ďťż
cranberies
Czas ruszyć z przygotowaniami do zawodów. Chrupiąc jabłko weszłam do stajni i witając się kolejno z każdym rumakiem dotarłam do Scarlet. Z uśmiechem pogładziłam jej bialutkie już czoło i oddałam resztę owocu. Raźno powędrowałam do siodlarni i po 10 minutach wróciłam z skompletowanym sprzętem. Otworzyłam drzwiczki i weszłam do kobyłki. Delikatnie pogładziłam jej zgrabną szyję i założyłam ogłowie z smakowym wędzidłem. Siwa bardzo ładnie przyjęła wędzidło, nie stawiała też oporu przy dalszej części kiełznania. Dopasowałam wszystko jak należało, zapięłam meksykana i wyprowadziłam miśkę na korytarz. Zdjęłam cienką, wiosenną derkę, chwyciłam włosiankę i wyczyściłam całe jej szczuplutkie ciałko. Scary była bardzo grzeczna jak na nią, tylko parę razy miała do mnie jakieś wąty, ale dałyśmy radę. Rozczesałam dokładnie jej coraz to bielsze włosy w grzywie, to samo zrobiłam z ogonem. Zostały kopyta. Poszły gładko, więc już po chwili ubierałam folblutkę w komplet ochraniaczy z futerkiem. Trzeba chronić nóżki. Darowałam kaloszki, bo przy skokach jeszcze ani razu się nie przydały. Wzięłam mój ulubiony, niebieski czaprak i ułożyłam na grzbiecie siwej. Na nim usadowiłam futerko i uwielbioną skokówkę, która na szczęście odrobinkę skorygowana futerkiem pasowała na nią jak ulał. Zapięłam popręg, poprzypinałam napierśnik z wytokiem jak należy, na grzbiet jeszcze zarzuciłam derkę, na swoją głowę kask i idziemy. Wychodząc zabrałam z skrzynki cieńsze rękawiczki i palcat skokowy. Marszem dotarłyśmy na półhalę, która to teraz była głównym miejscem parkurów. Chłopaki kończyli ustawiać przeszkody, a ja zatrzymałam miśkę, która z podniesioną głową przyglądała się ich poczynaniom i po podciągnięciu popręgu lekko wlazłam na jej grzbiet z niewielką pomocą wszechobecnego Filipa.
Poklepałam ją i ruszamy stępem. Luźna wodza, łydki luźno przylegające do boków, nie działające (tempo jakie Scarlet narzuciła było i tak mocno przesadzone) i kręcimy się między przeszkodami. Z początku pędząca siwka z czasem zaczęła zwalniać i wydłużać swój wykrok. Opuściła głowę i przemiędliła wędzidło. Odwiesiłam derkę i nabrałam wodze, prosząc klacz o wejście na kontakt. Siwa ładnie poszła z łebkiem, więc ruszamy. Spokojnym, pozbieranym stępem pokrążyłyśmy jeszcze parę minut, obeznałyśmy się z każdą z przeszkód i czas na kłus. Sprawdziłam popręg, podciągnęłam o dziurkę i ruszamy. Scarletka narzuciła szybkie tempo, które zaczęłam korygować męcząc ją na kole. Niechętnie zwolniła, jednak co rusz próbowała przyspieszyć. Strasznie kombinowała. A to się spłoszyła ptaka lecącego przez padok i uskoczyła w bok z baranami, a to stwierdzała, że wędzidło na nowo jest straszne i z zadartym do góry łbem wypruwała wyciągniętym kłusem lub galopem. Mimo to nie poddałam się i nie dawałam jej pretekstów do takich działań. Dużo przejść, nieustanne kręcenie się w obu kierunkach, praca, praca i praca. Byłam wymagająca i konsekwentna, by mieć potem jakąkolwiek kontrolę nad ostatnio złośliwą i upartą kobyłką. Włączyłam w pracę dodania i skrócenia, cofania, zwroty i chody boczne. Scary zaczęła w końcu skupiać się na mnie, a nie otoczeniu czy własnym samopoczuciu. Często ją chwaliłam za dobre postępowanie, zaczęłam jeździć przez drążki, potem zamienione na wyższe cavaletti. Folblutka była elektryczna, szybka, ale dokładna. Nogi podnosiła wysoko, obniżając przy tym łepek i pracując grzbietem. Próbowałam zwolnić jej tempo, ale udało mi się to w niewielkim stopniu. Chyba trzeba po prostu konia przeganiać po łąkach w najbliższym czasie. Znalazłam sobie miejsce na duże koło i zagalopowałam. Delikatny sygnał łydkami był wystarczającą iskrą do ruszenia dzikim galopem z brykami. Chcąc się utrzymać złapałam się siodła i jakimś cudem utrzymywałam wredną małpę na kole. Po paru seriach baranów skapitulowałam i zbadałam stan ziemi. Jest całkiem dobra, bez kamieni, ale niesmaczna. Kolejnych 15 minut próbowałam złapać klacz, która skutecznie wymykała mi się w ostatniej chwili. Gdy ją złapałam chwyciłam lonżę, bata i puściłam folblutkę po małym kółeczku galopem. Ruszyła z brykiem, za co ją pogoniłam. Potknęła się i przeszła do kłusa. Pogoniłam. Zagalopowała bez bryknięcia. Gdy zaczęła zwalniać pogoniłam. Baran, pogonienie. Siwa wyraźnie miała dość. -No i co? Takie fajne bieganie i brykanie? - Powiedziałam poganiając ją jeszcze raz i trzymając w szybkim tempie jeszcze parę okrążeń. Zmieniłam kierunek i w drugą stronę galop. Koń ruszył spokojnym, tuptającym chodem. Pochwaliłam ją, ale w razie czego przegoniłam jeszcze parę kółek. Spoconego i spienionego konia poprosiłam o podejście, poklepałam i po odpięciu lonży wsiadłam. Dwa kółka stępa i kłus. Wydłużenie wykroku, skrócenie i zagalopowanie. O, jaki koń grzeczny, nie do wiary. Idzie spokojnie, pozbierany do kupy, żujący wędzidło. Pochwała, robimy lotną. O, bez bryknięcia ani wywózki, niemożliwe, że tak się da. Galopując w lewo nakierowałam klacz na kopertę 50 cm. Zamknęłam siwą w pomocach i spokojniutkim, równiutkim galopikiem dojechałam blisko przeszkody i wykonałam skok tak, jak chciałam. Pochwaliłam ją i jeszcze raz. Lądujemy na prawo i z prawego. Jeden skok, drugi ze zmianą nogi. Galopując w lewo najechałam na stacjonatę 80 cm. Spokojne, bliskie podejście i hop, za nami. Aż nie mogłam uwierzyć, że ten koń nie próbuje przyspieszyć. Jeszcze raz i z prawego. Bardzo ładnie. No to galopując dalej na prawo najechałam na stacjonatę 100 cm, przerobioną z krzyżaczka. Równe tempo, trochę żywsze niż przedtem ale dalej spokojne. Łydka, hop, zabaskilowanie, lądowanie na prawo. Od razu na prawo po skoku i z drugiej nogi. Raz, dwa, trzy i hop. Lądujemy na lewo. Z lewego, zmiana nogi i z prawego. Jadąc dalej w prawo najechałam na jedną z parkurowych przeszkód - oksera 100 x 80. Równy galop i wczesny odskok, co skutkowało zrzutką. Siwa jednak znalazła jeszcze siły na parcie do przodu. Jeszcze raz. Koń zamknięty w pomocach, idący okrągłym, spokojnym i równym galopem. Dobrze dojechane, bardzo dobrze skoczone. Pochwała dla konia i do stępa, odsapnąć chwilę. Siwa wyciągnęła z ulgą łeb i parsknęła. Ja zaś obejrzałam sobie jeszcze raz nasz parkur: 1. okser 100 x 80 2. stacjonata z deską 105 cm 3. okser z deską 100 x 100 4. mur 100 cm 5. stacjonata 105 cm 6. okser 105 x 90 7. szereg: stacjonata 105 (2 fule) okser 100 x 90 8. stacjonata 105 cm 9. triplebarre 80/90/100 Dużo kręcenia, zmian nóg, ciasnych zakrętów ale jak nic nas nie zaskoczy to damy radę. Nabrałam wodze na kontakt, dałam klaczy znak, że zaraz coś będziemy robić, po czym zagalopowałam ze stępa w lewo. Ładnie pojechałam przy krótkiej ścianie i najeżdżamy na 1. Równo, spokojnie, blisko. Ładny, dobry technicznie skok zakończony miękkim lądowaniem na tę samą nogę. Jadąc dalej na lewo zatoczyłam duże koło by najechać na 2. Siwa patrzyła się na jaskrawy banner, ale nie pływała na boki. Na ostatniej fuli wypchnęłam ją do przodu, by nie wyszło nam jakoś strasznie blisko/daleko, otrzymałam błyskawiczną odpowiedź i uratowany skok z tylko trochę odległego punktu. Poklepałam Scary i galopując na prawo zatoczyłam kolejne koło, by najechać na 3. Siwa zaczęła ciągnąć. Dobry odskok, bardzo dobry skok i po lądowaniu spokojny, równy galop. Zawinęłam na 4, do której podeszłyśmy mocniej i było to bardzo dobre posunięcie, bo odskok wypadł idealnie, a dzięki mocy, z jaką podeszłyśmy Scarlet nawet nie pomyślała o wahaniu się, czy też o niedbalstwie. Miękko wylądowałyśmy na lewą nogę i jadąc nieco na wariata zawinęłyśmy ciasno za przeszkodą nr 2, by z bliskiego odskoku poszybować z 20 cm zapasem nad 5. Lądowanie było dość twarde, ale znośne. Galopując na prawo zrobiłam sobie ładny, duży najazd na 6. Raz, dwa, trzy i hooop. Siwa zaczęła sadzić. Niby okej, jak chce to niech skacze pod chmury, pytanie tylko po co, i skąd wzięła na to siły. Po lądowaniu spokojnym galopem przejechałyśmy resztę długiej ściany, jedną krótką i dotarłyśmy do szeregu. Raz, dwa, trzy i stacjonata (już bez susów pod chmury) po skoku lekkie przytrzymanie i dwie równe fule do oksera, nad którym siwa zarzuciła zadem w taki sposób, że cudem wylądowałyśmy razem. Szybkie ogarnięcie i po 3 fulach stacjonata. Przytup, ale wyratowany. Sowita pochwała dla konia, jeźdźcowi należy się donośne "uuuuu" za słabą jazdę. Galopując dalej na prawo między przeszkodami znajdujemy ładną drogę do tripla. Galop spokojny, równy, taki jak przedtem. Bardzo dobry odskok, siwa znów poprawiła zadem w dość dobitny sposób, ale byłam na to gotowa i bez zachwianej równowagi wylądowałam klepiąc kobyłkę. -Wiesz co? trzeba poprawić - Powiedziałam do spoconego i spienionego konia, który odnalazł w sobie ukryte pokłady ogromnej energii. Nie podobał mi się ten przejazd, gdyby nie możliwości i chęci Scarlet byłoby cienko. Po chwili odpoczynku zagalopowałam ponownie. Czułam, jak siwa ciąży mi na wodzach. Pobawiłam się delikatnie wędzidłem podczas najeżdżania i hop, okser za nami. Znów duuże koło i stacjonata z deską. Znów koń się patrzy, ale nie pływa i ładnie skacze. Tym razem odskok uplasował się idealnie, najazd był równy i spokojny. Lądujemy na prawo i trochę skracamy najazd na 3. Pobudziłam siwkę łydką na dwie fule przed, by pasowało i pach, przeszkoda za nami. Oczywiście zapas musiał być, bo jest deska. Zawijamy na 4. Wszystko pasowało, klacz nawet nie mrugnęła okiem na mimo wszystko potężną budowę muru. Lądujemy na lewą nogę i kręcimy, kręcimy na 5. Mocne wysłanie do przodu i dobry skok, lądowanie na prawo, spokojny galop. Czułam, że siwa traci siły, ale wciąż troszkę prze do przodu. Ładnie najechałam na 6 i równie ładnie ją pokonałam. Troszkę przyspieszyłam dojechanie do szeregu, jednak sam najazd był spokojny, lekko skrócony. Hop stacjonata, dwie fule i hop okser, przy czym znów klacz poprawiła zadem lekko wyburzając mnie z równowagi, ale szybko się ogarnęłam i ładnie dojechałam do 8. Bez przytupu, z dobrym odskokiem, w równowadze, tak jak powinnam. No to na tripla. Równo, troszkę mocniej niż przedtem i hop, za nami. Znów siwa poprawiła zadem, a jakieś 4 fule po skoku dołożyła jeszcze jedno, słodkie wierzgnięcie i przeszła do kłusa. Rozkłusowałam ją na luźnej wodzy, klepiąc sowicie po obu stronach szyi przez parę kółek i w końcu przeszłam do stępa. Przykryłam derką, rozstępowałam długo i solidnie, robiąc sobie spacer po terenie stajni i wreszcie wróciłam z folblutką przed jej boks. Zeszłam na ziemię, wyklepałam mokrą szyję klaczy, odpięłam popręg i zdjęłam siodło. Odwiesiłam gdzieś obok, przykryłam plecki dokładniej polarem i zapięłam z przodu, po czym pozdejmowałam ochraniacze, ogłowie, założyłam kantar i poszłam na myjkę. Dokładnie schłodziłam siwce nogi, umyłam kopyta, sprawdziłam czy wszystko gra i wróciłam przed boks. Uwiązałam Scary luźno i zabrałam się za masowanie. Nie chciałam, by miała jutro zakwasy, do tego końcówką treningu zasłużyła sobie na taką chwilę relaksu i integracji z właścicielem. Dokładnie wymasowałam jej górną partię mięśni, szczególnie grzbietu, do tego wygłaskałam, wyklepałam miśkę i w końcu odstawiłam do boksu. Zostawiłam bez kantara, w derce, która miała wchłonąć resztę potu i poszłam dalej. Może jutro naprawdę pojadę z nią w teren? |