ďťż

Krótki, lekki teren

cranberies
Jako, że pogoda nie była zbyt sprzyjająca - ciężkie, nasycone wilgocią powietrze sprawiało, że nawet przyjemny, ciepły dzień stawał się upalny i trudny do zniesienia. Szare niebo też nie zachęcało do wystawiania nosa w domu. Sytuacja pogodowa powodowała też zakłócenia na poziomie internetu i telewizji. Sieci komórkowe też czasem zawodziły. Ale jednak wypadałoby się ruszyć. Postanowiłam zabrać Shettiego w krótki teren, a Scarlet... Jeszcze nie wiem. Albo sobie odpocznie, albo też jakaś lekka robótka. Zeszłam do stajni i wzięłam z siodlarni sprzęt kucyka. Drzemał w boksie, najwyraźniej również poddając się panującej atmosferze. Weszłam do niego, pogładziłam po szyjce, podrapałam za uchem i szybko wyczyściłam. Ogierek w tym czasie stał w bezruchu, z łbem spuszczonym, nieco flegmatycznie odpowiadając na moje prośby o ewentualne przesunięcie się czy podanie nogi. Usiadłam na chwilę na słomie, zaskoczona swoim nagłym tempem, wzięłam trzy głębokie oddechy i potem już wolniej osiodłałam kuca.

Ubrana w kurtkę przeciwdeszczową (padało dość gęsto, choć małymi kroplami) wyszłam z Shettym przed stajnię. Podciągnęłam mu popręg, rozwinęłam strzemiona i wsiadłam. Poprawiłam się w siodle i ruszamy. Titek stanowczo nie miał dziś na nic ochoty, więc ruszył powłócząc nogami. Szturchnęłam go lekko łydką dla rozbudzenia - no, trochę lepiej. Poklepałam go i skierowałam ku głównej bramie. Postanowiłam objechać część Auruma leśnymi ścieżkami i wjechać z powrotem boczną bramą. Przejażdżka akurat na ok. 40 min, droga przyjemna, sprawdzona w deszczowe dni. Tuż za bramą odbiliśmy w prawo. Shetty nie wykazywał zbytniego zainteresowania otoczeniem, stanowczo był jeszcze mocno zaspany. Po 10 minutach sprawdziłam popręg i kłus.
Musiałam zerwać sobie po drodze gałązkę jako bacika, bo mimo wszystko - na pomoce odpowiadać powinno się zawsze tak samo. Już w tym momencie okazał się przydatny. Lekkie klepnięcie za łydką trochę go rozbudziło. Nie zmuszałam go do wysiłkowego tempa, jednak nie pozwalałam też się jakoś przesadnie snuć, bo w takim wypadku najłatwiej się potknąć i wywalić. Ścieżka wiła się między drzewami na przemian zbliżając i oddalając się od murów stajni. Drzewa były zieloniutkie, deszcz szemrał i pukał zderzając się z ich liśćmi, nieznaczna ilość kropli docierała do nas przez naturalny baldachim. Tak kłusowaliśmy sobie przez 15 minut z przerwami w miejscach, gdzie podłoże chwilowo robiło się bardziej śliskie, Shet trochę się rozruszał, ale nic nie wskazywało na to, że nagle coś mu strzeli do głowy i zacznie gnać do przodu. Przyszedł czas na galop.
Usiadłam w siodło i przyłożyłam łydki. Kucyk płynnie zagalopował na prawą nogę i równym, całkiem aktywnym galopem szedł po ścieżce z opuszczoną głową, parskając co jakiś czas. Oddalaliśmy się od murów Auruma, by wjechać na jeden, króciutki odcinek podczas którego można było pogalopować mocniej. Zmieniliśmy nogę przez lotną (co prawda zad jakieś 4 fule później bo się ciapkowi nóg przestawić nie chciało) i chwila galopu na lewą, w końcu jest nasza prosta. Po skosie zbliżająca się do muru, nie za miękka, nie za twarda i praktycznie nie zamoczona przez deszcz. Przyłożyłam mocniej łydki, przeszłam do półsiadu i zacmokałam. Tarantowaty przyspieszył kroku, jednak to była może 1/4 jego możliwości. Ponowiłam próbę dodając dość mocne tryknięcie batem w zadek. No, to już coś. Nie odpuszczając podkręciłam mu tempo i trzymałam je aż do końca, po którym pogalopowaliśmy jeszcze chwilę i do kłusa, do stępa.
Stępem na luźnej wodzy, z nogami wyjętymi z strzemion jechaliśmy ku bocznej bramie, widocznej już na horyzoncie. Shetty parskał zadowolony, szedł aktywniej, wyraźnie rozbudzony, ale czułam, że nie bardzo ma ochotę na dalszy wysiłek. Zatrzymałam się przed bramą, nie zsiadając otworzyłam jedno jej skrzydło, wjechałam i zamknęłam również nie opuszczając końskiego grzbietu. Poklepałam Titka i jedziemy do stajni. Wjechaliśmy do środka, podjechaliśmy pod siodlarnię.

Tam w końcu stanęłam na własnych nogach, podpięłam strzemiona, odpięłam popręg i zdjęłam siodło, odnosząc od razu na miejsce. Tak samo zrobiłam z ochraniaczami, a kucyka w ogłowiu zabrałam na myjkę. Dokładnie umyłam mu nogi i dół brzucha z błota, resztę pozostawiłam tak jak była. W drodze powrotnej znowu zaparkowałam pod siodlarnią i chwyciłam ręcznik, którym wytarłam choć trochę łaciaka, następnie zdjęłam mu ogłowie i odwiesiłam na haczyk. Kucyk w tym czasie grzecznie na mnie czekał, więc gdy wróciłam z marchewką dostał ją bez żadnych "ale". Odprowadziłam go do boksu trzymając za grzywkę, potem zamknęłam drzwi i ruszyłam do siodlarni, pomyśleć co zrobić z Scarlet. Może jakiś sprzęt podsunie mi pomysł?
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • black-velvet.pev.pl
  • Tematy
    Powered by wordpress | Theme: simpletex | © cranberies