ďťż
cranberies
Jako, że pogoda w okolicach AA była przyjazna dla terenów postanowiłam ją wykorzystać i zabrać karego na cross. Ogra wyczyścił mi Filip, gdyż ja nie mogłam się zwlec z łóżka po wczorajszym sprzątaniu wszystkiego do świtu. Zaspana zlazłam na dół i z siodlarni wyciągnęłam potrzebny mi sprzęt, który zaniosłam pod boks. Przywitałam się z karoszem, obdarowując go przy okazji marchewką. Otworzyłam drzwiczki i odziałam Francaisa w ogłowie, siodło, ochraniacze i polarówkę. Tak ubranego wyprowadziłam, doprowadziłam do ładu do trzeba było i marsz na dwór. Rozprężenie planowałam przeprowadzić na maneżu.
Zamknęłam bramkę i odprowadziłam Lotka kawałek wgłąb placu. Podciągnęłam popręg, opuściłam strzemiona i jakimś cudem wdrapałam się na ogiera bez wydłużania puśliska czy podwyższenia. Poklepałam staruszka i zachęciłam łydkami do energicznego stępa na luźnej wodzy. Pokręciliśmy się po placu to w prawo, to w lewo i po paru kółkach zaczęłam zbierać go do kupy. Nabrałam wodze na kontakt, dojechałam trochę łydkami i gotowe. Bardzo się chłopak wyrobił. Zrobiłam po jednym dużym, 20-metrowym kole na stronę i zaczęłam się bawić w zatrzymania, wolty. W różnych miejscach. A to w narożnikach, a to w trakcie którejś prostej, na przekątnych, podczas serpentyny. Przyszedł czas na kłus. Zatrzymałam się przy stojaku i zdjęłam z karego polar. Odwiesiłam ładnie i sprawdziłam popręg. Wszystko gra. Ruszamy kłusem ze stój. Od razu energiczne, równe tempo, koń ustawiony, idący z zaangażowaniem. Zrobiliśmy 3 okrążenia w prawo, 3 w lewo i zaczynamy pracę na kołach. Najpierw duże, 20-metrowe, łączone w ósemki, przeplatane serpentynami i przekątnymi, przejściami. Potem były one coraz mniejsze, a ja zaczęłam wymagać od karego większego zaangażowania, wyższego ustawienia i do tego włączyłam w obroty dodania, skrócenia, cofania i zwroty na przodzie, zadzie, no i drągi. Holender był pozytywnie nastawiony do pracy, z zaangażowaniem podejmował się każdego zadania. Nad drągami ładnie podnosił nogi, nie pukał ich i uważnie stawiał każdy krok. Zadowolona dałam mu chwilę odpoczynku w stępie. Wykorzystałam ten moment na zrobienie paru przyzwoitych ustępowań. Gdy ogr odetchnął wykonałam zagalopowanie ze stępa i spokojnie rozgrzałam go najpierw na prawą, potem na lewą stronę. Szło gładko, nawet lotne nie sprawiały najmniejszych problemów. Poklepałam Lotka i zaczynamy skoki. Najpierw koperta 60 cm. Najeżdżamy z prawej. Spokojnie, równiutko, bliziutko i hop, za nami. Jeszcze raz, zmiana nogi w skoku i z lewej. Spokojny najazd i ładny, malutki hopek. Odbiliśmy lekko w lewo i po łuku na stacjonatkę 80 cm. Równe tempo, najazd na środek i hop, przeszkoda za nami. Wylądowaliśmy na prawą nogę i zawróciliśmy półwoltą, by oddać ładny, gładki skok, po czym powtórzyłam działanie w lewą stronę. Poklepałam grzecznego ogiera i nakierowałam na oksera 100x100. Latający przejął się trochę bardziej i rozochocony zdjął z daleka niczym nowicjusz. Przed kolejnym podejściem uspokoiłam go na kole i jedziemy. Najazd, łydka, odbicie z wysadzeniem w górę, długi lot, poprawienie zadem i lądowanie. Konik ma ambicje mimo swego wieku. Pokonaliśmy tą przeszkodę jeszcze raz i do stępa, wyjeżdżamy do lasu, ku głównemu elementowi treningu. Po 5 minutach dotarliśmy na początek naszej ścieżki. Skróciłam wodze, zatrzymałam karego i po chwili ruszamy. Zagalopowałam ze stój i przytrzymałam rwącego się do biegu karego, który już widział w oddali pierwszą przeszkodę. Machnął łbem, ale zwolnił. Jadąc spokojnym, równym tempem dojechaliśmy do kłody 80 cm. Kary wysadził do góry, ale jakimś cudem wylądował miękko, a ja nie znalazłam się obok niego, ale bóg wie gdzie. Półparadą doprowadziłam go do ładu i mamy hyrdę tej samej wysokości. Już lepiej, ale wciąż czułam się, jakbym jechała wagony 130-centymetrowej wysokości. Odbiliśmy w prawo, pod górkę. Kolejna kłoda, trochę mniejsza. Kary zebrał siły i zgrabnie pokonał przeszkodę. Pochwaliłam go głosem i po paru fulach kolejna kłoda, większa. Również daliśmy radę. Zmieniłam nogę i idąc mocniejszym tempem przez dość płaski szczyt góry naprowadziłam Lotka na stół 100 x 100. Wydłużyłam trochę ostatnią fulę, by się wpasować i znów jak wysadził tak zaczęłam zmawiać pacierz, by przeżyć ten trening. Wylądowaliśmy i mamy 4 fule do niewielkiego zeskoku. Zwolniłam tempa tak, by iść naprawdę żółwim galopem i w ten sposób bez palpitacji serca pokonałam chociaż jedną z przeszkód. Zjazd zrobił się stromy, zwolniłam do stępa. Ostrożnie zsunęliśmy się w dół, by potem odbić się od końcówki zjazdu i wylądować równe dwie fule przed dość wąskim rowem trakeńskim z kłodą mającą u szczytu 100 cm wysokości (wraz z podstawą, na której została umieszczona). Przy odskoku mocno przyłożyłam łydki i złapałam się y... no właśnie. Próbowałam złapać się irokeza, nauczona wcześniejszymi skokami karego. Ten jednak nie wybił się jakoś szczególnie, może przestało go to bawić. po rowie lekkim spadkiem w dół dojechaliśmy do szeregu żywopłotów. Najpierw na jedną fulę, potem na dwie. Wszystkie miały gdzieś z 100 cm wysokości, może trochę więcej. Najechałam równo, spokojnie, blisko. Hop, jeden za nami. Jedna fula i drugi. Dwie fule i trzeci. Pochwała dla konia i odbijamy w prawo, pod górkę. Teraz czekał nas wskok na bankiet. Niewielki, bo niewielki ale jednak. Kary jako masywne zwierze dość ciężko się na niego władował, ale przy odpowiednim treningu i wyżej dałby spokojnie radę. Znaleźliśmy się na górze. Odbiłam w lewo i mamy ładną linię. Najpierw musieliśmy pokonać kłodę mającą już 110 cm, po niej czekał nas wąski front, a 2 fule po nim rów z wodą połączony z żywopłotkiem 70 cm. Do każdej przeszkody podeszliśmy pewnie, równo. Ogr zawahał się przed rowem, ale bezsprzecznie wykonał moje polecenie i płynnie nad nim przeskoczył, by zjeżdżając w dół , ku paru przeszkodom wodnym natknąć się na bardzo eleganckiego grzybka 80 cm. Czułam, że wąskie przeszkody nie są dla niego, ale wiedziałam, że skoczy, o ile dobrze dojadę go łydkami. Wjechaliśmy do wody. Była zimna, ale nie lodowata. Odbiłam lekko w prawo, ku uroczej, niewielkiej kaczuszce. Była malutka, umiejscowiona blisko brzegu, spokojnie pokonałby ją każdy nowicjusz. Hop i za nami. Po linii prostej mamy kolejną, nieco większą i umiejscowioną głębiej, jednak wciąż prostą do pokonania. Najechaliśmy pewnie i tak samo skoczyliśmy. Poklepałam karego i wyjeżdżamy z wody, a raczej wyskakujemy, pokonując kłodę 80 cm. Na koniec puszczamy się dzikim galopem przed siebie. Ogier nieco zmęczony nie wykorzystywał w pełni swoich możliwości, ale i tak pociągnął nieźle. Na samym końcu skoczyliśmy sheep feedera, po czym kłusem zawróciliśmy ku głównej drodze. Stępem wjechaliśmy na teren stajni. Oddałam karego do rozstępowania Filipowi, sama zaś poszłam się umyć i przebrać, bo wyglądałam dość... przerażająco. dnia Wto 14:55, 10 Kwi 2012, w całości zmieniany 2 razy |