ďťż
cranberies
Dnia dzisiejszego do WSR Aurum Animus zawitał pan Rysiek, starszy już człowiek, pod którego okiem rozwijałam swoje umiejętności kiedy jeszcze dzierżawiłam najróżniejsze konie i należałam do niewielkiego klubu jeździeckiego. Pod jego okiem wystartowałam w pierwszych zawodach na wysokim już poziomie w ujeżdżeniu, gdyż głównie na tą dyscyplinę kładliśmy wtedy nacisk. Trener już chwilę po przywitaniu się i oprowadzeniu po stajni nakazał mi osiodłać Latającego. Westchnęłam ciężko, gdyż kary miewał ostatnio straszne humory. Zrobił się sztywny i ciężki, zaczął dyskutować na każdym kroku i zapierać się wszystkimi nogami przed jakąkolwiek pracą. Jednak znając pana Ryśka szybko wyczyściłam na błysk i osiodłałam Francaisa, następnie wyprowadziłam go przed stajnię, by po chwili stępem jechać w stronę hali.
Lotek szedł leniwie, olewając moje pomoce. Poirytowana zasadziłam mu lekkiego kopniaka. O, zareagował. Zrobił dwa okrążenia w odpowiednim tempie i znów zgasł. Znów lekkie kopnięcie za brak reakcji na łydkę, dwa okrążenia i jeszcze parę razy aż wszedł pan trener. -Zbieraj go już, i jedź mocniej. - Proste, wyraźne komendy. No to żegnaj moja głowo. Pozbierałam wodze i mocno dojeżdżając łydkami pchałam karego ile mogłam. Koń uwalony na ryju, sztywny, uparty. Kolejna prosta komenda. -Masz bata? Użyj go. On nie może sobie na takie rzeczy pozwalać. Spróbowałam jeszcze chwilę przepchnąć Holendra przez jego linię oporu, ale nic. No to jeden szybki bat po zadzie. O, koń nie śpi i zszedł z parcia na wodzę. Jednak po chwili znów paredziesiąt kilo na rękę. Łydka olewana. No to się wkurzyłam. Wzięłam wodze w jedną rękę, bat w drugą i raz, dwa, trzy. Szybkie uderzenia po zadzie, koń bryknął i ruszył do przodu galopem, po czym posłusznie przeszedł do stępa. Przestałam się z nim cackać. Bardzo dużo wygięć, ciągła łydka a gdy nie reagował - bat tuż za nią. Na szczęście po paru razach karosz zrozumiał, że to nie żarty i naprawdę będzie obrywał za nieposłuszeństwo i nagle, w magiczny sposób zaczął iść do przodu, nie uwalając się na wędzidle. Dalej jednak był sztywny i nie chciał odpuścić w buzi. Pan Rysiek podszedł do nas. -W końcu do was dotarło. Skoro już koń nie ma Cię w dupie a ty się z nim nie cackasz jak przedszkolak z kucykiem to od razu lepiej wygląda. Ale powiedz mi, dlaczego tak słabo zamykasz dłoń na zewnętrznej wodzy? Póki nie będzie tam stabilnego kontaktu to on nie odpuści. A póki nie odpuści to ty będziesz mu międlić tym wędzidłem w pysku, przez co on się usztywnia. Zamknij że tą pięść, tak, jakbyś się wkurzyła na kogoś i jedź do przodu! Możesz nawet prawie kłusować, byleby był on zamknięty w pomocach. No, jedź. - Dodał na koniec zdejmując derkę z grzbietu ogiera. Przyłożyłam łydki i zdziwiona poczułam jak ten energicznie rusza do przodu. Pochwaliłam go i idąc za radą trenera zamknęłam porządniej zewnętrzną rękę na wodzy, działałam łydkami a wewnętrzną delikatnie się bawiłam. Dosłownie odrobinkę. Leciutkie półparadki w średnich odstępach czasowych. Dużo wygięć w obie strony, jakieś koła, częste zmiany kierunków, parę przejść. Latający szybko się rozluźnił i delikatnie oparł na wędzidle, żując je i utrzymując wzorowe ustawienie. Parę przejść między stępem pośrednim a swobodnym, zakłusowania, zatrzymania i trener mówi. -Dużo lepiej. Da się? Da się. Pamiętaj o tej ręce! Zawsze była twoją słabą stroną. - Stwierdził z niesmakiem. - A teraz łopatki, ustępowania, zwroty, trawersy i co tam umiecie, w stępie, potem rozprężenie w kłusie i to samo w kłusie. Kiwnęłam głową i jadąc stępem wykonałam najpierw parę łopatek przy których dostałam parę cennych uwag typu " mocniejsza wewnętrzna łydka, siedź prosto, pilnuj impulsu!". Kolejnym elementem jaki pokazałam były ustępowania. Tu natomiast z początku były ciągle słowa "wyprostuj, koń prosty, jedź jak od linijki" a potem "super, brawo, tak jest!". Pan Rysiek wyraźnie był zachwycony Latającym. Parę cofań, zwrotów na przodzie, potem też na zadzie i w końcu naszą słabość - trawersy. Oj męczył nas pan trener długo, by wyszły dobrze, ale potem koń dostał cukierka a ja pochwałę. Zaczął się kłus. Lotek zaczął już ładnie reagować na łydki, z zebraniem też już raczej nie było problemu. Wystarczyło, bym pilnowała zewnętrznej wodzy. Po paru okrążeniach kłusa roboczego przeszłam w kłus pośredni i koła, wolty, ósemki, zmiany kierunków, przejścia, żucia z ręki. Wszystko zaczęło wychodzić. No prawie. Czasem nam się dostało po uszach, ale z reguły było w porządku Po 5 minutach pracy wykonałam parę dodań (z początku zapoczątkowanych porządnym batem na zadzie, bo Holender oczywiście nie ma ochoty ich robić, nogi mu ciążą tak, że wszystko zrobi, ale nie dodanie). Po jakimś czasie jednak było bardzo ładnie, co potwierdziły słowa trenera. Parę skróceń w których dostałam pochwałę za pamięć o zadku, i potem chody boczne. Łopatki, ustępowania, trawersy + zatrzymania i ruszenia wszelkimi możliwymi rodzajami kłusa. Od pośredniego przez zebrany do wyciągniętego. Z tym ostatnim było najgorzej ale parę szybkich i wyrazistych upomnień dla konia i voila! Porobiłam parę najciaśniejszych wolt jakie umiałam zrobić z karym i trener z uśmiechem rzekł: -No to teraz ciągi. -Ale on nie umie - Odparłam szybko. -Ale TY umiesz. Już. Raz dwa! - Stara gadka. Z niewyraźną miną ruszyłam kłusem i wchodząc z łopatki wykonałam najlepszy ciąg, jaki mogłam uzyskać w danej chwili na danym koniu. Ku mojemu zdziwieniu usłyszałam oklaski. -Nie umie? Przecież to był ciąg godny ujeżdżeniowca z najwyższej półki! Jeszcze raz. - Panu Rysiowi Latający wyraźnie przypadł do gustu. No to jeszcze raz, potem w drugą stronę. Gorzej, ogier zgubił rytm więc zrezygnowana zaczęłam od nowa za co też mi się dostało. Tym razem dobrze, kolejne powtórki coraz lepsze, kary zaczynał czuć się pewnie w nowym elemencie. Poklepałam go i dałam odpocząć w stępie na luźnej wodzy. Dosłownie 2 minuty. Potem ruszyłam kłusem pośrednim i na krótkiej ścianie zagalopowanie. Parę mocnych łydek na wstępie chodu i potem koń ładnie rozbudzony idzie zaokrąglony galopem pośrednim. Parę kół i wolt, przejść zarówno z i do kłusa, jak z i do stępa. W obie strony. Potem krótkie polecenie "zwykłe zmiany nogi" i parę na zaprezentowanie i skorygowanie, potem przez stęp to samo. Kolejnym poleceniem było "kontrgalop". No to robimy. Tu pojawiły się uwagi typu "mocniejsza łydka, wyprostuj go, jedź trochę mocniej itd" Poczułam jak Holender zaczyna się nudzić i uwalać na wędzidle. Bez wahania ignorując nieco pana Ryśka wypchnęłam go mocno do przodu i galopem wyciągniętym parę okrążeń, potem od razu do zebranego. Chwila walki na wolcie i potem ładnie. Parę takich przejść w galopie i lotne. Pojedyncze, by zainteresować czymś ogiera. Trener bez słowa przyglądał się moim poczynaniom. Gdy stępem podjechałam na spoconym już karoszu do niego powiedział jedno: -Puść wodze i jeździsz dosiadem. Przejścia stęp-galop-stęp. Raz. Wolałam nie dyskutować, więc zawiązałam wodze i jadąc energicznym stępem wykonałam zagalopowanie, a po paru fulach wstrzymując w zupełności dosiad coś a la przejście do stępa. Jeszcze raz. Jazda stępem, zagalopowanie, do stępa. Ciężko. Trzeci raz lepszy. W drugą stronę. Całkiem całkiem, ale wolałam jednak mieć kontakt z pyskiem karego. Nigdy nie wiadomo co mu do łba strzeli. -Dodania i skrócenia w galopie! - Znów parę prostych, jasnych słów. No to jazda. Zagalopowanie i próbujemy się skrócić. Nic. -Weź się ogarnij z tym dosiadem! - Kolejna prosta w interpretacji uwaga. W końcu udało się. Przetrzymałam ogiera w takim galopie jedno okrążenie, potem na długiej ścianie dodajemy. Prościzna. Trzeba jednak skrócić. Już chciałam zrezygnować, gdy coś we mnie zaparło się, że "nie, zrobię to choćbym miała paść". I podziałało. Zebrałam się w sobie i tak użyłam pomocy, by ładnie wstrzymać mojego zmęczonego już tą zabawą rumaka. Lotna i w drugą. Dużo lepiej. Parę razy w obu kierunkach i do kłusa. Trener po krótkich pochwale zażądał ciągu w kłusie, a jak nie ciągu to ustępowania. No to robimy. Najpierw wykonaliśmy po ustępowaniu, potem parę prób ciągu, ale ciężko, nawet bardzo. Ostatecznie pan Rysiek odpuścił i zarządził stęp. -I co? Ten koń wiele potrafi, ale nie chce się słuchać. Nie możesz się z nim cackać. Już na początku, gdy coś kombinuje i zachowuje się tak jak dziś to doprowadź go do porządku. Owszem, każdy ma gorsze dni, ale praca zobowiązuje. Ty musisz jeździć, bo to twoja robota, on musi chodzić. Następna ta... Gniada. Etiuda? Widzimy się tu za 40 min. - Stwierdził, po czym pogwizdując pod nosem skierował się do swojego autka. Ja rozstępowałam karego w 10 min i zaprowadziłam do stajni. Tam rozsiodłałam, oddałam w ręce Filipa nakazując zlanie nóg i reszty ciała, po czym dokładne wysuszenie w solarium i odstawienie do boksu. Sama poleciałam siodłać Etkę, bo czas naglił. |