ďťż

Pierwszy spacer po okolicznych lasach z Gracją

cranberies
Z okazji mikołajek postanowiłam poświęcić dziś trochę więcej czasu Eldorado. Mały rozrabiał zdrowo, mocno podpadając Lithium, która do najcierpliwszych koni nie należała. Dostał już parę ostrzegawczych kopniaków, na szczęście jakoś wyszedł z sytuacji bez szwanku, jedynym śladem czegokolwiek było parę małych szramek, które już się goiły oraz stanowczo większy respekt w stosunku do klaczy. Gracja jednak nie miała z nim tak dobrze. Młody wychodził na padok raczej z kobyłkami, czasem z Jokerem, z wiekiem pewnie zacznie wychodzić tylko z ogierem bądź sam. Dziś pogoda wyjątkowo dopisywała - było słonecznie, bezchmurne niebo dawało złudzenie, że zimy nie będzie. Jednak mróz, wślizgujący się w każdy zakamarek w bezpardonowy sposób otrzeźwiał myślenie. Ku mojej uciesze nie było wiatru, więc czym prędzej poleciałam do stajni, szykować konie. Chciałam zabrać Eldka na pierwszą wyprawę w teren - niech się oswaja od jak najmłodszego. Nie chciałam jednak zabierać go samego, więc postanowiłam wsiąść na oklep na Grację, która nawet z zasłoniętymi oczami szłaby pewnie każdą ścieżką, do tego niewiele różniąca się wzrostem od młodego. Szybko wyczyściłam siwkę, założyłam jej ochraniacze, derkę polarową i sidepulla (po co pchać wędzidło do pyska, skoro jedziemy się wyluzować?), następnie zabrałam przed boks Eldorado, którego czyściłam już niestety dłużej. Szczęśliwie ogierek zajął się zaczepianiem siwki, ale miał jeszcze problem z podawaniem nóg i zamiast tradycyjnych max. 5 minut zajęło mi to ponad 10, jak nie 15, ale ostatecznie daliśmy radę. Poklepałam go, ubrałam w kantarek (to na szczęście umiał już bardzo dobrze, sam nawet nadstawiał łepek wiedząc, że zapewne wyjdzie robić coś fajnego), do którego przypięłam lonżę i wychodzimy. Prowadzenie dwóch koni, w tym z jednym rwącym się do galopu nie było proste, parę razy musiałam Elda skarcić głosem, na co ku mojej uciesze jeszcze reagował.

W końcu udało mi się wgramolić na Grację nie będąc ściągana przez rudzielca i od razu skierowałam nasze kroki w stronę bramy, umyślnie otwartej godzinę temu. Eldorado póki co chodził dość daleko od nas, przybiegając jednak na zawołanie. Za każdym razem chwaliłam go a to głosem, a to pieszczotą, rzadziej smakołykiem. I bliżej lasu byliśmy, tym mniejszy był zakres biegania młodzika. W końcu szedł jakieś 5 metrów od Gracji, pocharkując cicho zainteresowany i podniecony. Siwej na szczęście nie udzielał się jego nastrój, szła owszem, zainteresowana, ale spokojna równym, aktywnym stępem. Czasem zatrzymywałyśmy się pozwalając Eldorado obwąchać, zbadać jakiś intrygujący go element. Trzymaliśmy się głównej drogi, prowadzącej szybko nad morze. Po 15 minutach Rudy poczuł się pewniej i oddalał się na niemal całą długość lonży, jednak wyraźnie miał na uwadze, gdzie się znajdujemy i jeszcze szybciej przybiegając na zawołanie. Był szalenie ciekawski, wszędzie podchodził, wąchał, próbował zjeść bądź rozgrzebać nogą, a gdy wydało jakiś nieznany mu odgłos czy poruszyło się gwałtownie odskakiwał w bok, odbiegał parę metrów dalej i patrzył zaskoczony bardziej niż wystraszony, by po chwili powtórzyć manewr, czasem z tym samym skutkiem. Po 25 minutach dotarliśmy w końcu nad morze. Przyciągnęłam łobuza bliżej i gdy przestał stać niczym zaczarowany wjechałam na plażę. Morze było trochę wzburzone, jednak spokojnie dało się przejechać spory odcinek wzdłuż brzegu (w bezpiecznej odległości oczywiście). Tak też zrobiłam, wpierw stępem, obserwując uważnie malca. Eldek szedł pajacowato, podnosząc wysoko nogi, wielkimi oczyma patrząc, po czym też on stąpa i czy nie wpadnie przez to w jakąś wieelką dziurę. Parę razy wyskoczył do góry, gdy piach niesiony podmuchem wiatru otarł się mocniej o niego, a z czasem zaczęło mu się to podobać. Wtedy zaczął kwikać, brykać, biegać wokoło poczuwając się i wyraźnie mając z tego frajdę. Postanowiłam zakłusować na Gracji, by nie musieć go tak hamować co 2 metry. Ależ on się ruszał! Kłus miał praktycznie nad ziemią, pełen energii i ekspresji, z kitą w górze i piękną szyją. Wtedy pierwszy raz w życiu zobaczyłam, jaki ten koń ma potencjał. Zawróciliśmy i drogę powrotną do wjazdu na plażę pokonaliśmy wpierw spokojnym (przynajmniej u Gracji) galopem, potem jednak pozwoliłam koniom trochę zaszaleć. Eldo wpierw próbował brykać zamiast po prostu puścić się pędem do przodu, jednak kiedy trzeci raz lekko go pociągnęłam do przodu jak ruszył, tak bardzo szybko zrównał się z Gracją i zaczął ją wyprzedzać. Siwka poczuła się zobowiązana do walki i sama przyspieszyła. Ja tam starałam się po prostu nie spaść, bo, co jak co, ale łapać dwa konie może być ciężko. W końcu zaczęłam podejmować próbę hamowania, działając w miarę jednocześnie na oba konie. W wyścigu szły łeb w łeb, jednak Edek kondycyjnie nie wyrabiał i pod koniec zaczął się lokować z tyłu. Przeszliśmy do kłusa. Gracja szła z opuszczoną głową, na puszczonych wodzach, a Eldorado tuż obok niej, praktycznie dotykając mojej nogi swoim bokiem. Poklepałam go po mokrej od potu szyi, grzbiecie i kłusem wjeżdżamy na drogę powrotną. Młody cały czas trzymał się blisko, parę razy próbując sprowokować klacz do dalszej zabawy, jednak bezskutecznie. Czasem jego uwagę przykuwał jakiś element otoczenia, jednak nie na tyle, by próbował nas jakoś zahamować. Cieszyło mnie to, że się nie bał. Owszem, był uważny, ale ciekawski i odważny, jakby ufał swojemu stadu (mnie i Gracji), że nic groźnego nie czai się za rogiem. Po 5 minutach kłusa przeszliśmy do stępa. Wtedy Eldek oddalił się na długość lonży i łaził od jednej strony drogi do drugiej, chłonąc nowe doświadczenia. Do stajni dotarliśmy 20 minut później, ja przemarznięta, konie pewnie też zdążyły ochłonąć aż z dobrze.

Pierwszą odstawiłam Grację, którą tylko wpuściłam do boksu, zdejmując sidepulla, następnie zajęłam się Eldoradem. Wprowadziłam go do boksu, rozczesałam zlepki na grubym futrze, znosząc jego nieustanne zaczepki i niszczycielski popęd do brania w zęby co popadnie. Przy okazji popieściłam go trochę, drapiąc tam, gdzie swędziało i gładząc po czole, za uszami - tam, gdzie lubił. Dostał na koniec całą wielką marchewkę i został okryty derką, zakupioną specjalnie dla niego. Zostawiłam go w boksie na godzinę, kiedy to zajęłam się Gracjuchą i trochę stajnią, następnie wypuściłam oba koniska na padok, by mogły jeszcze nacieszyć się ładną pogodą, która rzadko kiedy dopisuje o tej porze roku.
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • black-velvet.pev.pl
  • Tematy
    Powered by wordpress | Theme: simpletex | © cranberies