ďťż
cranberies
Mimo, iż Lithium była już moją pełnoprawną własnością od ponad dwóch tygodni, czekałam na dogodny moment kiedy to pogoda się ustabilizuje i będzie można bezpiecznie przewieźć ją do Cavalcade. Niesamowicie nieodpowiedzialne byłoby wyruszyć przyczepą w tylu kilometrową drogę, kiedy na dworze raz panowała śnieżna zawierucha, a termometr wskazywał ujemne temperatury, a tu nagle się rozpogadzało i po białej pokrywie śnieżnej pozostały tylko mokre kałuże. To na dziś umówiliśmy się z poprzednim właścicielem o przekazanie gniadej hanowerki w moje ręce. Z podekscytowania nie mogłam zmrużyć oka, a rano zerwałam się z łóżka, gdy tylko zaczęło świtać. Gdy tylko odsłoniłam żaluzje, wpuszczając do pokoju długie promienie słońca, usłyszałam ciche jęknięcie Michała. Ziewnął szeroko, zasłaniając dłonią usta, zaraz to przykładając przedramię do czoła.
- Chooockyyy... Daj się człowiekowi choć raz wyspać! - Pokręcił z dezaprobatą głową, przykrywając się zaraz szczelnie kołdrą. Uśmiechnęłam się pod nosem, zgarniając z krzesła moje robocze ciuchy stajenne. Weszłam do łazienki, zajmując się poranną toaletą. Zaczesałam kaskady blond fal do tyłu, które spływały po mojej szyi i plecach uwiązane w końskim ogonie. Naciągnęłam na siebie szarą, rozciągniętą bluzę i zeszłam po schodach do kuchni. Zagotowałam wodę na kawę, do tostera włożyłam dwie kromki chleba i czekałam na swoje śniadanie. Wyglądało na to, że jedynie ja jestem takim rannym ptaszkiem. W samotności zjadłam pierwszy posiłek dnia codziennego, zaraz ubierając się i wychodząc na zewnątrz. Cieszyłam się słońcem, które leniwie zdobiło jasnobłękitne niebo. Było przepięknie. Weszłam do stajni, chcąc zrobić poranne karmienie. Uporałam się z tym w niecałe pół godzinki, zaraz taszcząc bale słomy pod pusty boks, w którym miała stać moja nowa podopieczna. Uśmiechnęłam się na tą myśl. Wyścielałam jej boks, wkładając świeże siano do tak zwanego koszyka, odświeżając żłób i poidło. Wyglądało na to, że wszystko było gotowe na jej przyjazd. Po chwili, dołączył do mnie Michał. Wypuściliśmy wspólnie konie na pastwisko, a ja zaczęłam zamiatać stajnię. Wtem ciszę zagłuszył polifoniczny dzwonek mojego telefonu. Wyciągnęłam go w trymiga z kieszeni, przygryzając dolną wargę. - Z tej strony Chocky, słucham? - Odezwałam się uprzejmie, a z drugiej strony usłyszałam męski głos właściciela Lithium. - Witam Panią, chciałem uprzedzić że dojedziemy na miejsce do... 30minut - Odparł grzecznie, a ja podziękowałam za informacje i zajęłam się pracami stajennymi. Nie muszę mówić, jak bardzo dłużyły się minuty oczekiwania? Co chwila zerkałam na podjazd, czy czasem na wyboistym podjeździe nie pojawił się luksusowa bukmana. Całkowicie zrezygnowana i wyprana z emocji wyjrzałam znad okna siodlarni, będąc przekonana że widok sprzed 30 minut będzie czekał ją i teraz. Zachłysnęłam się powietrzem, gdy tylko przyczepa i czarny pikap zmagały się z niedogodnością drogi do naszej stajni. Moją twarz zalał szeroki rumieniec na samą myśl, ale wyskoczyłam z pomieszczenia niczym oparzona, energicznym krokiem stawiając się przed bramą wjazdową. Słyszałam stukot kopyt obijanych wdzięcznie o ściany przyczepy i mocne, gardłowe rżenie mojej nowej podopieczne. Serce wykręciło mi koziołka a na twarzy wymalował się szeroki uśmiech. Z pikapa wyskoczył muskularny, starszy mężczyzna, niesamowicie chuda i wysoka kobieta, a za nią niepozorna nastolatka pod której oczami rysowały się różowe plamy od płaczu. Zagryzłam policzki od środka, posyłając jej przyjacielski uśmiech, ta jednak spuściła wzrok i wykrzywiła usta w smutnym grymasie. - Witam, jak droga? - Podałam rękę całej trójce, skinając przy tym głową. Zatraciliśmy się w chwilowej rozmowie, a głuchy kwik przywrócił nas na ziemię. Wszyscy spojrzeliśmy orientacyjnie w stronę bukmany, posyłając porozumiewawcze spojrzenia ku sobie. Niski, krępy facet wyskoczył z tylnego siedzenia auta, maszerując energicznym krokiem w stronę rampy. Zaraz zniknął w środku, a zamiast tego można było usłyszeć układankę przekleństw i pojedyncze kopnięcie o przód przyczepy. Po chwili jednak niesamowicie urodziwa, gniada hanowerka zeszła po rampie, rozglądając się ciekawsko po ośrodku. Uszy ustawione miała na sztorc, zacinała ogonem powietrze. Zarżała cicho, oczekując na odpowiedź, zaraz okręcając się w kółko i ustając niewysoką świecę. Pan Filip przeszedł się nią kilka kółek po podjeździe, aż ta ochłonęła. - Zdejmę jej ochraniacze transportowe - Powiedziałam, ruszając w stronę Lithium. - Cześć piękna - Błysnęła na mnie białkami, zarzucając dziko głową. Przesunęłam dłonią po drgającej szyi, zaraz zabierając się za ściąganie transporterek. Odstawiłam ją do boksu, chwile wpatrując się w nią niczym w obrazek. Ruszyłam jednak by poczęstować gości kawą i odebrać potrzebne papiery. |