ďťż
cranberies
Pozgłaszaliśmy się do zawodów, to trzeba się trochę przygotować. Niby LL-ka dużo nie wymaga, ale jednak... Jazda bez przygotowania się nie jest zbyt mądrym pomysłem. Gdy przyszłam do stajni Song wyjrzał z boksu i postawił uszka. Uśmiechnęłam się i zahaczając o siodlarnię przyszłam do niego. Pogładziłam puchaty łepek i wyprowadziłam na korytarz, luźno przywiązując do specjalnie wmontowanego w ścianę kółka. Zdjęłam derkę, szybko rozczesałam wszelkie zlepki, zaklejki itp, wyczesałam słomę z grzywy i ogona, kopyta oczywiście też doprowadziłam do ładu. Łącznie wyrobiłam się w 10 minut, czyli naprawdę dobre tempo. Tarant z resztą pomagał mi tym, że jak stanął tak stał, nogi podawał ładnie, nie musiałam się w ogóle z nim użerać czy coś. Po wyczyszczeniu ubrałam mu komplet ochraniaczy z futerkiem + kaloszki na przody, czaprak, futerko i moją ulubioną skokówkę, która na szczęście całkiem na niego pasowała. Grzbiet i zad wraz z siodłem dokładnie przykryłam polarową derką, a na łeb ogiera założyłam ogłowie z napierśniko-wytokiem, nachrapnikiem szwedzkim i wędzidłem podwójnie łamanym. Wszystko dopasowałam (ogłowie było niegdyś Etiudowe, teraz odkurzone, dokładnie wyczyszczone i wysmarowane mogło spokojnie posłużyć jakiś czas) jak mogłam, na szczęście dziurki były w dobrych miejscach i ogłowie leżało jak ulał. Ogr też wydawał się całkiem zadowolony z łagodnego kiełzna o lekko miedzianym posmaku (za sprawą łącznika). Ubrałam kask, rękawiczki jeździeckie, wzięłam palcat "tak na zaś", chwyciłam wodze i ruszyliśmy na halę.
Na miejscu podciągnęłam popręg, opuściłam sobie strzemiona, podprowadziłam TLS-a do schodków i wsiadłam. Ruszyliśmy spokojnym, ale nie flegmatycznym stępem wzdłuż ściany. Zachęcałam ogra do obszernego chodu, co z początku nieco trudne do wykonania potem stało się rzeczą oczywistą. Przez 10 minut kręciliśmy się po hali na luźnej wodzy, rozgrzewając mięśnie i stawy, potem nabrałam wodze i w niskim, nie nadwyrężającym staruszka ustawieniu zaczęłam kręcić koła, wolty, półwolty, wyginać to w prawo, to w lewo niezależnie od kierunku jazdy. Czasem zrobiłam serpentynę o 4 łukach, raz o 5, dokładnie rozgrzewałam jak najwięcej mięśni taranta. Ten przyjmował to ze spokojem nie miał większych problemów z wykonywaniem moich poleceń. Po 7 minutach zatrzymałam się przy jednym z stojaków i zdjęłam derkę. Sprawdziłam popręg - jest ok. Ruszyłam stępem, nabrałam wodze i w troszkę wyższym, ale wciąż przyjemnym dla konia ustawieniu robiłam parę podejść do łopatek czy ustępowań. Ale dosłownie 3-4 kroki i odpoczynek. Wykonałam też dwa zatrzymania, jedno zakłusowanie na 2 kroki i 3 razy przejechałam przez drążki na galop w stępie. No, można uznać, że stępowanie mamy za sobą. Sprawdziłam popręg, podciągnęłam o dziurkę i ruszamy kłusem. Od razu dość aktywnie, w niskim ustawieniu. Kręcimy się po kołach, ósemkach, serpentynach itp, skupiając się na złapaniu rytmu i impulsu oraz rozluźnieniu. Wyginałam ogiera w obie strony, oczywiście z umiarem, stopniowo wymagając coraz więcej. Pobawiłam się trochę przejściami, pozmieniałam ustawienie i w końcu poprosiłam ogra o normalne, robocze ustawienie, pozbieranie się i robimy wydłużenia na przemian z kłusem roboczym lub skróceniami. Pilnowałam, by tarant zawsze przed wydłużeniem był rozluźniony, inaczej wszystko by diabli wzięli. Song nie wyglądał na zmęczonego, obolałego czy znużonego. Pracował niczym koń w kwiecie wieku, z ochotą (ale bez jakiegoś szaleńczego rzucania się na wszystko co nowe) wykonywał wszelkiego rodzaju elementy. Przeszłam na chwilę do stępa i trochę chodów bocznych, ale niedużo. Potem ponownie zakłusowałam i zaczęłam jeździć przez drągi na kłus (podwyższane naprzemiennie z jednej strony), jako, że minęło nam już prawie 15 minut samego kłusa, nie wspominając o dużej ilości stępa. Song ładnie pracował grzbietem, ciągnął głową w dół i wyraźnie szanował drągi. Ani razu nie puknął, mimo iż parę razy go do tego prowokowałam najeżdżając krótko bądź niespecjalnie popełniając jakieś drobne błędy. Na czas drągów oddałam mu trochę wodzy, po czym nabrałam z powrotem, by zrobić po jednym ustępowaniu i jednej łopatce do wewnątrz na stronę. Bardzo ładnie, bez nadmiernego wysilania się. No to do stępa, 3 minuty odpoczynku na luźnej wodzy, następnie nabieramy wodze na kontakt, zbieramy się i zagalopowanie ze stępa na kole. Song ruszył od lekkiego sygnału łydką, był chętny do ruchu naprzód, okrągły, rozluźniony. Bardzo ładnie zginał się na kole, wygięcia też nie sprawiały mu większego problemu. Pogalopowałam chwilę na kole, potem chwilę na ścianie i do kłusa. Zmieniamy kierunek przez przekątną i zagalopowanie w narożniku. Ładnie, od łydki, luźniutko. Wjechałam na koło i po dwukrotnym jego wykonaniu z niewielkimi wygięciami wjechałam na ścianę. Tam powyginałam taranta trochę mocniej, ale w granicach rozsądku. Ogr jakby nigdy nic szedł okrągły, luźny, bynajmniej flegmatyczny. Poklepałam go i chwila stępa. Potem zagalopowanie i z galopu na kopertę 30 cm z wskazówką. Przeszłam do półsiadu, a gdy wyprostowałam konia na przeszkodę poczułam, jak zaczyna się pode mną 'elektryzować' i poszerza wykrok. Półparadami wycofałam go nieco i naskok-skok. Bardzo ładnie, leciutko, bez przesadzania, ale zarazem starannie, czuć było zaangażowanie ogiera w skok. Poklepałam go, najechałam jeszcze raz z drugiego zakrętu, a więc i nogi. Ładnie, na luzie, no to koperta rośnie do 50 cm. Skróciłam trochę wodze czując jak ciapek zaczyna się rozbudzać. Najechałam najpierw z pierwszego, łatwiejszego najazdu - z lewej nogi, odbijamy lekko od ściany, parę fuli, naskok-skok. Bardzo ładnie, ogr już zaczynał ciągnąć szyją. Widok ten musiał być uroczy, bo przeszkoda w porównaniu do konia mała, a ten technicznie skacze jakby tam stało ze 110 jak nie więcej. Ale znów dokładnie, bez puknięcia i bez wysadzania do góry. Poklepałam i jeszcze raz z łatwiejszego najazdu. Ogier wyciągnął mnie trochę pod koniec, przez co zrobiło mu się blisko i z miną "ojejejejejej, ciasnooo!" pokonał przeszkodę bez chociażby muśnięcia, ale stylowo był to tzw "skok rozpaczliwca". Wylądowaliśmy od razu na drugą nogę i z trudniejszego nieco, bo ciaśniejszego najazdu. Skróciłam sobie jeszcze trochę wodze, zwolniłam mój dropiaty parowóz, wycofałam, zamknęłam w pomocach i jedziemy. Patataj, patataj, patataj, hop-hop. Bardzo ładnie, równo, bez wyciągania i z bardzo fajną techniką. Jeszcze jeden skok przez kopertę i stojący nieopodal stajenny poproszony przeze mnie schował wskazówkę, a z koperty zrobił stacjonatę 70 cm. Ja dałam Songowi chwilę oddechu, chociaż wcale jej nie potrzebował, po czym zagalopowałam i w przeciwną stronę jedziemy z lewej nogi, bo łatwiejszy najazd. Na 4 fule przed sztalką odbiłam od ściany i najechałam na jej środek. Półparadami wycofywałam i zwalniałam Songa, który już już by skoczył. Na odskoku lekko przyłożyłam łydki i po chwili wypuściłam z 10 cm wodzy czując, jak ogr ciągnie szyją i wiedząc, że nie oddam ręki na tyle, by go nie capnąć. Może nie dostałby mocno po zębach, ale dla mnie liczył się jak największy komfort konia. W końcu robi ukłon w moją stronę, że skacze, a że ma taką technikę, to tym bardziej powinnam się cieszyć. Po miękkim lądowaniu po drugiej stronie poklepałam ogra, zmieniłam kierunek i znowu (wylądowaliśmy w galopie na prawą nogę) jedziemy. Tym razem byłam przygotowana na zabaskilowanie i zamiast puszczać wodze oddałam mocno rękę, dzięki czemu oboje pokonaliśmy przeszkodę w dobrym stylu. Galopując na prawo zrobiłam koło przy ścianie i najechałam stacjonatę w przeciwnym kierunku - tak jak skakałam przedtem kopertę. Wydłużyłam nieco fulę, nie tracąc na jej okrągłości, na odskoku przyłożyłam mocniej łydkę i wyraźnie oddałam rękę, podążając za koniem. Był to bardzo ładny najazd i skok, w równowadze, rytmie, z dobrym odskokiem i oczywiście na czysto. Stajenny dostawił nam po stacjonacie drąga na wysokości 80 cm, robiąc doublebarre'a, którego najeżdżało się tak, jak kopertę - albo z lewej, albo z prawej, w stronę wyjścia. Zatoczyłam koło i najechałam. Lekko się wycofałam i podprowadziłam Songa blisko przeszkody. Ogier machnął raz niezadowolony z mojego oporu przy parciu do przodu, ale wysłuchał polecenia i podszedł pod samego doubla, odbił się lekko, ale z zaangażowaniem, mocno złożył przody, trochę słabiej z zadem, ale oczywiście bez puknięcia. Trochę mniej zapracował szyją, ale przy okserach itp jest to normalne. Poklepałam ogra i zmieniłam kierunek, najechałam z lewej nogi. Ładny, wyczekany, spokojny najazd, super wykonany skok z miękkim lądowaniem i do stępa. Odpoczywając sprawdziłam, jak tam stan ogra - lekko zgrzany, ale bynajmniej nie okazujący swojego wieku. Gdy upewniłam się, że wszystko z nim w porządku obmyśliłam parkur. 1. doublebarre 70/80 2. stacjonata 80 cm 3. okser 80 x 80 4. okser 80 x 70 5. okser 80 x 90 6. mur 75 cm 7. szereg: stacjonata 80 cm (2 fule) okser 80 x 70 Całkiem prosty, króciutki, leciutki. W sam raz dla nas Gdy odsapnęliśmy sowicie nabrałam wodze i ruszyłam kłusem. Półwoltą zmieniłam kierunek tak, by jechać w lewo i zagalopowałam. Song szedł okrągły, luźny, postawiony na pomoce. Ładnie się zgiął na zakręcie, po czym wyprostował przy najeździe. Delikatnymi półparadami pilnowałam zarówno rytmu, jak i fuli, którą ten lubił niespostrzeżenie wydłużać. Jechałam w lekkim siadzie, nie widziałam potrzeby dopomagania mu jakoś pracą dosiadu, to nie była problematyczna wysokość. Po odbiciu od ściany zrobiliśmy 6 równych fuli i ogier ładnie wybił się na doubla. Wylądował miękko na drugą nogę. Uśmiechnęłam się czując jak taki stary koń potrafi odżyć, gdy robi to, co kocha. Ładnie wyjechałam łuk wzdłuż krótkiej ściany hali i wyprostowałam Songa na linię stacjonata-okser. Równo dojechaliśmy do pierwszej przeszkody, pokonaliśmy ją z mocnym wybiciem (pierwszym takim podczas dzisiejszego treningu), baskilem i pozabieraniem wszystkich czterech nóg w naprawdę ogarnięty sposób. Mi udało się oddać prawidłowo rękę i wylądować miękko, bez rzucania się czymkolwiek. Wydłużyłam trochę krok ogiera i po 5 fulach wybijamy się na oksera. Spokojnie, zgrabnie, bez wysiłku. Lądujemy miękko na prawą nogę i znów wzdłuż krótkiej ściany, po czym z zakrętu na lekko wycofanym galopie 4 fule i okser z numerem 4. ładnie technicznie, odskok też dobry, lądowanie miękkie i na prawidłową nogę. Jedziemy na wycofanym galopie 7 fuli i drugi okser. Trochę blisko wyszło, ale ogr spokojnie wyratował, lądując jednak z lekkim tąpnięciem i zachwianiem równowagi. Od razu się jednak pozbierał i już wyjeżdżaliśmy łuk na mur. Pozwoliłam sobie trochę dodać galopu, coby nabrać z powrotem pewności. tarant postawił uszyska, podniósł łepetynkę, zrobił sobie coś w rodzaju naskoku i mocno odbił się nad murem, baskilując i zgrabnie chowając pod siebie wszystkie nogi. Wylądował miękko, od razu wracając do ręki. Poklepałam go, zaskoczona nieco jego zachowaniem nad przeszkodą. Song to trochę taka kinder-niespodzianka. Tak naprawdę nigdy nie wiesz, czego się spodziewać. Po lądowaniu zmieniliśmy nogę przez lotną i duuużym łukiem jedziemy na szereg. Czując, jak ogier znowu zaczyna ciągnąć mocniejszymi półparadami doprowadziłam go do ładu i najechałam spokojnym, równym galopem. Dobry odskok na pierwszej przeszkodzie, wyraźne zabaskilowanie, miękkie lądowanie, delikatnie przytrzymałam konia między członami i dobrze na tym wyszłam, bo drugi odskok wypadł niemal idealnie, a ciapak będąc pozamykany i zaokrąglony miał się z czego wybić, co też wykonał. Znowu wysadził z zapasem, może nie wielkim, ale jakimś tam jednak, następnie miękko wylądował, pociągnął mnie do dołu i bryknął parę razy zadowolony. Oddałam mu wodze na czas brykania, a gdy skończył dosiadem zwolniłam do kłusa. Wyklepałam go z obu stron szyi, rozkłusowałam w 3 minuty, rozstępowałam przykrytego derką w ręku w kolejne 15. Byłam bardzo zadowolona z treningu, lubiłam skakać na Songu. Ulgę przyniosło mi też jego brykanie pod koniec, bo doskonale świadczyło o jego dobrym samopoczuciu (nie próbował się mnie pozbyć, po prostu sobie pomachał nóżkami z radości), z resztą i później widać było, że wiek tu nie gra roli, on chce skakać i dzięki temu czuje się jak w kwiecie wieku. Podczas rozstępowywania szedł obok mnie bez żadnego trzymania, smakołyków itp, ot, taki piesek. Co rusz wkładał mi łeb pod rękę, domagając się pieszczot, które oczywiście otrzymywał. W końcu jednak wyruszyliśmy do stajni. Zatrzymaliśmy się pod siodlarnią, gdzie zdjęłam mu siodło i od razu odwiesiłam na miejsce. To samo zrobiłam z czaprakiem, futerkiem, ochraniaczami i kantarem. Wzięłam natomiast jeden z leżących tam uwiązów i przewiesiłam Lastowi przez szyję. Zapięłam z przodu polarek, żeby się chłopina nie wyziębił i zaprowadziłam na myjkę. Schłodziłam dokładnie nogi, umyłam, wysmarowałam i zabrałam konia przed boks. Tam poświęciłam chwilę na wymasowanie go, coby nie dostał jakiś zakwasów albo innych rzeczy. Zrobiłam mu też wcierki, o takiego "wiekowego" konia niestety trzeba już bardziej dbać, niezależnie czy sportowiec, czy nie. Okryłam cieplejszą derką (został z lekka ogolony 2 dni temu, co zniósł przyzwoicie i wyraźnie poczuł ulgę podczas treningów) z kapturkiem i wstawiłam do boksu, gdzie w żłobie czekały na niego 3 piękne, ekologiczne marchewki. Sama ruszyłam dalej, zabrać się za inne obowiązki. dnia Sob 14:23, 12 Sty 2013, w całości zmieniany 1 raz |