ďťż

15.01.12: Ujeżdżenie - Wydłużenia i skrócenia

cranberies
Tak jak mówiłam, wzięłam się za kucyka na ujeżdżeniowo. Ostatnio były podstawy, dziś porobimy dodania i skrócenia. Tarantowaty stał na padoku i grzebał nogą w ciągle narastającej warstwie śniegu. Chrapki miał białe od puchu, który obsadził też jego sterczącego irokeza, puchatą grzywkę oraz biedną, zmordowaną już derkę od której powoli odrywały się pasy. Urok kucyka. Przywitał mnie cienkim, ale głośnym rżeniem i machaniem łbem.
-Hej maluchu, popracujemy sobie nieco - Powiedziałam z uśmiechem przypinając uwiąz do jego kantarka i otwierając bramkę. Szybko dodreptaliśmy do stajni, gdzie miałam już naszykowany cały sprzęcior. Miałam nawet zrobione mini-owijki na jego malutkie nogi, ale te okazały się przemoczone, więc nie da rady ich użyć. Uwiązałam Esa, rozebrałam z derki i szybko wypucowałam na błysk, ogon rozczesałam, kopytka również dokładnie oczyściłam. Sprawdziłam stan nóg, były prawie suche. "Może jednak uda się je pozawijać?" przemknęło mi przez myśl, po czym sięgnęłam do skrzynki i ręcznikiem, który zawsze był w niej obecny dokładnie wytarłam długie ze względu na zimę szczotki szetlanda. Dużo lepiej, ale jeszcze chwilę trzeba im dać. Wzięłam błękitny czaprak i ułożyłam go na grzbiecie Titka. Ten obejrzał się, musnął mnie chrapkami, następnie opuścił łepek i odciążył jedną z tylnych nóg. Ja z kolei chwyciłam siodło i ułożyłam je na czapraku. Poprawiłam, poprzekładałam wszystko przez szlufki i zapięłam popręg na pierwszą dziurkę. Złapałam owijki i szybko pozakładałam je na nogi taranta. Trochę się zdziwił, ale nie stawiał oporu. Przykryłam mu zad derką i na koniec ogłowie. Wędzidło przyjął bez problemu, potem też był grzeczny. Tak gotowi pomaszerowaliśmy na halę.

Zamknęłam drzwi od pomieszczenia, podciągnęłam popręg, opuściłam strzemiona i wsiadłam. Na stojaku wisiały jeszcze nasze ulubione gumy. Wolałam trochę pojeździć na tym patencie niż męczyć się z nim przez to, że on woli nosić głowę wysoko. Bo sprawdzałam i była to kwestia tego, a to powodowało wyrabianie się innych mięśni, a temu trzeba było czym prędzej zapobiec. Zrobiłam 3 okrążenia całego pomieszczenia na luźnej wodzy i założyłam je. Były dopasowane tak, by działać na Shettiego tylko, gdy coś kombinował w złym kierunku. Podciągnęłam przy okazji popręg i zdjęłam derkę. Ruszyliśmy stępem i pierwsze koła, wolty, powolutku się zbieramy. Przyszło to dużo łatwiej niż ostatnio, więc zatrzymanie-chwila stania-ruszenie stępem. Podczas chwili stania czasami puszczałam wodze i uczyłam Shettiego czekać na sygnał łydką, a nie ręką. Nie potrafił zrozumieć, że zejście z kontaktu nie oznacza "idziemy", ale w końcu jakoś do niego dotarłam. Był przyjemny do jazdy, na razie nie miał żadnej blokady, jak to czasami bywało.
Działając łydkami spróbowałam nakłonić go do stawiania większych kroków. Z początku łączyło się to z stawianiem szybszych kroków, stopniowo jednak udawało nam się wydłużać same kroki, może z drobnym przyspieszeniem, ale i tak byłam bardzo zadowolona z kucorka. Pracowaliśmy na prostych, to teraz na kole. Wydłużamy stęp, i skracamy. Nie było to proste, bo Shetty zaczął się spinać, ale uzbroiłam się w cierpliwość i wyrozumiałość, co po dłuższym czasie zaowocowało dotarciem do celu. Przy użyciu odpowiednich pomocy Shetty zaczął bez spinania się, bez wkurzania i buntowania zmienić swój wykrok, nie tracąc ani impulsu, ani rytmu.
Poklepałam go, sprawdziłam popręg i parę razy sprawdziłam działanie na spychającą łydkę, pochwaliłam i kłus. Parę okrążeń po śladzie na dłuższych wodzach, potem wjeżdżamy na koło i zbieramy, zbieramy się. Musiałam pilnować się, bo Shetty miał nieco inne czucie niż reszta koni. Ogólnie jeździć musiałam na nim nieco inaczej. Ale dawałam radę Ogierek szybko odpuścił w potylicy, ustawił się, a moje łydki stale przypominały mu o parciu od zadu, nie dawały mu się rozwlec. Utrzymywałam aktywny kłus, trzymając delikatny kontakt i mając banana na twarzy, bo w końcu udało mi się uzyskać u Shettiego ładne oparcie na wędzidle, z którego nie wychodził po paru kółkach. Zmieniliśmy kierunek w kole i jeszcze musiałam trochę się z nim posprzeczać, bo oczywiście w prawo on się nie chce tak wyginać, on woli iść stale ustawiony w lewo. W końcu jednak dogadaliśmy się, musiałam tylko pilnować Sheta wewnętrzną łydką. Poklepałam go po paru okrążeniach i siadłam w kłus ćwiczebny. Zwolniłam trochę tempo taranta, by mną tak nie rzucało na dobry początek i robimy przejścia.
Najpierw z stępem. Pilnując wewnętrzną łydką delikatnie wstrzymywałam dosiad i przymykałam rękę, na co Es płynnie przechodził w żwawy stęp. Pochwaliłam go przy pierwszych razach, przed zakłusowaniami przygotowywałam go, zamykałam mocniej rękę na zewnętrznej wodzy i pach, ruszenie kłusem bez wyjścia z ustawienia. Parę razy pochwaliłam go przy takich ładnych przejściach w obie strony i zaczęłam zatrzymania. Wyraźniejsze wstrzymanie dosiadu i zamknięcie ręki i już, ładne stój. Poklepałam ogierka i kłus. Ładnie, bez nadkładki w stępie. Kolejna pochwała i parę zatrzymań już niekoniecznie na kole. Często zatrzymywałam się na liniach ćwiartkowych, na linii środkowej czy przekątnej. Jeśli zapominałam o łydkach to te zatrzymania były trochę gorsze, ale też przyzwoite.
Zadowolona wróciłam na koło 15 m i działając łydkami oraz dosiadem a to zwiększałam, a to zmniejszałam jego średnicę. Ha, wszystko pamiętał. Pochwała, parę mniejszych wolt, serpentyna przez całą halę, ósemka o różnej wielkości okręgach i czas zacząć dodania.
Wpierw na prostych, by było łatwiej. Z początku Shetty czując mocniejsze działanie łydek przyspieszał kroku usztywniając się, jednak po paru podejściach zaczął łapać i z mniejszym przyspieszeniem bardziej wyciągać swoje szkitki w przód. Poklepałam go i zmieniłam kierunek. W prawo bardziej się usztywniał, raz nawet zrobił stopkę i elegancką świecę z biciem przodami. No tak, nie podoba się paniczowi to ćwiczenie, to nie będzie go robił. Mocna łydka - nic. Łydka z batem i nagle kucyk idzie w przód i do tego wyciąga nogi! Co z tego, że tempo było godne miana świetlnego ^^'. Zwolniłam go i na spokojnie ćwiczymy. Na długich ścianach, na przekątnych coraz to lepsze wydłużenia. Zmieniałam co jakiś czas kierunek, by opanowywać element w miarę równomiernie. W końcu widziałam w lustrze przyzwoite i miłe dla oka dodania, więc dałam małemu chwilę luzu. Teraz widać na nim było brak kondycji.
Postępowaliśmy z 2 minuty i kłus na kole. Skracamy się. Skrócenie samo w sobie dobre, ale mały usztywnił się i zadarł łeb, nadziewając się na gumy. Półparadami zachęcałam go do odpuszczenia, co w końcu zrobił, a gumy odpuściły. Poczułam jak pracuje grzbietem. "No, teraz zaczął iść jak należy!" przemknęło mi przez głowę pełną myśli, których nie byłam w stanie złapać. Ze skrócenia robimy dodanie na kole. I miłe zaskoczenie - bardzo fajne, najlepsze w dniu dzisiejszym dodanie. Od razu pochwaliłam Shettiego i zmieniłam kierunek. Skracamy się w prawo. Od razu działałam półparadami i uniknęłam tym samym nadmiernego usztywniania się Esa. Jedno koło skróconym kłusem i dodanie. Poderwał łeb, ale tylko na chwilę. Pochwaliłam go i stęp, by odsapnąć przed galopem.
Dałam zmęczonemu już maluchowi ponad 5 minut odpoczynku, po czym zebrałam wodze i kłus. Siedziałam w pełnym siadzie, wjechałam na koło. Po jednym okrążeniu na przygotowanie szetlanda łydka i zagalopowanie. Ku mojemu wielkiemu zdziwieniu Shetty NIE BRYKNĄŁ ani razu. Święto normalnie ^^. Spokojnie pogalopowaliśmy sobie na kole, póki się nie pozbieraliśmy do kupy. Titek dość szybko złapał kontakt i nietrudno było go ustawić, gorzej było z zebraniem do kupy, bo ten motorek w zadku nie był ten sam co zwykle. W końcu jednak udało mi się pozbierać i nawet zaokrąglić galop tarancika, z czego byłam niezwykle dumna. Pozmniejszałam i pozwiększałam średnicę koła i zmiana kierunku ze zmianą nogi przez kłus. Wjechałam na przekątną, przygotowałam kuca do przejścia i płynnie, ze spokojem przechodzimy w kłus. Parę metrów na przygotowanie i w narożniku zagalopowanie na prawo. Poczułam lekkie podrzucenie zadem. A jednak ma jeszcze ukryte zapasy energii spryciarz Wjechaliśmy na koło i ogarniamy. Tu było ciężej, bo jednak w prawo, ale udało się. Parę kółek ładnym, lekko zaokrąglonym i zebranym do kupy galopem, po czym wjeżdżamy na długą ścianę i dodajemy.
Shetty nie zadzierając głowy zgrabnie wydłużył swoją fulę, lekko przyspieszając. No cóż... innym łatwiej w kłusie, innym w galopie. Przed krótką ścianą skracamy. Tu było zadarcie łba i bunt straszny, "bo on nie zwolni". Wzięłam go więc na małą woltkę, a ona sama zmusiła go do skrócenia i zwolnienia swojego chodu. Ja mu do kłusa przejść nie pozwalałam, a w wyciągniętym galopie prędzej czy później by się wywrócił. Gdy już skrócił ten swój galop (co prawda był wkurzony, ale mus to mus) zrobiłam sobie koło 15 m i na drugiej długiej ścianie kolejne dodanie. Pod koniec wracamy do galopu roboczego. Łatwiej, ale wciąż czuć opór. Koło i dodanie na ścianie, pod jej koniec powrót do roboczego. O, to było ładne. Pochwała, chwila luzu. Zmiana kierunku przez środek ujeżdżalni, zmiana nogi przez kłus i to samo na lewo. Tu było już całkiem przyzwoicie od początku, ale i tak poświęciłam chwilę na przejście z galopu wyciągniętego do roboczego.
Poklepałam spokojniejszego już Esa i jedziemy sobie po kółeczku, naszym ulubionym 15-metrowym i skracamy. Pilnowałam wewnętrzną łydką, byśmy nie zwolnili do kłusa, ale dosiadem i ręką nakazywałam zwolnić, skrócić wykrok. Zadarcie głowy w ramach buntu, nadzianie się na gumy i odpuszczenie. Parę kółek zajęło nam dojście do ładnego, udanego skrócenia. Wtedy od razu pochwała, odpuszczenie, po jednym okrążeniu całej hali na luzie ponownie kółeczko, skracamy. Powyższy schemat powtórzyłam jeszcze parę razy, by te skrócenia nie były takie oporne, następnie zmieniłam nogę na przekątnej i to samo w prawo. I miłe zaskoczenie - dużo szybciej i łatwiej nam przyszło skrócenie się w tę stronę. Stwierdziłam, że wystarczy, i tak go zmordowałam niczym wredny małpiszon.
Przeszłam do kłusa i anglezując zrobiłam parę okrążeń aktywnym, żywym chodem, po czym zatrzymałam się, zdjęłam gumy i pokłusowałam bez nich. Najpierw aktywnie, na kontakcie (znowu koń masełko), potem stopniowo coraz dłuższe wodze, żucie z ręki w obie strony i w końcu do stępa. Przykryłam przemoczonego taranta derką, zsiadłam z niego i rozstępowałam w ręku.
-Chyba trzeba Cię ogolić. - Stwierdziłam patrząc, jak zmęczył go dzisiejszy trening. A nie był bardzo intensywny wbrew pozorom. Po 15 minutach wróciliśmy do stajni, gdzie migiem rozsiodłałam Titka i od razu zabrałam na solarium, by tam wysechł.

Wykorzystałam tą chwilę na odniesienie siodła i ogłowia z umytym wędzidłem oraz powieszenie mokrego od środka czapraka na kaloryferze w siodlarni, który nieśmiało grzał sobie w samotności. Gdy wróciłam rozczesałam pozlepiane kłaki szetlanda i przykryłam go polarem. Zaprowadziłam do boksu i zostawiłam w nim na jakieś 10 minut. zdążyłam wtedy zwinąć owijki i przynieść piękne jabłko z mieszkania. Wróciłam, dałam kucykowi jabłko, zmieniłam derkę na zimową i pomasowałam chwilę napięte mięśnie. Zauważyłam, że nieśmiało zaczyna mu się poprawiać umięśnienie. Głównie zauważyłam poprawę grzbietu i drobne zmiany w szyi. Zmiany na lepsze. Jeszcze trochę, do tego zrzucić nadmiar brzucha i będzie po prostu maszynka do sportu Tak pozytywnie nastrojona ruszyłam dalej. dnia Wto 12:53, 17 Sty 2012, w całości zmieniany 1 raz
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • black-velvet.pev.pl
  • Tematy
    Powered by wordpress | Theme: simpletex | © cranberies