ďťż

Ujeżdżenie - Praca nad rozluźnieniem

cranberies
Scarlet czekała na mnie przy ogrodzeniu. Gdy podeszłam od razu zaczęła wtulać swoje aksamitne chrapki gdzie tylko się da, bynajmniej w poszukiwaniu smakołyków. Pogładziłam ją po czole i po dopięciu do kantara uwiązu wyprowadziłam z pastwiska. Powędrowałyśmy przed jej boks, gdzie tez wylądował sprzęt potrzebny do dzisiejszego treningu. Wszystko dzięki pomocy Filipa. Uwiązałam siwkę i szybko doprowadziłam do porządku jej szarawe włosy, rozplątałam grzywę, ogon i dokładnie wyczyściłam kopyta. Zadowolona zaczęłam zawijać jej nogi w moje lubione, niebieskie owijki. Oczywiście są one koniożerne i trzeba walczyć do upadłego. Uzbroiłam się w cierpliwość, w końcu Scary dawno nie miała na sobie żadnych bandaży, ciągle tylko ochraniacze i ochraniacze. Teraz się to odgrywa na mnie. Po jakimś czasie udało mi się ją przekonać, że ten polar jest nawet miły i nie ma złych zamiarów. gdy w końcu miała już pozawijane nogi migiem ułożyłam na niej siodło ujezdżeniowe, zapięłam popręg, złapałam ogłowie, założyłam i ruszamy. Złapałam po drodze gumy, które miałam zamiar założyć po rozstępowaniu klaczki i popracować z ich pomocą nad jej dość często bywającą w chmurach główką.

Poszłyśmy od razu na maneż. Tam podciągnęłam popręg, opuściłam strzemiona i wsiadłam na folblutkę. Siwa ruszyła od razu bardzo energicznym stępem.
-Hola hola! Nie ma tego dobrego. - Powiedziałam łapiąc wodze i zatrzymując już zadzierającą łeb kobyłkę. Scarlet chciała iść do przodu, ale jej nie dawałam, więc w ramach buntu wykonała piękną świeczkę. Gdy stanęła z powrotem na czterech nogach położyłam dłoń na jej potylicy i poczochrałam grzywkę. Siwka chwilę machała głową, ale potem się uspokoiła, a nawet zaczęła schodzić głową w dół. Poklepałam ją i uznałam, że chyba ją najpierw polonżuję na gumach. Zsiadłam, zawinęłam strzemiona i wpięłam gumy luźno, aby nie pozwalały jej po prostu zadzierać łba do nieba i doczepiłam do wędzidła lonżę. Postępowała wokół mnie z 7 minut i kłus. Ładne ruszenie, ale łeb do góry. Czując opór klacz zdenerwowała się i zaczęła walczyć. Nie pozwalałam jej zwalniać czy stawać, nakazywałam ciągły ruch naprzód, dzięki czemu dość szybko odpuściła i poddała się w walce z patentem. Trochę w jedną, trochę w drugą i galop. Znów łeb do góry, walka, parę pięknych bryknięć i po paru okrążeniach odpuszczenie. Wyhamowałam folblutkę, dałam jej cukierka i w drugą stronę. Kłus, galop. Chwilę powalczyła i po sprawie. Zatrzymałam, pochwaliłam i odpięłam lonżę.
Zostawiając sobie gumy odwinęłam strzemiona, wsiadłam i ruszyłam stępem. Pół okrążenia i zatrzymanie. Klacz stanęła, ale po chwili ruszyła. Zatrzymałam jeszcze raz i przytrzymałam mocniej. Ryjek do góry i cofanie, próby wspięcia się. Gdy jednak stanęła na dłużej niż sekundę pochwaliłam i jedziemy. Parę zatrzymań i nagle konik załapał i stoi coraz dłużej. Jeździłam w obie strony, starałam się urozmaicać siwce pracę w różne koła, wolty, serpentyny, wszystko oczywiście na miarę jej możliwości. Jakieś wygięcia, aż koń zaczął się rozluźniać i zbierać. Zatrzymałam ją wtedy i czekałam. Siedziałam praktycznie nieruchomo i liczyłam. 1,2,3...10,11,12. A siwa stała. Owszem, czasem majtała ogonem i podnosiła którąś z nóg, jednak nie zrobiła ani jednego kroku. Poklepałam ją i powoli nachyliłam się, by podać cukierka. Scarlet nie ruszyła, jedynie obejrzała się i trąciła moją dłoń nosem. Uśmiechnęłam się i dałam jej cukierka. Sprawdziłam popręg - ok. Ruszamy stępem i jako, że kobyłka robiła się coraz elastyczniejsza, sterowniejsza i oparta na kontakcie wykonywałyśmy coraz więcej wolt, ósemek czy slalomów. Pobawiłam się trochę w oddawanie i nabieranie wodzy, sprawdzając jak klacz podąża za kontaktem i w końcu stwierdziłam, że czas na kłus.
Przyłożyłam delikatnie łydki i już jechałyśmy energicznym, sztywnym chodem. Może nie jakoś bardzo sztywnym, ale czuło się napięcie. Siwka znów walczyła z gumami. Tym razem była na jeszcze gorszej pozycji, bo działała też moja ręka, delikatnie zachęcając ją półparadami do odpuszczenia i do tego nieustannie męcząc wygięciami, woltami, slalomami, po prostu nie było chwili wytchnienia od tego strasznego jeźdźca. To jednak dało efekty. Po paru minutach takiej pracy Scarletka zeszła z głową, weszła na kontakt i zrobiła się niezwykle sterowna. Wygięcia w obie strony, zakręty, wolty, slalomy, wszystko od lekkich sygnałów. Czułam też, jak klacz międli wędzidło i widziałam wszechobecną pianę na swoich bryczesach (nie pytać mnie jak się tam znalazła). To był najlepszy moment na pochwałę. Zwolniłam do stępa i dałam siwej cuksa. Długa wodza, chwila nagrody i potem znów kontakt, kłusujemy. Klacz coraz szybciej odpuszczała, mniej walczyła z ręką. Chwaliłam ją często i włączyłam w obroty przejścia. Bardzo dużo przejść. Po jakimś czasie uzyskałam wyciszonego, skupionego na pracy konia, który praktycznie nie wychodził z zebrania. Spróbowałyśmy dodań w kłusie - bajka. Owszem, były potem drobne problemy z wyhamowaniem, ale siwa robiła szybkie postępy i myślę, że jeszcze z dwa treningi i spokojnie będzie wykonywać większość przejść.
Przyszedł czas na chwilę galopu. Usiadłam w kłus ćwiczebny i na kole przyłożyłam łydki sygnalizując galop w prawo. Siwa ruszyła chętnie, podnosząc łeb do góry i zaczynając walkę z gumami. Stwierdziłam, że jak na lonży sama doszła do tego, co źle robi to i pode mną da radę. Trzymałam ja więc na kole, trzymałam równy, delikatny kontakt i czekałam na efekty. Czując, że coś kombinuje nieco mocniej zamknęłam dłoń na zewnętrznej wodzy i jechałam dalej. Pilnowałam tempa, bo siwa chcąc uciec od nacisku próbowała się zatrzymywać. W końcu poddała się i opuściła głowę, a nacisk na potylicę minął. Poklepałam ją sowicie i zachęciłam do jeszcze większego opuszczenia główki. Po paru okrążeniach uzyskałam je, więc od razu do kłusa, luźna wodza, do stępa, cukierek i chwila luzu. Wobec siwej starałam się stosować duże nagrody, by zachęcić ją do starania się. Im większy był problem rozwiązany, tym większa pochwała. W końcu jednak nabrałam wodze, zakłusowałam w drugą stronę, zagalopowałam i trzymamy się na kole. Zdziwiło mnie to, że Scar już po dwóch okrążeniach walki odpuściła. Ba, nawet się pozbierała. No to jak pochwała to pochwała. Do stępa, luźna wodza.
Stwierdziłam, że zakończymy trening tym pozytywnym akcentem i rozkłusowałam, rozstępowałam miśkę na długiej wodzy i z uśmiechem na twarzy zeszłam z niej po 10 minutach stępowania. Scarlet nawet na bardzo długich wodzach szukała kontaktu z ręką i była niezwykle przyjemna do prowadzenia.

Poszłyśmy do stajni. Przed boksem zdjęłam z niej siodło, owijki i ogłowie, na kantarze zaprowadziłam na myjkę, schłodziłam, umyłam całe jej spocone ciałko i odziałam w derkę siatkową, którą wcześniej nosił Latający. Wzięłam na trawę, posiedziałam pół godzinki i wróciłam z folbutką do stajni, bo zbliżała się pora obiadu. Odstawiłam ją do boksu, poczęstowałam marchewką i wypieściłam jak tylko mogłam. W końcu wyszłam od niej, zamykając drzwiczki, by odsapnąć chwilę u siebie w domku przed kolejną partią wariatów.
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • black-velvet.pev.pl
  • Tematy
    Powered by wordpress | Theme: simpletex | © cranberies