ďťż
cranberies
Dragon Ball
Anime opowiada historię małego chłopca, Son Goku, który pewnego dnia spotyka na swojej drodze szaloną nastolatkę-geniusza i wyrusza z nią na poszukiwanie Smoczych Kul, które mogą spełnić każde życzenie... Na swojej drodze spotykają zarówno przyjaciół, jak i wrogów, wszystko jednak jest wesołą przygodą. Seria liczy 153 odcinki. Dragon Ball Z Kontynuacja przygód Son Goku, Bulmy, Krillana i spółki. Tym razem jednak robi się nieco poważniej - pojawiają się przybysze z kosmosu, tajemniczy Sayianie (a z nimi mój kochany Vegeta - musiałam to dodać xD). Seria liczy 291 odcinków (w wersji starej, nie Kai). Dlaczego to wrzucam? Bo to absolutny klasyk. Zapoczątkował wiele motywów, które obecnie są używane w świecie m&a (taki Genialny Żółw był wzorem dla innych senseiów-zboczeńców np. Jiraya), mało tego - robił to w tak zabawny, łagodny i ciekawy sposób, że obecnie serie starające się naśladować pewne motywy są lata świetlne za DB. Świetnie stworzone charaktery, grafika - jak na tamte czasy - całkiem dobra, muzyka może i nieco monotonna, ale przyjemna dla ucha i gdy ponownie się ją usłyszy, to nie można jej pomylić z niczym innym i humor - o, przepraszam- Humor, bo to musi być przez duże "H". Co wy sądzicie o tej serii? Ja dzięki niej absolutnie pokochałam m&a, które wcześniej jedynie lubiłam. Ona jest moim wyznacznikiem dobrego shounena, a to - niestety dla mnie - bardzo wysoki poziom. Dzięki DB też widzę, jak z wiekiem zmieniły się moje upodobania Mając lat 10 czy tam 11 podkochiwałam się w Son Goku (którego dalej uważam za przystojniaka ), ale od kilku lat jestem absolutnie zakochana w Vegecie xD Wtedy też bardziej interesowało mnie kto komu dał po gębie i kto zwycięży (teraz też mnie to interere, ale mniej), a teraz bardziej śledzę relacje między bohaterami i wyciągam wnioski, do których nie doszłabym kilka lat temu. I to są właśnie te dwie rzeczy, które wyróżniają tę serię nad inne: 1. Ponadczasowość - Będę miała lat 80 i pewnie dalej będzie mi się podobało, choć z zupełnie innych względów. To jest dla osób w każdym wieku, bo po prostu każdy znajdzie tam coś dla siebie. Nie jest to typowa nawalanka z coraz to silniejszym wrogiem, a bohaterowie mają coraz to bardziej wyrąbane w kosmos moce, które przekraczają pojęcie zdrowego rozsądku. Nie, tu relacje między bohaterami są subtelnie zaznaczone i trzeba doszukiwać się niektórych z nich, co mnie osobiście urzeka. 2. Boys, boys, boys - Czyli Samce. Bo to nie są chłopcy, to nie są mężczyźni, to są Samce Bez urazy dla tych, którzy oglądają, ale to nie są płciowo bliżej nieokreślono twory, jak w Vampire Knight, czy w Ouranie i innych dziwnych seriach. Patrzenie na Goku, Vegetę, Yamchę, Trunksa, dorosłego Gohana, Piccollo czy - tak, ma swoje momenty - nawet Krillana, to czysta przyjemność dla kobiecego oka. Nie dość, że wyglądają jak mężczyźni, to jeszcze nawet zachowują się, jak należy, a każdy z nich ma inny charakter i - chwała Toriyamie za to! - nie użala się nad sobą, bo jakaś-tam-kobitka nie chce na niego spojrzeć. Swoją drogą postacie kobiece też są świetne - mocne, silne i panujące nad znacznie silniejszymi fizycznie facetami (nie liczę do tej ostatniej kategorii C18) bez problemu, a przy tym wyraźnie kobiece Dobra, rozgadałam się, teraz wasza kolej (Vill, liczę, że walniesz przemowę na minimum 1000 stron xD) Dragon Ball dla mnie był sposobem na życie, jeszcze za szczeniaka. Jakby to było wczoraj, pamiętam z jakim zapałem wracałam ze szkoły do domu, rzucałam plecak w kąt i biegłam ile sił miałam w nogach do przyjaciółki, która jako jedyna w wiosce miała RTL7 Obie, po uszy, zakochane byłyśmy (i nadal jesteśmy xD) w tych męskich i cudownie pachnących testosteronem bohaterach, chociaż każda z nam ma swojego faworyta. Ona podkochiwała się w Gotenie, a ja ledwo utrzymywałam serce w piersi, kiedy na ekranie pojawiała się zielona piękność o spiczastych uszach i przykuwających wzrok czułkach. Tak, o Piccollo chodzi. "Szatan Serduszko Junior", jak głosił polski przekład jego imienia, jest jedną z postaci, które zawładnęły mną dogłębnie. Nie do końca zły, a jednak nie jest także dobrą osobą. Balansuje na pograniczu i jest piekielnie seksowny. I trzeba mu przyznać, że ma podejście do dzieci. Wystarczy przypomnieć sobie, jak opiekował się Gohanem po śmierci Goku. Jak się poświęcił, by z mazgaja zrobić prawdziwego wojownika. No i więź, jaka między nimi powstała, okazała się być niezniszczalna. Jak na moje oko to Piccollo był dla Gohana jak ojciec chrzestny Kochał go, na swój dziwaczny sposób i to było piękne. Do tej pory poruszają mnie sceny, w których widoczne jest to ich przywiązanie do siebie. Cudo ^^ Wychowałam się na tym anime, więc na zawsze pozostanie w moim sercu i nawet, kiedy będę miała setkę na karku (chociaż szczerze wątpię, że dożyję tak sędziwego wieku), z miłą chęcią i kołaczącym sercem nadal będę wracała do tego świetnego zabijacza czasu. Masz rację, to anime jest ponadczasowe. Nigdy nie umrze, a z roku na rok przybywa mu coraz więcej wiernych fanów. Udało mi się nawet wpoić je moim kuzynom, którzy przygodę z anime zaczynali od serii Naruto. Może to śmieszne, ale po każdym odcinku zawsze z przyjaciółką wybiegałyśmy na dwór i w ogrodzie bawiłyśmy się do zachodu słońca w Dragon Ball'a. Udawałyśmy, że jesteśmy np. siostrami z Namek, jakimś cudem żyjącymi kobietami z tej planety, albo pochodziłyśmy z przyszłości i pomagałyśmy bohaterom walczyć z wrogami. Głownie rozwijałyśmy wątki miłosne, których, wtedy dla nas, wcale nie było. Teraz, z perspektywy czasu i jakiegoś minimalnego doświadczenia, wyłapuje się subtelnie ukryte uczucia poszczególnych bohaterów. Ehh... aż mi się zatęskniło za tymi szalonymi i beztroskimi czasami ^^ A tak na poważnie, kocham tę serię. Jest legendą, podwaliną każdego następnego anime, przynajmniej dla mnie. Znam wiele osób, które swoją przygodę z m&a zaczynały właśnie od Dragon Ball'a, a ja jestem jedną z nich. EDIT: A, jeszcze mi się przypomniało Było jednak coś w DB GT, co mi się podobało. Muszę przyznać, że kawałek z openningu jest świetny! ^^ Opening i kilka scen Trunksa były w GT dobre (ale to ostatnie jest całkowicie zasługą tego, że ciacho z niego pierwsza klasa). Tak, więź Gohana z Piccolo jest cudowna, ale - szczerze powiedziawszy dopiero kilka lat temu zwróciłam na to uwagę i doszłam do wniosku, że nawet jeśli Goku jest najsilniejszy, najśmieszniejszy i w ogóle, to i tak dupa z niego, a nie mąż i ojciec. Miał wszystko - kochającą go żonę i syna, a i tak wolał trening w zaświatach od powrotu do żywych. I nie sądzę, by wiele o nich myślał przez ten czas. Już nawet "Prince of all Assholes" (jak został nazwany w jednym z fików xD) był lepszy. Może nie wylewny, ale siedział w domu na zadku i był, kiedy go potrzebowali (nie licząc wpadki z Majin). Trunks jest w końcu pierworodnym Vegety, więc musi być z niego ciacho. Jaki ojciec taki syn, nie? Szczerze mówiąc, ja także na początku nie zwróciłam uwagi na ich więź. Byłam w zbyt dużym szoku: Poccollo wziął pod opiekę Gohan! xD Niby tak nienawidził Goku, co przypominał na każdym kroku, a zaopiekował się jego synem. Coś mi tu nie pasowało. Ale można powiedzieć, że właśnie Gohan odmienił Piccollo i odwrotnie. Ta więź działała w obie strony, co na dobre im wyszło. Swoją drogą, jak słyszę piosenkę Gohana o nauce i Piccollo, to serce mi się raduje. Taki słodki utwór ^^ W ogóle jakoś wszyscy nienawidzą Goku, a się z nim przyjaźnią xD Co do Szatana Serduszko (nie mogę się od tego uwolnić xD) to on trochę przesadzał z tą swoją złością na świat. Był spoko, był spoko, ratował wszystkim dupę, był spoko, nagle drze ryja, że jest zły i w ogóle, jest spoko =.= No wiesz, Piccollo czuł lekki niesmak po tym, jak uratował Goku tyłek i wyświadczył przysługę całemu światu. W końcu jego ojciec był straaaaaasznie zły. Może bardzo chciał być taki jak on. Jak to zwykle bywa, chłopcy chcą by ich ojcowie byli z nich dumni. No a że był zrodzony ze złej mocy i powiązany z Kami-sama, który jakby nie patrzeć był baaaardzo dobry, to chciał być tym, kim mu było przeznaczone być. Ale mu nie wyszło. I pewnie dlatego wiecznie powtarzał, że jest zły i nienawidzi Goku ^^ Zawsze miałam wrażenie, że w pewnym momencie porzuci dobrą stronę i przyłączy się do jakiegoś kretyna, któremu marzyła się władza nad światem. To mógłby zgadać się z Vegetą A na poważnie - co do Szatana, to nigdy nie odniosłam takiego wrażenia. Nie licząc jego wpadki z próbą zniszczenia Goku, to cały czas byłam na 100% pewna, że on jest tym dobrym Ale i tak największym szokiem dla mnie był Majin Vegeta. Siedziałam jak głupia przed telewizorem i tylko: "co?! CO?! COOOOOO?!" xD A z motywów, które bardzo mi się podobały to uwielbiałam fillery - odcinek z nauką jazdy (reakcja na Szatana Serduszko była za mocna), Gohan w szkole i Supergalaktyczny Wojownik... To właśnie jest to, co odróżnia Toriyamę od reszty shounenowców - on tworzy coś, co jest i poważne, i zabawne, i smutne. Próbowałam oglądać Dragon Ball Kai, ale... Cóż, nie podobało mi się. Zrobili z tego taką typową napierdalankę, kto komu i za co da po gębie, a fillery i sceny, które mnie osobiście wydają się potrzebne, zostały wycięte. Może i grafika lepsza, może i seyiuu japońskie bardziej mi się podobało od francuskiego (zwłaszcza głos Vegety), ale fabuła została mocno spłycona. Choć fakt, że wycięli meeeeega długą walkę z Freezerem jest super xD A teraz etap ślinienia się: Przez ciebie ośliniłam klawiaturę!! Za karę, kupisz mi nową xD Szczerze? Uwielbiam Vegetę (choć i tak Piccollo wiedzie prym ;P). To jego mocne stąpanie po ziemi, ten burzący krew testosteron. No po prostu ten facet przyprawia mnie o gęsią skórkę ;] Ale najbardziej rozłożył mnie widok Vegety w różowej koszuli z napisem na plecach "Bad Man" Wyglądał słodko ;P Wiesz, mówi się, że róż mogą nosić tylko i wyłącznie prawdziwi mężczyźni i on jest na to dowodem Kanarkowo-żółte spodnie i chamsko różowa koszula, ale i tak patrzy się na niego i myśli "ale ciacho" Oglądam teraz sagę Androidów i uwielbiam ten jego sadystyczny uśmieszek... Ale tak teraz dotarła do mnie jedna rzecz, która jest dość śmieszna. Czy nikogo nie zdziwiło, że wszyscy kosmici ze wszystkich serii mówili tym samym językiem? xD Mroczna, bo oni od lat szkolili się na Ziemski język (nie to żebym się czepiała, chociaż na Ziemi języków jest sporo xD) ;P Ale przyznaję, Vegeta jest jednym z tych, którzy mogą pozwolić sobie na kontrowersyjne wdzianko i nadal będą wyglądać seksownie ;D No i ten uśmiech... I to jego burczenie pod nosem xD Wcale się nie dziwię Bulmie, że się na niego połasiła ;D Nie dość, że jest na co popatrzeć (to ciało mówi samo za siebie) to jeszcze facet ma wybuchowy temperament. I jest arogancki. I pewny siebie. Znajdziesz teraz takiego na Ziemi? ;D Ja mam w planach obejrzenie całej serii DBZ, ale muszę poczekać na dogodny moment, by nikt mi nie przeszkadzał. Chciałabym znów wyłapać wątki, które nie rzucają się w oczy. No i czasami żałuję, że związki typu Vegeta-Bulma, Goku-ChiChi nie są jakoś tak, no... rozszerzone. Uczuć można się jedynie domyślać, a czasem przy dobrym anime miło by było popatrzeć na jakiś romans. Przynajmniej ja tak mam xD Taaak... Toriyama powinien dostać kopa w zadek za to, że ominął te ciekawe wątki. No, wątek ChiChi i Goku został bardziej rozwinięty, niż ten Vegety i Bulmy, no ale Vegeta w ogóle nie okazuje uczuć (nie licząc wściekłości po zabiciu Trunksa przez Komórczaka i momentu śmierci w Buu-sadze). Co do Goku, to doszłam do wniosku, że on wcale taki fajny nie jest. Znaczy się - przystojny, ma swoje momenty - ale irytuje mnie fakt, że tak łatwo porzuca swoją rodzinę. Weź Vegetę - Książę Sayian, dla niego trening i walka to podstawa życia, ale nawet on zostaje na Ziemi i nie wyrusza co pięć minut w kosmos/zaświaty/Kami-jeden-wie-gdzie. A Goku sobie chciał zostać martwym i zwisało mu, że ma żonę, dziecko i kolejne dziecko w drodze... Takie trochę nie fajne. Nawet bardziej, niż nie fajne. Ale i tak z rodziny Goku najbardziej podoba mi się Broly... Taaa, masz całkowitą rację. Mimo, że to o Vegecie mówiło się, że jest egoistycznym dupkiem (wiele razy słyszałam te słowa z ust kuzyna, który jest mega fanem Goku i nie da na niego złego słowa powiedzieć xD), to jednak Son Goku go przebija. Zostawia wszystko, co ma, na Ziemi, by poćwiczyć w Zaświatach u Kaito, albo w tej śmiesznej sali treningowej u Kami-sama. Centralnie porzuca rodzinę! I gdzie tu z niego bohater? No dobra, przynajmniej ja go nie widzę. Jednak z drugiej strony... Gdyby nie zostawiał ich wszystkich samych i bezbronnych, reszta jego przyjaciół nie miałaby za bardzo co robić. Oglądając całą serię miałam wrażenie, że to Goku jest tym najwspanialszym, najważniejszym i w ogóle... ochy i achy!, bijcie pokłony przed tym super gościem. Kiedy po raz pierwszy ujrzałam odcinek DB to mnie wmurowało, a potem wybuchłam śmiechem. To była chyba saga z Buu, nie jestem pewna. W każdym razie, przez pięć minut w milczeniu razem z przyjaciółką gapiłyśmy się w telewizor, zupełnie nie rozumiejąc co oglądamy. No dobra, była to "bajka", goście prali się po ryjach, dobro walczyło ze złem. I tyle. I mój tekst chwilę później, kiedy Goku wylądował w jakiejś ścianie i wydawał te śmieszne odgłosy: " A co on tak kyka i kyka?" xD Miałam przełączyć od razu, ale w kadrze pojawił się Piccollo. Zamarłam, wpatrując się w tego "kosmitę". Po tym wydarzeniu dorwałyśmy wszystkie trzy serie (tak, GT też było obowiązkowe) i stałyśmy się typowymi otaku. Nic dodać, nic ująć. Chwyciło na za serca i tak tkwimy. Jak dla mnie Dragon Ball jest jak narkotyk. ;D Słodkie, przyznaj. ) Każdy fragment, w którym pojawia się Piccollo i Gohan jest dla mnie jak miód na serce. No takiego oddania to ja nigdzie już nie widziałam. Ubóstwiam ich i tyle ;D A tak przy okazji, jakie były twoje odczucia po obejrzeniu "Dragon Ball Evolution"? Chodzi mi o ten film, który tak strasznie skaszanili, że nie dało się tego nawet obejrzeć. (Vill, liczę, że walniesz przemowę na minimum 1000 stron xD) Szczerze mówiąc, ja także na początku nie zwróciłam uwagi na ich więź. Byłam w zbyt dużym szoku: Poccollo wziął pod opiekę Gohan! xD Niby tak nienawidził Goku, co przypominał na każdym kroku, a zaopiekował się jego synem. Coś mi tu nie pasowało. Ale można powiedzieć, że właśnie Gohan odmienił Piccollo i odwrotnie. Ta więź działała w obie strony, co na dobre im wyszło. To [Piccolo] mógłby zgadać się z Vegetą Ale i tak największym szokiem dla mnie był Majin Vegeta. Siedziałam jak głupia przed telewizorem i tylko: "co?! CO?! COOOOOO?!" xD A z motywów, które bardzo mi się podobały to uwielbiałam fillery - odcinek z nauką jazdy (reakcja na Szatana Serduszko była za mocna), Gohan w szkole i Supergalaktyczny Wojownik... To właśnie jest to, co odróżnia Toriyamę od reszty shounenowców - on tworzy coś, co jest i poważne, i zabawne, i smutne. Próbowałam oglądać Dragon Ball Kai, ale... Cóż, nie podobało mi się. Zrobili z tego taką typową napierdalankę, kto komu i za co da po gębie, a fillery i sceny, które mnie osobiście wydają się potrzebne, zostały wycięte. Może i grafika lepsza, może i seyiuu japońskie bardziej mi się podobało od francuskiego (zwłaszcza głos Vegety), ale fabuła została mocno spłycona. Choć fakt, że wycięli meeeeega długą walkę z Freezerem jest super xD. Ale tak teraz dotarła do mnie jedna rzecz, która jest dość śmieszna. Czy nikogo nie zdziwiło, że wszyscy kosmici ze wszystkich serii mówili tym samym językiem? XD No i czasami żałuję, że związki typu Vegeta-Bulma, Goku-ChiChi nie są jakoś tak, no... rozszerzone. Uczuć można się jedynie domyślać, a czasem przy dobrym anime miło by było popatrzeć na jakiś romans. Przynajmniej ja tak mam xD To się takich wątków nie spodziewaj w komiksach typu shounen... i krzyżyk na drogę. Jak dla mnie wielkim szokiem była scena, w której Goku wyzdrowiał po ataku serca (czy innym schorzeniu kardiologicznym), ubierał się w „mundur” w wahadłowcu i na pożegnanie pocałował Chichi. Nie, nie cmoknął, tylko właśnie pocałował. Nie było to pokazane wprost: kadr bodaj zawierał obraz ich stóp w bardzo sugestywnych pozycjach, a kolejne ujecie przedstawiało zapatrzone oblicze coraz bardziej oślinionego Kamesenina... Ale jednak pojawił się tak jawny pocałunek – który w shounenach jest wręcz tabu (nawet mój Edward z FMA po oświadczynach nie pocałował swojej narzeczonej!). Wątków miłosnych u Toriyamy było tyle ile trzeba... owszem, chciałby się uchylić rąbka tajemnicy i dowiedzieć się co odbywało się kiedy „gasły światła”, ale czasami lepiej podsycać ciekawość czytelników, niż ją zaspokajać. Co do Goku – typowy bohater shounen. Skrzyżowanie samuraija (kto czyta Vagabonda wie coś, na temat niedojrzałych facetów, którzy w imię stoczenia coraz to nowszych walk potrafią porzuc wszystko, co kochają) z małpą... Goku nigdy nie lubiłam... I teraz śmieszność, którą było GT... to-to powstało na fali Gwiezdnych Wojen... Nawet w jednym z odcinków pojawiła się akcja żywcem ściągnięta z pierwszej Trylogii Star Warsów... Pamiętacie odcinek w którym statek kosmiczny bohaterów ukrywał się w planecie podziurawionej jak ser szwajcarski? Okazuje się, ze labirynt tuneli drążyły takie wielkie robale, które chcą zeżreć statek... tak, Han Solo i Wookie też na tej planecie byli... Pamiętacie planetę z metalu stworzoną przez tego całego „zUego” serii? Żywcem przekopiowana Gwiazda Śmierci... Serio –żywcem! Pamiętacie odcinek w którym Goku i Trunks zostali porwani przez wrogów uprzednio zamrożeni w płytę z karbonitu? – dokładnie tak samo skończył Han Solo w końcówce „Impreium Kontratakuje”, w ramach kary za niepłacenie długów (alternatywny galaktyczny Urząd Skarbowy?). Mały robocik, który towarzyszył bohaterom w podniebnych przygodach to zmodyfikowana, pozbawiona kółek wersja R2D2... W jednym odcinku Pan się wciela w Księżniczkę Leię nosząc ciuszki pseudo-tureckiej tancerki. Innym razem ląduje na pustyni, w podejrzanym leju, który się okazuje „pajęczyną” pewnego robala (dno leja otwiera się wprost do paszczy obleńca) –z dokładnie tym samym problemem borykała się bodaj Padme w Drugiej Trylogii. Kolejna smutna (przykre, że smutna...) i udowadniająca jawną kalkę ze Star Warsów rzecz, to fakt, że Trunks od czasu do czasu wywijał mieczem... Ale nie był to ten czadarski sposób znany z DBZ, tylko właśnie... khem... Niektóre lokacje walk odpowiadały tym znanym ze scenografii dzieła Lucasa. I tak dalej... Po prostu żenada... Druga cześć serii, ta, która się rozgrywała na Ziemii była jeszcze gorsza... Tym razem bez plagiatów, ale w klimatach Emo-zwierzak. Bohaterowie otrzymują nowy stopień SuperSaiyajina, który o dziwo nie ma nic wspólnego z blond włosami i przeczeniu prawą grawitacji. Tym razem obrastają w futro WSZĘDZIE oprócz najbardziej naturalnego miejsca, na którym owłosienie może się pojawić: czemu nie rosną im włosy na klacie!?. Co gorsza futro ma się nijak do koloru ich włosów, wręcz przeciwnie: przybiera barwę puszystego dywanika do pokoju małej dziewczynki – ma kolor bajecznieczerwony bądź bajecznieróżowy (sic!). Do tego Goku i Vegeta dostają po jednym małpim ogonie, ich czarne włosy rosną na kanciasty kształt francuskiej peruki z okresu rokoko, a wokół oczu –niczym transformacja przeciętnej Sailor Senshi- pojawia się obfity makijaż typu emo-smokie-eye... ... Bardzo to męskie... Nie lubię GT... lubiłam GT za to, że po raz pierwszy dała mi okazję do posłuchania oryginalnych głosów. Mroczna liczyła na poważną i długą przemowę, ja się jej troszkę obawiałam. Ale zaoferowałaś mi taką ucztę dla oczu, że masakra. Dawno nie czytałam takiej wypowiedzi. Trafna, poruszająca przeróżne kwestie i, co najważniejsze, powiedziałaś chyba wszystko to, co ja bym chciała przekazać. Dobra, prawie wszystko. Ja bym się nadal rozwodziła nad Piccollo ;] Po prostu go uwielbiam i nic nie mogę na to poradzić. Mogłabym teraz ciągle cię cytować i z prawie wszystkim się zgadzać, ale to raczej nie miałoby sensu. I po twojej wyczerpującej wypowiedzi coś zrozumiałam. W kwestii tych związków między bohaterami. Wolę nadal żyć w niewiedzy, wysnuwać jakieś wnioski, wyobrażać sobie sceny, których nigdy w DB nie będzie, niż zobaczyć je na własne oczy. Na nowo wszczepiłaś we mnie chęć obejrzenia wszystkich odcinków od deski do deski. Łącznie z GT, choć jakoś za nim nie przepadam. W sumie o tym, że GT nie wyszło od Akiry dowiedziałam się niedawno, ale mnie to jakoś nie zaskoczyło. Oglądając tę serię miałam cały czas wrażenie, że czegoś tam brakowało, nie wszystko było na miejscu. Ale tak to już czasami jest. Trzeba się z tym pogodzić. Dla mnie Dragon Ball jest podwaliną, opoką dla m&a. I sądzę, że, przynajmniej w miarę możliwości, fani powinni zaczynać właśnie od tej pozycji. Choćby po to, by poznać bohaterów, wniknąć w ich umysły, znaleźć się w ich świecie. Za każdym razem, kiedy oglądałam to anime czułam się tak, jakbym była obok nich. Przeżywałam z nimi wszystkie wzloty i upadki, płakałam jak bóbr, kiedy odchodzili moi ulubieni bohaterowie, choć wiedziałam, że i tak wrócą. To było takie oderwanie od szarej, nudnej rzeczywistości, czego nie rozumiała większość moich znajomych. Z racji tego, że mieszkałam w małej wiosce, w której dziewczyny od najmłodszych lat biegały za chłopakami, zmuszając ich do zabawy w "dom", nie odczułam tego fenomenu wybiegania na dwór, by podzielić się emocjami z innymi. Trzymałam to wszystko w sobie, a później przelewałam to na pachnące kartki małego pamiętniczka. Zapisywałam w nim każdy odcinek i to w taki sposób, że nawet teraz, gdy go otwieram, mam łzy w oczach. Że też tak cudowne czasy szybko minęły. I wiesz co, Vill? Mam ochotę poznać twoje zdanie na temat Piccollo. Takie dogłębne. Wszelkie za i przeciw. ;D No rzesz cholera jasna. Włączył mi się teraz wspomnienio-filozoficzny nastrój. Chyba nie prześpię spokojnie nocy, po takiej dawce informacji. Dzięki ; Jeśli chodzi o dogłębne poznanie zdania Vill, to i ja o Vegetę poproszę Co do DB Kai - spłycone. Może i trzyma się mangi, ale anime miało w sobie to COŚ, czego manga nie miała i nawet nie chodzi o fillery, ale o ogólną akcję, teksty, reakcje i częste pokazywanie tego, jak inni bohaterowie na coś się zapatrują (gdy ktoś walczy pokazywane są miny i zachowania tych, którzy obserwują). W Kai tego nie ma, albo jest wybitnie okrojone. Co do fillerów, to te z Międzygalaktycznym wojownikiem (trzymam się "polskich" nazw) też lubiłam. Videl jest świetna, ale jak ścięła włosy to tak jakoś... dziwnie zaczęła mi wyglądać i od razu zmienił się trochę jej charakter. Albo ja to tak odniosłam. Bulma ma świetne fryzury (najlepsze w sadze Freezera i Komórczaka) i te w sazdie Buu nawet mi się podobały, choć lepiej jej w długich lub pół-długich. Zresztą, ja szczerze współczuję Trunksowi xD Z takimi rodzicami to masakra... Co do Bra - nie wydaje mi się, żeby powstała po to, żeby uratować ich związek. O ile Goku i ChiChi po prostu są razem (bądź nie, bo jego przez większą część czasu i tak nie ma w domu), to więź między Vegetą i Bulmą wydaje się być jakaś... głębsza. W sensie - oboje mają parszywe charaktery i to MUSI być coś więcej, jeśli wciąż są ze sobą. Bra, tak mi się wydaje, była planowana. Bulma pewnie zrozumiała Vegetę i wybaczyła mu (uprzednio zdzierając sobie gardło xD). A co do pocałunku ChiChixGoku, to muszę się przyjrzeć... Kurczę... Jak znajdę więcej czasu, to napiszę to, co chcę powiedzieć xD To dałyśmy teraz Vill troszkę roboty ; I wiesz co, Vill? Mam ochotę poznać twoje zdanie na temat Piccollo. Takie dogłębne. Wszelkie za i przeciw. ;D Hymm... Proszę bardzo: bardzo klasyczny dualizm świata. Czerń - biel. Dobro - zło. Chłód - ciepło. Znowu dostajemy Boga w kolejnym fikcyjnym uniwersum. Toriyama zapożyczył sobie naszego, poczciwego Jahwe do stworzenia Kami-sama. Nameczanin co prawda nie stwarza świata: Ziemi (kosmosu i całego inszego królestwa z plantami ), ale stwarza Smocze Kule, które IMO: w ostateczności przywracają do życia Ziemian i naszą planetę uroczą rozbitą w drobny, gwiezdny pył Czyli troszkę tak na opak, ale stał się stwórcą świata. Teraz do ciemnej strony mocy: Bóg jak zwykle chce być "idealny" i zamiast trzymać się Buddyjskiej równowagi wszechświata dąży do podzielenia samego siebie na części dobre i złe. Chociaż tylko "dobro" ma przywileje władcy, to "zło" ma równie silny wpływ na losy ludzkości: pokonanie ciemnej strony osobowości zabije również jasną stronę, a wtedy Smocze Kule (ostatnia nadzieja ludzkości) zniknął na zawsze... Czyli, chociaż na pierwszy rzut oka zdawać się może, że Toriyama czerpał inspirację z Biblii, mimo wszystko trzyma się azjatyckich doktryn, według których zło i dobro muszą się równoważy, a jedno bez drugiego istnieć nie może. Czy Kami-sama mógł uzależnić istnienie Smoczych Kul wyłącznie od własnej osoby? Może mógł, ale mimo wszystko - jak widać - zdecydował się chronić Piccollo. Troszczył się o to, by pamiętać, że mimo wszystko on - Wszechmogący - nigdy nie był doskonały, a złość, zawiść, pogarda, wszelkie żądze nigdy nie były mu obce. Czyli troszczył się nie tyle o swoje złe oblicze, co o ludzkie oblicze. No to teraz do Piccollo skaczemy! Po pierwsze: Toriyama i jego żarcik: Piccollo to malutki flecik. Ucieleśnienie zła wszelkiego o takim imieniu? Buhahahahaha! Chyba nie trzeba mówić, że to najbardziej dojrzały psychicznie przeciwnik SonGoku. Dodatkowo introwertyk, outsider i zwykle ostatnia deska ratunku. No i oczywiście był zielony! Ucieleśnienie zła... ale jak to mówi nam znaczek Yin - Yang: "w każdej ciemności jest trochę światła, w każdym świetle trochę ciemności" - miał swoje dobre oblicze. Wyciągnął je z niego SonGohan. Może troszeczkę Goku się do tego przyczynił... Niby był zły, a kiedy kosmici przylecieli plądrować Ziemie stanął po stronie tych "dobrych" - to leżało w jego interesie bez względu na to, czy jego motywem było zachowanie życia, czy złość, że ktoś wchodzi mu z butami na podwórko i próbuje udowadniać, że są gorszym zUem niż on sam. Od tamtego czasu trzymał się na uboczu i uważnie obserwował sytuację. Wszedł w cieplejsze stosunki wyłącznie z Gohanem - ten stan rzeczy się nie zmienił nawet, gdy Kami-sama i Piccollo się ponownie zjednoczyli. Czy był wtedy mniej oziębły? Cóż, stary Piccollo by ze złości pozabijał Gotena i Trunksa podczas treningu. Nowy Piccollo jednak miał w sobie więcej miłosierdzia dla dzieci. Jak na moje gusta świetna postać. Niby wykorzystuje oklepany schemat dualizmu, ale mimo wszystko, jego historia i zagadkowość, a nawet zdolności do regeneracji tchnęły świeżością. A Vegeta? Cóż... Napisałam chyba wszystko... ja go uwielbiałam. Fascynował mnie swoją chorobliwą dumą. Pokazywał, co to jest przegięcie... I chociaż go uwielbiałam, od czasu DragonBalla nie znoszę postaci (wsio rybka czy to postaci literackie, filmowe czy inne), które się unoszą dumą. Bardzo łatwo przekroczyć granicę w której duma (ta, która wywołuje szacunek, podziw, ale również dystans) staje się megalomanią, obosiecznym mieczem, którym się rani ten, kto owy miecz dzierży. Przez dumę najłatwiej stracić wszystko, co w życiu ważne. Innymi słowy - Vegeta dał mi niezłą lekcję na całe życie. No i zgadzam się, że związek Vegety i Bulmy był na zupełnie innych zasadach i na zupełnie innym poziomie niż ten Goku i Chichi. Serio - uwielbiałam go. I wciąż go darzę sentymentem. Inna sprawa, że Toriyama uczynił największym atutem Księcia Saiyajinów to, co z drugiej strony było jego największą wadą. Wielki plus dla autora - zmienił wadę w zaletę. W trakcie android sagi Vegeta skupiał się wyłącznie na sobie, zamiast na Trunksie (w dwóch wersjach - młodym, szlachetnym mężczyźnie, takim prawdziwym księciu na białym koniu, który był zupełnym przeciwieństwem swojego ojca, a także na małym, bezbronnym dziecku, któremu przez lekkomyślność matki groziło śmiertelne niebezpieczeństwo) - wkurzał mnie wtedy strasznie. Egoista pełną parą. Tylko ja, ja, ja. =/ Ale to było potrzebne do ewolucji bohatera... |