ďťż

Oswajanie ze świątecznymi straszakami do 80cm - PDZ

cranberies
Jako że Eviline urządziła Podbój Dni Świątecznych, którego wyniki pewnie miały być niedługo, musiałam jakoś do tego przygotować moją kasztankę. Choinka jeszcze stała, zgarnęłam z niej lampki choinkowe i łańcuchy, a także wyciągnęłam z piwnicy tekturowe kartony, które wczoraj pomalowałam na różne jaskrawe kolory. Kiedy dojechałam do stajni, od razu poszłam na halę i ustawiłam przeszkody:
    lkopertę na rozgrzewkę - ok. 50cm (mikołajowe czapki na stojakach)
    lcavaletti w kłusie (drzewka w doniczkach po bokach)
    ljaskrawą, czerwono-żółtą stacjonatę 50cm
    lstacjonatę 60cm obwieszoną łańcuchami
    lokser 65cm z migoczącymi lampkami na stojakach
    lszereg dwuczłonowy - stacjo 70cm i okser 80cm z łańcuchami
    lstacjonatę 70cm, całą obwieszoną migoczącymi lampkami
    ldoublebarre 80cm, jaskrawy pomarańcz z zielonym

Dobra, wystarczy. Wciąż dopiero zaczynamy, więc ilość jest wystarczająca. Włączyłam lampki, które nieźle dawały po oczach, po czym poszłam do siodlarni i zabrałam z niej sprzęt na dzisiaj. Tulpa stała w boksie, wyglądając na zewnątrz i ziewając. Od razu zwróciła głowę i uszy w moim kierunku, zastygła. Pogłaskałam ją po nosie, a ona zaczęła nadstawiać szyję do drapania. Na chwilę jej uległam, ale potem wsunęłam jej kantar na łeb i podpięłam do niego uwiąz. Otworzyłam drzwi, wyprowadziłam, przypięłam i zaczęłam czyszczenie. Raz, dwa i kobyła była czyta, ubrana. Poszłyśmy do hali, gdzie trochę ją zamurowało na widok tych wszystkich kolorowych cudeniek. Bardzo ją zafascynowały, więc obeszłam je najpierw w ręku. Wyciągała szyję i wąchała je, ale nie robiła żadych gwałtownych ruchów. Oczywiście głównie jej uwagę przykuły lampki, dlatego przy nich spędziłyśmy chwilę. Dotykała, trącała nosem - odważnie. W końcu podprowadziłam ją do schodków, podciągnęłam popręg, ściągnęłam polarówkę i wsiadłam.

Zaczęłyśmy standardową rozgrzewkę, czyli na początku stęp na rzuconej wodzy po śladzie, a potem kreśląc różne figury, ale jeszcze bez tak wyraźnie zarysowanego kształtu. Kierowałam samymi łydkami, parę razy zatrzymałam tylko napinając mięśnie brzucha i delikatnie odchylając się do tyłu. Pogłaskałam w nagrodę, bo dobrze jej szło. Potem weszłam na kontakt, bawiąc się wodzami. W końcu ruszyłyśmy kłusem, a ja pilnowałam łydkami, żeby szła stabilnie, równo, energicznie (z tym ostatnim nie musiałam się bardzo starać). Zostałam na parę minut na kole i zaczęłam ją wyginać na boki, zjechałam z powrotem na ścianę, przekątną, znowu wyginanie. Okrągła ósemeczka, a potem jeszcze jedna, ale z pełnymi brzuchami (bardziej przypominało to dwa złączone kwadraty). Jeszcze była trochę sztywna, więc przeszłam na moment do stępa, do kłusa, zrobiłam koło i zaczęłam zmniejszać jego średnicę. Kiedy doszłyśmy do naprawdę małej wolty, zaczęłam ją z powrotem poszerzać. Potem żucie z reki, które wyszło całkiem przyzwoicie. Wtedy na zakręcie płynne przejście do galopu. Parę kół, skrócenie i wydłużenie, kłus, zmiana kierunku przez półwoltę, to samo w drugą stronę. Na parę minut przejście do stępa, po 3 okrążeniach znowu kłus.
Przyszedł czas na cavaletti. Drzewka tam po prostu były - Tulpa nie zwróciła na nie najmniejszej uwagi, za to ładnie podnosiła nogi, choć puknęła tylną ostatni drąg. Zmieniłam kierunek i najechałam z drugiej strony - tym razem bez skazy. Ponowiłam ćwiczenie parę razy, wszystko nienagannie. Do galopu i po małym skróceniu najazd na kopertę z mikołajowymi czapkami. Żadnej reakcji, skok wyszedł trochę leniwy i niezgrabny, więc z marszu kolejny najazd. Tym razem pilnowałam mocniej łydkami - poprawnie. Jeszcze raz, a potem zmiana kierunku i to samo, ale tylko dwa razy. Było naprawdę nieźle, klacz dobrze reagowała na pomoce - przy przedostatnim razie było kiepsko wymierzone, ale zdecydowałam się poczekać i podjechałyśmy nieco bliżej. Dobra decyzja.
Potem najazd na półmetrową żółto-czerwoną stacjonatę. Wysokość była śmieszna, ale kolory, jak już pisałam, dawały po oczach. Tulpie raczej nie. Co prawda czułam, że była bardziej spięta przy najeździe, ale przeskoczyła. Trochę zboczyłyśmy po przeszkodzie, więc powtórzyłam, ale mając ją w "korytarzu" wodzy i łydek. Poklepałam, przeszłam na chwilę do stępa.
Po paru minutach zagalopowałam ze stępa (wyszło to nawet nieźle) i najechałam na oksera 65cm. Lampki irytująco migotały, a Tulpa cały czas miała uszy do przodu, patrząc na nie. W pewnym momencie zaczęła się cofać i już myślałam, że będzie stopka, ale zamiast tego ona niespodziewanie wypruła do przodu, atakując przeszkodę. Wow? Gwałtownie skręciłam, zostałam na wolcie, hamując, a potem ją zatrzymałam i przetrzymałam pięć sekund w nieruchomości. Parę kroków kłusa, galop i ponowny najazd. Tym razem zrobiłam woltę na ostatniej prostej, trochę ją to ostudziło i wyszło ok, odległość idealna, a ona nawet wyciągnęła szyję. Od razu jeszcze jedna próba. Też było okej - co jej strzeliło do głowy przy tym pierwszym? Zamiast uciec od potencjalnego niebezpieczeństwa, ona stawiła mu czoła, zaatakowała pierwsza. Śmieszna i zaskakują była z niej kobyła.
Teraz szereg 70 i 80cm. Były na nim zawieszone łańcuchy, ale też nie wywołały żadnej reakcji u kasztanki. Najechałyśmy pewnie i spokojnie, więc takie też okazały się skoki. Odległość akurat, żadnego problemu na rozciągnięciu przy okserze. Naprawdę dobrze jej szły skoki. Następna w kolejce była stacjonata 70cm - i znów te lampki, tym razem było ich dużo. Pilnowałam cały czas, niepotrzebnie się spięłam, ale nie pozwoliłam wyrwać do przodu, choć czułam, że ją ciągnie. Poczekałam i wyszło trochę daleko, ale okej. Jeszcze raz, poprawiając tę małą wpadkę. Ostatni był doublebarre już podchodzący pod LL, bo miał 80cm. Wiedziałam, że to nie będzie żaden problem - Tulpa była naprawdę spokojna i pewna, mimo tego, że wciąż raczkowała w tej dyscyplinie.
Doublebarre był stosunkowo łatwą przeszkodę, co tylko się potwierdziło - wszystko nienagannie. Więcej, było świetnie, po czułam jej baskil. Poklepałam od razu po skoku, przeszłam na parę minut do stępa. Oddychała szybko, więc chciałam dać jej szansę, żeby choć minimalnie wypocząć przed parkurem.
W końcu przeszłyśmy do galopu i zaczęłyśmy pokonywać przeszkody w takiej samej kolejności jak przy rozgrzewce. Skakała jedną za drugą, nie było w tym żadnego wyzwania! Parę razy wyszło trochę za blisko, ale to bardziej z mojej winy - kiedy nie było wystarczająco jasnej decyzji, klacz podejmowała ją za mnie i czekała do końca. Byłam z tego powodu bardzo zadowolona, bo taka samodzielność mogła jej pozwolić w przyszłości na uniknięcie przykrych wpadek, może nawet na uczenie juniorów. Na razie nie będę o tym myślała, bo mam w planach miałam naszą wspólną karierą WKKW! W każdym razie parkur bardzo udany, wszystko super. Tylko na pierwszej przeszkodzie puknęła, ale nie strąciła - widocznie już na tych popierdółkach nie chciało jej się nóg podnosić!
Zrobiłam dwa kółka w kłusie na luźnej wodzy, a potem przeszłam do stępa i tak krążyłyśmy przez ponad dziesięć minut, pod koniec już z derką. Akurat ktoś wchodził do hali, więc nawet nie musiałam zsiadać i prowadzić jej do stajni w ręku, tylko mogłam grzać tyłek w siodle. W stajni szybko ją rozebrałam, przeleciałam kopytka na wszelki wypadek, zmieniłam derki, a potem wyprowadziłam na padok. Klacz od razu pokłusowała w stronę innych koni i zaczęła zaczepiać jakąś koleżankę. Uśmiechnęłam się, wróciłam do hali, sprzątnęłam przeszkody, odniosłam sprzęt i odjechałam.

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • black-velvet.pev.pl
  • Tematy
    Powered by wordpress | Theme: simpletex | © cranberies