod ręką. Teraz białowłose dziecko było zawsze głodne. Zdawało się jakby spędzał większość dni starając się dorwać dość jedzenia. I teraz, gdy nie mógł się poruszać swobodne przez obecność policji, jego czyszczenie sklepów zmniejszyło się o połowę. Nero czuł się nagi bez czapki. Trzymał na głowie kaptur, mocno zaciśnięty, ale czuł, że jego białe włosy były wielkim znakiem wręcz proszącym, żeby go znaleziono. Placek znikł a Nero ciągle był wygłodniały. Szybkie spojrzenie poprzez ulicę ukazało niestrzeżone stoisko z owocami. Zawahał się, zanim przeszedł przez ulicę. To był głupi pomysł. Naprawdę, naprawdę głupi pomysł. Ostry wzrok ujawnił właściciela stojącego kilka stóp obok przy stoisku z gazetami. Zapach jabłek był przejmujący i Nero zaczął ostrożnie się zbliżać. Dotarł do stoiska, miał zielone jabłko w dłoni i obrócił się do odejścia gdy zmaterializowała się obok niego mieszanina blond i zieleni. - Hej! – Głowa Nera błyskawicznie obróciła się w bok, jego oczy się rozszerzyły na widok blond dziewczynki obok niego. – Pamiętasz mnie? To była dziewczynka od loda z wcześniej. Jak miała, do diabła, na imię? Uśmiechała się do niego szeroko, pokryta od stóp do głów w pastelach i nosząca duży kapelusz. Przez chwilę na nią patrzył, zszokowany że dziewczyna była dość głupia, żeby chodzić tak ubrana. Praktycznie prosiła się o obrobienie. Nero nadal na nią patrzył, niezręcznie przestępując z nogi na nogę z jabłkiem pod jej jasnym spojrzeniem. - Uch, cześć. - Hej, to ładne jabłko. Mogę też mieć jedno? – Mrugnęła do niego. – W końcu zrujnowałeś mojego loda. Jej głos był zbyt głośny i Nero wepchnął jabłko desperacko do kieszeni, ale było za późno. Słowa szybko zwróciły uwagę właściciela. Ogromny mężczyzna zaczął biec w ich kierunku, krzycząc wniebogłosy. Ręce Nera wystrzeliły, gniewnie odpychając dziewczynkę. - Nieźle, pleciugo. Blondynka patrzyła na niego rozszerzonymi oczyma. - Ja.. ja.. przepraszam… Ale Nero już znikł, z pełną prędkością biegnąc w dół ulicy. Dźwięk policyjnego gwizdka odbił się echem niemal natychmiast z głośnym krzykiem właściciela owoców: „Złodziej!” i młodzik wydał krzyk frustracji, gdy po raz kolejny goniła go duża grupa gliniarzy. Jego jedyną nadzieją było zgubienie ich na dachach i z tą myślą chłopak skoczył, wskakując na markizę sklepu zanim użył jej jako odskoczni by dostać się na dach. Nero zaklął słysząc wymowny dźwięk metalu zderzającego się z metalem, gdy zejście przeciwpożarowe po jego lewej zostało ściągnięte w dół. Mała blondynka właśnie trafiła na jego listę, tuż pod Cioteczka Mae. *** - Białowłosy dzieciak? Cholera, nagle wszyscy chcą coś wiedzieć o tym szczeniaku. – Poskręcana ręka sięgnęła by podrapać poszarpaną kozią bródkę. Dante walczył z potrzebą by parsknąć na staruszka przed nim. Nie wyglądał na wiele, stary (i obrzydliwie wyglądający) mężczyzna siedzący na składanym krześle na swoim posterunku, ale Dante wiedział z doświadczenia, że jeśli ktoś ma wiedzieć o tym co się dzieje, byli to właśnie tacy starcy. - Tak, jak powiedziałem wcześniej. Tego wzrostu, białe włosy, obandażowana ręka. Coś ci dzwoni, prawda? - Mhmm. Widzę go od czasu do czasu. Uliczny szczeniak, nic więcej. Łowca poczuł tik pod okiem. - Jasne. Wiesz, gdzie zostaje? - Nie słyszałeś co powiedziałem? To uliczny szczeniak. Nie ma domu .– Starzec mlasnął językiem. – Widzę go czasami w tym diabelskim domu. Cóż, co za ironia. - A który to dom? - Wiesz, burdel. Pink Lily tam na State. – Burdel? Co, u diabła, taki młody dzieciak robił w burdelu? Cholera, to by było jedno piekielne miejsce do życia. Starzec rzucił mu krytyczne spojrzenie. - Lepiej powinieneś dbać o swoich, wiesz? - Nie jest mój – warknął Dante, obracając się na pięcie zmierzając za róg, ku State. Okej, więc tak, dzieciak był jakoś z nim spokrewniony, ale półdiabeł odmawiał zabawiania myśli, że był jego. Nie ma mowy, szczególnie w Capulet, że matka nie zażądałaby wsparcia. Szczeniak musiał być jego idiotycznego brata. I jeśli tak było, dobrą rzeczą było, że Dante wykończył swojego bliźniaka, skoro Bóg wie w jakiego małego potwora Vergil zmieniłby dzieciaka. - Dante! Głowa półdiabła błyskawicznie obróciła się w bok, napotykając w pół drogi rozhisteryzowaną Patty, gdy przebiegła ku niemu ulicą. Złapał szlochającą dziewczynkę za ramiona, szybkim spojrzeniem obrzucając jej pomięte ubranie, wzburzone włosy i desperacki strach na twarzy sieroty. Niech to cholera, mówiłem jej żeby nie kręciła się tu w takich ubraniach. Dante wiedział, że to była tylko kwestia czasu. Odkąd Patty wydawała wszystkie pieniądze na ubrania i zabawki, Dante wiedział, że w końcu ktoś pomyśli, że była czymś więcej niż tylko jedną z sierot. - Kto cię obrobił? – mruknął łowca, ledwie powstrzymując się od zaciśnięcia rąk na jej ramionach w swojej furii. Zabiję skurwiela. - N-nie! – wyszlochała Patty, przywierając do przodu jego płaszcza. – Nie, nie o to chodzi! Zrobiłam coś złego! Dante zamrugał w zaskoczeniu, furię zastąpiła irytacja. - Co? - Ten chłopak z wcześniej. J-ja… - Kolejna runda szlochów. – Wpakowałam go w takie kłopoty! Dante, musisz mu pomóc. Te cholerne świnie! – Dante zamrugał na to. Czasem łatwo było zapomnieć ,że Patty urodziła się i wychowywała w sierocińcu w sercu slumsów. – Gonią go i… i wyglądali na takich wrednych! Skrzywdzą go, Dante, proszę! - W porządku, w porządku. Zakręć kran. – Odciągnął dziewczynkę od swojego pasa. – Gdzie… Nieważne. Słyszę ich. – I tak było. Znów na dachach. – Idź na mnie zaczekać w sklepie. Patty spojrzała na niego z nadzieją. - Pójdziesz? - Taa, teraz idź. Cholera – Dante z łatwością skoczył z ulicy na szczyt budynku, wahając się tylko chwilę, nim ruszył ku południowemu końcu Wschodniego Capulet. *** Nero przebiegł obok zdumionej kobiety i jej psa, w biegu przeskakując nad stosem pudeł, zanim chwycił nisko wiszący znak i przeskoczył na niski dach. Upadł na wyłożony płytkami dach i natychmiast zaczął się ześlizgiwać, ale ulicznik poprawił się instynktownie i już zbiegał z krawędzi nim dosłyszał wymowny łomot pościgu. Pogoń trwała już lepszą część godziny i Nero był zmuszony przemieszczać się miedzy ulicami a dachami w nadziei na zdobycie przewagi. Zawsze był naturalnym atletą i stał się raczej przyzwyczajony do swobodnego biegu w czasie roku życia na ulicach. Wykorzystując to, Nero zdołał zgubić większość gliniarzy. Poza tymi skurwielami za nim. Byli ubrani jak gliniarze, ale Nero sprzedałby swoje lewe jajo, jeśli te dupki należały do zwykłych gliniarzy Capulet. Na pewno nie poruszali się jak żadni gliniarze jakich kiedykolwiek widział. Było ich około pięciu i, cholera, byli szybcy. Przeskoczył na następny dach i wystrzelił dziko pod lewym kątem, łapiąc krawędź gałęzi drzewa i używając jej żeby dostać się na następny dach. Chłopak się przeturlał i natychmiast spadł na ziemię, ruszając alejkami. Nero odkrył, że nie może zmierzać prostą linią zbyt długo albo podążający za nim skurwiele zaczynali go szybko doganiać. Więc, mimo że było to poważnie męczące, próbował omijać proste drogi, jak tylko się dało. Zaklął, gdy uderzył prawą ręką o bok ceglanej ściany, zanim użył wygodnie położonego zejścia przeciwpożarowego żeby dostać się na dach. To była kolejna dziwna rzecz. Cały czas gdy Nero uciekał jego ręka, kurwa, bolała – i pulsowała – i nie mógł dojść dlaczego. Rozlegał się za nim krzyk i Nero natychmiast zrozumiał swój błąd. Młodzik jakoś zwolnił i byli niemal na nim. Co jeszcze gorsze, Nero dotarł do otwartego rejonu, gdzie kilka kanałów się łączyło i tworzyło jedną gigantyczną, mazistą rzekę. To coś było naprawdę epicko wielkie a jemu naprawdę kończyła się powierzchnia dachowa po obu stronach, na którą mógłby uciec. A cofnięcie się na pewno nie było opcją. Ręka chwyciła go za łokieć i szarpnęła mocno, natychmiast wytrącając go z równowagi. Nero wyrzucił cios, łapiąc trzymającego go oficera mocno w miękką stronę karku i mężczyzna zawył nim go puścił. Nero uśmiechnął się zwycięsko, robiąc krok do tyłu, żeby mieć dość miejsca na obrót i ucieczkę, gdy jego stopa napotkała powietrze. Białowłosy chłopiec miał pół sekundy czystego „och, cholera,” a potem zaczął spadać. *** Dante dotarł na miejsce walki na czas by zobaczyć jak dzieciak leci ku brązowo - zielonej mazi w kanale między Wschodnim a Południowym Capulet. Wysokość upadku łatwo pozbawiłaby przytomności człowieka i biorąc pod uwagę jaki mały był dzieciak, łowca nie był pewny co się stanie. Więc z poczuciem zrezygnowanej akceptacji, rzucił się za nim. Naprawdę do tego, kurwa, nie wyglądam. Woda była gęstsza niż powinna i była zdecydowanie mazista. W chwili gdy do niej wpadł, Dante poczuł się jakby wykąpał się w oleju. Brutalnie paliła w oczy, ale łowca trzymał je otwarte, przeszukując błotnistą ciemność za dzieciakiem. Kanał był najbardziej zanieczyszczoną częścią miasta i było to dziwnym odczuciem, czuć jak jego zdolność do gojenia zaskoczyła by chronić jedność jego oczu, nosa i uszu tylko by chwilę później znów paliły. Zauważył błysk ruchu na prawo i zobaczył odziane w niebieski, miotające się ramię. Desperackie ruchy nie były trudne do zinterpretowania. Nie wierzę w to, kurwa, dzieciak nie umie pływać! Kto do licha nie umie wpływać w tym wieku? Półdiabeł kilkoma ruchami sięgnął chłopaka, otaczając ramieniem szarpiącego się dzieciaka zanim kilkoma mocnymi kopniakami wypchnął ich obu na powierzchnię. Wynurzyli się z trudem chwytając oddech – nos Dantego ciągle płonął od smrodu wody i sądząc po gwałtownym krztuszeniu się dzieciaka, wcale nie czuł się lepiej. Odkładając na bok zdolność do leczenia, dłuższe zostawanie w wodzie dłużej niż to konieczne nie było dobrym pomysłem i łowca szybko zaciągnął ich obu na betonowy występ na brzegu kanału. Szybkie spojrzenie po okolicznych dachach ukazało że bandziory goniące ulicznika zniknęły. Zapewniony, że niebezpieczeństwo zniknęło, Dante upadł do tyłu, jego głowa uderzyła niegroźnie o beton. Przez chwilę obaj po prostu tam leżeli, oddychając ciężko przez smród i skażenie. Oddech dzieciaka nie brzmiał za dobrze. Chłopiec zwinął się przy boku łowcy, jego mała postura drżała gwałtowne przy każdym wdechu, twarz przyciskał do boku torsu Dantego. Łowca uniósł się na łokciach, ze zmartwieniem marszcząc brwi, gdy chłopak zakaszlał gwałtownie we wnętrze dłoni. - Hej, dzieciaku, wszystko w porządku? Chłopiec zesztywniał i Dante był rozbawiony, tym że znów został zapomniany. Przemądrzała porada na temat zwracania uwagi na otoczenie na wpół utworzyła się na jego ustach, gdy chłopak obrócił się, żeby na niego spojrzeć. Wyraz szoku zmiękczył rysy szczeniaka i sprawił, że jego chabrowo niebieskie oczy wydawały się dwa razy większe, i na krótką chwilę wszelkie spójne myśli uleciały z głowy łowcy. Jasna cholera, jest taki podobny do… Chłopak ruszył się by zwiać, ale Dante był szybszy, silną ręką chwytając przedramię dzieciaka nim mógł uciec. Poczuł puls czystej, nieokiełznanej demonicznej energii pod swoim uściskiem, który postawił go na nogi. Chłopak obrzucał go przekleństwami, szarpiąc się z łowcą w taki sam sposób w jaki dzikie zwierzęta walczyły z pułapką. Ale Dante naprawdę nie zwracał na to uwagi; był zbyt zajęty słabym blaskiem dochodzącym spod zeskorupiałych bandaży. - Co to, u diabła, jest? - Nie dotykaj tego! To jest złe! – krzyknął chłopiec, niemal rozhisteryzowanym głosem, który sprawił, że półdiabeł się wzdrygnął. Dante parsknął. - Dzieciaku, proszę, jesteś półdiabłem, na litość boską. Chłopak zamarł, patrząc na niego przerażonymi oczyma, zanim wyszarpnął rękę z zaskakującą siłą. Działanie pozostawiło resztę bandaży w ręce łowcy i Dante został potraktowany pełnym widokiem świecących niebieskich i czerwonych łusek pokrywających większość ręki chłopaka. - Cóż, popatrzcie na to. – Wyciągnął rękę i znów chwycił ramię dzieciaka, jego oczy się rozszerzyły gdy poblask pojaśniał. Chłopak teraz wykrzykiwał na niego obelgi, jego normalna ręka drapała rękę Dantego. – Możesz się uspokoić? Powinieneś czcić ziemię po której stąpam za uratowanie ci tyłka. - Pieprz się, staruszku! – wykrztusił młodszy półdiabeł. – Radziłem sobie świetnie. - Taa, świetnie sobie radziłeś tonąc – parsknął Dante. Dzieciak warknął, używając jego uścisku by podskoczyć i kopnąć go w twarz. Głowa Dantego gwałtownie obróciła się w bok – siła wystarczyłaby żeby ubezwłasnowolnić, jeśli nie zabić, człowieka i wtedy niewdzięczny, pieprzony szczeniak wykorzystał okazję żeby uciec. Zanim Dante nastawił zwichnięcie w karku, chłopak był niczym więcej niż zamazaną plamą na linii dachów. - Kurwa, niewiarygodne – wymamrotał, unosząc rękę by potrzeć kark zanim zmarszczył nos czując smród własnych ubrań. Ale wciąż, ta ręka była czymś. Ta twarz… Dante westchnął, przesuwając ręką po przemoczonych, lepkich włosach. Co, do kurwy nędzy, po prostu… Cholera. Teraz nie można było temu zaprzeczyć. Chłopak musiał być Vergila. Bratanek. Cholera, nie chciał się użerać z piekielnym szczeniakiem swojego brata. A jeśli nie jest Vergila? Co wtedy, kurwa, zrobisz, cwaniaku? Cholera. Dante naprawdę musiał dojść do tego kim był ten dzieciak; doprowadzało go to do szaleństwa. To oznaczało wizytę w Pink Lily. … po zmianie ubrań i długim prysznicu. *** Minęły dwie godziny nim Nero znów poczuł się dość bezpiecznie żeby zrelaksować się w małym forcie jaki sobie zrobił ze zużytych skrzyń. Młodzik wydał długie westchnienie, unosząc odkrytą rękę by na nią spojrzeć. Nigdy nie pozwolił nikomu tego zobaczyć odkąd się takie stało, i pozwolić by ten facet je zobaczył, Nero był na siebie wściekły. Powinien być zręczniejszy, szybszy. I jak mógł pozwolić żeby tak łatwo go zapędzili w róg? I w pobliże wody? Ale mężczyzna w czerwieni mnie uratował. Myśl o mężczyźnie w czerwieni sprawiła, że jego serce zaczęło łomotać. Nero wiedział teraz, że jego ręka zachowywała się dziwnie gdy tamten był w pobliżu. Coś w nim sprawiało, że ręka pulsowała, świeciła i bolała. Tak było tylko w pobliżu tamtego mężczyzny. I było też to inne, dużo bardziej przerażające odczucie. Gdy Nero został wyciągnięty z kanału, czuł się bezpieczny. Uczucie było przejmujące i w tamtej chwili chłopiec wiedział, każdym calem swojego ciała, że ten mężczyzna go nie skrzywdzi. I gdy jego płuca i oczy paliły, a plecy bolały w miejscu w którym zderzyły się z wodą, jedyną rzeczą o jakiej mógł myśleć Nero było to, że mężczyzna w czerwieni był bezpieczny. Zajęło Nero zbyt długo – dopóki tamten się nie odezwał – zrozumienie przy czyim boku zwinął się jak kocię. Co było niemożliwe, ponieważ Nero nigdy nie zapomniał co się działo wokół niego. Nigdy. Tak właśnie głupi ulicznicy umierali. Uczucie go przeraziło, bo nie miało sensu. I nie było nic, absolutnie pieprzone nic, co wskazywałoby, że mężczyzna w czerwieni był bezpieczny. Był duży, miał dużo pistoletów, pachniał cholernie dziwnie i był za bardzo zainteresowany jego ręką. Mężczyzna w czerwieni definitywnie nie był bezpieczny. Więc czemu, do diabła, Nero żałował odejścia? *** Pink Lily był właściwie jednym z bardziej klasowych burdeli jakie widział Dante. Był to szary kamienny budynek, choć boki były poznaczone brudem tak częstym w slumsach, ze spiczastym dachem i wielkim pobrudzonym oknem nad wejściem, które przestawiało nazwę. Wnętrze było dość czyste, z przemieszczającymi się w środku co gorętszymi dziewczynami i chłopcami. Nie odwiedzał często takich miejsc; była to też dla niego za wysoka klasa. Dość łatwo było spotkać się z właścicielem – Dante tylko wszedł do środka i spowodował dość zamieszania, żeby recepcjonistka niemal wepchnęła go do jego biura. Pierwszą rzeczą jaką łowca zauważył co do kobiety którą spotkał było to, że była cholernie stara. Drugą to, że pachniała okropnie – horrendalna ilość perfum nie mogła przesłonić wiszącego wokół niej zapachu rozkładu. Jak i potworna ilość makijażu nie mogła ukryć jej wieku. Przedstawiła się jako Lady Mae i Dante zrobił to samo. Natychmiast próbowała z nim flirtować. (Dante Alighieri, co? Rany, słyszałam o tobie. Jeśli mogę w czymś pomóc, będę więcej niż szczęśliwa.) Dante przyjął to grzecznie. (Fuuuuuuj.) Lady Mae nie przyjęła grzecznie jego odrzucenia. (Co, proszę?) Co zaprowadziło ich do niezręcznej sytuacji, z nią mierzącą prosto w jego pierś z shotguna. - Lepiej mi powiedz, że kim myślisz że jesteś ?!– Makijaż wokół jej nosa i ust popękał, gdy patrzyła na niego z furią. – Żeby wejść do mojego miejsca i mnie obrażać. Półdiabeł tylko uśmiechnął się przepraszająco i uniósł obie ręce w poddaniu. - Słuchaj, Lady, chcę tylko informacji. - Rozumiem. – Gniew zniknął, jakby ktoś przycisnął przycisk. Lady Mae patrzyła na niego zimnymi, kalkulującymi oczyma. – Chodzi ci o mieszańca. Powinnam wiedzieć, białe włosy i w ogóle. Dante poczuł jak jego brwi podskoczyły w górę na nagłą zmianę. - ..taa. Strzeliła bez ostrzeżenia. Siła strzału posłała go nad krawędzią kanapy i do góry nogami. Wylądował w poskręcanej masie przy półce na książki. Zza swojego biurka Lady ma westchnęła, odkładając shotguna na biurko, zanim wyłowiła papierosa i go zapaliła. - Mówiłam Louise, że powinna utopić tę rzecz przy urodzeniu. – Mae odetchnęła, sięgając ku oprawionej fotografii na biurku. – Wiedziałam, ze wróci, żeby ugryźć mnie w tyłek. – Spojrzała na nieruchome ciało z żalem. – Co za strata, był bardzo atrakcyjny. - Jeszcze nade mną nie płacz. Lady Mae zamarła, wybałuszając oczy gdy martwy łowca uniósł się z podłogi. Upuściła papierosa i rzuciła się do shotguna, ale jej ręce drżały tak bardzo, że nie mogła go unieść. Dante posłał jej pełny uśmiech, gdy się otrzepał, zanim sięgnął i wyciągnął shotguna z jej bezwładnych rąk. - Teraz gdy już to określiliśmy, mam pytania. – Półdiabeł z łatwością zmiażdżył pistolet w dłoniach, zanim upuścił go na podłogę. Lady Mae pobladła patrząc na pogięty metal. – I sugerowałbym żebyś przestała próbować mnie wkurwić. Sesja 4 To skomplikowane Sklep był nudny bez Dantego, natychmiast zdecydowała Patty. Wszystko było czyste i błyszczące i nawet w telewizji nie leciało nic dobrego. Blondynka i tak oglądała, nieszczęśliwie rozciągnięta na skórzanej kanapie. Wszystko o czym mogła myśleć to Dante i chłopak, który wyglądał jak on, czy wszystko było z nim w porządku czy nie. Frontowe drzwi się otworzyły, ale Patty ledwie odwróciła wzrok od telewizora. - Hej, Patty gdzie jest Dante? – To była Trish. - Ten głupek, nigdy go nie ma gdy go potrzebuję. – I to była Lady. - Hej – powiedziała smutno Patty, obracając się na bok, żeby spojrzeć na obie kobiety ponuro. Trish zmarszczyła brwi, przechylając głowę i sprawiając że blond włosy spłynęły kaskadą przez jej ramię. Patty chciałaby móc tak zrobić – to było takie pełne gracji i piękne. - Coś nie tak? Patty skinęła i usiadła ze skrzyżowanymi nogami. - Martwię się bo Dante jeszcze nie wrócił z szukania chłopaka, który wygląda jak on. Lady wydała zduszony dźwięk. - Chłopaka który wygląda jak on? Trish posłała czarnowłosej kobiecie uśmiech siadając obok mniejszej blondynki i pocieszającym gestem otaczając ją ramieniem. - Może powinnaś zacząć od początku. Patty się zawahała – Dante nienawidził, gdy opowiadała innym łowcom o jego życiu. Mówił jej żeby trzymała usta zamknięte i nie pomagała im być harpiami i rujnować jego życie. Ale Dantego nie było już długo i ledwie odezwał się do Patty gdy wrócił, żeby wziąć prysznic i się przebrać. Więc nawet mimo tego że wiedziała ,że łowca będzie na nią zły, opowiedziała im całą historię. Na końcu, Lady praktycznie gdakała. - To jest, kurwa, bezcenne! Boże, zawsze się zastanawiałam ile dzieciaków stworzyła ta męska dziwka. - Może być Vergila – zasugerowała z zamyśleniem Trish. To sprawiło, że Lady zaśmiała się jeszcze głośniej. - Proszę, nie znałaś Vergila. Nie sądzę, żeby ten facet czuł pociąg seksualny. – Jak nagle zaczął się śmiech, tak szybko ustał i Lady wyglądała dziwnie poważnie. – Co, do diabła, Dante zrobi z dzieciakiem, poza sprowadzeniem na niego śmierci? Żadna z nich nie mogła znaleźć dla niej odpowiedzi. *** Biorąc wszystko pod uwagę, Lady Mae odzyskała rezon raczej szybko. Zapaliła kolejnego papierosa zanim oparła się w wyłożonym fotelu jak na tronie. Dante cierpliwie znosił jej ciszę tylko tyle czasu. Strzał w pierś może i nie mógł go zabić, ale cholernie bolał. - … w każdej chwili teraz byłoby nieźle. Lady Mae parsknęła zanim łyknęła bursztynowego drinka i odstawiła go z trzaskiem na biurko. - Co właściwie chcesz wiedzieć? - Imię byłoby miłe. - Ma na imię Nero. Miał dziewięć lat gdy pokazał się tu rok temu, więc teraz ma pewnie już dziesięć. Dante skinął, usatysfakcjonowany, że ma imię do złożenia z twarzą. - Nero, co? Całkiem niezłe imię, przynajmniej nie mam krewnego mającego na imię Eugene albo coś. - Więc, jaka jest historia dzieciaka? - Pokazał się tu około rok temu, myśląc że się nim zajmę – Mae znów parsknęłą, biorąc głębok wdech z papierosa. – Zaoferowałam mu miejsce w burdelu, ale odmówił. - Taa, nie mogę sobie wyobrazić czemu nie chciał zająć się taką robotą. – Dante spojrzał na kobietę z niesmakiem – nawet jego skrzywiony umysł uważał, że zatrudnianie kogoś poniżej osiemnastki w seksualnej pracy było popieprzone. Mae tylko wzruszyła ramionami na jego spojrzenie, wyraźnie nie broniąc przed nim swojego działania. – I czemu myślał, że się nim zajmiesz? Bez obrazy, ale nie zdajesz się szczególnie przyjazna. Kolejny długi wdech i wydech, gdy kobieta mierzyła Dantego zimnym, kalkulacyjnym spojrzeniem. - Jego matka była dzieciakiem mojej siostry. Nie mam pojęcia skąd dostał ten adres, skoro jego matka umarła rok po urodzeniu Nera. - Więc tu nie dorastał? – Krótkie skinienie. Łowca poczuł łagodną ulgę, bo gdyby tu dorastał poczułby się jak kompletny frajer nie zauważając Nera wcześniej. - Moja siostrzenica odesłała go z jakimś księdzem do Fortuny. Myślała, że mogą ocalić jego duszę i takie nonsensy. Półdiabeł na to zesztywniał. Słyszał niewiele o Fortunie i nic z tego nie było dobre. Byli tam jakimiś fanatykami, wyznającymi jakąś pokręconą religię, która miała coś do czynienia z triumfem jego ojca nad Światem Demonów. Była tam najwyraźniej spora liczba nienawidzących diabłów, jak też częste ataki demonów, choć łowcy nigdy nie interesowało udanie się tam. Pomiędzy Capulet a Limbo City miał więcej niż dość roboty. Poza tym, Dante nie wiedział wiele więcej, głównie dlatego że nie można było wiedzieć więcej o mieście nie udając się tam. Miejsce było po ścisłą kontrolą, rzadko wpuszczano gości i z tego co Dante słyszał, jeszcze rzadziej wypuszczano. Te szalone suki posłały w jednej czwartej diabelskie dziecko do prawdopodobnie najbardziej pełnego ludzi o zamkniętych umysłach miejsca na Ziemi. Jak, kurwa, miał to być dobry pomysł? Pomysł z Nerem dorastającym w otoczeniu takich ludzi sprawił, ze Dante zacisnął zęby z irytacją. Był niewiarygodnie obrażony w imieniu chłopca. Dusza dzieciaka nie była w żadnym niebezpieczeństwie, idiotko. - Więc radośnie posłałaś pra-siostrzeńca na ulicę? - Proszę, nie udawaj że wy dwaj jesteście tacy jak reszta nas. Nero ma się w porządku. Na pewno pojawia się często po jałmużnę. - Jest tu teraz? - Nie – odpowiedziała po prostu Lady Mae. - Wiesz gdzie mieszka? - Skąd miałabym wiedzieć? Czasem śpi nad Mimi's Blues Tavern; czasem wpuszczam go tutaj. Nie patrz tak na mnie – to że jest moim pra-siostrzeńcem nie znaczy, że jestem za niego odpowiedzialna. - Tak to zwykle, kurwa, działa. Mae uśmiechnęła się do niego drwiąco, z mściwością skręcając papierosa. - Naprawdę nie masz pojęcia, prawda? Dante spojrzał na nią ostrożnie. - Co masz na myśli? Starucha się roześmiała, szorstki dźwięk postawił go na krawędzi. - Niewiarygodne. Naprawdę mnie nie pamiętasz, co? – Sięgnęła przez biurko i chwyciła obramowane zdjęcie, obracając je aż mógł zobaczyć. – Pamiętasz ją? Zdjęcie przedstawiało dwie kobiety – dużo młodszą Mae ale to drugą Dante był naciskany by sobie przypomnieć. Była wysoka, chuda i piękna. Miała gęste, kręcone ciemne włosy, które opadały luźno wokół jej ramion i dotykały czubków jej pełnych piersi. Wielkie, uderzające bursztynowe oczy patrzyły z fotografii, obramowane długimi rzęsami. To jej usta sprawiły, że ją sobie przypomniał. Pełne, boskie usta, lekko przekrzywione w uśmiechu. W jego żołądku pojawiło się straszne uczucie – chwila strasznego zrozumienia. Półdiabeł spotkał ją gdy był młody, pełny nieokiełznanego gniewu, przemocy i żądzy. Spędził z nią tylko jedną noc, ale musiał ją wziąć przynajmniej pięć razy. Zaklął miękko, potrząsając głową, gdy uniósł zdjęcie by lepiej się przyjrzeć. Kurwa mać, pomyślał Dante z niemałym poczuciem winy, nawet nie pamiętam jej imienia. - Jest mój. – Jego głos brzmiał na mały nawet dla niego. - Oczywiście, że jest – odparła Mae z suchym śmiechem, jej głos zimny i gorzki. – Ilu znasz ludzi z białymi włosami? - Matka nie żyje? - Tak, matka nie żyje, - Lady uśmiechnęła się z nienawiścią. – Miała na imię Louise. To dziecko ją zabiło; nigdy się po tym nie podniosła. Rozchorowała się i nigdy nie wyzdrowiała. Mówiłam jej żeby się tym zajęła, ale nie, musiała je donosić. Myślała, że posiadanie dziecka będzie takim doświadczeniem. I gdy się urodziło – obie po prostu wiedziałyśmy – Mae odetchnęła z drżeniem. Dante całkiem zesztywniał. - Pełna głowa białych włosów. Co za dziecko rodzi się z białymi włosami? I dźwięk jaki wydawało gdy płakało, po prostu wiedziałyśmy czym było. Wszyscy mówili że nie jesteś człowiekiem i cholera, jeśli nie wierzyłam im do tamtej chwili. Kazałam jej to utopić, zabić. Nie przyniosłoby nam nic poza kłopotami. Louise odmówiła, wiesz? Powiedziała, że nie może zabić dziecka – nie, gdy w połowie była to jej wina. Więc odesłała to z przejezdnym kaznodzieją do Fortuny. Wiedziałam, że wróci żeby nas prześladować. Lady Mae wydała zduszony śmiech, który ciągnął się bez końca, przeszkadzając jej w mówieniu. - I zrobił to! Przyszedł tu jakbym była mu coś winna! Ten pieprzony demon zabrał mi moją dziewczynkę! Była wszystkim co miałam! Chciałam go zabić, ale miał tę rękę i po prostu wiedziałam, że jeśli spróbuję, to mnie zabije. Ale rozwiązał za mnie problem. Poszedł i okradł Rockwellów! Wszystko co musiałam zrobić to poczekać aż tu przyjdzie po jedzenie i zadzwonić po gliny. Wyciągnęli go stąd kopiącego i krzyczącego. I wiesz co? Pewnie już została z niego tylko mokra plama! Śmiech zakończył się sapaniem, gdy Dante rzucił się przez biurko i przycisnął ją za szyje do krzesła. Zacisnął rękę dość mocno żeby usłyszeć jak jej kark przeskoczył. - Ty głupia suko. Jeśli nie żyje, rozedrę cię kończyna po kończynie. – Głos półdiabła był grobowy z siłą jego gniewu i tylko jego dawna przysięga żeby nie zabijać ludzi powstrzymała go przed skręceniem jej karku. Zamiast tego zadowolił się rzuceniem jej na ziemię dość mocno by cos złamać i wypadł z pokoju. W sekundy wypadł z budynku i wsiadł do samochodu. Musiał ruszać się szybko. Członkowie rodziny Rockwell byli okrutnymi skurwielami. Zabijali po równi. Wiek i płeć nic dla nich nie znaczyły, szczególnie w sprawach kradzieży. Trzymaj się, dzieciaku, idę. *** - Nie ma mowy, żeby ugryzł coś tak włochatego – odparł złodziej w raczej pełnym pokoju ze wzruszeniem ramion. – Koleś kłamie. Nie było wiele wątpliwości, że dzieciak naprawdę ugryzł policjanta, ale skoro nie było kamer i nikt tego nie widział, niewiele mogli w tej sprawie zrobić. Naprzeciwko miejsca gdzie siedział chłopak, znajdował się wściekły partner gliniarza, wskazując groźnie w jego stronę pulchnym palcem. - Jeśli Mike mówi, że ten skurwiel go ugryzł, to go, kurwa, ugryzł. Chcę żebyście go oskarżyli o zaatakowanie oficera. Mike będzie potrzebował szwów! Kolejne wzruszenie ramion. - Jak powiedziałem, koleś zmyśla. Z miejsca w którym siedział, Jonathan Rilo westchnął. W takich chwilach poważnie żałował zostania naczelnikiem. Jack Wilt miał tendencję do zachowania jak pies z kością – czyniło go to dobrym gliną ale kiepskim pracownikiem. - Jack… - Nie, szefie. Nie „Jackuj” mi tu. Znam Mike’a Crance od pięciu lat. Nie kłamie. - Och, nie wątpię że znacie się naprawdę dobrze. To takie słodkie, że jesteś taki zdenerwowany… właściwie romantyczne. Wilt był facetem z krótkim temperamentem w najlepsze dni i Rilo już wstał, żeby powstrzymać wysokiego mężczyznę, gdy stał się fiołkowo różowy słysząc obelgę. Był w pół drogi, gdy pałka Wilta uderzyła w głowę przemądrzałego dzieciaka. Chłopiec opadł jak szmaciana lalka. - Na miłość… Jack! – Rilo gniewnie odepchnął detektywa, klękając by zobaczyć co ze złodziejem. Posłał Wiltowi kolejne gniewne spojrzenie, zanim uniósł na szczęście żywego chłopaka. – To tylko dzieciak. Mogłeś go zabić. - Przepraszam, szefie. – Wilt brzmiał jakby żałował, ale na pewno na to nie wyglądał, uśmiechając się z zadowoleniem, gdy krew pociekła z rany na głowie. Lewa brew Rilo zadrgała, pewny znak irytacji. Gdyby nie mieli tak mało oficerów, u mgnieniu oka odesłałby skurwiela. Tak jak było, będzie zmuszony posłać go do terapeuty. Znowu. W korytarzu rozległy się ciężkie kroki zanim drzwi zostały niemal wypchnięte z zawiasów i Rilo znalazł się twarzą w twarz z rozwścieczonym Dante Alighieri. W pomieszczeniu zapadła cisza pod siłą gniewu białowłosego mężczyzny. - Oddaj mi dzieciaka. To nie była prośba. Kompletnie też brakowało tego normalnego stylu Alighieriego i Rilo wydało się miłe dla jego dumy, że w końcu zdołał zrobić coś, żeby zaleźć delikwentowi za skórę. Przez kilka chwil, dźwięk jego ludzi poruszających się niezręcznie był jedynym co słyszał. Byli wystraszeni i mógł zrozumieć dlaczego. Alighieri wyglądał na więcej niż wkurwionego – bardziej onieśmielająco niż kiedykolwiek Rilo widział, ale się nie cofnął. Nie tym razem. Pozwalali, żeby Alighieriemu zbyt wiele uchodziło płazem. Pozwalał na to, bo mężczyzna robił dużą przysługę slumsom. I z całą szczerością, Rilo nie mógł zrobić wiele żeby go powstrzymać. Ale nie tym razem. Mały gówniarz zrobił zbyt wiele zbyt ważnym ludziom w tym mieście. A nagroda za jego głowę wystarczy żeby fundować departament przez pięć lat. Nie wspominając na jak wiele napraw i ulepszeń mógłby w końcu autoryzować. Ile żyć można by uratować… - Nie. Dźwięk przeładowywanego pistoletu wypełnił mały pokój i każdy policjant we wnętrzu zesztywniał, gdy Rilo znalazł się twarzą w twarz z osławionym zmodyfikowanym M1911 łowcy demonów. Sekundy później niższy, jakoś dużo bardziej złowróżbny dźwięk podążył za pierwszym. Rilo zadrżał na ten dźwięk, włoski na jego rękach i karku stanęły, gdy dawno pochowany instynkt ryknął do życia. Alighieri warczał na niego, zrozumiał z nie małym zaalarmowaniem. Nagle w jego żołądku skręcało się dziwne uczucie. I szef policji nie mógł zrozumieć gdzie zniknęła pewność siebie, którą czuł przed chwilą. Cała atmosfera w pomieszczeniu się zmieniła i Rilo nagle stał się świadomy, że to wszystko było tylko jeden zły krok od zmienienia się w piekło. Jeden zły ruch i skończy z dużą liczbą martwych ciał. Jak, kurwa, mógł tak szybko stracić kontrolę nad sytuacją? - Jon – powiedział cicho jeden z jego ludzi po boku, napiętym głosem, gdy czubkami palców dotykał shotguna na swoim biurku. – Spójrz na chłopaka. Ze zdumieniem marszcząc brwi, spojrzał na dziecko w swoich ramionach – i zamarł. Kaptur bluzy częściowo spadł i po raz pierwszy został potraktowany widokiem głowy pełnej białych włosów. I wtedy zrozumiał, dotkliwość swego wykroczenia. Jasna cholera! Nic dziwnego, że Alighieri był taki wkurwiony. Rilo przełknął, boleśnie świadomy, że jego plan obrócił się w najgorszy możliwy sposób i teraz stał między niewiarygodnie niebezpiecznym mężczyzną a jego dzieckiem. - Okej – zaczął powoli. – Okej, uspokójmy się… - Słowa zamarły mu na ustach, gdy chłopak został mu nagle zabrany. Dzieciak był (jakoś) już w ramionach Alighieriego i Rilo miał odległe wrażenie, że on i cały departament policji zostali kompletnie zapomniani, gdy białowłosy mężczyzna ostrożnie przygarnął chłopca do piersi, zaskakująco zręcznym ruchem biorąc pod uwagę że zostało to zrobione jedną ręką. I wtedy w błysku czerwieni Alighieri się poruszył i Jack Wilt przebił pieprzoną ścianę. Białowłosy mężczyzna się obrócił, jego twarz skrzywiona z wściekłości i – co, do cholery? Jego oczy były czerwone i się jarzyły, gdy zmierzył ich wzrokiem. - Jeśli jeszcze raz go dotkniecie, zabiję was. I przepadł w wirze czerwieni. *** Dante poczuł zapach krwi dzieciaka w chwili, gdy wszedł na posterunek. Ciężki zapach był niemal ostatnią rzeczą dla jego napiętej samokontroli. Przeszedł szturmem przez posterunek, praktycznie nie zatrzymany, a kilku którzy byli dość głupi, żeby próbować go powstrzymać skończyło w bardzo intymnym spotkaniu ze ścianą. Jego instynkty szalały. Jego diabelska strona hałaśliwie wygryzała żeby ją wypuścić i zniszczyć skurwieli, którzy ośmielili się upuścić krwi jego syna. Głos w tyle jego głowy nie chciał się zamknąć. Wszystko było długimi strumieniami przekleństw, warkotu i „jak śmieli dotknąć czegoś mojego.” I gdy zobaczył nieprzytomne ciało Nera w ramionach tego skurwiela, Rilo, niemal, cholera, Wyzwolił. Nawet teraz gdy oddalał się od posterunku, Dante niemal chciał wrócić i, kurwa, zdemolować każdego w środku. Jedyną rzeczą powstrzymującą go przed tym była potrzeba żeby zabrać Nera do domu. Jazda powrotna zdawała się trwać wiecznie i Dante zaklął, gdy deszcz się wzmocnił, sięgając w dół, żeby poprawić swój płaszcz, żeby lepiej okrywał dzieciaka. Po raz pierwszy od lat, Dante żałował że nie naprawił cholernego samochodu. Dziewczyny czekały na niego w sklepie, Patty przywierała desperacko do obu kobiet , stojąc między nimi. Dziewczynka krzyknęła z ulgą gdy go zobaczyła, ale Dante ją zignorował, ostrożnie unosząc Nera zanim zaczął wchodzić po schodach. Lady zmarszczyła brwi, puszczając rękę Patty, gdy podeszła ku nim, ze zmartwieniem na twarzy, gdy patrzyła na zakrwawionego chłopca w jego ramionach. Logicznie, Dante wiedział że Lady nie skrzywdziłaby Nera, ale nie mógł powstrzymać warkotu, który mu się wyrwał gdy łowczyni demonów sięgnęła ku zakrwawionemu czołu chłopca. Lady gwałtownie cofnęła rękę, jedną sięgając ku uchwytowi pistoletu, drugą wpychając za siebie zdumioną Patty. Widok zaskoczonej dziewczynki przywrócił go do siebie i Dante potrząsnął głową przepraszająco, zanim zniknął w bocznym korytarzu i w swoim pokoju. Patty podążyła za nim, strzelając pytaniami tak szybko, że niemal dosłownie potykała się o swoje słowa. Dante nie odpowiedział na nie, zatrzaskując i zamykając drzwi swojej sypialni, ignorując krzyk protestu Patty na korytarzu. Ułożył dzieciaka delikatnie na swoim łóżku i przeszedł pokój kilkoma krótkimi krokami, niemal zrywając tanie żaluzje, gdy ściągnął je w dół. Szybko zajął się ubraniami chłopaka, rzucając przemoczone, brudne rzeczy w kąt zanim przebrał go we własne bokserki i koszulkę. Nero był niewiarygodnie chudy, zauważył Dante ze skrzywieniem i musiał kilka razy zwinąć elastyczną gumkę bokserek, żeby trzymały się na wąskich biodrach chłopaka. Chłopiec wyglądał na mniejszego, delikatniejszego i niemal krasnoludka w ubraniu Dantego, ale ten widok go uspokoił. Starszy półdiabeł użył jednego z czystych podkoszulków i starego kubka z wodą z wcześniejszej nocy, żeby otrzeć krew z jego czoła najlepiej jak mógł. Rozcięcie już w większości się zagoiło, ale cała lewa strona skroni Nera miała okropny, ciemnoniebieski kolor. Łowca wiedział z doświadczenia że będzie to bolało przez dzień nim zagoi się kompletnie. Poza równie nieatrakcyjnym siniakiem na ramionach i środku pleców gdzie dzieciak uderzył w wodę, Dante z ulgą odkrył, że jest cały. Z tym zrozumieniem zaczęła schodzić z niego adrenalina i półdiabeł oparł się ciężko o szafkę, nagle czując się kompletnie wyczerpany. Co za pieprzony dzień. Dante przeciągnął dłonią po przemoczonych włosach, zanim westchnął i przebrał się w suche ubrania. Zaczynał myśleć spójnie, jego wewnętrzny demon się uciszał teraz, gdy miał swojego syna w najbezpieczniejszym miejscu jakie mógł sobie wyobrazić. Ostra, instynktowna krawędź, która dziś nim rządziła zaszokowała półdiabła. Było w jego życiu wiele razy gdy Dante zachowywał się bardziej demonicznie niż ludzko, ale zwykle nie rzucało się to aż tak w oczy. Zaledwie myśl, że jego dziecko jest w niebezpieczeństwie pchnęła łowcę bliżej zabijania ludzi niż kiedykolwiek wcześniej, sprawiła że warknął na Lady (która, gdyby miał być ze sobą całkiem szczery, była prawdopodobnie jego najlepszą przyjaciółką) i zabarykadował się w sypialni, najbliższej leżu rzeczy jaką półdiabeł miał. Dante na pewno powinien wyjaśnić dziewczynom co się stało, ale miał zero intencji opuszczenia pokoju. Usiadł ciężko obok Nera i patrzył z niedowierzaniem na chłopaka. Wyglądał tak podobnie do niego, że Dante nie wiedział dlaczego zajęło mu tak długo zaakceptowanie połączenia, szczególnie z osobowością szczeniaka. I ta ręka. Półdiabeł spojrzał z ciekawością na zakrytą rękę zanim sięgnął i rozluźnił bandaże. Zaczął ją odwijać, patrząc z fascynacją gdy pojawiły się pierwsze ślady łusek. „Nie dotykaj tego! To jest złe!” Cofnął rękę jakby się poparzył. Teraz ta rozmowa teraz wcale nie była zabawna. Dante westchnął, schylając się aż jego twarz była przyciśnięta do gładkiej skóry ludzkiej ręki chłopca i odetchnął. Zapach jego syna wypełnił mu nos, znaczony przez krew i brud, ale wciąż pod tym niezaprzeczalnie jak Dantego. Łowca znów odetchnął, próbując zapamiętać zapach, którego wiedział, że nigdy nie zapomni. Serce Dantego zdawało się chcieć wybić z jego piersi. Miał syna. Miał syna. Łowca był nagle niewiarygodnie zadowolony, że Patty wykazała jakiś umiar po raz pierwszy w krótkim życiu i nie urządziła sceny na korytarzu. Nie chciał ryzykować, że Trish i Lady przyszłyby i tak go zobaczyły. Zamknięte drzwi na pewno żadnej by nie zatrzymały. Półdiabeł nigdy nie myślał o posiadaniu dzieci – przynajmniej, nigdy poważnie. Nigdy nie sądził, że było to dla niego ważne. Ale teraz gdy miał przed sobą Nera, Dante niemal wychodził z siebie z emocji w sposób jaki się to nie zdarzało od śmierci Vergila. Jasna cholera. Miał dzieciaka. Syna, który został porzucony przez matkę. Syna, który mieszkał przez rok na ulicach, bo nie wiedział, że jego ojciec mieszka w tym samym mieście. Dante wydał zduszony dźwięk, przejęty zrozumieniem, że miał dziesięcioletniego syna, który miał prawdopodobnie gorsze dzieciństwo od niego. A to było całkiem trudne do osiągnięcia. Przynajmniej Dante miał osiem lat ze swoją rodziną. Co miał Nero? Niemal bał się dowiedzieć. Myśl o tym jak przerażony i zdezorientowany musiał być dzieciak – pewnie ciągle był - złamała Dantemu serce. Dlaczego ta głupia suka mi nie powiedziała? Zabrałbym go. Gdyby Louise nie była już martwa, Dante byłby więcej niż chętny żeby odłożyć na bok niechęć do zabijania ludzi. Łowca wciąż nie zdecydował co zrobi z Lady Mae za ukrywanie tego przed nim. Wszystko co wiedział, to że jego syn całe życie dostawał krótszą słomkę i że łowca będzie przeklęty jeśli pozwoli żeby to się powtórzyło. Ale najpierw, Dante musi się przedstawić. Sesja 5 Ojcze mój Nero obudził się powoli. Właściwie, gdy tylko stał się dość świadomy, żeby to zrozumieć, półdiabeł natychmiast próbował wrócić do snu. Nero nie mógł sobie przypomnieć kiedy ostatnio było mu tak ciepło, wygodnie i sucho. Łóżko na którym był było dość miękkie by zapadać się we wszystkich właściwych miejscach i wciąż dość podpierające by było to czuć cudownie pod jego obolałymi plecami. Młodzik przeciągnął się leniwie, ciesząc się rozkosznym drżeniem jakie to wywołało zanim znów się ułożył. Za jego plecami tkwiło masywne ciepło i Nero się do niego przycisnął, nim wydał miękki dźwięk zadowolenia. Mimo jego najlepszych wysiłków by to opóźnić, umysł chłopca budził się szybko. Za nim, ciepło wydało zduszone charczenie/chrapanie i Nero zamarł, teraz w pełni przytomny. Ostatnią rzeczą jaką pamiętał było to , że był na posterunku, otoczony przez bandę przerośniętych dupków, którzy wręcz palili się, żeby wrzucić go do paki. Teraz, spał przyciśnięty do innej osoby. Proszę, Boże, nie pozwól, żebym obudził się obok jakiegoś kolesia. Proszę, już nigdy o nic nie poproszę. Powoli, niechętnie, Nero otworzył oczy. Pierwszą rzeczą jaką zobaczył była zużyty kredens z popękanym lustrem. Potem zielonoszare ściany oblepione brudem i podartymi plakatami z nagimi laskami. Na szczycie kredensu stało ogromne opakowanie prezerwatyw i butelka bourbonu. Obok tego przypadkowo rzucona para eleganckich pistoletów. Przez chwilę Nero z dezorientacją patrzył na przedstawioną mu ścianę. Więc okej, pomyślał powoli, gdy rozplątywał się z [och drogi Boże, czy to jedwab?] prześcieradeł i usiadł. Ogromne i podrapane (czy to ślady szponów?) mahoniowe wezgłowie wypełniło jego wzrok po lewej. Co. Do. Cholery? Ostrożnie, żeby nie poruszyć się w sposób, który mógłby kogoś obudzić, Nero zmusił się, żeby się obrócić i dowiedzieć czyje łóżko dzielił. Mężczyzna w czerwieni leżał tam z nagą piersią, rozciągnięty na plecach obok chłopaka, z ustami otwartymi w środku chrapnięcia, z jedna ręką nad głową, podczas gdy druga była definitywnie za pasem jego bokserek. Rozszerzone, przerażone niebieskie oczy patrzyły przez chwilę na ukrytą rękę z niedowierzaniem, potem prześliznęły się na za duże ubranie – włączające parę pasujących bokserek – jakie sam nosił, a potem znów na półnagiego mężczyznę. Potem na ogromne pudełko prezerwatyw. Potem w dół na jedwabne prześcieradła i – powoli - znów ku mężczyźnie o nagiej piersi. I wrzasnął. Białowłosy mężczyzna wyskoczył z łóżka, dziko szukając źródła krzyku, ale Nero już była na nogach i walczył z drzwiami zanim go zauważył. W swojej panice, zdawało się, że nie może dojść jak je otworzyć. - Hej, poczekaj chwilę! – Ramiona jak żelazne pęta otoczyły Nera w pasie i spróbowały odciągnąć go od drzwi sypialni. „Próbowały” było kluczowym słowem. Nero trzymał się klamki jakby od tego zależało jego życie i kopał dziko w ciało za sobą. – Hej! Au, przestań! - Złaź ze mnie, pieprzony gwałcicielu! – Ulicznik został upuszczony tak szybko, że boleśnie uderzył kolanami w drzwi. Nero obrócił się gwałtownie, przyciskając plecy do zimnego drewna, gdy jego ręka nadal walczyła z klamką. - Prr! – Białowłosy mężczyzna odsunął się od niego szybko, z rozszerzonymi oczyma. – Chwila, chwila, chwila! Mamy tutaj jedno piekielne nieporozumienie. - Co tu jest, kurwa, do pomylenia? – warknął Nero, jego demoniczna ręka się uniosła by wskazać oskarżycielsko na wyższego mężczyznę. – Najwyraźniej kupiłeś mnie od policji. Nie będę niczyim seksualnym niewolnikiem, słyszysz mnie, chory skurwysynu! Nero słyszał o tych biednych dzieciakach – który ulicznik o nich nie słyszał? Dzieciaki cały czas znikały ze schronisk i rogów ulic, nawet sierocińców i tyłów policyjnych aut. Najwyraźniej można było zarobić niezłe pieniądze na handlu ludźmi. Był to ostatecznie najstraszliwszy los dla kogoś żyjącego na ulicach. Ani mowy nie ma, żeby Nero pozwolił, żeby coś takiego mu się przydarzyło. - Chwila, co? Nie… kurwa. Masz cholerną rację, że nie – odszczeknął mężczyzna, z tak skrajnym obrzydzeniem na twarzy, że desperackie drapanie Nera o drzwi się przerwało. Starszy mężczyzna przesunął ręką po włosach, wyraz desperackiej rozpaczy zastąpił obrzydzenie. – To ci się nie przydarzyło, prawda? To znaczy, nikt… cię nie dotknął, prawda? - Kurwa, nie – odparł odruchowo Nero, a potem patrzył w zaskoczeniu na czystą ulgę jaka pojawiła sie na twarzy białowłosego. Starszy mężczyzna oparł się o bok kredensu, obserwując go przez chwilę nim posłał mu odrobinę napięty uśmiech. - Słuchaj, wyraźnie źle odebrałeś sytuację. Zacznijmy od nowa, w porządku? Nazywam się Dante, rzeczywiście zabrałem cię z policji, ale nie po coś takiego. Nie masz się czego bać z mojej strony. Nero patrzył na niego ze znużeniem, po czym parsknął i skrzyżował ramiona na piersi. - To bzdura. Nikt nikomu nie pomaga. Czego ode mnie chcesz? Dante zachichotał gorzko. - Normalnie bym się z tobą zgodził, dzieciaku. Ale mówię poważnie. Nie chcę od ciebie niczego, Nero. Po prostu chcę ci pomóc. Półdiabeł zmrużył oczy podejrzliwie. - Skąd wiesz jak mam na imię? Nawet gliniarzom tego nie powiedziałem. - Po wypadku z nurkowaniem poszedłem cię poszukać w Pink Lily – wyjaśnił miękko Dante. Nero opadła szczęka, gdy poczucie zdrady i wściekłość uniosły głowy w jego piersi. - Cioteczka Mae ci mnie sprzedała? Przysięgam na Boga, gdy dorwę tę antyczną sukę… - Na miłość… Nikt mi cię, kurwa, nie sprzedał! – przerwał Dante z rykiem frustracji i Nero rozpłaszczył się od drzwi, oczy ze strachem pobiegły ku oknu. Drugi półdiabeł zauważył ruch i opadł, mocniej opierając się o kredens. Dante uniósł obie dłonie i przesunął nimi po twarzy. - Słuchaj. Nero, proszę. Przysięgam, nie jestem tiu, żeby cię skrzywdzić. Nigdy nie mógłbym cię skrzywdzić. Jesteś… jesteś moim synem. *** To szło tak absurdalnie źle, że Dante nawet nie mógł efektywnie włożyć swojej paniki i rozczarowania w słowa. Chłopiec przed nim stał zmrożony, patrząc na niego z pustą twarzą. Łowca poruszył się niezręcznie pod tak dziwna obserwacją. Gdy dzieciak w końcu się odezwał, jego ton był płaski. - Co? - Powiedziałem, że jesteś moim synem – powtórzył Dante, przełykając nerwowo. Kto by pomyślał, ze wyjaśnianie się dzieciakowi mogło być takie cholernie przerażające? – Posłuchaj, wiem, że to musi być dezorientujące jak cholera… dla mnie też jest. Nawet nie… Nero wydał warkot i nagle rzucił się na łowcę, mała pięść wylądowała na jego twarzy. Dzieciak zamierzył się na kolejny cios, ale Dante łatwo złapał rękę jak i dźgnięcie z lewa lecące ku jego piersi. Dzieciak walczył dziko z jego chwytem, warcząc jak dzikie zwierzę, gdy kopał w nogi Dantego. Łowca zignorował słabe ciosy, patrząc na syna ze zdumieniem. - Jaki jest twój problem, do cholery? – Pytanie zdawało się tylko rozwścieczyć Nera jeszcze bardziej. – Słuchaj, wiem że jesteś wkurwiony, rozumiem, ale musisz się uspokoić. Poważnie… - Zamknij się! – Wysoki ton krzyku sprawił, że półdiabeł się wzdrygnął. – Po prostu się zamknij! Masz w ogóle pojęcie co mi, kurwa, zrobiłeś? Dante zamarł, ręce jego syna wyśliznęły się z jego bezwładnego uścisku. Nero patrzył intensywnie na podłogę, z rękoma zwiniętymi w pięści po bokach, gdy z trudem chwytał oddech. Powietrze pachniało ciężko udręką jego syna i, ku absolutnemu przerażeniu starszego półdiabła, łzami. Instynktownie sięgnął ku mniejszej formie, ale Nero odgonił jego dłonie. - Ty… ty skurwysynu! – Jasnoniebieskie oczy patrzyły na niego z nienawiścią, całe jego ciało drżało, gdy wielkie łzy spłynęły niezauważone po zarumienionych policzkach. – Straciłem wszystko przez to co mi zrobiłeś! Straciłem mamę i tatę! Nie rozumiesz? Nikt mnie już nie chce! Przez to! – Nero wysunął gwałtownie do przodu swoją demoniczną rękę, aż była tuż przed twarzą łowcy. – Po co w ogóle mnie zrobiłeś? Jestem pieprzonym potworem! - Nie – zdołał wykrztusić Dante po sekundzie czystego przerażenia na słowa syna. – Nie, nie jesteś. - Nie kłam! – Histeryczny krzyk był tak głośny, ze głos chłopca się załamał. – Wiem czym jestem… demonem. - W ćwierci – poprawił desperacko Dante. – Jesteś w ćwierci demonem. Twoja matka była człowiekiem a… - To niczego, kurwa, nie zmienia – wypluł Nero. – Powinieneś po prostu mnie wykończyć gdy się urodziłem, zamiast mnie tak zostawiać. Czemu nie… Słowa były zbyt blisko tego co właściwie się niemal stało i starszy półdiabeł wydał zduszony dźwięk i przycisnął do siebie chłopca – tylko by zatrzymać gorzki wywód. Nero natychmiast zaczął walczyć z jego uściskiem, uderzając i kopiąc, drapiąc i nawet gryząc. Dante zignorował uderzenia, w jedynej odpowiedzi przyciskając mocniej szarpiącego się chłopca. Strapiony łowca ukrył twarz w mopie na głowie chłopaka, ignorując brud i kurz, które sprawiały, że włosy lepiły się do jego twarzy. Całe ciało Dantego drżało gwałtownie, gdy przywierał do rozwścieczonej sylwetki swojego syna, z oczyma rozszerzonymi z niedowierzania, gdy patrzył na pobrudzony dywan w swoim pokoju. Co, do diabła, przydarzyło się jego dzieciakowi? Przez co przeszedł Nero zanim przybył do Capulet? Serce Dantego zapadło się gdzieś pod jego żołądek, w ustach czuł gorzki posmak żalu i rozpaczy. - Przepraszam – zdołał wykrztusić po chwili starszy półdiabeł, jego głos drżał tak bardzo jak jego ciało. W jego ramionach Nero zesztywniał. Dante pośpiesznie kontynuował, zdesperowany by wydać słowa nim dzieciak znów zacznie walczyć. – Przepraszam, że nie było mnie tam, gdy mnie potrzebowałeś. Przysięgam, nie wiedziałem, że istniejesz póki nie zobaczyłem cię w mieście… póki Mae nie powiedziała mi kim jesteś. Wiem, że to nie wystarczy… po prostu cholera. Był dotkliwie świadomy, że te słowa muszą być doskonałe, muszą być absolutnie kurewsko doskonałe, albo straci szansę z Nero na zawsze. Ale co mógł powiedzieć, żeby to naprawić? Jego demoniczna strona milczała, nie oferując nic poza ciągłym skowytem, który nie pomagał jego wzburzonym myślom. Wcześniejsze słowa Nero wciąż od nowa powtarzały się w jego umyśle. - Ja cię chcę, Nero – powiedział cicho Dante. – Chcę cię. Jesteś mój, moja krew. I była to prawda. Teraz gdy wiedział o istnieniu chłopaka, łowca nie mógł sobie wyobrazić dalszego życia, które nie włączałoby jego syna. Nero opadł, stając się bezwładną masą w jego ramionach i Dante łatwo uniósł chłopca, trzymając go jak niemowlę a nie dziesięciolatka. Niemożliwym było zignorować falę uczucia, które rozświetlił twarz starszego półdiabła, gdy głowa wyczerpanego chłopaka opadła na jego ramię, oddech Nero był nierówny przy jego szyi. Przeszedł do łóżka i usiadł opierając się o wezgłowie, obracając syna tak, że ten siedział z plecami opartymi o pierś Dantego, małymi nogami rozciągniętymi równolegle do jego. Nero leżał przy nim w bezruchu, z oczyma już na wpół zamkniętymi w wyczerpaniu i wymykającymi się od czasu do czasu łzami. Łowca chciał je otrzeć, ale ciągle był niepewny czy chłopiec pozwoli mu dotknąć swojej twarzy, a nie chciał przyprawiać Nera o jeszcze większy dyskomfort. Jego dzieciak był wyraźnie emocjonalnie wyczerpany, patrząc pustym wzrokiem na ścianę przed sobą aż znów zapadł w sen. Dante obserwował cały proces w równym stopniu z fascynacją i niepokojem. Tylko gdy był pewny, że jego syn zasnął, łowca ośmielił się przesunąć delikatnie po ledwie okrytej demonicznej ręce. Ostrożnie zsunął pozostałe bandaże i przesunął palcami po uniesionych łuskach. Były zaskakująco miękkie w dotyku, jak nowa skóra i świeciły miękko, nawet gdy Nero spał. Nikt mnie już nie chce! Przez to! Po co w ogóle mnie zrobiłeś? Jestem pieprzonym potworem! Słowa Nera były jak cios w żołądek. Zdawały się odbijać echo jego własnych lęków, szczególnie w tym wieku. Jak mógł przekonać swojego syna, że nie jest czymś czym był? Nie można było zaprzeczyć temu, że był diabłem – że część niego była potworem. Ale to nie znaczyło, że życie Nera było przeklęte. Dojście z tym do ładu zajęło Dantemu trzydzieści lat. Ostatnią rzeczą jakiej chciał było patrzenie jak jego własny dzieciak przez to przechodzi. To zniszczyło Vergila, jego bliźniaczy brat nie był zdolny zaakceptować, że jest tylko w połowie czymkolwiek. Zamiast spróbować dojść do ładu z polarną naturą jego dwóch połów, Verge właściwie zdecydował się zignorować ludzką połowę i spróbować stać się w całości potworem. Co jeśli Nero skończy tak samo? Nie, Dante zacisnął uścisk wokół syna, nie zawiodę tak Nero. To nie było niemożliwe. Dante znalazł sposób, żeby żyć zarówno z ludzką jak i demoniczną stroną. Już nie był szesnastolatkiem, próbującym wytropić i uratować brata, zanim chociaż wiedział jak. Dante wiedział jak sprawić żeby to zadziałało; robił to przez dwadzieścia dziwnych lat. A jeśli łowca mógł to zrobić, mógł też Nero. Przesunął palcami powoli po każdej rogowatej krawędzi, każdej winoroślowatej ścieżce na ręce syna, próbując sobie przypomnieć czy wyglądała choć w przybliżeniu jak jego ręka, gdy Wyzwalał. Albo może choć jego brata. Kilka godzin później dźwięk otwierających się frontowych drzwi sklepu zwrócił jego uwagę. Nero ciągle spał w jego ramionach i Dante zesztywniał, nasłuchując wymierzonych kroków wspinających się po schodach. Po chwili się zrelaksował i wrócił do intensywnego studiowania demonicznej ręki jego syna. Rozległ się dźwięk kroków na korytarzu a potem trzask oznajmiający próbę obrócenia zamkniętej klamki. Następnie brzęk łamanego metalu i Dante parsknął, gdy zamek trzasnął i drzwi sypialni się otworzyły. Stała tam Lady, głowę przechylając na bok i unosząc jedną brew w pytaniu za okularami przeciwsłonecznymi. W lewej ręce trzymała zamknięte opakowanie pizzy, a prawą opierała o pistolet. Zdawało się że wcześniejsze zachowanie Dantego nie zostało jeszcze wybaczone. Machnął ku niej lekko. Lady przewróciła oczyma, kładąc pizzę na kredensie, obserwując ich dwóch milcząco nim ściągnęła okulary. - Tylko ty, Dante. Przysięgam, twoje życie jest moją codzienną operą mydlaną. - Dzięki za pizzę – odparł sucho łowca, przechylając głowę, żeby spojrzeć na pusty korytarz za nią. – Patty? - Trish zabrała ją wczoraj do domu. Z dzieciakiem wszystko w porządku? - Nie. - Mogę w czymś pomóc? Dante potrzasnął głową, opuszczając oczy, gdy patrzył jak jego palce ostrożnie przeczesywały brudne loki. - W porządku, więc idę. Spróbuj nie sprawić mu za dużej traumy .– Na jego wzdrygnięcie, Lady zrozumiał kiepski dobór słów. – Er, przepraszam, Dante. Miałam na myśli… - Właściwie jest coś co mogłabyś dla mnie zrobić, Lady – przerwał ostro. Niebieskie oczy pociemniałe od emocji spojrzały na ludzką łowczynię. - Och? - Na ulicy State jest burdel nazywający się Pink Lily. Chcę, żeby znikł. Wyregulowane brwi wystrzeliły w górę w zaskoczeniu. - Demony? - Nie. - Wiesz, że nie zajmuję się ludźmi. - Lady… – Jej imię było bardziej warkotem niż czymkolwiek innym. Westchnęła. - A co ci zrobiło to nieszczęsne miejsce? - Właścicielka ukrywała przede mną mojego syna. Przedłużona cisza. - Zadzwonię do Trish. Z tym mogę potrzebować pomocy. Dante oparł się z powrotem o wezgłowie. To była głupia i żałosna zemsta, i maleńka w porównaniu do tego na co zasługiwała Mae za ukrycie przed nim syna, ale usatysfakcjonuje jego bezpośrednią żądzę krwi. - Dziękuję. - A mówisz, że nic nigdy dla ciebie nie robię – Lady machnęła do niego przez ramię, zmierzając ku schodom. – Ciesz się pizzą. |