ďťż

Trening kondycyjny

cranberies
Przyjechałam do Aurum Animus w Nowy Rok, zmęczona po sylwestrowej zabawie. Niestety, nie ma obijania się - trzeba pracować! Ostatnio pozgłaszałyśmy się do wielu zawodów - mamy za sobą pierwszy start w ujeżdżeniowej L, wkrótce parę zawodów skokowych, a teraz doszły też wyścigi i rajd dla amatorów. Coraz częściej myślę, że zaraz przyjdzie czas na powolne wdrażanie elementów crossowych!
Było bardzo wcześnie, dlatego konie jeszcze nie stały na padokach. Przyniosłam siodło, ogłowie, czaprak i ochraniacze, a potem weszłam do boksu Tulpy. Ta leniwie przeżuwała resztki siana, które utknęły w słomie po śniadaniu. Wydawała się zrelaksowana - jak widać fajerwerki jej niestraszne. Pogłaskałam ją po szyi, a potem wsunęłam kantar na głowę i przypięłam uwiąz, a następnie wyprowadziłam z boksu i przywiązałam. Od razu złapałam za szczotki i żwawo zabrałam się za czyszczenie, żeby klacz nie zdążyła się ponudzić. Nie zajęło mi to długo - zaledwie parę minut. Ochraniacze na nogi, czaprak i siodło na plecy, tranzelka na głowę i gotowe! Przykryłam klacz derką i wyszłyśmy ze stajni, kierując się do hali. Zamknęłam za sobą potężne drzwi, zdjęłam polarówkę, podpięłam popręg i wsiadłam. Jakie to wspaniałe uczucie siedzieć na koniu. Kto by pomyślał przed swoją pierwszą wizytą w stajni w życiu, że to takie uzależniające?
Zaczęłam stępować dookoła hali. Od samego początku bardzo żywiołowo - co jakiś czas Tulpa gasła, ale pilnowałam ją łydkami i wytrwale upominałam, aż w końcu przestała cwaniakować i zatrzymała tempo. Nie jeździłam tylko po głównym śladzie, ale wjeżdżałam na przekątne, przecinałam halę w różnych dziwnych miejscach, zrobiłam koło, ósemkę. Potem zaczęłam się troszkę bawić wodzami, lekko wyginając szyję w lewo i w prawo, potem zmiana kierunku i to samo w drugą stronę. Przez mocne sygnały "wypychające" Tulpa już zaczęła lekko podstawiać zad, przeżuwać wędzidło. Jako że dzisiaj skupiamy się na wytrzymałości, a nie na ujeżdżeniu czy skokach, ma być krótko, zwięźle, no i powinnyśmy zacząć kłusować już minimalnie ogarnięte.
W końcu dałam sygnał do przejścia do kłusa. Nie musiałam prosić dwa razy - Tulpa od razu ruszyła bardzo energicznie, aż musiałam ją hamować. Nie skupiałam się tak na ustawieniu - nie to było dzisiaj istotne. Miała iść do przodu tym samym tempem. Mimo wszystko robiłam różne figury ujeżdżeniowe, żeby jej na zanudzić i żeby nie próbowała wykręcać żadnych numerów po drodze - przecież znudzony koń jest nieprzewidywalny i potrafi wykręcać różne dziwne numery! W pewnym momencie zrobiłam nawet serpentynę, choć wymagało to dużego skupienia zarówno od konia, jak i ode mnie, żeby się zmieścić i ładnie powykręcać, bez żadnych zmian w prędkości. Jeździłam tak koło 8 minut, po czym zmieniłam kierunek i tak samo z kłusem w lewo. Klacz wydawała się zdziwiona tak innym rozkładem treningu, ale nie "narzekała" - robiła dokładnie to, o co ją prosiłam. Znowu parę kół, a potem ósemka. W drugą stronę też jeździłyśmy koło ośmiu minut. Komuś, kto nie bawił się w treningi kondycyjne, może to się wydawać nic, ale ci, którzy w tym czasie siedzą na koniu, wiedzą, że to nie przelewki.
Ponieważ był to nasz pierwszy wspólny trening kondycyjny, przeszłam na chwilę do stępa. Tulpa nie ma kondycji, a nie można jej od razu zamęczyć. Dlatego dałam jej chwilkę na złapanie oddechu, ale po paru minutach znów dałam sygnały do kłusa, a następnie do galopu na zakręcie. Znowu pilnowałam, żeby tempo się nie zmieniało, a Tulpa miała tendencję do przyśpieszania na długich ścianach w kierunku stajni, co przecież było dość częstym zjawiskiem. Galopowałam tak przez pięć minut - mimo, że było to w półsiadzie, sama też zaczęłam mocno odczuwać zmęczenie. Wcześniej zrobiłam parę kół, a teraz przeszłam do kłusa, wjechałam na przekątną i prawie od razu przy narożniku znów galop i w drugą stronę. Tulpa straciła wiele entuzjazmu - teraz moje sygnały musiały ją "wspomagać", motywować. Zrobiłam ze dwa koła, ale tak to pozostawałam na śladzie. Wytrzymałyśmy trzy minuty - nie miałam serca. Musze robić z nią treningi kondycyjne częściej - będziemy powoli wydłużały czas, choć jak na pierwszy raz to był naprawdę świetny wynik. Przeszłam jeszcze do kłusa na parę minut, ale już na luźnej wodzy. Słyszałam, że wtedy zmniejszy to zakwasy konia następnego dnia, a wiem, że dużo osób to praktykuje po galopach kondycyjnych, crossach. Kasztanka była naprawdę rozgrzana - może i nie było widać potu, w końcu miała ogoloną sierść, ale para nad nią mówiła sama za siebie. W końcu przeszłam do stępa, rzuciłam wodze i tak włóczyłyśmy się przez ponad dziesięć minut. Po około pięciu zarzuciłam na nią derkę polarową, żeby broń boże się nie przeziębiła. Nawet nie musiałam jej niczym zajmować - była po prostu tak styrana, że nie szukała okazji, żeby nabroić przez brak zajęcia (bo normalnie stępowanie dookoła hali się nie do nich nie zalicza i trzeba wymyślać różne ćwiczenia). Wygłaskałam ją porządnie zanim zsiadłam, a potem zapięłam derkę z przodu, zarzuciłam na siebie kurtkę i wyprowadziłam klacz z hali. W stajni rozebrałam ją, zmieniłam derki, wypełniłam jej żłób smakołykami, a potem wprowadziłam do boksu. Od razu rzuciła się na przysmaki, rozkoszując się małą ucztą. Ja posiedziałam w jej boksie jeszcze jakiś czas. drapiąc ją po szyi i za uchem, co mała uwielbia, ale sama nie chciałam się przeziębić i stać w zimnie po takim wysiłku. To był naprawdę bardzo intensywny trening. Tuż przed wyjściem wtarłam w nogi T. trochę wcierki chłodzącej, potem dałam jej buziaka na pożegnanie i wyszłam.
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • black-velvet.pev.pl
  • Tematy
    Powered by wordpress | Theme: simpletex | © cranberies