ďťż

Pierwsze galopy

cranberies
Wchodząc do stajni skierowałam się od razu do siodlarni. Wyciągnęłam z niej siodło wszechstronne, czaprak, futerko, ogłowie i ochraniacze Scarlet. Poukładałam na stanowisku i poszłam po siwkę. Folblutka jeszcze czysta kłusowała wzdłuż ogrodzenia, zagalopowując od czasu do czasu. Zastanowiłam się, co ją tak podburzyło. Wtedy przypomniałam sobie, że czworobok, maneż i hala miały być bronowane. No i wszystko jasne. Zacmokałam, na co klacz stanęła, spojrzała na mnie i znów ruszyła szybkim kłusem. Weszłam na padok i zawołałam ją. Nie zmieniając tempa, ba, zagalopowując podleciała do mnie i cudem wyhamowała. Ciekawy zwierz. Pogładziłam ją na powitanie po czole i do kantara przypięłam uwiąz. Pogładziłam po szyi i powędrowałyśmy na stanowisko. Pogoda dopisywała, to co się mamy w stajni gnieździć. Uwiązałam Scar i zaczęłam czyścić. Iglakiem rozczesałam garstkę zlepek, włosianką przejechałam po całej klaczce, rozczesałam jej ściętą już grzywę oraz ogon i na koniec wyczyściłam latające na wszystkie strony kopyta. Siwa poddenerwowana hałasem i ogólnym zamieszaniem wierciła się, kręciła, wierzgała i uciekała od wykonywania poleceń, jednak cierpliwością i konsekwencją udało mi się ją wyszorować na błysk. Poklepałam, obdarowałam cukierkiem i odziałam najpierw w ochraniacze, potem w siodło z czaprakiem i futerkiem pod spodem i na końcu w ogłowie. Od kiedy Scarlet przyjechała do mnie zaczęłam używać napierśnika z wytokiem. Sprzęt przydatny, bo siwa miała tendencje do zadzierania głowy w chmury. Ostatnimi czasy nasz trening opierał się tylko na lonżowaniu w wypięciu, drągach, wsiadaniu na stęp i trochę kłusa. Siwka sobie dobrze radziła, zaskakiwała mnie raz mile, raz niemile, ale ogółem byłam szczęśliwa z tego, że zaadoptowałam tego właśnie konia. Zaplątałam wodze i przewlekłam przez podgardle, bo najpierw chciałam trochę folblutkę przeganiać. Podciągnęłam popręg, dopięłam lonżę do kółka wędzidłowego i na półhalę, chyba najbardziej oddaloną od hałasu.

Puściłam klaczkę stępem po kole. Szła energicznie, nieco niespokojnie rozglądając się na boki. Raz ruszyła galopem wystraszona jakimś cichym łupnięciem, jednak łatwo było ją opanować. Postępowała trochę w obie strony i kłus. Ruszyła od razu, podnosząc łeb, po chwili opuszczając poszukując kontaktu. Pokłusowała w prawo, w lewo i galop. Parę bryknięć, mocno do przodu i potem coraz spokojniej, równiej, wracamy do skupienia na pracy. Pogalopowała sporo, parę przejść w dół i zagalopowań, zmiana kierunku i to samo w drugą stronę. Bryknęła parę razy, raz mnie przeciągnęła przez pół placu i w końcu spokój. Gdy już nadmiar energii został spuszczony, koń rozgrzany przejście do stępa, zatrzymanie.

Odpięłam lonżę, odplątałam wodze, podciągnęłam popręg, opuściłam strzemiona i z ziemi, opierając się lewą nogą na strzemieniu lekko wsiadłam na siwą. Klacz postąpiła dwa kroki, ale czując opór dosiadu i wodzy posłusznie się zatrzymała. Poklepałam, dopasowałam wszystko jak trzeba i ruszamy stępem. Najpierw luzy przez 2 okrążenia i potem nabieramy wodze i zaczynamy pracować. Kręciłam z Scarlet dużo wolt różnej wielkości, pracowałam nad reakcją na łydki i wodze, pokazywałam jakie są pomoce do skręcania, zatrzymania, ruszenia i co robię, gdy chcę aby się wygięła w jakąś stronę. Siwka szybko załapała, ćwiczyłyśmy to już dłuższy czas. Poklepałam ją, gdy pokazały się zalążki zebrania. Dzięki pracy na wypięciu folblutka szybko opuszczała pyszczek na miejsce, ale miała tendencję do chowania się za wędzidło. Trzeba było delikatnie ale rytmicznie działać łydkami, pilnować by ręka była delikatna i stabilna, a problem znikał po paru krokach. Gdy się następowałyśmy przyłożyłam łydki i kłus.
Siwa ruszyła od razu, zadzierając łeb do góry i usztywniając się. Zamknęłam ją w pomocach i za każde odpuszczenie (choćby minimalne) chwaliłam zmniejszeniem presji. W ten sposób doszłyśmy z Scarlet do ładu. Jeździłyśmy głównie po liniach prostych i dużych łukach, od czasu do czasu wykonując duże koło bądź półwoltę, jednak nie forsowałam klaczki mocnymi zakrętami. W kłusie anglezowałam, łydek raczej nie używałam, bo Scarletka i tak gnała do przodu. Uspokajałam ją, robiłam sporo przejść do stępa i trochę mniej do stój. Nie chciałam jej przeciążać, chociaż i tak ładnie (jak na konia z ADHD) wykonywała zatrzymania i ruszenia z miejsca. Ruszenia oczywiście były dużo lepsze, ale nie mogłam narzekać na młodą, w końcu dopiero zaczynamy pracę pod siodłem. W końcu przyszła pora na galop. Dałam siwce chwilę wytchnienia i ruszamy kłusem.
W narożniku przyłożyłam pomoce do zagalopowania i dałam klaczy wyraźny sygnał do przejścia. Na dzień dobry miśka zaserwowała mi serię przeuroczych i widowiskowych bryknięć, po czym poszła spokojnym, nieco jednak spiętym galopem. Jedno okrążenie i zaczynamy się przyzwyczajać. Drugie i zaczynamy się rozluźniać. Trzecie wyglądające najlepiej ze wszystkich i do kłusa. Niechętne przejście, potem chwila prucia w kłusie i w końcu spokój. W narożniku zagalopowanie i już bez bryków jedno okrążenie i do kłusa. Zmiana kierunku, uspokojenie się i galop. Ładne ruszenie, jednak klaczka zadarła głowę i spięła się. Uspokoiłam ją, przepchnęłam przez to całe usztywnienie i nieco mocniejszym galopem wykonałam 2 okrążenia, kolejne już w wolniejszym tempie, bez spinek. Przejście do kłusa - nawet nawet. Trochę pojeździłyśmy w tym chodzie i zagalopowanie. ładna reakcja na łydkę, dobra noga, widać, że siwa coś jeszcze pamięta i jest czuła na pomoce. Jedno okrążenie i kończymy.
Poklepałam folblutkę po mokrej od potu szyi i kłusujemy. na początku normalny kontakt, konik się podbiera i ustawia przede wszystkim (zad z reguły był zaangażowany), parę przejść przez dwa drągi i luźna wodza, niskie ustawienie i lekki kontakcik. W ten sposób zrobiłam po okrążeniu na stronę i do stępa. Poklepałam Scary z obu stron szyi, potargałam grzywkę i na luźnej wodzy człapiemy sobie po półhali. Siwa mimo wyczerpania szła energicznie, sprawiała wrażenie konia, który zawsze się gdzieś śpieszy. Rozstępowanie zajęło nam 15 minut, następnie podjechałyśmy pod stajnię.

Zeskoczyłam z grzbietu klaczy, pochwaliłam ją, poluźniłam popręg i podpięłam strzemiona, następnie idziemy na stanowisko. Tam na początek zdjęłam z folblutki siodło, potem ogłowie zamieniłam na kantar i ściągnęłam z jej chudych nóg ochraniacze. Odwiązałam młodą, zaprowadziłam na myjkę. Uwiązałam i schłodziłam nogi, resztę klaczy (szczególnie tam, gdzie była spocona, czyli wszędzie) dokładnie obmyłam samą wodą i idziemy na słońce, pojeść trawkę i wyschnąć. Siwa chyba szczęśliwa z nowego planu zajęć ochoczo wcinała roślinność, a ja siedząc obok przyglądałam się, jak jej szarawa sierść wysycha w promieniach słońca. Po 30 minutach siwa była praktycznie sucha, więc odciągnęłam ją od trawy i zaprowadziłam do boksu, gdzie zdjęłam kantar, podarowałam marchew i zostawiłam samą, by nieco odpoczęła na świeżej, niedawno zmienianej ściółce.
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • black-velvet.pev.pl
  • Tematy
    Powered by wordpress | Theme: simpletex | © cranberies