ďťż
cranberies
Weszłam do stajni, pogoda nie była dziś zadawalająca, ale tak czy siak chciałam dziś pobiegać trochę z Jokerem i przy okazji wykorzystać zabawy do dalszego zapoznawania się z wędzidłem. Pierwsze co zrobiłam to poszłam do siodlarni, wzięłam ogłowie, lonżę, szczotki i czaprak. Poszłam w kierunku boksu aby przywitać się z ogierem. Na przywitanie dałam mu marchewkę i poklepałam. Czyszczenie nie było złe, ale znów był problem z nogami, Młody się zaczyna wtedy nudzić, jednak w końcu doszliśmy do porozumienia. Zaczęłam zbliżać się do niego z ogłowiem, a ten, jakby go miało zjeść to wędzidło, a wcześniej było tak ładnie. Opierał się, mimo, że dostawał smakołyki. Jednak po kilku próbach udało się, mimo, że wzięłam go podstępem. Cały czas próbował ściągać sobie "to coś" z pyska ocierając się o mnie, o kraty boksu, za każdym razem gdy to robił dostawał "klapsa" w łopatkę. Czekałam aż się uspokoi, ale chyba nawet nie przeszło mu to przez myśl. Wzięłam lonżę, i wyszłam na korytarz. Na szczęście inne konie były wyprowadzone i mogłam spokojnie skupiać uwagę konia na sobie. Spacerowaliśmy tak długo, aż Pride się nie uspokoił. No nie powiem, z kilometr to my przeszliśmy. Wszelkie próby wspinania się, wyrzuty nóg, tych tylnych i przednich, każda próba gryzienia- wszystko było karane. Gdy już trochę wyładował energię podpiełam lekko pasek od wędzidła, kręcił przy tym głową, ale gdy już było po wszystkim od razu dostał smakołyk. Ciągle prowadząc dialog" z Młodym posprzątałam szczotki i wzięłam do ręki czaprak. Było już trochę ciemno, wiec poszliśmy na hale. Ekhem. CHCIAŁAM iść na halę, tak, CHCIAŁAM. Ale te drzwi są straszne! Zjedzą mnie! Uspakajając głosem Jokera jakoś się do środka wczołgaliśmy. Na hali był dopiero kilka razy, więc był zdezorientowany i lekko spłoszony. Stępowałam z nim na długiej lonży, mówiąc do niego cały czas. Płoszył się na początku dosłownie wszystkiego, ale później wesoło dreptał i już nic mu niestraszne, no, może jakieś duchy tam jeszcze latają.
Dobra, puściłam wolno Młodego, a ja poustawiałam jakieś drągi, niskie przeszkódki. Ten w wolnym czasie zaczął brykać, wariować, szaleć. Wytarzał się i poszedł zainteresować się czaprakiem, który wisiał na stojaku. Śmiałam się z niego, gdy tylko pod wpływem powietrza z chrap czaprak się poruszył, ten odskakiwał na bok. Zapięłam go znów i pobiegłam. Kłusował za mną na długiej lonży. Starałam się delikatnie dawać mu sygnały lonżą do wędzidła, aby skupił się, skręcał w danym kierunku. Gdy ja już miałam zadyszkę, puściłam go po kole (oczywiście wcześniej go ustawiając, bo sam by nie chodził w kółko, eh) aby kłusował beze mnie. Po kilkunastu minutach znów skróciłam lonżę i poszliśmy na kilka ustawionych małych przeszkód. Skakał z zapasem, widać, że sprawiało mu to radość, sam galopował na przeszkody, ale w takim tempie, że mnie nie ciągnął. Pobawiliśmy się tak, chodząc przez drągi, skacząc stacjonatki. Ustawiłam kawaletkę, dość wysoką, ok 50 cm, na śladzie lonży i skakaliśmy, znaczy się, Joker. Nie wyłamywał, a mocno napalał się i wcześnie wyskakiwał, cóż, widać było, że sprawiało mu to przyjemność, więc nie zwracałam uwagi na błędy techniczne, mimo, że skakał z klasą, ale nadal niesfornie. Rozstępowałam go i poszłam po czaprak. NA początku pokazałam mu go, trochę speszony, ale nadal zaciekawiony ogier smyrał czaprak chrapami. Poklepałam go, dałam kilka smakołyków i powoli przykładałam czaprak od szyki do kłęby, za każdą pozytywną reakcje była nagroda w postaci kawałka marchewki. Raczej był skupiony na tym, kiedy dostanie smakołyk, a nie, że coś mu nad głową lata, więc zarzuciłam mu tka po prostu czaprak na smukłą szyję. Pierwsza reakcja- strach, ale później gdy dostał marchewke wszystko wypiękniało. Poklepałam go, i stępowaliśmy z czaprakiem na szyi. Później to samo, aż do kłębu. Byłam bardzo dumna, mimo tego całego płoszenia się i humorków- było bardzo miło. Wyszłam z hali, odstawiłam mojego rumaka do boksu, wyczesałam, pochwaliłam i dałam nagrody. Pozamiatałam trochę korytarz stajni i pożegnałam się z Jokerem. |