ďťż

Ujeżdżenie - zaczynamy od podstaw

cranberies
Postanowiłam, że zacznę z Shettym od początku. Na pierwszy ogień postanowiłam popracować nad podstawami ujeżdżenia. Gdy przyszłam z całym sprzętem tarantowaty leżał w boksie. Otworzyłam delikatnie drzwi i na kuckach podeszłam do niego.
-Hej maluchu. - Powiedziałam gładząc go po szyi. Szetland parsknął i zaczął uważnie obwąchiwać moją nogę, po czym zaczął ją wylizywać. - Ej, to nie jest jedzenie! - Powiedziałam cofając ją i zaczęłam łaskotać ogierka po chrapkach. Lubiłam się z nim tak bawić, był wtedy taki słodki <3 W końcu jednak wstałam i poczekałam, aż i on podniesie się ze ściółki. Wstał zgrabnie, otrzepał się i znów zaczął mnie zaczepiać. Dałam mu cuksa i rozebrałam z derki. Złapałam miękką oraz twardą szczotkę i dokładnie rozczesałam jego ciapiaste futerko. Rozczesałam ogon, wyskubałam z niego słomę i wyczyściłam kopytka. Do tego rozmasowałam ponapinane części ciała i siodłamy. Wzięłam ogłowie i zgrabnie założyłam na łepetynkę kuca, który nie sprawiał oporów. Poklepałam go i wzięłam czaprak. Ułożyłam nieco bliżej szyi i na niego futerko, a na futerko siodło. Wszystko złączyłam zapięciami i zsunęłam we właściwe miejsce. Opuściłam delikatnie popręg, złapałam pod brzuchem Shettiego i zapięłam na pierwszą dziurkę. Tak gotowi wyszliśmy z boksu i skierowaliśmy się ku hali.

W drodze złapałam gumy, a gdy zamknęłam za nami drzwi hali podciągnęłam popręg i zrobiłam parę okrążeń w ręku. Przy okazji sama się rozgrzeję. Zajęło to nam jakieś 5 minut. Zatrzymałam Shettiego, założyłam mu gumy a sama wgramoliłam się na jego grzbiet. Skróciłam i wyrównałam wodze, przyłożyłam delikatnie łydki i stęp. Mały początkowo walczył z patentem, usztywniał się, zatrzymywał, ale w końcu odpuścił, zachęcony do tego półparadami. Poklepałam go i zrobiłam duże koło w stępie. Starałam się sterować głównie dosiadem, ale nie było to takie proste. Pozostałam na okręgu i pracowałam nad reakcjami malucha na łydki i dosiad. Zmniejszałam i zwiększałam średnicę, wykonywałam jakieś mniejsze woltki, wszystko z jak najmniejszym użyciem wodzy. Tarantowaty coś tam łapał, ale jeszcze nie był pewien moich sygnałów. Zmieniłam kierunek w kole i to samo w drugą stronę. Szło nam lepiej niż przedtem, najwyraźniej Es ma lepszą lewą stronę. Ponieważ robienie wolt i zakrętów samych w sobie wychodziło nam dobrze skupiłam się nad tym, żeby Shetty załapał, na czym polega spychająca łydka oraz różne rodzaje dosiadu. Po jakimś czasie przy delikatnej sugestii wodzami mały gładko ustępował od łydki (nie mówię tu o elemencie ujeżdżenia, ale o samym odchodzeniu od spychająco działającej łydki) w obie strony.
Sprawdziłam popręg i po uprzednim przygotowaniu ruszyłam kłusem na kole. Kucunio ruszył od razu, chętnie, jednak zadarł łepetynkę do góry. Parę półparad, korygowanie wygięcia i dużo lepiej. Pochwała, zmiana kierunku w kole i to samo. Shetty miał wyraźny lewoskręt, więc musiałam trochę popracować, by zszedł z prawej wodzy i oparł się bardziej na lewej, ustawił się w prawo i ogółem mówiąc "przestawił". Potem musiałam pilnować, by nie wracał do oparcia na wewnętrznej wodzy i odginania się, co nie było takie proste, gdy (ze względu na początek jazdy) działanie dosiadu było ograniczone. Gdy jednak udało nam się przejeżdżać więcej niż jedno koło tak jak należy zaczęłam się bawić w przejścia.
Kłus-stęp-kłus na początek. Z początku ciężko było wykonać przejście w dół, a przy każdym przejściu kucu zadzierał łeb w górę i nadziewał się na gumy. Z czasem jednak ćwiczenie przychodziło nam łatwiej, przejścia zrobiły się płynne i łatwe, bez niepotrzebnego usztywniania się. Poklepałam Shettiego i teraz kłus-stój-kłus.
Parę kroków przed zatrzymaniem siadałam w siodło, następnie przykładałam łydki, wstrzymywałam dosiad i zamykałam obie ręce. O dziwo to ćwiczenie okazało się prostsze. Es już przy drugim podejściu zatrzymał się błyskawicznie, z podstawionym zadem i równo ustawionymi nogami. Co najlepsze nie podrywał też łebka do góry. Poklepałam go i wykonałam dla odmiany serpentynę. Po niej zatrzymanie i spojrzałam na zegarek. Oho, czas się sprężać. Ruszyliśmy kłusem, ja usiadłam w końcu w siodło i wjeżdżamy na koło. Jeżdżąc w pełnym siadzie powtórzyłam ćwiczenie ze stępa - zmienianie średnicy od łydek i dosiadu, z jak najmniejszym użyciem wodzy. Na początku nieśmiało, drobnymi kroczkami, potem coraz pewniej, ładniej, co jakiś czas zmiana kierunku w kole. Titek w końcu skupił się całkowicie na pracy i przyznam, że jego postępy mnie zaskoczyły. Jak tak dalej pójdzie, to niedługo zaczniemy jakieś chody boczne Ponownie zerknęłam na zegarek. O, czas na galop.
Zrobiłam jedno pełne okrążenie stępem na dłuższej wodzy, po czym pozbierałam kucyka, ruszyłam kłusem wysiadywanym i wjechałam na koło. Po przygotowaniu się łydką i dosiadem dałam sygnał do zagalopowania. Kucyk ruszył od łydki, ale po jednej fuli zaczęło się brykanie. Siadłam głęboko w siodle, skróciłam wodze i zamknęłam kuca w pomocach. Shetty niezadowolony z faktu, że trzymam go za pysk i nie pozwalam brać go między nogi próbował się zbuntować i zatrzymać, ale silne działanie łydek nie pozwoliło mu na to. W końcu odpuścił i wkurzony galopował gryząc wędzidło. Po paru kolejnych kołach uspokoił się i zamiast się wkurzać zaczął szukać kontaktu i wygodnego ustawienia. Z początku były też drobne kłopoty z wygięciem, bo raz się odginał na zewnątrz, a kiedy indziej wpadał do wewnątrz. W końcu jednak udało mi się go prawidłowo ustawić, porobić parę mniejszych kółek, parę większych i przejście do kłusa. Łeb w górę niczym w automacie. Ściągamy go w dół, zagalopowanie, parę fuli i do kłusa. Lepiej. Jeszcze raz. Dużo lepiej.
Do kłusa, zmiana kierunku przez półwoltę, koło kłusem ćwiczebnym i zagalopowanie. Dużo lepiej, bo w końcu w lewo. Już po jednym okrążeniu miałam konia prawidłowo wygiętego, ustawionego, skupionego na pracy. Poklepałam go i przejście do kłusa. Łeb w górę... Uspokajamy się, ogarniamy i zagalopowanie. Płynne, szybkie, bez usztywniania się. Jedno koło w galopie i do kłusa. Dużo lepiej. Poklepałam tarancika i zagalopowałam jeszcze raz. Galopując po kole o wstępnej średnicy 15 m zaczęłam "bawić się" w zmniejszanie i zwiększanie jej, tak jak w przeciwnym kierunku. Mały zaczynał się męczyć, ale zaczynał też zgrabnie kojarzyć spychające działanie łydek. Pomęczyłam go tym parę chwil i stwierdziłam, że starczy.
Przeszłam do kłusa i po jednym okrążeniu zatrzymałam ogierka. Zeszłam, odpięłam gumy, odwiesiłam i wsiadłam ponownie. Zakłusowałam i poczułam, ile one dały. Miałam konia w paluszkach, swobodnie opartego na wędzidle, rozluźnionego i spokojnego. Przez pierwsze okrążenie powolutku wypuszczałam wodze z rąk, półparadami zachęcając Esa do podążania za kontaktem w dół. Kolejne okrążenie wykonałam w żuciu, zmieniłam delikatnie kierunek i jedno okrążenie na długich wodzach w kłusie, następnie do stępa. Na luźnej wodzy rozstępowałam go, aż ochłonął, potem zrobiłam jeszcze dwa okrążenia w ręku i wróciliśmy do stajni.

Przed boksem szybko rozsiodłałam go, okryłam ciepłą derką i zabrałam na myjkę. Bez wiązania odkręciłam wodę i schłodziłam Shetowi jego nóżki, przy okazji obmywając kopytka z mieszaniny piachu, błota i śniegu. Wróciliśmy przed jego boks, a tam wypielęgnowałam mu kopyta smarem, ogon, który sobie zaczął wycierać potraktowałam maścią z witaminą A, a wilgotnymi chusteczkami oczyściłam mu pyszczek z wydzieliny, która pojawiła się podczas jazdy na bądź co bądź chłodnym powietrzu. Tak wypielęgnowanego kucyka odstawiłam do boksu z dwiema marchewkami w żłobie i po zamknięciu go ruszyłam dalej. dnia Pon 19:27, 16 Sty 2012, w całości zmieniany 2 razy
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • black-velvet.pev.pl
  • Tematy
    Powered by wordpress | Theme: simpletex | © cranberies