ďťż
cranberies
Kacwin
Kierownictwo imprezy Barbara i Krzysztof Głażewscy Kierownicy tras Włodzimierz Rybarczyk Andrzej Burski Maciej Tyc Jacek Nowicki Włodek Tymowski Zdjęcia w galerii Pieniny dnia Nie 18:05, 12 Maj 2013, w całości zmieniany 6 razy Impreza rocznicowa – Pieniny 2013 z okazji 40 rocznicy powstania Warszawskiego Klubu Górskiego im. Walerego Goetla Dwa lata temu w Szklarskiej Porębie spadł śnieg po kolana, rok temu w Węgierskiej Górce wyjątkowo obficie zakwitły jabłonie, teraz wiosennie grzmiało i lało w Pieninach, a w Kacwinie na polach zakwitły żółte mlecze i kaczeńce… Tak to było na imprezach rocznicowych organizowanych stale o tej samej porze roku przez Warszawski Klub Górski im. prof. Walerego Goetla. Tegoroczna „Rocznicówka” odbyła się w dniach 1 – 5 maja. Zorganizowali ją Basia i Krzysiu Głażewscy. Impreza ta miała charakter wyjątkowy, a jej okrągły jubileusz przyciągnął do udziału w niej wielu członków i sympatyków Klubu. „Czterdzieści lat minęło jak jeden dzień… Na drugie tyle teraz przygotuj się, a może i na trzecie, któż to wie? …” pięknie zaśpiewajmy Jubilatowi znaną filmową piosenkę. W 40. „Rocznicówce” wzięło udział aż 63 uczestników plus grupa gości z Francji. Dużo nas było! Bo jak jubileusz to jubileusz! Trzeba go świętować godnie, z radością, w licznym gronie przyjaciół, czyli Górali z Warszawy i okolic, Górali z Francji, a także Górali beskidzkich z Bielska-Białej. Baza w Kacwinie w Domu Wypoczynkowym „Kinga” była podczas tych kilku dni naszym domem, ciepłym i gościnnym. Pierwszy i ostatni dzień upłynęły pod znakiem podróży w pięknej i słonecznej pogodzie. Środkowe dni, czyli 2,3 i 4 maja przeznaczone były na aktywną górską turystykę. Pogoda była, owszem, zawsze jest jakaś pogoda, ale o tym napiszę w dalszej części. Od rana do wieczora mogliśmy podczas tych trzech dni wędrować szlakami Pienin właściwych, Spiskich i Małych, podzieleni na grupy w zależności od posiadanej kondycji, chęci, czy jeszcze może innych względów. To właśnie te dni były dla nas prawdziwym wytchnieniem od codzienności. Wędrówka górska, nieważne czy w deszczu, czy w słońcu, czy było gorąco czy zimno, zawsze była tym wytchnieniem, o którym niejeden z nas marzył cały rok! Tym razem wybieraliśmy sobie trasy bardziej starannie i skrupulatnie, wszystkie bowiem były atrakcyjne, piękne, i do tego jeszcze uwzględniały nasze fizyczne możliwości. Było to świetne rozwiązanie dla wszystkich, zarówno dla tych, którzy chcieli wymęczyć się porządnie na długich i wyrypiastych szlakach, jak i dla tych, którzy nie chcieli sobie dokuczyć zdrowotnie zbyt forsownymi wycieczkami, bo przecież jeszcze tyle gór i tyle szlaków – daj Boże – w przyszłości na nich czeka. Trzy piękne wycieczki, dzień po dniu, to dużo i jednocześnie tak mało… Cóż tu gadać, tak zresztą jest zawsze, bo jak mówi znana piosenka: „Gór mi mało i trzeba mi więcej… Góry, góry i ciągle mi nie dość…”. Teraz krótko opowiem o trasach, w których wzięłam udział. Mam przy tym cichą nadzieję, że o wycieczkach na innych trasach opowiedzą (czyli napiszą) ich uczestnicy, do czego w tym miejscu serdecznie zachęcam. 2 maja 2013 r. (czwartek) Głównym bohaterem tego dnia był… Dunajec. Ta górska bystra rzeka, piękna, romantyczna, ale i czasem nadzwyczaj groźna, towarzyszyła nam dzisiaj cały dzień. Czas do południa poświęciliśmy na spływ pienińskim przełomem Dunajca. Płynęliśmy przy dobrej pogodzie i średnim stanie wody. Wielkie to było przeżycie i wielka atrakcja. Niektórzy z nas płynęli tratwą po Dunajcu pierwszy raz w życiu, inni płynęli po raz drugi, może trzeci… jeszcze inni nie płynęli dzisiaj wcale, bo… w swoim życiu płynęli kajakiem po Dunajcu aż 17 razy!!! Zgadnijcie sami, o kim mowa? Nasza grupa pod przewodnictwem Andrzeja Burskiego zafundowała sobie też kolejną odrobinę luksusu w postaci wyjazdu kolejką linową ze Szczawnicy na Palenicę (722 m n.p.m.). Szybko więc przemieściliśmy się w górach w górę. Tu rozpoczęliśmy planowaną wędrówkę przez Szafranówkę w Małych Pieninach, potem wzdłuż granicy, a potem było zejście do Leśnicy na Słowacji i dalej. To słowo „dalej” było już nie planowane oczywiście z przyczyn pogodowych. Po słowackiej stronie, w Leśnicy dopadła nas potężna burza z ulewą i to taką, że o wyjściu w góry w kierunku Targov i Przełęczy pod Klasztorną Górą nie było już mowy. Plany trzeba było skorygować. Na czas burzy i ulewy schroniliśmy się w miejscowej gospodzie, gdzie mogliśmy wypić i zjeść coś dobrego, ciepłego. Piliśmy więc i jedliśmy dobre smakołyki tak długo, aż burza uspokoiła się i oddaliła od nas. Wtedy rozpoczęliśmy realizację trasy zastępczej. Szliśmy teraz żwawo czerwonym szlakiem po słowackiej stronie pod prąd Dunajca do Czerwonego Klasztoru, a stamtąd przez kładkę na Dunajcu do autobusu w Sromowcach Niżnych. Trasa ta liczyła sobie może „naście” kilometrów i wiodła nas najpierw z Leśnicy do Dunajca, a potem wzdłuż jego najpiękniejszej części, którym jest przełom. Nie żałowaliśmy wcale tej zmiany trasy. Ona też dostarczyła nam niezapomnianych i oryginalnych przeżyć. Podczas marszu cały czas podziwialiśmy mgły wijące się nad już nieco brudniejszą i bystrzejszą wodą Dunajca, a nad nią wyprostowane skały Sokolicy, a potem Trzech Koron i innych skał wśród majowej zieleni. Dunajcem płynęły jeszcze następne tratwy z ludźmi ubranymi w landrynkowe peleryny. Podziwialiśmy ich za odwagę, płynęli bowiem wcześniej w deszczu i burzy, i pozdrawialiśmy ich przyjaźnie, bo jakże miło było i nam, i im w tym najpiękniejszym miejscu Polski, Europy i … Świata! Szliśmy po słowackiej stronie. Powtórzyłam teraz te słowa. Celowo, bo przecież pięknie i przyjaźnie brzmią one w tak uroczym miejscu. Ta trasa była dla wielu z nas nowym odkryciem, bo sporo lat temu była tu Czechosłowacja, a o przejściu (przepłynięciu) do Czerwonego Klasztoru nikt z nas wtedy jeszcze nie mógł sobie nawet pomarzyć. 3 maja 2013 r. (piątek) Trzy Korony i trzy burze… trzeciego maja…Tak można w skrócie scharakteryzować ten drugi, darowany nam turystyczny dzień. Wędrowaliśmy ze Sromowców Niżnych najpierw do pobliskiego Schroniska PTTK „Trzy Korony” i dalej szlakiem zielonym na Kosarzyska, no i potem dalej, dalej, dalej … Szlak zielony był jak malowany, czysty, uprzątnięty a nade wszystko pusty, bo oprócz nas na tym odcinku narazie nikogo nie było. Nie do wiary, że aż tak pusto i to w taaaki dzień! Nic a nic nie zmęczyliśmy się idąc tym szlakiem łagodnie pod górę. Na Polanie Kosarzyska rozchodzą się szlaki turystyczne w różne strony Pienin. Tutaj więc zebraliśmy się wszyscy razem (9 osób), aby odpocząć i pogawędzić o tym i owym. Wkrótce nasza polana zaludniła się, a wszyscy turyści szli albo na Trzy Korony, albo już z nich wracali. Widać było, że starsi, wśród nich i my, młodsi i najmłodsi turyści tak bardzo chcieli dojść do celu, którym – jak łatwo zgadnąć - była platforma widokowa na Trzech Koronach. Spoglądając na zegarek szliśmy do góry z nadzieją, że tam spokojnie dotrzemy przed burzą planowaną przecież dopiero na godzinę mniej więcej trzynastą. Powinniśmy więc zdążyć przed burzą… Wkrótce okazało się, że nic a nic nie pozostało z tej nadziei. Grzmot pierwszy, potem drugi i trzeci plus duchota i parnota dały nam wyraźny sygnał, że prawdopodobnie na szczyt dzisiaj nie wejdziemy… Spokojnie, bez paniki dotarliśmy do miejsca, gdzie pod Trzema Koronami stoi kasa z bramką metalową i innymi żelaznymi udogodnieniami. W tym miejscu oczywiście też były tłumy turystów. Przed nami na przykład ktoś odbierał 46 biletów wstępu do Pienińskiego Parku Narodowego, co wskazywało na to - o zgrozo, że czeka nas czekanie w kolejce nie wiadomo jak długo wśród coraz głośniej i bliżej odzywających się grzmotów. Co robić? Zawróciliśmy spod samiuśkich Trzech Koron. A jednak! Niebieskim szlakiem schodziliśmy już niestety w deszczu z gradem i w burzy najpierw do Przełęczy Szopka (780 m n.p.m.) nazywanej też Chwała Bogu, a potem żółtym przez Wąwóz Sobczański do Schroniska PTTK „Trzy Korony” z przepięknym widokiem właśnie na Trzy Korony. Warto dopisać, że Trzy Korony (982 m n.p.m) to pięć stromych turni ułożonych na kształt korony. Trzy najwyższe z nich to Okrąglica, Płaska Skała i Pańska Skała. Dla turystów jest udostępniona jedynie najwyższa z nich – Okrąglica, na której czubku zbudowano platformę widokową zabezpieczoną poręczami. Ten wymarzony szczyt był w nawet w zasięgu naszego wzroku i przysłowiowej ręki. Można było jakiś czas odczekać tam na górze przy kasie licząc na to, że niespodziewana, czyli nie planowana burza na tę porę dnia szybko przejdzie. Można było to zrobić, ale po co, skoro widoki w tym czasie wcale nie były rewelacyjne. Decyzja podjęta przez naszego przewodnika Andrzeja Burskiego, który z pewnością zrobił to z bólem serca, była słuszna. Z pokorą zostawiliśmy więc Okrąglicę na Trzech Koronach na inny czas. Widocznie tak miało być, później pocieszaliśmy się… Bo wyjście tam, na platformę widokową po to, by nic albo niewiele widzieć i do tego drżeć ze strachu, gdy pioruny waliły blisko to z lewej to z prawej strony, mijało się ze zdrowym rozsądkiem prawdziwego turysty. Sami zrozumieliśmy – a piszę to szczerze, że pioruny i kupa żelastwa na górze mogły być dla każdego niebezpieczne. Burza, odeszła. Zostały po niej przemoczone buty i peleryny, błotniste, śliskie i mokre szlaki oraz rześkie, czyste powietrze. Odeszła sobie i dała nam na jakiś czas spokój. Dała święty spokój, ale tylko na jakiś czas… Schodząc Wąwozem Sobczańskim, jakże urokliwym, mieliśmy okazję zadzierając głowę do góry obserwować to miejsce na Trzech Koronach, które cierpliwie zaczeka na nas do następnego razu. To była taka mała pociecha ducha, bo jednak szczerze obiecujemy sobie powrócić w te strony, „ftóre pachnom smrekami, oscypkiem i górskom ślebodom…”. Wcześnie doszliśmy do Schroniska PTTK „Trzy Korony”. Ustawione przed nim ławki, stoliki i parasole z bliskim nam Żywcem zachęcały do odpoczynku. Tak też zrobiliśmy. Napoje wszelkiego rodzaju chłodziły już nasze gardła, gdy tymczasem rozpętała się kolejna, właściwa burza, ta, która była na dzisiaj zapowiedziana. To była wielka, pienińska burza z potężną ulewą. Chciało nas porządnie zalać nawet pod tymi ogromnymi parasolami. W końcu wyszło na to, że dosyć długo musieliśmy przeczekiwać pod nimi nawałnicę. Pobliskie Trzy Korony zamglone, w wichrze i burzy oraz deszczu były niedostępne dla naszych czujnych oczu. Czujnych, bo tam na górze, na żelaznej platformie widokowej na Okrąglicy mogli być nasi, czyli grupa idąca z Włodkiem Rybarczykiem. Widzieliśmy przecież, jak tam waliło piorunami… Po tej drugiej burzy powietrze znowu zrobiło się świeżutkie, klarowne, a dobre humory naszej grupy świetnie wpływały na ogólne samopoczucie. A jeszcze lepiej i weselej zrobiło się wtedy, gdy już po burzy, ale jeszcze w lekkim deszczu dotarli do nas po kolei: najpierw pod drewnianym dużym parasolem Andrzej z Bielska-Białej, a później Wojtek z Beatką, Ania i następni z grupy Włodka. Właściwie dopiero teraz zbieraliśmy się wszyscy z obu grup oczekując jeszcze na tych, którym jednak udało się wejść na szczyt Trzech Koron. Czekając na tę resztę dzielnej grupy, pogoda pokazała znowu kolejny już raz swoje humory, zaczął bowiem padać deszcz i znów zagrzmiało. Cóż, taki jest czasem maj, bo przyroda ma swoje prawa. Czas oczekiwania na przyjazd autobusu wykorzystaliśmy w różny sposób, między innymi na spacer do sąsiadów, do ukrytego w zieleni na słowackim brzegu Dunajca Czerwonego Klasztoru. Niestety, spacerowaliśmy w deszczu podziwiając falujący Dunajec, gdy przechodziliśmy przez 176 metrowej długości kładkę rowerowo-pieszą wybudowaną w 2006 roku. Około godziny 17-tej w Sromowcach Niżnych wsiedliśmy do autobusu wszyscy w komplecie, radośni, cali i zdrowi. Czekała na nas zasłużona, pyszna obiadokolacja w DW „Kinga” w Kacwinie. Hej, descyk nos dzisioj wykąpoł, wykąpoł…nie jeden roz! Hej! 4 maja 2013 r. (sobota) Pogoda nie zachwycała nas dzisiaj słońcem, a niski pułap chmur na szczęście spokojnie sobie wisiał nad nami. Pogoda była więc dobra na dłuższą wędrówkę. Była prawdziwie turystyczna, gdyż ani nie padało, ani też nareszcie nie grzmiało! Pod opieką przewodnicką Andrzeja Burskiego przeszliśmy trasę od Bukowiny Tatrzańskiej aż po Niedzicę. Trasa nie dłużyła się nam wcale, było wręcz odwrotnie. Długi szlak, często bardzo błotnisty po ostatnich burzowych ulewach nie utrudniał i nie uprzykrzał nam wędrówki. Dobra widoczność pozwalała rozglądać się po okolicznych górach i polach, a było na co popatrzeć. Na dzisiejszej trasie „dziewięciu wspaniałym”, w tym aż czterem Andrzejom udało się wejść na najwyższy szczyt Pienin Spiskich – Żar, liczący 879 m n.p.m. Wejście od strony miejscowości Łapsze Wyżne było bardzo strome i do tego proste jak drut, nie było tam żadnych zakosów. No, no! Było ambitnie! Buty obłocone po brzegi nie miały już żadnej przyczepności i ślizgały się z łatwością po tej stromiźnie. Słowem, było wesoło… Trasa ta bardzo nam się podobała, gdyż była malownicza, panoramiczna, niezbyt trudna, ukwiecona niebieskimi barwinkami, leśnymi fiołkami, pierwiosnkami i kaczeńcami. Była idealna dla nas – miłośników przyrody i ustronnych miejsc oraz pięknych widoków. Gdyby jeszcze dołączyć do tego spełnione życzenie dobrze oznakowanego szlaku turystycznego, wtedy byłoby syćka na medal i to złoty medal! Czas wartko przeminął nam wśród gór i potoków, a później na szczęście naprawiony autobus zabrał nas, lekko spóźnionych, spod kościoła w Niedzicy do Kacwina. Bielsko-Biała, 13 maja 2013 r. Napisała: Celina Skowron Witaj Celina Nic więcej nie mogę dodać do takiego, wspaniałego opisu naszych tras. Uprzejmie donoszę, że bardzo szybko wziąłem odwet za niepowodzenie wejścia na Trzy Korony 3-go maja i w imieniu wszystkich z naszej paczki uczyniłem to wspólnie z przyjaciółmi z Francji w niedzielę 5-go maja. Dokładnie powtórzyliśmy tą samą trasę, a ludzi nawet na Trzech Koronach było mało. Wszyscy stali w korkach na Zakopiance. Żeby nie było, to jak byliśmy przy schronisku deszczyk popadał chociaż chwilę. Pozdrawiam Andrzej |