ďťż

Pierwszy teren po erze "wielkich śniegów"

cranberies
No! Pogoda się poprawiła, śniegi gęsto zaczęły topnieć pod wpływem cieplutkich i energetyzujących promieni słońca, to trzeba wyruszyć w teren zobaczyć, jak to wszystko wygląda. W tym celu postanowiłam wyciągnąć siwkę poza naszą jakże wspaniałą, ale wiecznie taką samą halę. Trochę świeżego powietrza na pewno dobrze nam zrobi, a i nie będziemy mogły zaszaleć, gdyż zapewne jest z lekka ślisko i na pewno baardzo mokro. Pogwizdując przytaszczyłam sobie pod boks klaczy siodło wszechstronne ze zdezelowanym czaprakiem pod spodem, komplet ochraniaczy i ogłowie. Derki nie ma co brać, bo i tak gdzieżbym ją miała zostawić... Na krzaku? Jeszcze konia mi zje i tyle będzie. Siwka przywitała mnie uporczywym domaganiem się uwagi poprzez zaczepianie chrapami i przy przypływie zniecierpliwienia waleniem przednią nogą w drzwiczki. Gdy już zaspokoiłam klaczową chęć przytulania, drapania i głaskania w pewnym stopniu wyciągnęłam ją z boksu, uwiązałam luźno, rozebrałam z derki i zaczęłam czyścić. Włosianką sczesałam z folblutki jakieś paprochy, kurz, małe słomki itp, tam, gdzie były zlepki sięgałam po iglaka. Rozczesałam grzywę z ogonem, stwierdzając jednocześnie, że czas jedno przerwać a oba przyciąć, bo aktualnie fryzura jest a la "Tarzan prosto z buszu" więc... Na koniec oczywiście kopyta, dokładnie wyskrobane wszelkie brudki, kamyczki itp, następnie siodłamy. Ochraniacze na nogi, siodło na grzbiet i ogłowie na łeb. Przepięłam wielokrążek na środkowe kółko, coby móc w razie kłopotów wyhamować (dawno nie byłyśmy w terenie, wstyd się przyznawać), dopasowałam nieco napierśnik (który nie wiem jak, ale zrobił się za krótki o dziurkę przy obu paskach idących do siodła), podciągnęłam popręg i ruszamy. Sama ubrałam kask, nieprzewiewną i nieprzemakalną kurtkę, obowiązkowo szalik i do tego rękawiczki.

Przed stajnią sprawdziłam popręg i odwiązałam strzemiona. Podprowadziłam siwą do schodków i błyskawicznie władowałam się na grzbiet, bo ta jak tylko poczuła mój ciężar na strzemieniu to ruszyła do przodu, wyczuwając przygodę. Jak tylko złapałam równowagę zatrzymałam ją i dość nieelegancko cofnęłam.
-Nie wolno miśka, nie wolno. - Powiedziałam odpuszczając po paru krokach i gładząc po szyi, wygiętej teraz w łuk jako praktycznie bezwarunkowy odruch klaczy na kontakt. Sprawdziłam i podciągnęłam popręg jeszcze raz i ruszyłyśmy stępem ku bramie. Na szczęście była otwarta, więc bez przeszkód wyjechałyśmy z Auruma w las.
Ścieżka była wilgotna, gdzieniegdzie jeszcze pozostały duuuże kałuże, a w cieniu to i resztki śniegu się znalazły. Scarlet napuszona, podekscytowała stępowała aktywnie z podniesioną kitą i głową, rozglądając się dookoła z ogromnym zaciekawieniem. Po 5 minutach coraz spokojniejszego stępowania na drodze stanęła pierwsza przeszkoda - kałuża tak ogromna, że nie dało się jej ominąć. Od wyruszenia ze stajni trzymałam leciutki kontakt na wodzy, żeby mieć możliwość szybkiej reakcji w razie spłoszenia, teraz dałam klaczy zbadać, co ma przed sobą i łydkami zachęciłam do wejścia w to, wodzami i dosiadem powstrzymując od oddania susa. Ta ostrożnie wdepnęła w to jedną nogą, a potem jak poparzona przekłusowała na drugą stronę zatrzymując się dwa metry za brzegiem i oglądając za siebie.
-Głupiaś ty, to tylko woda! - Powiedziałam klepiąc ją po szyi, prostując i ruszając stępem. Odbiłyśmy sobie w przyjaźnie wyglądającą ścieżkę na lewo i po chwili, która poświęcona była sprawdzeniu podłoża postanowiłam ruszyć kłusem. Ziemia była tu mokra, ale nie śliska, raczej równa i wydawała się bezpieczna. Z tego co pamiętam prowadziła na obrzeże lasu, potem zaś rozdzielała się na 3 inne prowadzące albo na wieś, albo na pola uprawne, albo z powrotem do lasu. Scarlet zmotywowana bardzo delikatną łydeczką ruszyła przed siebie szybkim dwutaktem, z głową i ogonem podniesionymi do góry, cała podekscytowana. Dopiero po paru minutach prób zwolnienia jej za pomocą dosiadu i ręki udało mi się z prędkości ponadświetlnej przejść do prędkości nieco podświetlnej i odzyskać jako-taką kontrolę nad koniem. Ścieżka okazała się świetnym wyborem, gdyż nawet w najgorszych zakamarkach lasu dało się po niej spokojnie kłusować. Siwka powoli się uspokajała, nawet zeszła z głową w dół ustawiając się, ale uszka miała wciąż postawione, od czasu do czasu lustrujące otoczenie. Ja z kolei cieszyłam się grzejącym słońcem, śpiewającymi ptakami, trzeszczącym i dzwoniącym sprzętem oraz głuchym odgłosem końskich kopyt. Aż żałowałam, że nie zabrałam ze sobą Songa, choćby i na luzaka. Wiłyśmy się ową ścieżynką przez las, przechodząc co jakiś czas do stępa, aż wreszcie wyjechałyśmy na jego obrzeża. Po lewej stronie miałyśmy pastwiska, na razie jeszcze 'nieczynne', a po prawej linię lasu. wjechałyśmy na szerszą i praktycznie suchą drogę. Piach na niej powoli zaczynał się już unosić przy poruszeniu, a po kałużach nie było śladu. Tu dałam klaczy dłużej odsapnąć w stępie, by potem móc spokojnie zagalopować.
Po 3 minutach ruszyłyśmy kłusem. Scarlet szła już swoim dawnym terenowym tempem, ale wciąż pozostawała dość czujna. Na sygnał do zagalopowania odpowiedziała błyskawicznie wyskakując z czterech do góry i po wylądowaniu dodatkowo strzelając sobie z zadu. Potem ruszyła wesolutkim, szybkim galopem, podrzucając co chwila głową, wyrzucając przednie nogi do przodu i ciesząc się jak 4-latek. Wysiedziałam cierpliwie jej przypływ entuzjazmu, po czym jak już szła równym galopem rozluźniłam się nieco, w końcu to miała być przyjemność dla obojga, a sztywny jeździec raczej nie był szczęśliwy sam w sobie, ani nie dawał konikowi być szczęśliwym. Gdy poczułam, że siwka kompletnie odpuściła oddałam jej trochę wodzy, by miała trochę więcej swobody. Ta powędrowała za kontaktem, rozluźniona i z okrąglejszym grzbietem. Zmieniłyśmy sobie nogę przez lotną i galopując równo dalej po tej ścieżce spokojnym tempem, bez szaleństw dojechałyśmy do jej końca, gdzie przeszłam do stępa. Siwka mimo spokojnego tempa lekko dyszała, najwyraźniej jej emocjonowanie się wszystkim też się odezwało.
Postanowiłam wrócić do stajni przez wieś, która teraz powinna być raczej pusta, a przynajmniej spokojna. Odbiłam więc w lewo i po chwili stępa zakłusowałam. Zataczając spory łuk w lewo i jadąc potem na wprost po 10 minutach byłam na miejscu. Przeszłam do stępa i nabrałam trochę wodzy czując, że klacz się z lekka spina. Pogładziłam ją uspokajająco po szyi i wjechałam. Tak jak myślałam - ludzie albo odpoczywali, albo jedli obiad, spotkałam tam jedynie dwójkę bawiących się chłopców (na których siwka "nafukała" pobudzona caplując niemal w miejscu) i starszego pana odpoczywającego na ławce w słońcu. Tym nie przejęła się zbytnio, z wzajemnością. Minęłyśmy też szczekającego psa, który był tak straszny, że trzeba było przegalopować i przekłusować kawałek, żeby być bezpiecznym i wiejskiego kucyka, który okazał się szalenie przyciągający.
W końcu jednak wycieczka przez wioskę dobiegła końca i szeroką drogą zaczęłyśmy bezpośredni powrót do Auruma. Kawałek przekłusowałyśmy, a widząc na horyzoncie główną bramę stajni przeszłam do stępa, by móc od razu zajechać pod boks. Siwka dostała już luźną wodzę i tak dojechałyśmy na miejsce.

Zaparkowałyśmy pod boksem, ja zsiadłam, zawinęłam strzemiona, zdjęłam Scarlet siodło, ogłowie, ochraniacze i zabrałam na myjkę. Schłodziłam i umyłam dokładnie jej nóżki, po czym zaprowadziłam do boksu, gdzie zdjęłam jej kantar a założyłam derkę. Do żłoba wrzuciłam dwie marchewki, poświęciłam jeszcze chwilę na tarmoszenie siwkowych uszu, grzywy i całej reszty, aż w końcu stwierdziłam, że czas ruszać dalej. Z ciężkim sercem opuściłam boks Scary zamykając go dokładnie i zabierając sprzęt poszłam do siodlarni.
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • black-velvet.pev.pl
  • Tematy
    Powered by wordpress | Theme: simpletex | © cranberies