ďťż
cranberies
Postanowiłam spróbować w końcu zrobić ustępowania takie jakie mają być, a nie kończyć na paru drobnych kroczkach jak to zwykłam robić. Próba dzielności zbliża się wielkimi krokami, a do P-tki właściwie tylko tego nam brak. Stojąc na światłach szybko zadzwoniłam do Filipa i ładnie poprosiłam o wyszykowanie tarantowatego. Sama jechałam w korkach i byłabym w stajni dopiero za godzinę. A objeżdżenie całej tej gromadki nie idzie tak szybko jakbym chciała. Załatwiłam jeszcze jedną sprawę w centrum i pojechałam do Auruma przedzierając się przez tasiemce samochodów. W końcu dotarłam do domu. Biegiem zabrałam torby, klucze itp i poleciałam się przebrać. Wparowałam do stajni - kucorka nie było. No to biegiem na halę. Filip grając w jakąś gierkę na telefonie prowadzał szetlanda po połówce hali.
-Hej! Dzięki wielkie, ile stępuje? - Powiedziałam przytulając chłopaka i zabierając od niego malucha. -Nie ma za co - Odparł - Hm.... No tak z 10 minut myślę. A 5 na 100%.- Dodał po chwili namysłu podczas której podciągnęłam popręg i lekko wskoczyłam w siodło. -Super. Mógłbyś jeszcze odwiesić tą derkę na tamten stojak? - Pokazałam mu jedną z barwnych stacjonat. -Okej. Ale jak wrócisz z treningów to robisz jedzenie - Stwierdził z uśmiechem i polazł. Ja zaś zrobiłam koło stępem na luźnej wodzy, potem parę wolt i zmian kierunków już na kontakcie i kłus. Najpierw się trochę rozgrzejemy, potem popracujemy nad tym co trzeba. Shetty szedł fajnym, energicznym krokiem, z łebkiem w dole, oparty na kontakcie. Parę okrążeń na większym luzie i potem koła. Najpierw 20 metrowe, w różnych miejscach, w obie strony, z przejściami do stępa i zmianami kierunków na wiele sposobów. Kucyk wyrobił się, co było bardzo łatwo wyczuć. Myślący, skupiony, błyskawicznie reagujący na delikatne sygnały. Po paru minutach zaczęłam zmniejszać średnice kół, robić więcej przejść i wygięć, a po kolejnych paru minutach dołączyłam do tego urozmaicenie pod postacią drążków oraz żucia z ręki. Kręciliśmy się naprawdę dużo. Zmiany kierunku były najróżniejsze. Po przekątnych, przez półwolty, w kole, przez ujeżdżalnię, poprzez zrobienie serpentyny, z jakimś przejściem, czasem z paroma, a czasem bez. Shet skupiony chętnie współpracował. Zatrzymania były płynne i spokojne, zakłusowania też bez problemów. Łepetynka w dole, wędzidło międlone, zad zabrany ze stajni, normalnie bajka. No to włączamy dodania. Na długich ścianach i na przekątnych. Utrzymując mniej-więcej to samo tempo wydłużamy wykrok ile się da. Z początku nieśmiało, a potem już coraz ładniej, chętniej. Raz się spięliśmy, "bo on nie chce zwalniać i skracać!" ale szybko doszliśmy do ładu i jedziemy dalej. Linia prosta-zatrzymanie w X-ukłon-zakłusowanie. Proste jak drut. Kłus roboczy-kłus-pośredni-kłus wyciągnięty-kłus pośredni-stój. Też ładnie. Kłus pośredni-zatrzymanie-stęp pośredni-stęp swobodny-stęp pośredni-koło 10 m-kłus pośredni. Nie ma co się męczyć. No to zagalopujmy sobie. Jedziemy kłusem i w narożniku delikatny sygnał łydkami i płynne przejście w galop. Po dwóch fulach parę lekkich baranków i już spokój. Shetty ładnie oparł się na wędzidle, szedł przyjemnym, równym tempem bez potrzeby pchania go czy przytrzymywania. Zrobiliśmy sobie ze 2 koła 20 m i parę okrążeń z dodaniami. Bardzo grzeczny koń się zrobił. No to na koło i skracamy. Działająca wewnętrzna łydka pilnuje impulsu, skracamy się, skracamy, coraz drobniejsze kroczki ale zadek pracuje i koń galopuje. Bardzo ładnie, po dwóch okrążeniach mieliśmy bardzo ładny, skrócony galopik. No to wracamy do roboczego i przekątna. Do kłusa w X, zagalopowanie w narożniku. Hop i już. Koło 20 m, potem chwila ogarniania w galopie roboczym, znów koło 20 m i dodajemy na długich ścianach. Całkiem przyzwoicie. Pochwała, jeszcze ze dwa dodania i na kole skracamy. Tito przeszedł samego siebie i płynnie przeszedł w skrócony, rytmiczny galop z zaangażowanym zadem i bez spięć. Poklepałam go po zrobieniu w takim chodzie 2 kółek i przekątną jedziemy, trochę kontrgalopu. Łydkami przypilnowałam, by kucyk nie zmienił nogi, przejechałam krótką ścianę, zrobiłam coś a la pół koła i do kłusa. Pochwała, zagalopowanie. Przekątna i kontrgalop w drugą stronę. Wyraźne pomoce, by nie miał zamiaru nogi zmienić, pojechanie nieco mocniej do przodu, zrobienie czegoś a la koło w kontrgalopie i przełożenie pomocy, lotna. Miłe zaskoczenie, bo nie pracowaliśmy jeszcze nad tym elementem, a tu pach - zrobione. Pochwała dla kucorka i starczy. Do kłusa, do stępa. Czas na ustępowania. Skróciłam wodze, skupiłam uwagę tarantowatego na mnie i na początek przesuwamy sam zad do środka. W prawo, od prawej łydki. Lewa wodza nie pozwala się wygiąć, na spokojnie ogarniamy o co chodzi. Shetty ładnie przesunął zad do środka, ale się lekko zaciął i nie wiedział jak iść. Zrobił parę niemrawych kroków i odpuszczamy. Chwila luzu i na długiej ścianie znowu. Przesuwamy zadek do środka. Chwaliłam kucyka głosem i dalej brnęłam wzdłuż ściany. Parę powtórek w jedną, w drugą stronę i nie jest tak źle. Shetty potrafił się rozluźnić przy takim ćwiczeniu i przejechać spory odcinek w danej pozycji. Pochwałą dla niego była minuta luzu i ustępowania. Najpierw w stronę ściany, z linii ćwiartkowej na początek. Bat w lewej ręce, lewa łydka spycha, ustawienie w lewo i idziemy. Przy pierwszym podejściu zbuntował się zdezorientowany i zaprezentował piękną świecę, ale dałam mu chwilę na uspokojenie, przypomniałam czym jest spychająca łydka i powtarzamy, na spokojnie. Trochę za mocno się wygiął, ale zrobił. Nauka powiększania i pomniejszania średnicy koła zaowocowała. Pochwała i po chwili to samo. Dużo lepiej. Przypilnowałam go bardziej prawą wodzą i ładnie. Może nie znakomicie, ale należycie. Poklepałam go i jeszcze raz. Bardzo ładnie, chociaż z lekką pomocą bacika, by zad nie został gdzieś w tyle. Pochwała, zmiana kierunku. Znów z linii ćwiartkowych do ściany. Bat przełożony do prawej ręki i jedziemy. Spychamy, spychamy, spychamy i jesteśmy na ścianie. Pochwała, powtórka. Dużo lepiej. Z lekką pomocą bacika ale płynnie, bez nadmiernego wyginania się. Trzecie podejście. Tylko jedna chwila z pomocą bacika (na samym początku) potem ładnie od samej łydki i dosiadu. Pochwała dla konia i z linii środkowej. Spokojnie, bez ciśnienia, z dużą dozą cierpliwości pracujemy. Raz na prawo, raz na lewo. W końcu wychodziły nam one całkiem przyzwoicie, wymagały "jedynie" wyraźnych pomocy. No to kłus. Spróbujemy chociaż z linii ćwiartkowych. Wjeżdżamy na prostą i te same pomoce. Ustępowanie na lewo. No, można powiedzieć, że nie tak źle. Powtórka. Lepiej. Jeszcze jedna. O, już coś z ustępowania widać. No to jeszcze raz. O, o, o to chodzi. Pochwała, zmiana kierunku i teraz w przeciwną stronę. Rytm, równowaga, wyraźne sygnały i drobna pomoc bacika. Nieźle. Jeszcze raz. O, już coś widać. No to jeszcze jeden. O to jest to! Po dojechaniu do ściany luźne wodze i luźny kłus. Wyklepałam szyjkę szetlanda i po dwóch okrążeniach kłusem do stępa. Przykryliśmy się derką i po 10 minutach do stajni. Rozsiodłałam Shettiego, wyczyściłam mu kopytka, założyłam ciepłą derkę i odstawiłam do boksu. Chwilę się z nim pobawiłam w "paluszki" i ostatecznie przytuliłam, po czym wyszłam z boksu wrzucając mu do żłobu dwa jabłka. A niech się cieszy chłopak, grzeczniutki się robi. A to że bryka, to cóż... On chyba już po prostu taki jest ;p Szybko odniosłam jego sprzęt, zabrałam kolejny i poleciałam ogarnąć resztę koni. |