ďťż
cranberies
Z rana postanowiłam popracować z Karym. Ogier miał lekką przerwę od skoków, postawiłam na ujeżdżenie i ostatnio w terenie odczułam efekty swojej pracy. Stwierdziłam więc, że wezmę go dziś na skoki. Kary umorusany biegał wzdłuż bramki padoku bez końca, popisując się jak tylko może. Zagwizdałam podchodząc z uwiązem do bramki. Ogier zatrzymał się gwałtownie, popatrzył chwilę na mnie z zaciekawieniem, po czym podszedł i zaczął się łasić.
-O, a od kiedy to taki ogierro się łasi? - Powiedziałam gładząc jego potężny, zarośnięty łeb. Otworzyłam bramkę i złapałam Lotka na uwiąz. Energicznym krokiem poszliśmy do stajni, gdzie uwiązałam go i szybko porozczesywałam zlepki na jego puchatym futrze. Konie mi strasznie pozarastały na tą zimę, ale póki co wstrzymywałam się z ich goleniem. Po oczyszczeniu Latającego z zlepek i błota przeczesałam go miękką szczotką, rozczesałam dokładnie grzywę i ogon, który dodatkowo podcięłam (był naprawdę długi) i zabrałam się za kopyta. Delikatnie naciskając przejechałam dłonią po lewym przodzie Holendra. Podniósł nogę z lekkim ociąganiem, ale potem przynajmniej nie wyrywał. Po wyczyszczeniu pochwała i idziemy do tyłu. Wystarczyło, że dojechałam dłonią do stawu skokowego i noga poszła spokojnie w górę. Pochwaliłam ogiera głosem, wyczyściłam i prawy tył. Podniesiony gdy dłoń była w połowie drogi do pęciny, lekko wzięte pod siebie, ale potem oddane. Prawy przód bardzo ładnie, więc konio za bycie niezwykle grzecznym dostał cukierka. Chwyciłam ochraniacze i pozakładałam wpierw na prawą, potem na lewą część nóg Francaisa. Wzięłam czaprak, ułożyłam na grzbiecie karego, potem siodło, zapinamy popręg i napierśnik, w końcu ogłowie. Oczywiście z pelhamem i dwiema parami wodzy, by móc regulować jako-tako jego działanie. Przykryłam zad karosza derką, sama założyłam rękawiczki i kask, w łapkę wzięłam palcat i wychodzimy na dwór. Nie było zbyt ciepło, ale na upartego mogłabym tu jeździć, gdyby nie fakt, że przeszkody są już na hali. Szybko podciągnęłam popręg, opuściłam strzemiona i wgramoliłam się na Latającego Holendra. Poklepałam jego muskularną szyję w nagrodę za spokojne stanie i ruszamy. Wjechaliśmy sobie na halę i spokojnie stępowaliśmy między przeszkodami. Dałam ogrowi luz na początek, sama nie miałam zbytnio ochoty już zaraz pracować. Dobrych 10 minut poświęcone, koń rozgrzany, potem Jedno okrążenie na ogarnięcie wszystkiego i kłus. W kłusie dużo kręcenia, normalna praca. Częste zmiany kierunków, bardzo mało jazdy po prostej, ciągle coś robimy, czymś zajmujemy karego. Jakieś przejścia, potem łopatki i ustępowania w obu chodach, drągi, potem cavaletti na kłus pośredni, wyciągnięty i zebrany. Ciągle stawiałam przed Latającym nowe wyzwania, co okazało się tak motywujące, że poczułam się tak, jakbym jechała na innym koniu. Oczywiście - ostatnie treningi dużo nam dały, ale dziś osiągnęłam to, do czego dążyłam - prawidłowego zebrania z odciążeniem przodu i zalążkiem samoniesienia. Motorek był ładnie w zadku, ogier skupiony, ładnie współpracujący. Trochę kłusa w półsiadzie, potem ćwiczebnego, jakieś ciasne zakręty, zwroty, cofania, coraz więcej tego. W końcu zagalopowanie z kłusa. W galopie najpierw chwila 'robocza' parę okrążeń na luzie, potem koła, wolty, przejścia, zmiany kierunków. Rozgalopowałam go ładnie w obie strony robiąc zwykłe zmiany nogi przez kłus i stęp, potem parę lotnych i do kłusa. Miałam ustawioną pojedynczą kopertę na rozgrzewkę i dwa imponująco wyglądające, póki co niskie szeregi. Oczywiście jako mądry (chociaż odrobinę) jeździec na początku rozskakałam trochę karego. Z kłusa na kopertę raz z jednej, raz z drugiej. Bardzo ładnie, ale czym dla Holendra jest 60 cm? Niczym. Drągiem. Zagalopowałam i parę skoków z galopu z krótkich najazdów, ze zmianami nóg. Potem stajenny podwyższył kopertę do ok. 85 cm. Najeżdżamy galopem dwa razy z lewej, przy drugim skoku zmiana nogi i z prawej. Pochwała, do kłusa, z kłusa jeszcze po jednym skoku i koperta zmienia się w stacjonatę 100 cm. Zagalopowanie ze stępa, jeden skok na nogę i chwila odpoczynku przed szeregiem nr. 1 Szereg 1.: stacjonata 40 cm (fula) stacjonata 50 cm (skok-wyskok) stacjonata 60 cm (fula) stacjonata 70 cm (dwie fule) okser 70 x 70. Wciągnęłam i ze świstem wypuściłam powietrze, po czym zagalopowałam i spokojnym, ale nie sflaczałym galopem najechałam na szereg. Trzymałam stabilny kontakt z pyskiem karego, a gdy poczułam, że z nieznanych przyczyn przysypia jedno lekkie muśnięcie łydką i idealne tempo na pierwszy skok. hop-fule-hop-hop-fule-hop-fule-fule-hop. Na luzie, przecież toto małe i on ma mieć z tym problemy? Phi. Stajenny podwyższył stacjonatki do okolic 60/70 cm, oksera ustawił 90 x 90. No to jedziemy. Zagalopowanie na prawo i spokojnie najeżdżamy. Ładnie się wpasowaliśmy w pierwszy skok, potem utrzymać impuls, nie pozwalając jednocześnie na gnanie i bardzo ładnie. Przed okserem lekkie zawahanie i daleki odskok, ale spokojnie dociągnięte. Drugi raz najechałam energiczniej. Dużo lepiej, ale spływaliśmy na prawo. Po bardzo udanym już okserze w lewo praktycznie w miejscu, bo karemu już zdążyło zaskoczyć, że zawsze odbijamy w prawo. Zmiana nogi i z prawego najazdu szereg jeszcze raz. Pilnowanie wszystkiego naraz wcale nie jest takie proste. Ostatecznie udało nam się utrzymać linię prostą i wpasować w odległości. Pochwała dla konia, stajenny podnosi oksera do 110 cm. Ja zaś pojeździłam chwilę w lewo, oddałam jeden skok przez stacjonatkę i zaczynamy. Zagalopowanie w prawo, ładny najazd, przytrzymanie i jedziemy szereg na nieustannych półparadach. Zadziałało, okser skoczony super. No to tylny drąg 5 cm w górę, mamy doublebarre. Jedziemy. Skoki-wyskoki i spółka na luzie, na doubla lekkie wybicie i spokojny, bardzo ładny skok. No to szalejemy i doubl staje 125. Stajenny lekko pozmieniał odległości, podwyższył ostatnią stacjonatę do 100 cm i dał znak, że można jechać. Zagalopowałam i zrobiłam długi najazd na szereg. 125 to już nie przelewki. Spokojne, równe tempo, koń zamknięty w pomocach i hop-fule-hop-hop-fule-hop-fule-fule-hoop. Dobre miejsce odskoku na doubla i bardzo fajny, długi lot. Po miękkim lądowaniu poklepałam karego i poprosiłam stajennego, by poszerzył nieco doubla i podwyższył do 130 cm. Ostatni przejazd tego szeregu, potem chwila odpoczynku i szereg nr. 2. Po znaku, że gotowe zagalopowałam i najeżdżamy. Zmusiłam napalonego ogiera do wyrównania tempa i zejścia z tonu, co zaowocowało świetnym skokiem przez 130 cm, co wcale nie jest taką pesteczką, szczególnie w szeregu. Poklepałam karego i chwila stępa na luźnej wodzy, stajenny lekko zmienił nam drugi szereg. Szereg nr 2.: okser 100 x 70 (fula rozdzielona drągiem) okser 105 x 75 (fula rozdzielona drągiem) okser 110 x 80 (dwie fule) stacjonata 115. Gdy oddech Francaisa się trochę uregulował zebrałam wodze na kontakt, zagalopowałam w lewo i nakierowałam ogra na szereg. Pierwszy okser dobrze, drugi trochę słabiej, trzeci ledwo ledwo, a stacjonata na luzie. Powtórka. Tym razem lepszy impuls i lepsze skoki, oksery ładnie wyciągnięte, stacjonata dalej bez problemu. Stajenny podwyższył ostatni człon do 125 cm. Najazd musiał być dość energiczny, a w środku szeregu niedopilnowanie impulsu mogło się nieciekawie skończyć. Tak też najechałam. Energicznie, ale pod kontrolą, w środku pilnując impulsu i w ostateczności zgrabnie szybując nad stacjonatą. Jeszcze jeden taki przejazd i stacjonata staje 135 cm. Damy radę Galopujemy, okser 1-hop, okser 2-hop, okser 3-hop, stacjonata -hoooop. Na czysto. Pochwała za super skoki i do stępa. Pokuszona świetną formą ogiera poprosiłam stajennego o ustawienie stacjonaty 140 cm i poczekanie, spróbujemy też wyżej jak to wyjdzie. Gdy dał znak zagalopowałam i najechałam. Wszystko zgrabnie, ładnie, a nad stacjonatą istny samolot. Po lądowaniu pochwała, stęp, drąg o 5 cm w górę. Jedziemy. hop-fule-hop-fule-hop-fule-fule-HOOP. Mimo tak małej odległości kary zgrabnie się wyrobił i super poszybował nad stacjonatką, która po chwili stała już o wysokości 150. Bez ryzyka nie ma zabawy. Najwyżej zrzucimy. Zagalopowanie, jedziemy. Rytm, impuls, rytm, impuls. Już oksery za nami i jak w zwolnionym tempie ostatnie chwile przed skokiem. Na odskoku mocna łydka i bacik na łopatce, po czym w zwolnionym tempie lot nad stojakami. Lotek i jego zapas... Nieco twarde lądowanie, ale nie było wywrotki. Puściłam wodze luźno i klepiąc ogiera z obu stron szyi rozkłusowałam w parę kółek, potem rozstępowałam aż przestał dyszeć. Dumna podjechałam pod koniec do stacjonaty i klepiąc po szyi Holendra wyjechałam z hali. Szybko wróciliśmy do stajni, gdzie rozsiodłałam i oporządziłam karego, zlałam mu nogi, założyłam derkę, po jakimś czasie wypuściłam na padok, by korzystał z tlenu. dnia Sob 23:46, 05 Lis 2011, w całości zmieniany 1 raz |