ďťż
cranberies
dnia 2:10:10, w całości zmieniany 1 raz
To był długi, ciężki dzień, ostatnio zresztą wszystkie takie były. Beth już nawet nie pamiętała, kiedy ostatnio przespała spokojnie całą noc albo po prostu porządnie odpoczęła. Ale nie zamierzała narzekać, nie tylko ona miała przecież przerąbane. Dlatego bardzo się cieszyła, że ten paskudny, okropny dzień już się kończy. Właśnie przygotowywała kolację z Maggie, co jakiś czas przerywając różne czynności i nasłuchując. Minęło już parę godzin odkąd grupa Ricka wybrała się do miasta, powoli zaczynało się ściemniać, więc trochę się o nich martwiła. Bała się, że coś im się stało, że już nie wrócą, w końcu Szwendacze to nie jedyne zagrożenie jakie tam na nich czekało. Z tego wszystkiego nie mogła się skupić na robieniu posiłku, prawie zbiła talerz i o mały włos nie odkroiła sobie palca. Kątem oka zauważyła, że siostra bacznie ją obserwuje, ale postanowiła udać, że tego nie widzi i szybko uciekła do salonu, żeby wszystko porozstawiać. Po prostu nie miała ochotę na rozmowę, nie z Maggie, w ogóle z nikim. Kiedy po jakiś paru minutach usłyszała znajomy warkot silników, poczuła jak dosłownie spada jej kamień z serca. Do tego wiecznego strachu, ciągłej obawy nie było jak się przyzwyczaić. Podczas kolacji niewiele mówiła, głównie słuchała Ricka opowiadającego o tym co i gdzie znaleźli. Nigdy nikomu o tym nie powiedziała, ale też chciałaby się kiedyś wybrać z nimi do miasta. Wiedziała jednak, że się na to nie zgodzą, bo jest za młoda, nie umie posługiwać się bronią i pewnie tylko by im przeszkadzała, no ale może kiedyś. Po kolacji razem z Carol i Maggie zabrała się za sprzątanie. A gdy już się z tym uwinęły, postanowiła zajrzeć do Carla. Bardzo go polubiła, zresztą co się dziwić, oprócz nich na farmie nie było innych dzieci, więc musieli trzymać się razem. Skierowała się w stronę stodoły spodziewając się, że właśnie tam go zastanie, często tam przesiadywał. Otworzyła drzwi i zobaczyła Daryla, który sprzątał stodołę z taką zaciętością, jakby zależało od tego jego życie. - Pomóc ci? - odezwała, chcąc dać mu znać o swojej obecności, jeśli jeszcze się o tym nie zorientował. Patrzyła na niego niepewnie, nie wiedząc za bardzo co ma zrobić - zostać czy iść. Daryl był trochę nieprzewidywalny, trochę bardzo, nie miała pewności, czy zaraz nie rzuci się na nią z widłami. Ale z drugiej strony, nie chciała go zostawiać tutaj samego, więc czekała na odpowiedź. dnia 11:26:02, w całości zmieniany 1 raz Cały ten nasz niespodziewany pobyt na farmie był dla mnie kompletnym idiotyzmem, choć z drugiej strony, czy wszystkiego teraz nie należało teraz zaliczyć do kompletnego idiotyzmu? Świat w jakim przyszło nam żyć, a raczej w jakim musieliśmy egzystować z dnia na dzień był czymś, czego nikt by się nie spodziewał w najśmielszych snach. Do tej pory wiodłem może nie do końca spokojne, lecz w miarę normalne życie przepełnione alkoholem, łatwymi kobietami i nielegalną pracą. Nie było mi z tym źle, jednak i to, ta niewielka namiastka normalności została mi brutalnie wyrwana wraz z dniem, w którym rozpoczęło się to szaleństwo. Wiedziałem, że nie opuścimy farmy przed tym jak Carl nie dojdzie do siebie w stu procentach, a także dopóki nie znajdziemy Sophii. Szukanie małej było dla mnie ucieczką od bezczynnego siedzenia i zamartwiania się o każdy kolejny dzień. Nie chciałem zawierać głębszych relacji z kimkolwiek, nie żadne z tu obecnych nie było i raczej nie będzie moim przyjacielem. Jesteśmy partnerami w apokalipsie, każde chroni plecy każdego, nic więcej. Po powrocie z poszukiwań w lesie czułem się kompletnie wykończony. Postanowiłem skorzystać z faktu, iż niedaleko płynął strumyk i poszedłem wziąć prowizoryczną kąpiel. Po narzuceniu na siebie szmat zwanych potocznie ubraniami jakie nosiłem, wróciłem do stajni gdzie urządziłem sobie swój mały kąt do spania. Dzięki Bogu, znalazłem na zakorkowanej ulicy gdzie utknęliśmy paczkę papierosów, więc po odpaleniu złapałem za widły i postanowiłem wyładować trochę emocji na prowizorycznych, nikomu niepotrzebnych porządków. Byłem tak bardzo przejęty wykonywaną czynnością, że kompletnie nie usłyszałem jak ktoś wszedł do środka. Na dźwięk cichego, cienkiego głosiku, spojrzałem przez ramię dość gwałtownie, a widząc młodszą z córek Hershela, wypuściłem powietrze z płuc i wróciłem do pracy, choć już nie tak zawzięcie. - Nie trzeba - mruknąłem nie patrząc w stronę blondynki - jeszcze tego brakuje, żeby ludzie uznali, że zaganiam cię do pracy. I tak mam z nimi wystarczająco na pieńku. Przeszedłem obok dziewczyny rzucając jej przelotne spojrzenie. - Jest późno, nie powinnaś być już w środku? - tak, teraz pewnie wyjdę na strego zrzędę, lecz naprawdę, patrząc na tę drobną, filigranową osóbkę potrafiłem sobie wyobrazić jak jej ojciec wpada w panikę kiedy nie widzi swojej córki w zasięgu wzroku. Daryl nie wyglądał zbyt dobrze, właściwie to wyglądał fatalnie. Dlatego przyglądałam mu się uważnie, może trochę zbyt natarczywie, ale coś mnie niepokoiło. Słysząc jego słowa zmarszczyłam nieco brwi i westchnęłam. - Nie bądź taki niemiły - odezwałam się podchodząc nieco bliżej, aczkolwiek starałam się trzymać w bezpiecznej odległości. Nigdy go nie oceniałam, ale wiedziałam, że inni nie mają do niego zaufania i wciąż patrzą mu na ręce. Nie rozumiałam dlaczego, być może było coś o czym nie wiedziałam, nie uważałam jednak, żeby Daryl był złym gościem. Wydawał się być raczej odizolowany, nieco zagubiony, ale z pewnością nie był zły. Inaczej już dawno oberwałabym tymi widłami. - Ciebie też tu nie powinno być o tej porze - zauważyłam, układając dłonie na biodrach, po czym zmierzyłam go spojrzeniem. Rzeczywiście w tym momencie wyszedł na jakiegoś starego zrzędę, strasznie nie lubiłam, gdy przypominano mi , że jestem tutaj traktowana jak dziecko, któremu nic nie wolno. Rozumiałam obawy ojca, który starał się mnie chronić, ale kiedyś w końcu musiałam dorosnąć i zmierzyć się z tym wszystkim. Poza tym farma była dobrze zabezpieczona, więc nic mi tutaj nie groziło. Tak więc jak na razie nigdzie się nie wybierałam i z tego co zauważyłam to Daryl także. Przez chwilę patrzyłam w miejsce, które przygotował sobie do spania po czym przeniosłam wzrok na niego. - Dlaczego śpisz tutaj, sam, a nie z innymi w namiotach? - zapytałam, chociaż pewnie nie miałam co liczyć na odpowiedź. No bo czego miałabym oczekiwać, że Daryl pęknie i zacznie zwierzać się siedemnastolatce? Nie wiem co sobie myślałam, dlatego potrząsnęłam gwałtownie głową i stanęłam na przeciwko mężczyzny. - Nie wiem po co to robisz, ale ci pomogę - tym razem już nie pytałam tylko oznajmiłam. Sięgnęłam po narzędzie i zabrałam się do pracy, zanim ten zdążył mnie powstrzymać czy zaprotestować. Nieszczególnie spieszyło mi się do domu, gdzie wszyscy obchodzili się ze mną jak z jajkiem. Poza tym gdybym teraz wróciła to na pewno nie uniknęłabym 'poważnej rozmowy' z ojcem, bo nie pozwalał mi przebywać na zewnątrz o tej godzinie. Liczyłam na to, że pójdzie spać, myśląc że jestem w swoim pokoju. Zawsze przecież mogę się do niego zakraść w nocy, co zresztą robiłam już nie jeden raz, a w ostateczności spać w stodole. Chociaż nie wiem czy Daryl okazałby się na tyle gościnny, ale nie będę się nim przejmować. To przecież moja farma, więc jak będę chciała spać w stodole to będę w niej spała i żaden niedźwiedź polarny mnie nie powstrzyma. Parsknąłem mimowolnym śmiechem pod nosem, choć nie miało to nic wspólnego z rozbawieniem, a raczej wołaniem o pomoc. Nikt w tych czasach się nie śmiał, a jeśli nawet, los szybko sprowadzał go na Ziemię. - Taki już jestem, lepiej się przyzwyczaj tak jak inni - wzruszyłem ramionami przecierając czoło szybkim ruchem ręki. To fakt, miałem w sobie coś, czym celowo chciałem odsuwać od siebie ludzi gdy chcieli podejść zbyt blisko, wejść głębiej w moją osobowość. Pewnie to kwestia dość trudnej przeszłości, lecz nie lubiłem się nad sobą użalać, więc zawsze wybierałem drogę ucieczki i miałem to już gdzieś. - Czyżby? - uniosłem brwi i na moment ponownie zatrzymałem spojrzenie na jej twarzy - właściwie masz rację, żadnego z nas nie powinno tu być, każdy powinien żyć swoim życiem bez tych przemienionych chodzących pokrak. Fakt, nie należałem do najbardziej życzliwych i kochanych osób świata, ale jak zostało wspomniane wcześniej, często raniłem tym samym ludzi, paradoksalnie najbardziej teraz kiedy to zupełnie obcy ludzie byli mi w pewnym sensie bliżsi niż rodzina zza ''normalnych'' czasów. Na pytanie blondynki nie odpowiedziałem od razu i szczerze mówiąc, w pierwszym momencie nie myślałem, że w ogóle to zrobię. Odgarniając kolejne stogi siana na bok, patrzyłem na wykonywaną czynność jak na coś niesamowicie ciekawego. - Bo oni tego nie chcą. Z resztą, ja też nie, jedziemy na tym samym wózku, ale to nei znaczy, że od razu musimy być do siebie aż tak przywiązani, aby spędzać każdą wolną chwilę razem jak w jakimś cholernym związku - mruknąłem w końcu. Wyprostowałem nieco plecy kiedy stanęła na przeciwko i zerknąłem na moją towrzyszkę dyskretnie, nawet nieco spod byka mając nadzieję, iż może tym ją spłoszę, lecz gdy to nie przyniosło skutku, westchnąłem cicho i powróciłem do wykonywanej czynności. - Jak chcesz, ale w razie czego to ty będziesz przekonywać ojca, że próbowałem cię odesłać do domu i nie zasługuję na kopniaka w tyłek - dodałem ostatecznie, po czym po kilku kolejnych ruchach widłami odłożyłem je, a następnie zająłem miejsce na prowizorycznym posłaniu umieszczonym na miękkim sianie. Położyłem się na plecach załaniając ramieniem oczy. - Dlaczego jesteś taka uparta, huh? - rzuciłem w pewnym momencie bez jakiejkolwiek zmiany pozycji. Dopiero po chwili przesunąłem rękę na czoło i przekręciłem głowę w stronę Beth - matwią się o ciebie i słusznie, może drzemie w tobie jakiś instynkt przetrwania niewidoczny na pierwszy rzut oka, ale tak czy inaczej, raczej mają rację. Zacisnęłam tylko zęby, żeby przypadkiem nie rzucić niczego głupiego, chociaż już miałam parę takich określeń na końcu języka. - Jasne, najłatwiej chodzić na skróty - prychnęłam, bo to przecież musiało być dla Daryla bardzo wygodne, w końcu najprościej jest wszystkich dookoła odrzucać i od nich uciekać. Nie powiedziałam jednak już nic więcej na ten temat, w końcu to jego sprawa, ja nie mogę mówić mu jak ma żyć, postępować, skoro sama tego nie wiem. - Może gdzieś jest takie miejsce, gdzie ich nie ma - zastanowiłam się przez moment. Na pewno musi istnieć miejsce, które nie zostało opanowane przez te istoty, albo zostało dobrze przed nimi zabezpieczone. A teraz cały świat stał przed nami praktycznie otworem, pomijając fakt, że tam na zewnątrz liczy się tylko i wyłącznie przetrwanie, nic więcej. Mogłabym zrobić tyle rzeczy, gdyby nie czasy w jakich przyszło nam wszystkim żyć. Czasami zastanawiałam się dlaczego, tak po prostu, dlaczego. Czy to Bóg nas pokarał czy może sami to sobie zrobiliśmy? Na ziemię sprowadziły mnie słowa Daryla. Na chwilę zamarłam słysząc o czym mówi, bo nie sądziłam, że odpowie na moje pytanie. Zaraz jednak powróciłam do przerwanej czynności, jednocześnie uważnie go słuchając. - Gdyby nie inni prawdopodobnie nie stałabym tutaj teraz i nie rozmawiałabym z tobą, ty pewnie też. Nie mamy nic, kompletnie nic, oprócz tego, że mamy siebie nawzajem. I wydaje mi się, że to właśnie drugi człowiek nadaje sens naszemu życiu, bo inaczej po co to wszystko? - na chwilę przerwałam przerzucanie siana, oparłam się o widły i spojrzałam na Daryla. Doskonale o tym wiedział, tylko nie chciał się do tego przyznać, takie przynajmniej odniosłam wrażenie. Odgarnęłam z czoła przeszkadzające mi kosmyki włosów i wróciłam do pracy, co jakiś czas zerkając przelotnie na mężczyznę. Tylko wzruszyłam ramionami w odpowiedzi, wątpię by mojemu ojcu przyszło do głowy, że w tej chwili jestem w stodole z Darylem i razem z nim przekładam siano. Teraz skupiałam się na tym co robię, wszystko wykonując niemalże machinalnie, bo moje myśli skupiały się na czymś zupełnie innym. Na dźwięk głosu mężczyzny rozejrzałam się dookoła, a widząc, że przestał wyżywać się na sianie, poszłam w jego ślady. Rozejrzałam się i gdy tylko go 'zlokalizowałam' z lekkim ociąganiem się i niezwykle powoli, podeszłam bliżej. Usiadłam obok niego z nogami skrzyżowanymi w kolanach i wlepiłam wzrok w ścianę stodoły. - Nie wiem, chyba mam to po mamie - powiedziałam nieco przyciszonym głosem czując jak żołądek wywraca mi się na drugą stronę. Tak bardzo bym chciała, żeby teraz tutaj była, ona wiedziałaby co robić. Nie wiem czy to wspomnienia o mamie czy cała ta sytuacja sprawiły, że nagle po prostu się rozpłakałam. Z tej bezsilności, bezradności, strachu, że jutro może być moim ostatnim dniem. Nie chciałam płakać, nie chciałam, żeby ktokolwiek widział, że sobie nie radzę, a już zwłaszcza Daryl. Dlatego nawet na niego nie patrzyłam, czułam się zażenowana, bo właśnie udowodniłam, że jestem typową, słabą, małą dziewczynką. - Oczywiście, że najłatwiej, Beth. Na tym świecie należy szukać jak najłatwiejszych rozwiązań, żeby nie popaść w paranoję - wzruszyłem bezradnie ramionami jakby akcentując tym samym całą wypowiedź i oczywistość jaką dla mnie miała. To było wręcz aż za proste, dlatego pewnie mogło rodzić pewne wątpiwości, po części również gdzieś w ciemnych zakamarkach mojej głowy. Nie mniej jednak, nie chciałem wychodzić na hipokrytę, nawet nie tyle przed innymi jak przed samym sobą. - Nie sądzę, minęło kilka miesięcy odkąd wszystko się zaczęło, więc myślę, że dotarły już wszędzie. Są jak pasożyty albo jakaś inna zaraza - miałem ochotę splunąć lecz byłoby to prawdopodobnie aż nazbyt teatralne, więc powstrzymałem ten specyficzny gest. Słuchałem tego co mówiła w milczeniu i ze wzrokiem wbitym w jakieś inne miejsce tak, aby nie przechwyci jej własnego. Nie potrafiłem patrzeć ludziom w oczy, w każdym razie nie w takich sytuacjach, często praktykowałem to w chwilach gdy należało kogoś spłoszyć czy wystraszyć, w ''starym'' świecie podczas bójek w barze, na przykład. - Nie wiem, może - odburknąłem wzruszając ramionami. Chciałem uciąć ten temat jak najszybciej, bo sfera emocji czy przywiązania do drugiej osoby stanowiła dla mnie zdecydowane tabu i nie potrafiłem nawet o tym myśleć. Nie ruszylem się z miejsca gdy usiadła obok, choć poczułem, że moja własna, niezaznazona bariera została naruszona. Widziałem teraz plecy Beth i kawałek jej profilu i obserwowałem ją dyskretnie z dołu. Kiedy odpowiedziała, przekląłem w myślach swoją bezmyślność oraz to, że zapomniałem o stracie jakiej doświadczyła w ostatnim czasie. Co prawda, każde z nas kogoś straciło w tym niedługim czasie, lecz Beth była jeszcze na tyle nieodporna na to wszystko, iż zwyczajnie powinno się jej tego oszczędzić. Zacisnąłem wargi w cienką linię gdy zaczęła płakać i rozejrzałem się dookoła, jakby w poszukiwaniu pomocy. Nie wiedziałem co robić, czy pójść po Maggie? Hershela? To przypuszczalnie tylko pogorszyłoby sytuację, uznałem więc, że to niezbyt dobre rozwiązanie. - Heej, nie płacz - rzuciłem w końcu podnosząc ciało do pozycji siedzącej. Westchnąłem cicho i zrobiłem kilka przymiarek do położenia dłoni na jej barku, lecz w końcu kiedy mi się to udało, ścisnąłem je lekko. Kompletnie nie miałem pojęcia jak pocieszać młode dziewczyny będące świadkami tak niesprawiedliwej śmierci własnych matek. - Beth, chciałbym ci teraz jakoś pomóc, ale nie wiem jak, musisz mi w tym pomóc i powiedzieć, no sam nie wiem - powiedziałem chwilę później z rozbrajającą szczerością i ponownie zacisnąłem wargi obserwując dyskretnie blondynkę. Popatrzyłam tylko na niego, zastanawiając się co takiego się stało, że tak właśnie myśli. Nic już nie odpowiedziałam, bo co niby miałam powiedzieć? Miałam na ten temat zupełnie inne zdanie, a ostatnie czego teraz potrzebowaliśmy to kłótnia. - Zawsze zostaje nadzieja - odpowiedziałam po chwili ciszy, zerkając na Daryla nieco niepewnie. Ostatnio wszystko sprowadzało się do tego. Trzeba mieć nadzieję, że może ktoś nam pomoże, że wybierając się do miasta znajdziemy to czego potrzebujemy. Że to wszystko w końcu się skończy, a my wyjdziemy z tego cało. Nawet ja powoli przestawałam w to wierzyć. Jak mantrę powtarzałam wszystkim dookoła, że trzeba mieć nadzieję, chcąc ich podnieść na duchu, chociaż sama już chyba nie wierzyłam w swoje własne słowa. Instynktownie wyczułam, że nie powinnam poruszać tego tematu, widziałam to po jego reakcji. Dlatego też tylko kiwnęłam głową, bardziej ot tak po prostu niż w odpowiedzi i nie kontynuowałam rozmowy. Daryl na pewno przeżył o wiele więcej niż ja, a już na pewno przeżył coś tak strasznego, że to go zmieniło. Niemniej jednak nie zamierzałam zagłębiać się w jego psychikę, chociaż na pewno chciałabym mu jakoś pomóc. Bałam się jednak, że wyszłoby zupełnie na odwrót, no i sam Daryl też mnie nieco przerażał, chociaż nie tak jak na początku. - Przepraszam, ja nie chciałam, nie powinnam - wymamrotałam pomiędzy kolejnymi szlochami, ale nie byłam w stanie nad sobą zapanować. Nie potrafiłam się uspokoić. Przez tyle miesięcy starałam się być twarda, jakoś to wszystko znosić, ale teraz chyba już po prostu nie potrafiłam. Za dużo się tego wszystkiego wydarzyło, żebym cały czas trzymała to w sobie i udawała, że jakoś się trzymam, bo to nie prawda. Wzdrygnęłam się czując jak układa dłoń na moim barku, ale się nie odsunęłam. W tym momencie naprawdę potrzebowałam kogoś, kogokolwiek. Nawet nie musiał nic mówić, wystarczyło, że był i pozwolił mi w końcu się wypłakać. A że padło na Daryla... no cóż, pewnie mogłam trafić gorzej, ale przynajmniej on nie będzie mnie oceniać. Wydałam z siebie jakiś taki dziwny odgłos na kolejne słowa mężczyzny po czym obróciłam się tak, że siedziałam teraz twarzą do niego. Przez chwilę tylko go obserwowałam, bijąc się z własnymi myślami. W końcu posłałam mu ostatnie spojrzenie po czym przysunęłam się i po prostu się do niego przytuliłam. Myślę, że nie tylko ja czegoś takiego potrzebowałam, myślę, że nawet taki Daryl o niezłomnym charakterze i postawie niedźwiedzia, też potrzebował, żeby ktoś go przytulił. Zawsze zostaje nadzieja. Te słowa paradoksalnie działały na mnie jak płachta na byka, więc szybko odwróciłem wzrok od dziewczyny nie chcąc wyglądać jeszcze agresywniej niż do tej pory. Nie było nadziei, już dawno to zrozumiałem i każdy kto myślał inaczej żył w kłamstwie. Nawet jeśli ktoś wynalazłby lekarstwo, życie już nigdy nie będzie wyglądało tak samo, a szkody byłyby naprawiane przez kolejne dziesięciolecia. Już nie mówiąc o szkodach psychicznych, rzecz jasna. Okropnie nie lubiłem być świadkiem tego, jak ktoś płacze. Prawdopodobnie miało to duży związek z moją przeszłością oraz tym, czego w niej doświadczyłem, ale teraz było o wiele gorzej, bo pozostawałem zamknięty na problemy. Siedziałem więc bez ruchu czekając na jakieś wskazówki czy prośby ze strony blondynki. Może jednak wolała wrócić do domu tylko jakoś po cichu i niezauważenie a ja miałbym jej w tym pomóc? Gdy usiadła tak, że mogłem ją zobaczyć, lekko spuściłem głowę i chciałem uciec wzrokiem od widoku jasnych, lśniących od łez tęczówek Greene. W pierwszej chwili kiedy mnie przytuliła, znieruchomiałem odsuwając ręce bardziej do boku. Niczym dziecko we mgle, mógłbym teraz równie dobrze spytać no dobrze, a co teraz? i przypuszczalnie każdy kto mnie znał nie byłby tym zdziwiony. Kątem oka spojrzałem na dół gdzie widziałem teraz głowę Beth przyciśniętą do mojego torsu i pokrytą jasnymi włosami. Rozejrzałem się dookoła z pewną obawą, że ktoś mógłby nas teraz zobaczyć, bo choć nie wstydziła mnie dziewczyna to jednak krępowałem się samego siebie w takich sytuacjach. Powoli objąłem jej drobne ciało, chodź ciągle dość niepewnie i z wyczuwalnie napiętymi mięśniami. Oddychałem spokojnie, nabierałem obycia z zaistniałym stanem rzeczy aż w końcu zrozumiałem, że to nic dziwnego, iż osoba tak krucha pod każdym względem potrzebuje poczucia bezpieczeństwa i zapewnienia o tym, że będzie dobrze nawet, jeśli to stek bzdur. - Nic ci tu nie grozi - mruknąłem cicho, sam do końca nie będąc pewien przyjętej taktyki, ale postanowiłem robić tak, jak czułem, a czułem wyjątkwo niezrozumiale dla siebie. Naprawdę nie wiem dlaczego teraz aż tak się rozkleiłam. Po prostu nagle poczułam się tym wszystkim taka przytłoczona, tak bardzo bezradna. W najgorszych koszmarach nigdy nie przypuszczałam, że kiedyś obudzę się właśnie w jednym z nich. I wiem, że nie tylko mi nie było łatwo, wszyscy to przeżywaliśmy, ale chyba nie wszyscy czuli taką cholerną niesprawiedliwość jak ja. I frustrację. Czasami nawet aż nie mogłam przez to patrzeć na Ricka. Każdy kogoś stracił, tylko nie on, tylko on miał swoich bliskich przy sobie. Nie rozumiałam tego, dlaczego akurat on, co miał takiego w sobie, że jemu się udało, a nam nie. Nagle ogarnęła mnie taka wściekłość jak jeszcze nigdy dotąd. Zacisnęłam dłonie w pięści i oddychałam głębiej, próbując się uspokoić. To wszystko było naprawdę niesprawiedliwe. Na ten moment nawet zapomniałam o Darylu, pogrążona we własnych rozmyślaniach. Poza tym sądziłam, że już dawno sobie poszedł i mnie tutaj zostawił. Zerknęłam na chwilę przez ramię, a widząc, że dalej tutaj jest, lekko zmarszczyłam brwi. No a potem odwróciłam się i do niego przytuliłam. Kompletnie nie wiedziałam dlaczego to zrobiłam. Wyczuwając lekki opór ze strony Daryla na chwilę zamarłam, czekając na to, co będzie dalej. Odepchnie mnie, nakrzyczy na mnie? Zamknęłam oczy, z całą siłą zaciskając powieki, jakby to miało mnie uchronić przed jego negatywną reakcją. Zamiast tego poczułam, że mnie obejmuje i automatycznie wstrzymałam oddech. Nie tylko Daryl nie wiedział co ma teraz zrobić. Bałam się poruszyć choćby o milimetr, żeby nie przestraszyć nie tylko jego, ale też i siebie. - Jesteś na mnie zły? - zapytałam cicho ze wzrokiem wbitym w jego klatkę piersiową. Nie potrafiłam w takiej chwili spojrzeć mu prosto w oczy, chociaż może powinnam. Nie wiedziałam jednak co w nich zobaczę i chyba nie chciałam wiedzieć. Po jego słowach powoli zaczęłam się uspokajać i rozluźniać. Po raz pierwszy od dłuższego czasu czułam się dobrze, po prostu dobrze. I za nic w świecie nie chciałam, żeby to się skończyło. - Wiem Daryl, wiem - uśmiechnęłam się delikatnie, choć raczej nie mógł tego zauważyć. Jeszcze bardziej się w niego wtuliłam i głęboko odetchnęłam, już dawno nie czułam takiego spokoju. Nawet nie zorientowałam się, kiedy przestałam płakać. Coś w tym jest, każdy stracił kogoś do tej pory, a Rick, jak ten największy farciarz, ciągle miał przy sobie żonę i syna. Rzecz jasna, nikt go za to nie winił, jednak miałem podobne odczucia, bo sam straciłem brata. Przynajmniej tak właśnie myślałem odkąd zobaczyłem, iż nie ma go na dachu gdzie został przykłuty kajdankami. Z jednej strony zdawałem sobie sprawę, że Grimes nie miał wyjścia, lecz z drugiej, co chyba oczywiste, ciągle miałem do niego o to żal. Z zamyślenia wyciągnęła mnie Beth pytając o to czy jestem na nią zły. Ściągnąłem lekko brwi i tak milcząc zdałem sobie sprawę, że swoim zachowaniem mogłam stwarzać właśnie takie wrażenie przez co zrobiło mi się trochę głupio. - Nie, nie jestem. Każdy czasami musi sobie odbić jakoś to całe gówno. Jeśli to ci pomaga, płacz śmiało - wzruszyłem lekko ramionami i rzuciłem w stronę dziewczyny przelotne, choć już bardziej neutralne niż agresywne spojrzenie. Westchnąłem cicho i oparłem głowę o kostkę siana o jaką miałem już oparte plecy. Doskonale wyczułem to, że się rozluźnia, szczerze mówiąc poczułem lekką ulgę, ponieważ nie było już powodów do paniki. Ciągle pamiętałem to, jak przez kilka dni leżała sztywno w łóżku w jakimś niepokojącym stanie, później próba samobójcza i na końcu ten wybuch płaczu. Ogólnie, z tego co mi się wydawało, obecnie powoli odrzucała na bok najczarniejsze myśli. Chyba wszyscy powinniśmy okazać jej nieco więcej zrozumienia i dać poczucie bezpieczeństwa. - Wybacz, że byłem trochę...oziębły. Nie bierz tego do siebie, taki już jestem - dodałem po chwili milczenia uznając to za stosowne. Nic nie miałem do Beth, tak samo jak przypadku innych, nie życzyłem jej źle, więc nie było potrzeby, aby dodatkowo zawracała sobie głowę moimi krzywymi spojrzeniami. W odpowiedzi na jego słowa kiwnęłam tylko głową, uśmiechając się przez łzy. Naprawdę nie chciałam wyjść na jakąś słabą, trzęsącą się galaretę. Nie mogłam przecież usprawiedliwiać się tym, że jestem nastolatką, a nastolatki tak mają. Teraz nie było czasu na nastoletnie humory czy wybryki, te czasy już dawno minęły. Jakoś niespecjalnie było mi tego żal, chociaż nie ukrywam, że miło by było powrócić do czasów, kiedy problemy z rodzicami czy źle układające się włosy były moim największym zmartwieniem. Pewnie w oczach Daryla wyglądałam na wyjątkowo emocjonalną małolatę i bardzo niestabilną. No nie oszukujmy się, to ja miałam największe skłonności do wpadania w panikę, a w szczególności do poddawania się. Nie oczekiwałam żadnego specjalnego traktowania, właściwie to bałam się, że będę tylko kulą u nogi. W końcu nikt nie miał czasu, żeby zajmować się mną i moimi zmartwieniami, wszyscy mieli o wiele poważniejsze problemy. Dlatego byłam zaskoczona tym, że Daryl okazał się być inny, taki mniej Darylowaty, a bardziej ludzki. - Nie masz za co przepraszać rozumiem cię, tylko - na chwilę się zawahałam, ale po chwili już kontynuowałam - nie wszyscy są tacy straszni i okropni jakby mogło się wydawać. Naprawdę. - mówiąc to uśmiechnęłam się lekko pod nosem, bo nawiązywałam właśnie do niego. W pewnym momencie dotarły do mnie dwie rzeczy - że jesteśmy naprawdę blisko siebie i że zaczyna mi się to podobać. Nigdy wcześniej nie znajdowałam się tak blisko żadnego chłopaka, a Daryl nie był przecież jakimś dzieciakiem, tylko mężczyzną, dorosłym mężczyzną. I kiedy to do mnie dotarło to poczułam dziwny dreszcz przebiegający po moim ciele i najzwyczajniej spanikowałam. Odsunęłam się od mężczyzny, posłałam mu tylko krótkie, przerażone spojrzenie po czym wstałam i wybiegłam ze stodoły. Przyjemnie byłoby wrócić do czasów starych problemów, które w moim przypadku opierały się na tym jak tu wcisnąć temu ćpunowi kolejną porcję zioła, oszukać klienta w warsztacie samochodowym na kasę albo gdzie do cholery kupię gumki będąc w klubie o drugiej w nocy? Zdecydowanie, przed apokalipsą byłem tym tak zwanym typem spod ciemnej gwiazdy, z resztą tak samo jak Merle, jednak mimo wszystko chyba nieco lepszym niż wielu, ponieważ tacy zazwyczaj tylko udają kozaków, a gdy przyjdzie co do czego, chowają głowę w piasek. Ja próbowałem stanąć na wysokości zadania i każdego dnia dbać o swój tyłek przy okazij stanowiąc mniej lub bardziej istotną część grupy przetrwałych. Na słowa dziewczyny uśmiechnąłem się pod nosem, choć rzecz jasna nie mogła tego zauważyć i całe szczęście. To by oznaczało, iż przyznałem rację Beth, nawet w tym niewielkim stopniu, a tego przecież nie chciałem. Reputacja jaką miałem w zupełności mi odpowiadała. W pewnym momencie poczułem jak wstaje i to dość gwałtownie. Ściągnąłem brwi rzucając pytające spojrzenie w jej stronę, a nim zdążyłem cokolwiek powiedzieć, wybiegła ze stodoły zostawiając mnie z ustami uchylonymi w chęci powiedzenia czegoś, czegokolwiek. Nie miałem pojęcia co nagle się stało, nawet nie wiedziałem czy mogę myśleć, że coś zrobiłem, bo...właściwie nie zrobiłem nic. Może właśnie na tym polegał problem? Cóż, tylko, że wtedy byłbym jeszcze bardziej zdezorientowany. Greene zdążyła poznać mnie na tyle dobrze, aby wiedzieć, że nie jestem najlepszą osobą do pomocy w kryzysach. Gdy zostałem sam, jeszcze przez chwilę kręciłem się po i obok stodoły sprawdzając czy wszystko jest w porządku, po czym poszedłem spać, choć przez tę całą sytuację nie potrafiłem szybko zasnąć. Tak czy inaczej, nazajutrz wstałem jak zwykle jako jeden z pierwszych i wraz z Rickiem, Shanem, Carol i Andreą wyruszyliśmy do lasu by podjąć kolejny dzień poszukiwań córki Peletier. Po czterech godzinach postanowiliśmy wrócić na farmę i odpocząć przed kolejną turą. Będąc na miejscu, usiadłem na rozkładanym krześle pod drzewem obok namiotu Lori, Carla i Ricka, po czym przejąłem od żony Grimesa talerz ze świeżo przygotowanym posiłkiem. Jedząc, zauważyłem Beth wychodzącą z domu i siłą rzeczy zawiesiłem na niej zamyślone spojrzenie, które chwilę później przechwyciła, lecz szybko odwróciła wzrok. Wciąż nie miałem pojęcia co zrobiłem (bądź czego nie zrobiłem), jednak nie chciałem w to wnikać. W końcu najlepiej jest uciekać, prawda? Wieczorem do lasu ruszyłem wyłącznie w towarzystwie Shane'a. Po drodze rozmawialiśmy trochę o wielu sprawach, zacząłem zauważać, iż mężczyzna zachowuje się nieswojo, czasami nawet dość przerażająco, ale postanowiłem zrzucić to na bakier obecnej stresującej sytuacji. Na bezpiecznym terenie naszego obecnego miejsca zamieszkania pojawiliśmy się kiedy zmierzchało. Rzuciłem kuszę na bok gdzieś obok drzewa przy jakim wcześniej jadłem, otarłem morke czoło kawałkiem podwiniętej koszulki i postanowiłem iść nad strumień wziąć kolejną, prowizoryczną kąpiel. Idąc w tamtą stronę, zacząłem zdejmować kamizelkę, później t-shirt, na końcu przerzuciłem je przez ramię. Ponieważ było już dość ciemno, a dookoła rosły liczne krzewy i drzewa, nie zauważyłem, że ktoś siedzi tuż przy jednym skupisku. Przykucnąłem tuż przy brzegu strumienia, a nastepnie nabrałem wody w ręce i przemyłem nią twarz czując jak przyjemny chłód łagodzi małą część zmęczenia. Następnego dnia unikałam Daryla jak ognia, przynajmniej próbowałam. W końcu on też tutaj mieszkał, więc siłą rzeczy co jakiś czas na siebie wpadaliśmy. Za każdym razem kiedy tylko go widziałam to robiło mi się cholernie głupio i pewnie byłam cała czerwona. Pewnie powinnam też wyjaśnić mu dlaczego tak wyszłam bez słowa. Bo wcale nie uciekłam tylko wyszłam bardzo szybko. Problem polegał na tym, że nie wiedziałam jak mam mu to wyjaśnić. Nigdy wcześniej jakoś nie zastanawiałam się nad relacjami damsko-męskimi, zawsze uważałam, że mam jeszcze czas. A to co poczułam wczoraj w stodole... czułam się z tym źle, ale nie dlatego, że tak się stało, tylko dlatego, że to uczucie mi się podobało i nie miałam wyrzutów sumienia. A chyba powinnam mieć, przecież on był ode mnie o wiele starszy, przecież był Darylem. Im dłużej o tym myślałam i się zadręczałam, im dłużej zwlekałam z rozmową, tym wszystko pogarszałam. Ale nie potrafiłam ot tak po prostu do niego podejść, wstydziłam się. Dlatego, dokładnie tak jak on, co zresztą wczoraj mu zarzuciłam, uciekałam. I to dosłownie, bo parę razy zwiałam mu wręcz sprzed nosa. Ojciec i Maggie widzieli, że coś jest ze mną nie tak, siostra nawet próbowała ze mną porozmawiać, ale ją zbyłam. Wiedziałam, że pierwsze co zrobi to nakrzyczy na mnie za to, że byłam poza domem o takiej porze, a potem pewnie pójdzie do ojca i mu wszystko opowie, a ten wyrzuci Daryla z farmy. Już i tak patrzył na Ricka i jego grupę spod byka, nie za bardzo zadowolony z ich obecności tutaj, chociaż byli niezwykle pomocni. No i byli ludźmi, a to miła odmiana przebywać z kimś innym niż twoja rodzina, kimś żywym. Podczas kolacji nie mogłam sobie znaleźć miejca i o mały włos nie wyrzuciłam w trawę wszystkiego co miałam na talerzu. Zapewne miało to związek z Darylem, który siedział na drugim końcu 'obozowiska'. Kiedy w którymś momencie wyłapałam jego spojrzenie, poczułam jak zaciska mi się żołądek. Nie byłam już w stanie jeść, nie mogłam, więc odłożyłam talerz na bok. Chociaż był już wieczór, to jeszcze nie było zbyt późno, więc po uprzednim zapytaniu ojca udałam się na spacer. Zawędrowałam nad znajdujący się niedaleko strumień i dopiero wtedy zdałam sobie sprawę z tego, że trochę się ściemniło. Dlatego uznałam, że posiedzę w chwilę, a potem wrócę, żeby się o mnie nie martwili i nie daj Boże nie wyruszyli na poszukiwania. Usiadłam, a raczej schowałam się za wysoką trawą i krzakami, nie chciałam, żeby ktoś do mnie dołączył. Chciałam posiedzieć w spokoju, pomyśleć, wszystko poukładać sobie w głowie. Najwyraźniej jednak nie było mi to dane, bo po jakimś czasie usłyszałam czyjeś kroki. Automatycznie schyliłam się tak, że byłam prawie niewidoczna i zerknęłam w stronę zbliżającego się w moją stronę kształtu. Gdy był na tyle blisko odetchnęłam z ulgą, bo nie był to Szwendacz, zaraz jednak pobladłam, bo kiedy kształt zbliżył się jeszcze bardziej zobaczyłam, że to Daryl. Przeklnęłam w myślach mając nadzieję, że zaraz sobie stąd pójdzie. Wytrzeszczyłam oczy, kiedy zaczął się rozbierać i mimowolnie odwróciłam wzrok. Zaraz jednak dotarło do mnie, że chyba chce się wykąpać, a ja wyjdę na jakiegoś podglądacza. Nie przemyślałam dokładnie tego co robię i gwałtownie się podniosłam, nadeptując na jakąś gałąź. Zwymyślałam siebie w myślach, ale było już za późno, Daryl już zorientował się, że ktoś tu jest. Wyszłam więc z zarośli, idąc na miękkich nogach jak na ścięcie. - Cześć - przywitałam się cicho i odchrząknęłam, bo aż zaschło mi w gardle. I mimowolnie zerknęłam na jego odsłonięty tors, chociaż wcale nie chciałam, ale jak już spojrzałam to nie mogłam oderwać wzroku. Po przemyciu twarzy, sięgnąłem po koszulkę i użyłem jej jako prowizorycznego ręcznika, a następnie rzuciłem gdzieś na bok łącznie ze swoją charakterystyczną kamizelką z motywem skrzydeł na plecach. Już sam nawet nie potrafiłem sobie przypomnieć skąd ją mam, jednak ubierałem ją już od długiego czasu i przypuszczalnie nigdy mi się nie znudzi. W pewnym momencie z zamyślenia wyrwał mnie trzask. Nie był głośny, lecz wraz z pierwsymi godzinami apokalipsy stałem się wyjątkowo wyczulony na każde anomalia, toteż od razu zacząłem nasłuchiwać i ostrożnie przeczesywać spojrzeniem okolicę. Wstałem niespiesznie bez wykonywania gwałtownych ruchów, jednocześnie sięgnąłem do paska spodni po nóż i kiedy już go zaczynałem wyciągać, zobaczyłem znajomą, drobną sylwetkę, a chwilę później usłyszałem jej cicho głosik. Przymknąłem powieki wypuszczając powietrze z płuc i przestąpiłem z nogi na nogę odchylając głowę w tył. - Nie możesz się tak skradać, mogłem cię zaatakować - rzuciłem jeszcze nieco nerwowo. Chwilę później stanąłem już normalnie i spojrzałem na zaciemnioną przez ograniczoną widoczność sylwetkę młodszej Greene - cześć Dodałem przypomniawszy sobie o powitaniu jakie skierowała w moją stronę chwilę wcześniej. Ułożyłem dłoń na karku i zacząłem go rozmasowywać, jednocześnie błądząc wzrokiem gdzieś po ciemnej ścianie lasu po drugiej stronie strumienia. - Wszystko w porządku? - spytałem w pewnym momencie. Cóż, raczej nie musiałem rozwijać szczególnie tej kwestii, uznałem, że będzie wiedziała o co mi chodzi - znaczy, nie wymagam od ciebie zwierzeń, po prostu tak pytam. Dodałem szybko i wzruszyłem lekko ramionami, bo przecież nie mogłem zepsuć swojej nienagannej reputacji tego złego, który dba jedynie o siebie. Od dłuższego czasu żyłem w przeświadczeniu, że zaczynam popadać w jakąś paranoję. Właściwie nie, źle to ująłem. To WSZYSCY patrzą na mnie zupełnie tak, jakbym mówił od rzeczy, zachowywał się nie własciwie przy czym to wlaśnie ja jestem jedną z niewielu osób na którą mogą liczyć. Siedziałem na tej pieprzonej farmie, szukałem dziewczynki, choć doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, że już od dawna musi nie żyć i na dodatek musiałem trzymać się z daleka od kobiety, którą kochałem całym sercem. Tak samo jak Rick był dla mnie bratem, w równie dużym stopniu miałem ochotę wpakować mu kulkę między oczy. Ten dzień stanowił swego rodzaju kulminację w mojej głowie. Nie miałem już siły chodzić z Dixonem i resztą po lesie, tracić czas kiedy mogliśmy być już dawno w jakimś bardziej odpowiednim miejscu. Przez cały czas nerwowo i drażliwie, spędzałem czas w grupie, a inni znów rzucali mi ukradkowe spojrzenia co doprowadzało mnie do jeszcze większego szału. Po tym jak wróciłem z Darylem z wieczornego poszukiwania, usiadłem na krześle przy obozowisku, splotłem dłonie na brzuchu i upartym choć dość beznamiętnym wzrokiem wpatrywałem się w ogień. Wszyscy dookoła rozmawiali na bardziej lub mniej optymistyczne tematy, Rick siedział tuż przy Lori, a ona nawet raz na mnie nie spojrzała. Ani razu nie wymieniliśmy spojrzenia co ściskało mi serce żelaznym sznurem. Kątem oka widziałem to jak Dixon i młodsza córka Hershela rozmawiają gdzieś dalej. Nieobecność Beth oraz Carla, który również nie znajdował się przy obozowisku sprzyjała rozmowie. Tak, koniec trzymania języka za zębami. Wstałem niespiesznie i przestąpiłem z nogi na nogę rzucając każdemu ostre, nieco obłąkane spojrzenie. - Nie sądzicie, że powinniśmy wreszcie porozmawiać? - zatrzymałem wzrok na Hershelu unosząc brew w górę - jesteśmy bardzo wdzięczni z twojej gościny, jednak nie mam zamiaru zostać tu ani minuty dłużej. Nie dopuszczę do tego, aby ta grupa straciła ludzi tylko, bo żyjesz w swoim chorym przeświadczeniu dotyczącym Szwendaczy. Urwałem na moment ocierając wargi wierzchem dłoni. Napotkałem na sobie spojrzenie Lori i uśmiechnąłem się pod nosem. Wreszcie zdobyłem jej uwagę. - Och, błagam, nie patrzcie tak na mnie wszyscy - parsknąłem nerwowym śmiechem rozkładając ramiona na bok - każdy tak myśli, ale nikt, żadne z was nie ma choć trochę kurewskiej odwagi powiedzieć tego na głos. Wiecie czego tylko nie rozumiem? Po cholerę tu ciągle siedzimy? Uniosłem głos nie zważając na twarze innych, na których niepokój rósł z każdą kolejną sekundą. - A ty? Co z ciebie za ojciec, Grimes? Narażasz swoją rodzinę na niebezpieczeństwo podczas gdy pierwszy powinieneś pobiec do tej stodoły, wypuścić te sukinsyny i wsadzić każdemu kulkę w łeb - warknąłem celując palcem w stronę szeryfa. Odrzuciłem dłoń Adrei jaką położyła na moim ramieniu - zamknij się, dziwko. Zrobiłem krok w tył na widok Glenna idącego w moją stronę. Mówił coś o spokoju, opanowaniu i Bóg wie czym jeszcze. Zamiast go słuchać, parsknąłem mu śmiechem w twarz. - Odkąd jesteś taki waleczny, co? A, wybacz, każdy wie, że od momentu, w którym pukasz córkę naszego drobgiego pana gospodarza - czułem jak powoli wylewa się ze mnie rzeka tego, co siedziało w środku już od dawna i nie zamierzałem tego zatrzymywać. Tak jak powiedziałem, jeśli nie ja powiem prawdę, nikt tego nie zrobi. - Wiecie co powinniście zrobić już dawno temu? - wyciągnąłem pistolet zza paska, a następnie zwinnie wyminąłem Carol próbującą zatarasować mi drogę - oczywiście, że wiecie, ale macie za mało oleju w głowie, żeby się na to zdecydować. Potruchtałem w stronę stodoły tak, by Rick nie mógł mnie dogonić, a następnie strzeliłem w kłódkę i tym samym chwilę później na zewnątrz zaczęły wychodzić trzymane w środku Szwendacze. - Tak jest! Chodźcie tu, skurwiele, a wy patrzcie i przyjrzyjcie się dobrze co powinniście zrobić przede mną! - ze śmiechem zacząłem celnie strzelać każdemu kolejnemu zombie w głowę nawet nie zauważając, jak jeden z nich przewraca rozgrzaną lampę ogrodową, ta upada i na skutek rozbicia gorącego szkła, podpala suche siano. Dostrzegając wymierzony we mnie nóż, cofnęłam się trochę, uważnie patrząc na Daryla. Uspokoiłam się dopiero, gdy go opuścił. Przez chwilę przeszło mi przez myśl, że może mi coś zrobić, nawet jak zorientował się, że to ja, ale szybko ją odpędziłam. Gdyby tak było, to wczoraj miał ku temu idealną okazję, a przecież dalej żyję. Dzięki Bogu, że było ciemno, bo jego pytanie wprawiło mnie w takie zakłopotanie, że z pewnością byłam cała czerwona, pewnie nawet moja skóra przybrała kolor dorodnego pomidora. - Tak, wszystko w porządku - chciałam rzucić niedbałym tonem i nawet wzruszyć ramionami, ale wyszedł mi z tego tylko pisk pięcioletniego dziecka. Wywróciłam teatralnie oczami i wbiłam spojrzenie w swoje podniszczone trampki. Tak bardzo cieszyłam się, że jest ciemno, chociaż Daryl za pewno wyczuwał moje speszenie się na kilometr. - Co do wczorajszego wieczora - zaczęłam, ale nie dokończyłam, bo usłyszałam strzał, a po chwili następne. Szybko zerknęłam w stronę, z której dochodziły i już z daleka mogłam dostrzec zbiegowisko przy stodole, gdzie trzymaliśmy Szwendaczy. Momentalnie zrobiło mi się gorąco i ogarnął mnie niepokój, zerknęłam też pytająco na Daryla. Nie za bardzo wiedziałam co robić. Po prostu stałam i słuchałam kolejnych strzałów, w pewnym momencie dostrzegłam też jakieś światło. Jak się później okazało to nie było światło, tylko ogień. Który rozprzestrzeniał się tak szybko, że dotarł już do stodoły, tej samej, w której wczoraj byliśmy z Darylem. Potykając się o własne nogi w końcu się ruszyłam, przecież trzeba było pomóc innym i ratować co się da, ale przede wszystkim ratować siebie samych. Najwyraźniej ktoś wypuścił Szwendaczy ze stodoły. O czym zaraz się przekonałam, bo zdążyłam pokonać niewielką odległość, gdy przede mną wyrosła dwójka z nich. Na ich widok krzyknęłam i zaczęłam się cofać, dopóki nie uderzyłam plecami o drzewo, boleśnie zresztą. Patrzyłam jak zbliżają się do mnie, w oddali dostrzegałam kolejne, a nie miałam nawet nic do obrony. Byłam w stanie tylko na nich patrzeć i mimowolnie krzyczeć, przekonana, że to już naprawdę koniec. Chyba nigdy w życiu nie byłam tak przerażona jak teraz. Co prawda nie zauważyłem tego jak policzki Beth zmieniły nagle swój kolor, jednak faktycznie, zdołałem wychwycić tę nutkę niepewności czy też może nawet zawstydzenia. Nie wiedziałem do końca z tym to wiązać, ponieważ owszym, stałem tu bez górnego okrycia, a ona raczej nie miała okazji widzieć wielu mężczyzn w tym wydaniu, o ile w ogóle jakiegoś. Ponad to, wyraźnie unikała mnie dzisiaj, więc może to miało związek właśnie z tym? Skinąłem głową ze zrozumieniem kiedy oznajmiła, że wszystko w porządku. Spojrzałem gdzieś w dół z zamyśleniem i uniosłem jedynie wzrok w ten swój uważny lecz dyskretny sposób słysząc jak zaczyna mówić coś odnośnie wczoraj, ale nie nawet dobrze nie podjęła tematu, ponieważ przerwał nam dźwięk wystrzału z broni. Od razu spojrzałem w tamtą stronę wyciągając głowę do góry by dostrzec więcej. Nie miałem do końca pojęcia co się stało, ale było pewne, że nie wróżyło to nic dobrego. - Beth, idź do domu do Carla i poczekajcie tam - rzuciłem nie patrząc w stronę gdzie miałem wrażenie, że stała. Schyliłem się, sięgnąłem po koszulkę oraz kamizelkę i zacząłem je zakładać - w porządku? Nie słysząc odpowiedzi ze strony dziewczyny odwróciłem głowę, jednak zamiast stojącej obok blondynki zobaczyłem zainteresowanych hałasem Szwendaczy idących w moją stronę. przekląłem pod nosem i wyciągnąłem nóż robiąc z niego stosowny użytek. Nagle usłyszałem pisk, który musiał należeć do Greene, więc szybko uporałem się z dwoma 'przeciwnikami' idącymi w moją stronę, a następnie pobiegłem w stronę z jakich dobiegał głos Beth. Odciągnąłem od niej dwóch Szwendaczy chwytając ich za koszule, rzuciłem jednego na drugiego i przekułem im czaszki długim nożem przy okazji brudząc sobie ubranie ich krwią. Na szybko oceniłem kilkoma spojrzeniami to jak wyglądała i przypuszczalnie tylko najadła się strachu, więc chwyciłem ją za rękę, a następnie zacząłem biec w stronę zamieszania. Widziałem jak Lori biegnie z Carlem w stronę samochodu, Rick okłada Shane'a pięściami, a Glenn, Maggie, Carol i Andrea walczą z hordą nadeszłych i wypuszczonych zombie. W pewnym momencie Peleiter upadła na kolana z żałosnym krzykiem, a powodem tego był widok Sophii zmierzającej ku niej w zmienionej, upiornej wersji. Poczułem ucisk w żołądku, nasze poszukiwania zdały się na nic, jednak nie była to pora na rozpamiętywanie. Ciągnąc Beth dalej za sobą, podbiegłem do obozowiska skąd wziąłem kuszę i plecak, który wręczyłem dziewczynie tak samo jak pistolet oraz nóż. - Używaj ich jak będziesz musiała, a teraz nie ruszaj się stąd, zaraz wracam - powiedziałem utrzymując z nią kontakt wzrokowy. Musiałem wiedzieć, że posłucha mnie pomimo strachu czy szoku w jakim zapewne była. Hershel przyprowadzał drugi wóz, a siostra dziewczyny również wyglądała na zajętą, także można uznać, iż wziąłem na siebie zapewnienie jej bezpieczeństwa - Elisabeth! Zrozumiałaś mnie? Czułem, że i mi zaczynają udzielać się nerwy, dlatego potrząsnąłem lekko ramieniem blondynki. - Zaraz wracam - powtórzyłem, po czym ruszyłem pomóc reszcie, a przy okazji zbliżyłem się do motoru Merle'a. Wsiadłem na niego, odpaliłem i chwilę później podjechałem pod obozowisko gdzie zostawiłem Greene. - Załóż to - rzuciłem Beth swoją skórzaną kurtkę wiedząc, że podczas jazdy zmarznie dodatkowo - dalej, wynośmy się stąd. Nawet nie wiedziałam co Daryl do mnie powiedział. Słyszałam, że coś mówi, ale nic z tego do mnie nie docierało, kompletnie nic. Patrzyłam przerażona na Szwendaczy, którzy byli coraz bliżej. Działając instynktownie szybko rozejrzałam się dookoła w nadziei, że zobaczę coś, cokolwiek, dzięki czemu będę mogła się bronić. Nigdy wcześniej nie miałam z nimi do czynienia, przynajmniej nie w ten sposób. Nigdy nie zabiłam żadnego z nich, więc nie wiedziałam co robić. Czułam jak moje serce przyspiesza, oddychałam coraz szybciej i w dalszym ciągu krzyczałam. Nagle przede mną znikąd pojawił się Daryl i ich załatwił. Patrzyłam na to wszystko zszokowana i przestraszona, nie widziałam wcześniej nikogo, kto zabijał Szwendaczy. A on zrobił to z taką łatwością i precyzją, musiał zabić ich już naprawdę sporo. Nawet nie byłam w stanie mu podziękować, chciałam coś powiedzieć, ale nie mogłam. Patrzyłam tylko tak na niego mając wrażenie, że krew szumi mi w uszach i zaraz zemdleję. A potem zaczęliśmy biec, a raczej Daryl biegł i ciągnął mnie za sobą, gdyby nie on to pewnie przewróciłabym się o własne nogi i zostałabym pokarmem dla tych istot. Rozglądałam się dookoła, a to co widziałam napawało mnie coraz większym przerażeniem. Jednocześnie poczułam ogromną ulgę, gdy dostrzegłam Maggie i ojca, przynajmniej wiedziałam, że żyją. Widziałam też Carol, która na widok dziewczynki wychodzącej ze stodoły wpadła w histerię. Domyśliłam się, że to jej córka, której wszyscy tak szukali. Było mi żal tej kobiety, chciałam do niej podejść, przytulić ją, pocieszyć. Ale Daryl w dalszym ciągu biegł, nie zważając na moje protesty. Może ich nie słyszał, albo nie chciał słyszeć. Zatrzymaliśmy się, gdy dobiegliśmy do obozowiska. Patrzyłam nieco otępiałym spojrzeniem na to co robi Dixon, zastanawiając się jak to robi, że w takiej sytuacji nie traci zimnej krwi. Bo ja już nie wiedziałam co się dzieje. W pewnym momencie poczułam, że wciska mi coś dłoń, spojrzałam w dłoń i zobaczyłam pistolet oraz nóż. Przeniosłam na mężczyznę pytający wzrok i skupiłam się, żeby zrozumieć coś z jego słów, cokolwiek. Wzdrygnęłam się, gdy na mnie krzyknął. I chyba wybudziłam się z letargu, kiedy mną potrząsnął. - Tak, zrozumiałam - odezwałam się w końcu, zaciskając palcem na nożu po czym odprowadziłam mężczyznę wzrokiem. Wyciągnęłam nóż przed siebie i bacznie rozglądałam się dookoła, podskakując na każdy, nawet najmniejszy dźwięk. Zaraz też usłyszałam warkot motoru a po chwili oślepiło mnie światło reflektora. Posłusznie spełniłam polecnie Daryla i założyłam na siebie kurtkę, zerkając nieco zbita z tropu to na niego to na jego motor. - Chcesz jechać? Teraz? Musimy tutaj zostać, musimy im pomóc. Tam jest Maggie i mój ojciec, musimy, ja nie mogę... - zaczęłam mówić szybko i bez składu patrząc na niego niemalże błagalnie. Nie mogliśmy ich przecież tak zostawić, to moja rodzina, jedyni bliscy jakich mam. Nawet nie wiem jak to się stało, ale nagle zorientowałam się, że siedzę na motorze i opuszczamy farmę. Szybko więc objęłam mężczyznę w pasie nie chcąc spaść i przymknęłam powieki. - Zatrzymaj się. Powiedziałam, żebyś się zatrzymał. DARYL, ZATRZYMAJ SIĘ! - kiedy mężczyzna w końcu spełnił moją prośbę i się zatrzymał, natychmiast zeszłam z motoru. Musiałam się jednak go zaraz przytrzymać, żeby nie upaść. Było mi niedobrze, miałam wrażenie, że zaraz zwymiotuję. - Wracamy tam. Wracamy po nich. Nie mogę ich tam zostawić, rozumiesz? - chwiejnym krokiem podeszłam do Daryla i chwyciłam go za ramię. Spojrzałam mu prosto w oczy z taką determinacją i zaciętością jak jeszcze nigdy dotąd. - Musimy. Maggie, mój ojciec, Rick, reszta, musimy im pomóc. Moja rodzina - nagle wyobraziłam sobie, że dopadli ich Szwendacze. W głowie widziałam jak Maggie zostaje ugryziona, słyszałam jej krzyk, widziałam ojca, który próbuje ich powstrzymać, ale sam nie daje rady. Przetarłam twarz dłońmi i złapałam się za włosy, rozpaczliwie próbując nabrać powietrza. W kółko powtarzałam, że musimy wracać, że musimy ich ratować, a w głowie wciąż na nowo odtwarzałam 'film', w którym widziałam jak umierają. Nie mogłam tego znieść, po prostu nie mogłam, usiadłam na brudnym asfalcie i znowu się rozpłakałam, całkowicie spanikowałam, ponownie zresztą. dnia 1:37:46, w całości zmieniany 1 raz Czułem jak serce bije mocno w mojej piersi i powoli stawałem się coraz bardziej nerwowy, choć wiedziałem, że to prowadzi tylko i wyłącznie do zguby. Jeśli stracę zimną krew, nie dam rady pomóc Beth, a ona sama nie da sobie rady. Przypuszczalnie nigdy nie zabiła żadnego ze Szwendaczy, nigdy nie miała styczności z przemocą i co za ty idzie, jakiegokolwiek doświadczenia w kwestii samoobrony. - Nie odjedziemy bez nich, musimy tylko zejść z tego najbardziej niebezpiecznego pola - wątpiłem, że cokolwiek dotrze teraz do niej, jednak nie mieliśmy czasu czekać. Ogień rozprzestrzeniał się coraz szybciej, a przeciwników było więcej pomimo faktu, iż sukcesywnie cała grupa z nimi walczyła. Przyciągnąłem dziewczynę za ramię i wręcz zmusiłem do tego, by zajęła miejsce za mną. Jadąc przez pole, krzyknąłem do Ricka, a uchwyciwszy jego spojrzenie, wskazałem ręką w stronę wyjazdu z farmy. Miałem plan, co prawda spontaniczny, jednak zawsze jakiś, pozostawało teraz zachować jak najwięcej zdrowego rozsądku. - Nie możemy, nie teraz - powiedziałem na jej prośby, lecz jak okazało się chwilę później, nie było szans na walkę z nią. Zatrzymałem motor i nie wyłączając silnika oparłem go na nóżce. Zszedłem z niego próbując uchwycić spojrzenie Beth, stanąć tak, by stać na przeciwko niej, lecz ciągle krążyła w miejscu sprawiając wrażenie jakby miała za chwilę stracić przytomność. - Uspokój się, na Boga, błagam cię - nie był to krzyk, raczej desperacka prośba wynikająca z bezsilności. Wiedziałem, że nie będę w stanie jej pomóc jeśli teraz zemdleje bądź zrobi sobie coś nieumyślnie. Wziąłem głęboki oddech i po przywróceniu siebie do porządku, zebrałem myśli, które podpowiedziały mi machinalne rozwiązanie jakim było zamknięcie jej w bezpiecznym uścisku. Obejmując drobne ciało blondynki, ułożyłem jedną dłoń na miękkich włosach, a drugim ramieniem wciąż przyciskałem do siebie. - Nie zostawimy ich, kiedy wyjeżdżaliśmy z farmy Rick już prawie odjeżdżał, a twój ojciec szedł po samochód. Wszyscy tu zaraz przyjadą, słyszysz? Nie zostawiłbym tam nikogo bez pewności, że tu zaraz nie przyjadą - mówiłem nieco chaotycznie i zawile, na dodatek ciągle z wyczuwalną nutką stresu, jednak z całych sił próbowałem jakkolwiek unormować oddech i utrzymać emocje na wodzy. Odsunąłem się o krok, przeniosłem dłonie na ramiona dziewczyny i wbiłem w nią uważne spojrzenie. - Oddychaj, spokojnie. Poradzisz sobie, prawda? - poczułem światła reflektorów na sobie, a gdy spojrzałem w tamtą stronę, zobaczyłem dwa nadjeżdżające wozy i ogromny kamień spadł mi z serca - lepiej będzie jak pójdziesz do samochodu, jest cieplej i bezpieczniej. Pomachałem znacząco w stronę samochodów, a gdy się zatrzymały, spojrzałem na Beth. - Weź kurtkę, nie powinnaś teraz złapać grypy czy czegoś w tym stylu. Cały czas myślałam o tym, że Maggie i ojciec nie żyją. Nie widziałam ich śmierci, ale nie wiedziałam też czy nic im nie jest, więc wmówiłam sobie, że na pewno nie żyją. Siedząc na ziemi objęłam dłońmi ramiona i wciąż powtarzałam, że nie żyją. Nawet nie wiem, kiedy wstałam, chciałam wracać na farmę, musiałam. Napotkałam na przeszkodę, jaką był Daryl, zaczęłam krzyczeć, że ma mnie przepuścić, bo muszę iść. W pierwszym odruchu stałam obojętnie, kiedy mnie przytulił, dopiero po jakimś czasie odwzajemniłam uścisk. Nie wiem czym to było spowodowane, najprawdopodobniej bliskością drugiego człowieka i ciepłem jego ciała, ale podziałało na mnie kojąco. Na tyle, że byłam w stanie się nieco uspokoić i myśleć bardziej sensownie. Wsłuchiwałam się w to co mówił Daryl, analizowałam każde pojedyncze słowo, jakby od niego zależało moje życie. I co jakiś czas kiwałam głową, bo to co mówił miało sens. Maggie i ojciec zaraz tutaj będą, na pewno. - Postaram się - odpowiedziałam i nawet spróbowałam się uśmiechnąć, ale wyszedł mi tylko jakiś grymas. Zaraz też dostrzegłam za nami światła reflektorów, więc z bijącym sercem nieco się wychyliłam. Gdy samochody były już dostatecznie blisko, zauważyłam w jednym z nich zarys sylwetek Maggie i ojca. - O Boże - wyszeptałam, czując jak do oczu napływają mi łzy, tym razem były to łzy szczęścia. Już nawet nie zważałam na to co mówi Daryl, tylko na odczepnego pokiwałam głową i popędziłam w stronę samochodu. dnia 2:38:07, w całości zmieniany 1 raz Chodź od wydarzeń na farmie minął tydzień to dalej nie potrafiłam wyrzucić ich z pamięci. Wtedy po raz pierwszy bałam się, że już nigdy nie zobaczę swoich bliskich. W ogóle po raz pierwszy naprawdę zaczęłam się obawiać tych istot. W tym czasie znaleźliśmy schronienie w więzieniu. Może nie jest to najlepsze miejsce do mieszkania, ale przynajmniej jest bezpiecznie. Mimo to jakoś nie potrafiłam sobie tutaj znaleźć miejsca, te zimne mury i liczne, kręte korytarze mnie przerażały. Nie sprawdziliśmy jeszcze całego obiektu, wszędzie pałętali się Szwendacze, w każdej chwili mogli nas zaatakować. Zarówno ci co są wewnątrz, jak i ci co są na zewnątrz, czyli dzień jak co dzień. Nieustanny strach o życie, o to czy przetrwamy kolejny dzień, kolejną noc sprawiał, że nie mogłam spać. Od przybycia do więzienia niewiele spałam, nie potrafiłam. Ilekroć zamykałam oczy to widziałam tamtych Szwendaczy zbliżających się do mnie nad jeziorem albo moją martwą rodzinę. Nikomu jednak o tym nie wspominałam, nie chciałam, żeby się martwili, więc robiłam dobrą minę do złej gry. Tak jak kiedyś tak i teraz unikałam Daryla, może jeszcze bardziej niż zwykle. W ogóle nie rozmawialiśmy o tamtej sytuacji na ulicy, żadne z nas chyba nie chciało do tego wracać. Mimo to czułam, że nawiązałam z nim jakąś nić porozumienia, miałam wrażenie, że zaczynam go zrozumieć. Nie wiem czy to właśnie to skłoniło mnie do tego, że pewnego wieczora poszłam do jego celi. Było już późno, Daryl wrócił właśnie z polowania, usłyszałam jak idzie, a ja znowu nie mogłam spać. Dlatego zeszłam z łóżka i cichutko przemknęłam się tam, gdzie spał. - Cześć - przywitałam się, w duchu ciesząc się, że tym razem zastałam go całego ubranego. Do dzisiaj miałam przed oczami jego nagi tors i nie powiem, żeby był to jakiś nieprzyjemny widok. - Daryl? - zaczęłam niepewnie po czym przysiadłam na krańcu jego łóżka. Wbiłam wzrok w mężczyznę i westchnęłam, bo nie wiedziałam od czego zacząć. - Bo wiesz, nie mogę spać - zaczęłam ostrożnie, od razu sięgając do bluzki i bawiąc się jej skrawkiem, jak zawsze, kiedy się denerwowałam - mam koszmary, śni mi się to co stało się na farmie - aż się wzdrygnęłam, bo przypominanie tego wcale nie należało do miłych rzeczy. - Mogę spać z tobą? - zapytałam szybko i uniosłam wzrok z nadzieją, że się zgodzi - będę grzeczna, obiecuję. Nie chcę zawracać głowy ojcu, Maggie już śpi i... - i nie mam do kogo pójść, ale tego to już mu nie powiedziałam, żeby nie pomyślał, że za bardzo się spoufalam. - Proszę - wyszeptałam jeszcze, w dalszym ciągu wpatrując się w niego intensywnie. dnia 2:46:06, w całości zmieniany 2 razy Kolejny tydzień był o wiele spokojniejszy niż ostatnie wydarzenia, choć chyba nikt jeszcze nie doszedł do siebie. Carol wciąż opłakiwała córkę, Rick dowiedział się o ciąży Lori i obydwoje mieli sporo zmartwień, do tego Andrea, która była jeszcze bardziej irytująca niż wcześniej, a na koniec Shane. Shane z wyraźnymi problemami psychicznymi. Nie spał z nami w celach, miał swoje własne miejsce w innym bloku, lecz w pracach ogólnych pomagał jak wszyscy. Oczywiście, była też Beth, chyba ciągle przeżywała wydarzenia z farmy równie mocno, ale dokładnie nie byłem w stanie tego stwierdzić, bo nie rozmawialiśmy prawie w ogóle od tamtej pory. Sam do końca nie wiedziałem dlaczego, jednak tak chyba było lepiej, przynajmniej tak myślałem. Tego wieczoru, jak co dzień wybrałem się na polowanie. O tej porze było najlepiej, ograniczona widoczność, lepiej można usłyszeć Szwendaczy i zwierzęta leśne wychodzą z ukryć. Co prawda nie przyniosłem ze sobą zbyt wiele, ale powinno starczyć na skromny obiad nazajutrz, więc mogłem położyć się spać z czystym sumieniem. Postawiłem kuszę pod ścianą w swojej celi i zdjąłem kamizelkę pozostając tym samym w koszulce i spodniach. Byłem pogrążony w myślach gdy nagle usłyszałem za sobą głos, więc spojrzałem przez ramię i zatrzymałem spojrzenie na Beth, którą przywitałem skinieniem głowy. - Hm? - mruknąłem na dźwięk swojego imienia Oparłem plec o ścianę zaczynając czyścić strzały, jednocześnie słuchałem w milczeniu tego co mówi nie wiedząc z początku do czego zmierza. Uniosłem brwi w górę kiedy dotarła do puenty i na chwilę zaprzestałem wykonywanej czynności patrząc na dziewczynę z nieukrywanym zaskoczeniem, ale też zmieszaniem. - Nie, Beth, to nie jest dobry pomysł. Znaczy, wiem, że masz złe wspomnienia z tamtego wieczoru, ale poważnie, nie sądzę, żebym był dobrą osobą do jakiej mogłabyś przyjść - odparłem spuszczając spojrzenie na strzały i zacząłem ponownie je czyścić. Byłem szczerze zdziwiony, iż postanowiła przyjść właśnie do mnie, czułem się nieco skrępowany, ale w jakimś pokręconym sensie również wyróżniony co stanowiło pozytywne odczucie. Mimowolnie wydałam z siebie cichy jęk zawodu, gdy się nie zgodził, chociaż chyba powinnam być na to przygotowana. W końcu przecież byłam dla niego obcą osobą i prosiłam go o to, żeby ze mną spał. To na pewno musiało wyglądać bardzo dziwnie i było dziwne, nie tylko dla niego. Nie rozumiałam nic z tego, nie wiedziałam dlaczego łatwiej nawiązać mi kontakt z kimś obcym niż z chociażby własną siostrą. Może właśnie dlatego, że on mnie nie znał, więc nie odbierał mnie emocjonalnie, tylko z dystansem? W każdym bądź razie, gdy mi odmówił, nie zamierzałam odpuszczać i ot tak po prostu dać się wygonić. - Dlaczego? Dlaczego uważasz, że to zły pomysł? Przecież nie proszę cię o eutanazję czy o nerkę. Chcę po prostu z tobą spać, znaczy się obok ciebie - poprawiłam się natychmiast, bo mogło to zabrzmieć nieco dwuznacznie i nieco speszona odwróciłam wzrok. Momentalnie czułam, że się czerwienię, co niestety było silniejsze ode mnie, nigdy nie potrafiłam tego kontrolować. Wiedziałam, że ciężko będzie mi przekonać Daryla, więc zrobiłam coś totalnie nieprzewidywalnego, czym zaskoczyłam nawet sama siebie. Zdjęłam z siebie bluzkę, więc zostałam w samym podkoszulku i spodniach oczywiście, po czym wślizgnęłam się do pustego łóżka mężczyzny. Ułożyłam się wygodnie, przez chwilę poprawiając poduszkę, po czym przekręciłam się na bok, by móc na niego spojrzeć. - Jeśli spróbujesz mnie wygonić to zacznę krzyczeć - od razu go uprzedziłam, żeby nawet nie próbował. A chyba nie chciał, żeby zleciało się tu pół więzienia, na czele z moim ojcem, Rick'iem czy Maggie. Patrzyłam tak na niego i uśmiechałam się pod nosem, bo pewnie nie spodziewał się tego. Ja też, no ale ekstremalne sytuacje wymagają ekstremalnych rozwiązań. Nie wiem czy gdybyśmy żyli w normalnych czasach to zrobiłabym to samo, ale wiem, że teraz świat oszalał, wszystko jest zupełnie inaczej, na odwrót. Więc kto by się teraz przejmował tym, czy wypada mi się tak zachowywać czy nie, moralność już dawno gdzieś zniknęła. Poza tym nie robiłam nic złego, po prostu chciałam się w końcu wyspać i nie budzić się w nocy z krzykiem. Wiedziałam, że przy Darylu mogę czuć się bezpiecznie, udowodnił to już niejeden raz. dnia 3:16:05, w całości zmieniany 1 raz Pewnie gdyby przyszła do mnie z taką propozycją jeszcze przed całą apokalipsą, nie miałbym nic przeciwko, dodatkowo wykorzystałbym ją jak wiele młodych, naiwnych dziewczyn, z czego teraz zdecydowanie nie byłem dumny. Przecież równie dobrze mogła być jedną z nich, nigdy nie dbałem o coś takiego jak wiek czy inne kwestie. Miałem wszystko gdzieś i nie myślałem o konsekwencjach nie tylko takiego traktowania innych, ale także ogólnego stylu życia niewiele mającego wspólnego z poukładanym i takim jak trzeba. - Bo...bo to po prostu nie jest dobry pomysł - co niby miałem jej powiedzieć? Wiesz, Beth, tak to już jest u facetów, że nawet jeśli nie chcą to po prawie roku bez kontaktu fizycznego z kobietą nie potrafią spokojnie uleżeć obok. To by było słabe i zdecydowaie nie na miejscu, chociaż nie można powiedzieć, że to nieprawda. Jest ładna, niegłupia, ma dobre serce oraz ogólnie wszystkie cechy jakie powinna mieć. Odrzuciłem na bok wszelkie przemyślenia tego typu i wziąłem głęboki oddech odkładając strzały na bok. To, co zrobiła chwilę później sprawiło, że stałem bez ruchu obserwując ją z lekko rozchylonymi ustami. Nie wierzyłem w to, że najpierw z premedytacją zdjęła bluzkę, a później wylądowała na moim łóżku napomykając coś o krzykach. - Co takiego będziesz krzyczeć, hum? Ja chcę, ale Dixon mnie wygania ze swojej celi? - westchnąłem cicho i przetarłem twarz dłonią - okej, jak chcesz. I tym razem wiedziałem, że nie wygram, oprócz wszystkich cech wymienionych wcześniej, Greene była niesamowicie uparta. Przeszedłem od drugiej strony i zająłem miejsce przy ścianie kładąc się na plecach. Już sam zajmowałem wiele miejsca, teraz czułem, że Beth leży na krawędzi łóżka, jednak też nie zrobiłem nic co mogłoby poprawić tę sytuację czym chciałem ją trochę zniechęcić. - Dobranoc - powiedziałem gdyby nigdy nic naciągając na siebie kawałek koca, mniej więcej do połowy brzucha i czekałem na kolejny ruch ze strony blondynki. Pewnie przed apokalipsą w życiu nie odważyłabym się na coś takiego, ale teraz? Ze świadomością, że każdy dzień może być moim ostatnim czułam, że mogę dosłownie wszystko. - A ja uważam, że to dobry pomysł - rzuciłam tonem upartej pięciolatki, po czym założyłam rękę na rękę i wbiłam w mężczyznę przenikliwe spojrzenie. Nie rozumiałam jego obiekcji, naprawdę, może dlatego, że nie myślałam o tym w taki sposób, chociaż może powinnam. Bo wyglądało to trochę tak jakbym pakowała się do klatki z głodnym lwem. No ale nie myślałam o tym w kategoriach intymności, w ogóle jeszcze nie myślałam o tej sferze, więc nie rozumiałam dlaczego to miałoby być dla Daryla aż takim złym pomysłem. Zaśmiałam się na jego słowa i pokiwałam głową - tak, mniej więcej coś takiego - odpowiedziałam jeszcze ze śmiechem, no bo strasznie mnie tym rozbawił. Zresztą wcale nie miałam zamiaru wcielać tego 'planu' w życie, to był tylko taki mały szantaż, bardzo skuteczny zresztą. Kiedy położył się obok mnie na moment zwątpiłam w to, czy to był taki dobry pomysł. Choćby dlatego, że leżałam już na samym brzegu łóżka i wiedziałam, że jeśli poruszę się choć o milimetr to spadnę, bo nie spodziewałam się, że powierzchnia użytkowa Daryla jest aż taka duża!. A nie chciałam, żeby ktoś tutaj przyszedł, bo mógłby to wszystko mylnie zinterpretować. No na pewno nikt by nie pomyślał, że tylko obok siebie leżeliśmy, zwłaszcza że moja bluzka leżała gdzieś na podłodze. I nagle do mnie dotarło, czemu mężczyzna uważał, że to zły pomysł. - Och! - wyrwało mi się niespodziewanie, a potem standardowo się zaczerwieniłam. No bo już wiedziałam o co mu chodziło i poczułam się w tym momencie tak skrępowana i zażenowana jak nigdy dotąd. Chciałam się od niego odsunąć na maksymalną odległość, ale chyba wykonałam zbyt gwałtowny ruch, bo nagle znalazłam się w połowie poza łóżkiem. I gdyby nie szybka reakcja Daryla to pewnie bym spadła. - Dzięki - wymamrotałam, kiedy już z powrotem leżałam bezpiecznie i zanim pomyślałam nad tym co robię, automatycznie obróciłam się do niego. Przy tej czynności, przypadkowo, lekko musnęłam jego ramię i jestem przekonana, że moje serce przestało na chwilę bić. I mimo tego, że ułożyłam się jak najdalej od niego, to łóżko nie należało do zbyt dużych, więc chcąc nie chcąc leżeliśmy blisko siebie. Zbyt blisko siebie jeśli chodzi o mnie, ale jakoś wcale mi to nie przeszkadzało i bynajmniej nie zamierzałam wstawać. - Mogłeś pozwolić mi spaść, miałbyś mnie wtedy z głowy - no po takim upadku na pewno już bym nie wróciła do jego łóżka (lol, zero dwuznaczności, nie XD). Ułożyłam się nieco wygodniej układając dłonie przy twarzy i przez momenty tylko obserwowałam Daryla. - Opowiedz mi coś o sobie, cokolwiek, najlepiej coś zabawnego - poprosiłam, w dalszym ciągu na niego patrząc. Nawet jeśli byłam trochę senna zanim tutaj przyszłam, to teraz zdecydowanie odechciało mi się spać. dnia 6:49:24, w całości zmieniany 2 razy A podobno to mężczyźni są niedomyślni! W tym momencie byłem w stanie zanegować to stwierdzenie na rzecz Beth, która najwyraźniej nie myślała jeszcze w tych kategoriach, co właściwie było dla mnie nowością, bo dziewczyny w jej wieku zazwyczaj już przynajmniej zaczynają nieco inaczej postrzegać ten temat. Oczywiście, nie miałem tu do niej żadnych pretensji, przeciwnie. Leżeliśmy sobie spokojnie, każdy na swojej części łóżka, chociaż u mnie ta część zajmowała prawie całą powierzchnię i blondynce po prostu nie miało prawa być wygodnie. Zastanawiałem się dlaczego właściwie przyszła do mnie, rozumiałem, że nie chciała martwić ojca, ale Maggie? Co prawda miała teraz partnera, jednak Beth to jej siostra i nie powinna mieć problemu z wyborem priorytetu. Przynajmniej jak dla mnie, ja dla Merle'a zrobiłbym wszystko. W pewnym momencie usłyszałem to ciche westchnienie ze strony dziewczyny, a chwilę później musiałem wykazać się refleksem przekręcając ciało na bok i łapiąc ją prawie w locie. - Jeszcze tego by brakowało, żebyś rozbiła sobie głowę w mojej obecności. Wyleciałbym stąd na zbity pysk - rzecz jasna musiałem pokazać, iż kierowałem się jedynie własnym dobrem, nawet jeśli w głębi ducha wiedziałem, że to nie do końca prawda i cały czas dbam o bezpieczeństwo Greene z jakichś nieznanych sobie powodów. Przekręciłem głowę na bok wciąż leżąc na plecach i wziąłem głęboki oddech zerkając na blondynkę. Leżała zdecydowanie zbyt blisko, jednak teraz, kiedy prawdopodobnie domyśliła się dlaczego uważałem to za zły pomysł, ciągle tu była i patrzyła na mnie tymi swoimi dużymi, jasnymi oczami kontrastującymi z różowymi policzkami w ładny sposób. - Zabawnego? - uniosłem brwi w górę - Beth, poważnie, coś zabawnego to ostatnie ze wspomnień jakie mam sprzed apokalipsy. Z resztą, nie ważne, moje życie ani trochę nie było ciekawe, więc nie ma o czym mówić. Wbiłem wzrok w sufit i patrzyłem na niego uparcie jak gdyby miał mi teraz w czymś pomóc. Ja patrzyłam na to trochę z innej strony. Owszem, jeszcze przed apokalipsą lubiłam przebywać w towarzystwie chłopców, nie powiem, że nie. Traktowałam ich jednak jako moich kumpli, czy znajomych nie myśląc o nich w ten sposób. Sądziłam, że skoro ja o tym nie myślę, to Daryl też nie, nie wiedziałam jeszcze zbyt wiele o mężczyznach, właściwie to nie wiedziałam nic na ich temat. I rzeczywiście, może nie było mi zbyt wygodnie, ale pierwszy raz od tygodnia moje myśli były zajęte czymś innym niż wydarzenia na farmie. Nie mogłam pójść do Maggie, chociaż wiedziałam, że mnie zrozumie i pewnie powie, że skoro się boję to mogę z nią spać. Nie chciałam jednak dokładać jej zmartwień, teraz zresztą miała Glenna, poza tym jakbym wpadła na nich w jakiejś dwuznacznej sytuacji to chyba już nigdy nie potrafiłabym spojrzeć im prosto w oczy. - Mimo wszystko dzięki - powtórzyłam jeszcze raz kiwając do tego lekko głową. Sama nie za bardzo rozumiałam czemu włściwie przyszłam do niego, bo mogłam pójść do kogokolwiek innego. Pomijając już moją siostrę była jeszcze Carol czy choćby Carl. Przy Carol jednak czułabym się jeszcze bardziej skrępowania niż przy nim, a Carl to jeszcze dziecko i to ja powinnam opiekować się nim, a nie on mną. A co do Daryla, to miałam to zaczęłam go lubić i przekonywać się do niego, więc może to dlatego? Oczywiście nie dopuszczałam do siebie żadnych innych powodów, bo teraz ich nie dostrzegałam, jeszcze. I wiem, że powinnam stąd pójść a potem udawać, że całej tej sytuacji nie było i znowu wrócić do takich relacji z nim, które ograniczały się na zamianie kilku słów. Ale kiedy był taki blisko, to czułam taki spokój, że mogłabym właściwie zasnąć natychmiast. I chyba wydarzenia całego dnia zrobiły swoje, bo mimowolnie zrobiłam. - Wiesz, tylko to mi, nam, zostało. Przypominanie sobie jak to kiedyś było, zanim to wszystko się zaczęło. Nie chcę o tym zapominać, chcę pamiętać i wierzyć, że jeszcze będzie tak jak kiedyś - może byłam naiwna i głupia, ale tak właśnie uważałam. - to ja ci opowiem coś zabawanego - zaczęłam, ale zmęczenie zrobiło swoje i tak w połowie zdania po prostu odpłynęłam. No, umówmy się, miała jeszcze dużo czasu na to, żeby zacząć myśleć w ten sposób. Chociaż nie, właściwie nie byłem w stanie powiedzieć tego szczerze, z ręką na sercu, bo to kłamstwo. Nie miałem pojęcia ile czasu zostało któremukolwiek z nas, ludzi cudem ocalałych i zdawałem sobie sprawę z faktu, że nie będzie już nigdy tak, jak kiedyś. Słuchałem tego co mówi patrząc ciągle gdzieś przed siebie na ten brudny, stary sufit i myślałem nad rozmaitymi sprawami. To, jaka Beth była delikatna i aż zbyt dobra w tym świecie, poważnie mnie przerażało. Takie osoby mają niewielkie szanse na przeżycie, są po prostu zbyt czyste i nieprzystosowane. Z jednej strony takie światełka w tunelu są potrzebne, ale z drugiej to gwóźdź do ich trumien. - W porządku, opowiedz - mruknąłem cicho uznając, że skoro chce i poczuje się z tym lepiej, wysłucham jej z uwagą. Kilka sekund później, kiedy nie usłyszałem niczego, spojrzałem w bok i zobaczyłem, że zasnęła, a nawet jeśli nie to zaraz zaśnie. Ostrożnie poprawiłem koc na ciele dziewczyny tak, aby ją dobrze przykrywał, sam westchnąłem i również zamknąłem oczy zasypiając całkiem szybko. Spałem dobrze i twardo, właściwie pierwszy raz od dawna, bo zawsze jako jeden z pierwszych stawałem na nogach gotów do zrobienia czegoś pożytecznego. Tym razem sen nie chciał mnie łatwo opuścić, a kiedy już zaczął to robić, poczułem łaskotanie na twarzy i zmarszczyłem lekko nos. Powoli, jeszcze na wpół przytomny otworzyłem oczy dzięki czemu chwilę później zauważyłem, że leżę z twarzą wciśniętą w miejsce pomiędzy szyją a barkiem Greene, jednocześnie przytulając ją szczelnie do siebie. Nie zdążyłem nawet jakkolwiek zareagować, bo właśnie w tym momencie obok celi przeszła Maggie i po wyrazie jej twarzy zdałem sobie sprawę, iż zauważyła przez szparę pomiędzy ścianą pomieszczenia, a kocem-prowizorycznymi drzwiami jak leżę z jej siostrą w dość dwuznacznej sytuacji... Dzisiaj obudziłam się wyjątkowo wcześnie, dużo wcześniej przed wszystkimi. Nie mogłam już zasnąć, towarzyszyło mi jakieś takie dziwne uczucie, że coś się stało lub się stanie. Ostrożnie, nie chcąc obudzić śpiącego obok mnie Glenna, wstałam z łóżka. Szybko przebrałam się i wyszłam z celi, starając się być jak najciszej, bo z tego co się zorientowałam, to tylko ja spałam. Postanowiłam, że zajrzę do Daryla, miałam nadzieję, że może już się obudził, bo chciałam wybrać się do miasta. Witaminy dla Lori już się kończyły, poza tym wciąż było wiele rzeczy, których potrzebowaliśmy i chciałam, żeby Dixon pojechał ze mną. Stojąc pod jego celą zajrzałam przez niewielką szparę w drzwiach i zobaczyłam, że jeszcze śpi, więc postanowiłam go nie budzić. I już miałam odejść, gdyby nie fakt, że 'coś' koło niego się poruszyło, przez chwilę mignęła mi plątanina blond włosów, a tym czymś była... - Beth? - wytrzeszczyłam oczy i wparowałam do celi mężczyzny, patrząc to na niego to na moją siostrę, leżącą obok Daryla. - Co ty tutaj robisz? Co WY tutaj robicie, RAZEM? - podniosłam głos, czując jak coś się we mnie gotuje. Byłam na nich wściekła, potwornie wściekła, ale najbardziej na Dixona. I to ku niemu zwróciłam twarz, posyłając mu złowrogie spojrzenie. Kątem oka dostrzegłam jakąś rzecz na podłodze, a była nią bluzka mojej siostry. Na chwilę zaniemówiłam, mając nadzieję, że to jakiś cholernie głupi sen. - Czy wy...? - zapytałam drżącym głosem, a po chwili już kompletnie straciłam nad sobą panowanie. Szybkim krokiem podeszłam do łóżka i chwyciłam Daryla za koszulkę. - Ty sukinsynu! To jest moja siostra, MOJA SIOSTRA, rozumiesz? To jeszcze dziecko, na Boga, przecież ona mogłaby być twoją córką, a ty... - nawet nie chciałam o tym myśleć co tutaj robili, bo zaraz ogarnęły mnie mdłości. Schyliłam się by podnieść bluzkę i rzuciłam ją Beth, nie zaszczycając jej nawet spojrzeniem. - Ubieraj się - warknęłam w jej stronę, w dalszym ciągu piorunując Daryla wzrokiem. Puściłam go w końcu i odsunęłam się nieco, zaplatając rękę na rękę. - Jeśli zrobiłeś jej coś, cokolwiek, to przysięgam, przysięgam, że nie dożyjesz jutra. Rozumiesz? - mówiłam to z taką nienawiścią i takim jadem w głosie, że nawet nie wiedziałam, że jestem do tego zdolna. W tej chwili jednak miałam ochotę wydrapać mu oczy, a przede wszystkim go wykastrować. Jednocześnie zastanawiałam się, kiedy to, cokolwiek pomiędzy nimi było, się zaczęło i czemu do diabła tego nie zauważyłam?! No cóż, ostatnio dużo czasu spędzałam z Glennem i może nie byłam najlepszą siostrą na świecie, ale Beth nie musiała od razu lecieć do najgorszej możliwej osoby jaką był Daryl właśnie. Musiałam z nią poważnie porozmawiać, ale przede wszystkim najpierw chciałam porozmawiać z ojcem, nie było mowy, żeby się o tym nie dowiedział. dnia 6:00:54, w całości zmieniany 1 raz W momencie gdy napotkałem na sobie spojrzenie Maggie, zamarłem wiedząc co teraz się stanie. Tak jak myślałem, nie zostawiła tego ot tak i już po chwili weszła, a raczej wparowała do środka z krzykiem, a ja odskoczyłem od Beth jak oparzony podnosząc się bardzo szybko do pozycji siedzącej. - Maggie, to nie tak... - zacząłem, choć doskonale wiedziałem jak to brzmi i że tylko pogarszam swoją sytuację. Wziąłem głęboki oddech, przetarłem twarz dłońmi i zatrzymałem spojrzenie na starzej z sióstr kiedy znalazła się bliżej - nic między nami nie było, uspokój się, o cholery! Uniosłem nieco głos, bo czułem jak zaczynają mną szargać nerwy. Nikt nie weźmie mojej strony, to pewne. Być może Carol i Rick będą się wahać, ale prędzej czy później oni i tak odpuszczą, mają swoje zmartwienia oraz już jednego psychola, z którym muszą dzielić więzienie. Wstałem pospiesznie i zrobiłem krok w tył krążąc w wyniku poddenerwowania w miejscu. - Naprawdę wyglądam ci na takiego idiotę, który zwabiałby do siebie młode dziewczyny i je wykorzystywał? - dopiero po chwili zrozumiałem, że prawdopodobnie strzelam sobie właśnie samobója, bo...tak, dokładnie tak wyglądałem i to robiłem w przeszłości - z resztą, nie ma w ogóle o czym mówić, nie mam zamiaru się z niczego tłumaczyć, bo nic nie zrobiłem, Greene, rozumiesz? Kątem oka dostrzegłem jak Rick i Lori zaglądają do celi zbawieni krzykami z samego rana na co przekląłem pod nosem i prychnąłem kręcąc głową. - Błagam, dajcie spokój i zajmijmy się wszyscy swoimi sprawami, dobra? - rzuciłem nieco błagalnym tonem, ponieważ miałem świadomość, iż prawdopodobnie do tego nie dojdzie, a ja lada moment zostanę bez dachu nad głową. Pierwszy raz od tygodnia spokojnie przespałam całą noc, co było dla mnie czymś niesamowitym. Dlatego od razu kiedy się obudziłam to uśmiechnęłam się sama do siebie, bo w końcu się wyspałam. Minęła chwila zanim zorientowałam się, gdzie jestem, a przede wszystkim z kim. Gwałtownie nabrałam powietrza, ale nie zdążyłam nic powiedzieć, cholera, nie zdążyłam się nawet zawstydzić, bo do celi wparowała moja siostra. Od razu odsunęłam się od Daryla, zerkając na niego tylko nieco przestraszona. Po minie mojej siostry i po tym co zaczęła mówić wiedziałam, że ma po prostu przesrane. - Maggie - zaczęłam, chciałam jej to wszystko wyjaśnić, ale nawet nie dała mi dojść do słowa. Patrzyłam z rosnącym przerażeniem jak coraz bardziej się nakręca, a kiedy nagle się zbliżyła to mimowolnie skuliłam się myśląc, że chce mnie uderzyć - to nie tak, do niczego nie doszło, Daryl nic mi nie zrobił - rzuciłam rozpaczliwie i wbiłam w nią spojrzenie mówiące, żeby natychmiast przestała. Do oczu momentalnie napłynęły mi łzy, ale jeszcze tylko tego brakowało, żebym zaczęła teraz płakać, więc się powstrzymywałam. Było źle, bardzo źle. Dlaczego nie posłuchałam Daryla, kiedy mówił, że to zły pomysł i powinnam iść do siebie? Jak zawsze byłam zbyt uparta, żeby kogoś posłuchać, a teraz on będzie miał przeze mnie problemy. Kiedy Maggie rzuciła we mnie bluzką natychmiast ją ubrałam i w dalszym ciągu wodziłam wzrokiem za jej sylwetką, nie wiedząc czego mogę się jeszcze po niej spodziewać. Było mi tak strasznie głupio, że tak właśnie wyszło i bałam się o Daryla, o to co z nim będzie. Wiedziałam, że siostra tak tego nie zostawi, że zrobi raban na całe więzienie i wciągnie wszystkich w tę sprawę. I jakby na zawołanie pojawili się Rick i Lori, obydwoje z takimi samymi wstrząśniętymi minami i tymi ich spojrzeniami wyrażającymi pogardę w stosunku do Daryla. Nie wiedziałam jak mam to odkręcić, bałam się, że cokolwiek powiem może zostać niewłaściwie odebrane. Siedziałam więc na łóżku, zwiesiłam głowę i z bijącym sercem czekałam na to co będzie dalej. dnia 7:01:48, w całości zmieniany 1 raz To, żeby przystosować więzienie do własnego użytku uważałem za dobry i rozsądny pomysł. Cały czas nie potrafiłem pozbierać się po utracie farmy, na której mieszkałem od zawsze i która należała wcześniej do mojego ojca. Należałem do sentymentalnych osób, widziałem także dobro w ludziach i do feralnego wydarzenia tydzień temu byłem w stanie stwierdzić, iż w każdym. Niestety, rzeczywistość zweryfikowała moją ufność i tak oto dzieliliśmy teraz nasz nowy dom z psychopatą. Żywiłem do Shane'a same najgorsze uczucia, gardziłem nim, jednak nie miałem odwagi, by życzyć mu śmierci. Zbyt wiele krwi zostało przelane, należało zrobić coś, aby podnieść komfort naszego życia, a ja musiałem zapewnić córkom jak najwięcej bezpieczeńtwa. Właśnie apropos córek, usłyszałem z samego rana jakąś awanturę i usłyszałem w krzykach wyraźny głos Maggie. Zebrałem się na nogi, zmieniłem ubrania na nieco mniej sfatygowane, a następnie przeszedłem na górę. - Co tu się dzieje od rana? - spytałem podchodząc do Lori i spojrzałem na nią pytającym wzrokiem. Jej spojrzenie nie wróżyło nic dobrego, coś wisiało w powietrzu i od razu to wiedziałem - Maggie? Wszystko w porządku? Dopiero teraz zorientowałem się gdzie stoimy, że to cela Daryla Dixona, człowieka o którym w dalszym ciągu nie wiedziałem co myśleć. Przeszedłem obok Ricka i znalazłem się w środku gdzie oprócz starszej córki zobaczyłem tę młodszą, wyraźnie zawstydzoną i może nawet przestraszoną. - Beth, czy on ci coś zrobił? - spytałem z kamienną twarzą ze wzrokiem wwierconym w jasne oczy przed sobą - Elisabeth Greene, w tej chwili masz mi powiedzieć co ten...co on ci zrobił. Wziąłem głęboki oddech piorunując Dixona spojrzeniem. Podszedłem do młodszej córki i pociągnąłem ją za ramię w stronę wyjścia. Kiedy byliśmy prawie na zewnątrz, rzuciłem jeszcze jedno spojrzenie w stronę Daryla. - Pomyliłem się co do ciebie. Myślałem, że masz trochę więcej oleju w głowie i będziesz potrafił zachować choć trochę dobrego wyczucia. Klnę się na Boga, zobaczę cię w pobliżu Maggie albo Beth, opowiem się za wyrzuceniem cię z więzienia - powiedziawszy to, wyszedłem na zewnątrz ciągle trzymając blondynkę za ramię. Z każdym kolejnym słowem Daryla miałam ochotę się na niego rzucić. Jego tłumaczenia były bezcelowe, nie wierzyłam w ani jedno jego słowo. Zakłamany, skończony kretyn. - Tak, dokładnie tak wyglądasz, Dixon - odpowiedziałam, chociaż chyba zdawał sobie sprawę, że dokładnie tak to wyglądało - nie wiem co takiego poprzewracało ci się w tej twojej porypanej głowie, ale już nigdy nie tkniesz Beth, nie pozwolę na to - posłałam mu zimne spojrzenie, a jego kolejne słowa sprawiły, że poczułam się tak oburzona jak nigdy dotąd. - Nie wierzę, po prostu nie wierzę. Oczekujesz, że ot tak ci to wszystko odpuszczę? Może jeszcze mam cieszyć się z tego, że bzykasz moją siostrę po kątach? Jesteś niemożliwy - aż na moment zamilkłam i musiałam nabrać powietrza po czym zaczęłam się histerycznie śmiać. W następnej chwili moja dłoń wylądowała na policzku Daryla, zostawiając tam solidny, czerwony ślad. Oddychając głęboko odsunęłam się od niego i oparłam się plecami o chłodną ścianę. Dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, że naprawdę cała gotowałam się w środku. Miałam właśnie poprosić Lori, żeby poszła po mojego ojca, gdy ten nagle zjawił się w celi. Rzuciłam mu tylko uważne spojrzenie po czym przeniosłam wzrok na chwilę na Beth. Chociaż powinnam być wściekła również i na nią to nie potrafiłam, uważałam że w całym tym zajściu to ona była ofiarą. Nawet jeżeli to jej decyzją było pójście do Daryla, to on nie powinien, nie miał prawa... Nie mogłam nawet o tym myśleć, nie dopuszczałam do siebie takiej myśli, że on z moją siostrzyczką. Pokręciłam głową chcąc wyrzucić z niej te okropne wizje. - Tato, Daryl, on jej coś zrobił - zwróciła się do ojca z rozpaczą w głosie mając nadzieję, że zrozumie jakie 'coś' ma na myśli i że nie będzie musiała mu tego tłumaczyć. Nie tylko Beth walczyła w tym momencie ze łzami. Świadomość tego, że ktoś wykorzystał jej młodszą siostrę była wprost nie do zniesienia. Przyglądałam się jak ojciec zabiera Beth z celi i ruszyłam do wyjścia za nimi. W 'progu' obejrzałam się tylko jeszcze na Daryla, prychnęłam pod nosem i również wyszłam. Wreszcie zrobiłem to, co powinienem. Wreszcie wynieśliśmy się z farmy pełnej żywych trupów nie dość, że chodzących po lasach to jeszcze trzymanych bezczelnie w stodole pod nosem gospodarza. Co prawda nie wszystko poszło po mojej myśli, bo nie planowałem pożaru, ale cóż, nie wszystko zawsze musi iść jak z płatka. Poza tym, moim skromnym zdaniem, ten pożar był jak wisienka na torcie mogąca spalić ciała tych pokrak. Po tym jak zaczęło się robić gorąco - dosłownie i w przenośni - zaczęliśmy walczyć ze Szwendaczami, choć Rick najpierw zaczął walczyć ze mną. Z poobijanymi twarzami opuściliśmy farmę, a ja zostałem zakuty w kajdanki i usadzony na tylnym siedzeniu pomiędzy Glennem a Grimesem. Więzienie wydawało się być prawdziwym azylem na teraz. Wiedziałem, że przypuszczalnie nikt nie będzie chciał dzielić ze mną miejscówki, więc postanowiłem nieco opamiętać rozchwiane nerwy, zrobić teatrzyk z przeprosinami i skruchą. Dostałem swój własny blok, oczyściłem go i urządziłem sobie prawdziwie vipowską celę. Co jakiś czas zaglądałem do bloku gdzie mieszkała teraz cała reszta, ale patrzyli na mnie raczej spod byka. Tego dnia postanowiłem przyjść wcześniej i zabrać Dixona na polowanie. Już z daleka usłyszałem krzyki, więc pchany zaciekawieniem, wszedłem na górę czym prędzej. Zastałem tam niezły teatrzyk z Darylem i Greene'ami w roli głównej. - Ale co się tak naprawdę stało? - spojrzałem na Andreę trzymającą się na uboczu. Rzuciła mi ostre spojrzenie, chyba za to, że ostatnio nazwałem ją dziwką i nie odpowiedziała. Ściągnąłem brwi słuchając wymiany zdań pomiędzy wszystkimi i oparłem dłonie na biodrach. - Że niby Dixon i ta mała? - pokręciłem głową z niedowierzaniem - stary, wybacz, ale to poważnie nie powinno mieć miejsca. Ruszyłem w stronę celi, lecz zatrzymałem się w połowie kroku widząc jak Maggie wymierza mężczyźnie silny policzek. Zacisnąłem zęby obserwując wszystkich przez hwilę w milczeniu. - Dobra, Daryl, wybacz, ale będzie lepiej jak pójdziesz ze mną - mruknąłem i podszedłem do niego chcąc chwycić go za ramię, lecz wyrwał je gwałtownie - heej, spokojnie, chcę tylko, żebyśmy wyszli, rozumiesz? Tak będzie najlepiej. Odepchnął mnie, a wtedy instynktownie zastosowałem odpowiedni chwyt i sam wyprowadziłem do na zewnątrz, poza blok. - Odbiło ci? Nie wiesz, że nasz staruszek ma trochę nierówno pod sufitem? Serio, Daryl, lepiej będzie jak przestaniesz się oglądać za młodą - pokręciłem głową i rzuciłem mu jeszcze jedno spojrzenie, po czym wróciłem do swojego bloku. W pewnym momencie w celi było już tyle osób, że byłam pewna, że wszyscy już wiedzą. Błądziłam bezradnym wzrokiem po ich twarzach, bo żadne z nich nie chciało mnie słuchać, a przecież w całej tej jatce to chyba o mnie właśnie chodziło. Nie wierzyli, może nie chcieli wierzyć, że Daryl nie zrobił mi niczego złego. W końcu mieli swój 'dowód' na to, coś przeciwko niemu, dzięki czemu mogą go stąd wykopać. Hipokryci. Patrzyłam tak na nich wszystkich i zastanawiałam się po co to całe zbiegowisko? Każde z nich oczywiście było przeciwko Darylowi, ale co ich to obchodziło? To była sprawa pomiędzy mną a nim, a nie Rick'iem, Lori, tatą, Maggie czy nawet cholernym Shane'm, który także się tutaj pojawił. - Tato, on nic mnie nie zrobił, przysięgam! - krzyknęłam płaczliwie, kiedy się do mnie zwrócił. Nie chciałam z nim iść, prawie natychmiast mu się wyrwałam i spojrzałam na Daryla. - Przepraszam, naprawdę przepraszam - szepnęłam, patrząc na niego z mieszaniną strachu i bólu, bo nie zasłużył na takie oszczerstwa. Wydałam z siebie cichy krzyk, gdy nagle Maggie go uderzyła i wtedy nie wytrzymałam i rozpłakałam się. W dalszym ciągu patrząc na mężczyznę pozwoliłam ojcu wręcz dać się wywlec z celi, nie miałam siły stawiać oporu. Tylko co teraz będzie z Darylem? Wyrzucą go? Nie wiem dlaczego, ale kiedy pomyślałam o tym, że już nigdy mogę go nie zobaczyć to poczułam jak kurczy mi się żołądek i gdybym coś jadła, to chyba właśnie bym zwymiotowała. To wszystko nie mogło się skończyć w ten sposób. Sam nie wiedziałem kiedy to wszystko nabrało takiego tempa, a w celi oraz przed nią znalazło się tyle osób. Przyszli prawie wszyscy i każdy patrzył na mnie spod byka bardziej lub mniej to ukrywając. - Uważaj na słowa, Maggie - rzuciłem oschle w jej stronę gdy usłyszałem oskarżenie rzucone pod moim adresem. Na domiar złego, chwilę później pojawił się Hershel, a jego wzrok pełen zawodu oraz oziębłości przypuszczalnie zabolał mnie najbardziej. Z jednej strony miałem ochotę zacząć wrzeszczeć, uderzać pięściami w ścianę z wściekłości na to, że nikt mi nie wierzy i każdy ma o mnie tak niskie mniemanie, jednak z drugiej postanowiłem usunąć się w cień. Niestety, kolejny krok ze strony Maggie po jakim moja głowa wręcz odskoczyła na bok sprawił, iż nie potrafiłem ot tak przejść obok tego. Powoli wyprostowałem plecy i spojrzałem na nią kompletnie beznamiętnym wzrokiem. Na domiar złego pojawił się Shane uważający, że w dalszym ciągu istnieje coś takiego jak służby porządkowe. - Odpierdol się - warknąłem w jego stronę, lecz to wywołało odwrotny skutek i chwilę później wyprowadził mnie na zewnątrz jak kryminalistę. - Czy wy wszyscy macie problemy ze słuchem albo analizą? - spojrzałem na mężczyznę robiąc kilka kroków w tył po tym jak mnie puścił - nic jej nie zrobiłem, po prostu spaliśmy, a przyszła do mnie, bo się bała, rozumiesz? Nie jest moją winą, że to ze mną czuje się najbezpieczniej, że jej siostra woli nowego chłopaka, a ojciec jest nadwrażliwy. Z resztą, mam was wszystkich w dupie, pierdolcie się. Czułem, że coś właśnie we mnie pękło. Nie chodziło nawet o tę sytuację, to po prostu przelało czarę goryczy. Lubiłem Beth, zdążyłem polubić ją nawet bardzo, jednak teraz postanowiłem trzymać się od niej z daleka tak samo jak od reszty grupy. Chciałem przygotować sobie własny blok, tak jak Shane i nie wchodzić im w drogę. Tak też zrobiłem, po powrocie do swojej celi zabrałem wszystkie swoje rzeczy i po wymianie jeszcze kilku ostrych zdań z Maggie, przeniosłem się do bloku D. Spędziłem na kompletnej izolacji kilka dni, sam polowałem, sam przyrządzałem posiłki i z nikim nie rozmawiałem. Carol próbowała dwa razy przyjść i porozmawiać, jednak zbywałem ją za każdym razem. Nie miałem ochoty na zwierzenia, chciałem być sam, kompletnie sam. Właśnie ta myśl sprawiła, iż po kolejnym dniu postanowiłem się stąd wynieść. Nowy początek, nowe miejsce, bez żadnej grupy, po prostu ja. Brzmiało nieźle, więc wieczorem zacząłem pakować wszystko co miałem, jednocześnie dokładnie myśląc nad tym, z czego mogę zrezygnować, żeby nie brać zbyt dużego bagażu. Parę następnych dni było jakimś koszmarem. Ojciec i Maggie bawili się w strażników, nie pozwalając mi się nigdzie oddalać, argumentując to tym, że to niby kwestia bezpieczeństwa, bo w ostatnim czasie przy ogrodzeniu przybyło sporo Szwendaczy. Wiedziałam, że to bzdura i chodzi o to, żebym nie zbliżała się do Daryla, co mnie dobijało. Naprawdę miałam wrażenie, że zaczynamy się dogadywać, ale potem oczywiście musiałam wszystko zepsuć. A najgorsze w tym wszystkim chyba było to, że po prostu tęskniłam za nim, bo w jakiś dziwny, niezrozumiały dla mnie samej sposób, przywiązałam się do niego. Wiedziałam do którego bloku się przeniósł i wiele razy próbowałam się tam zakraść, ale nie mogłam tego zrobić z dwoma pitbullami na karku. Któregoś dnia poprosiłam o pomoc Carla, wiedziałam że się zgodzi. W czasie kiedy on zajął czymś mojego ojca i Maggie, nie mam zresztą bladego pojęcia jak to zrobił, mi udało się wymknąć do bloku D. Nie za bardzo wiedziałam, gdzie może być Daryl, bo równie dobrze mógł być dosłownie wszędzie, więc kierowałam się intuicją. Która choć raz mnie nie zawiodła i doprowadziła do miejsca, gdzie się 'urządził'. Ostrożnie i po cichu, żeby za szybko mnie nie zauważył, uchyliłam drzwi i wśliznęłam się do dużego pomieszczenia, skąd wychodziło się na cele. Jak najciszej zamknęłam drzwi i ruszyłam przed siebie, rozglądając się dookoła. Dostrzegłam Daryla stojącego przy dużym stole, na którym postawił plecak i pakował do niego rzeczy porozrzucane po całym blacie. - Nie - odezwałam się na tyle głośno, by zwrócić jego uwagę. Zrobiłam parę kroków do przodu, ale zważywszy na ostatnie wydarzenia, zachowałam bezpieczną odległość. Miał prawo być na mnie wściekły i chodź wiedziałam, że nie mógłby mi nic zrobić, wolałam, jak to się mówi, dmuchać na zimne. Człowiek w silnym wzburzeniu często robi rzeczy, których później żałuje. - Nie możesz stąd odejść, rozumiesz? Nie możesz! - zaprotestowałam tym swoim piskliwym głosikiem, patrząc na niego z szeroko otwartymi oczami - nie pozwolę ci na to - mówiąc to cofnęłam się pod drzwi, które zasłoniłam swoim ciałem, a przynajmniej wyobraziłam sobie, że tak to właśnie wygląda, w końcu nie grzeszyłam jakąś imponującą postawą. Chciałam, żeby wiedział, że nie dam mu odejść. Wpatrywałam się w mężczyznę z determinacją, może też i trochę wyzywająco, gotowa stoczyć z nim prawdziwy bój, jeśli tylko będzie trzeba. Kiedy się pakowałem, z zamyślenia wyrwał mnie znajomy głos, na dźwięk którego szybko odwróciłem głowę w stronę wejścia i zatrzymałem wzrok na drobnej sylwetce Beth. Przymknąłem na moment powieki biorąc głęboki oddech. Nie byłem na nią zły, po prostu sfrustrowany i nie miałem siły słuchać kolejnych zażaleń ze strony grupy. Chciałem odejść zachowawszy resztki honoru. - Zrobię to, Beth, już podjąłem decyzję i jej nie zmienię - odparłem w miarę spokojnie, lecz dość ponuro. Po włożeniu wszystkich potrzebnych rzeczy do plecaka, zarzuciłem jeden pas na ramię, przełożyłem kuszę tak, by wisiała na moich plecach, po czym ruszyłem w stronę wyjścia, które teraz tak nieudolnie próbowała zasłonić. Zatrzymałem się jakieś trzy kroki od niej i spojrzałem w bok wzdychając cicho. - Dlaczego jesteś taka uparta? - dosłownie miałem deja vu, już zdążyłem zadać jej to pytanie niecałe dwa tygodnie temu w stodole na farmie. Przetarłem twarz dłonią i wlepiłem w nią wzrok - co ci po tym, że zostanę, hm? Jesteś tu bezpieczna, nawet aż za bardzo, masz tu swoich bliskich i dostęp do wszystkiego czego potrzebujesz. Grupa cię lubi, nikt nie oskarża cię o nic ani nie policzkuje w przeciwieństwie do mnie. Poprawiłem ramię plecaka, który był naprawdę ciężki pomimo redukcji rzeczy. - Nie rozum mnie źle, Beth, nie mam ci nic do zarzucenia, to nie twoja wina, ale nie będę pozwalał na to jak oni mnie traktują i to nie tylko teraz - spojrzałem gdzieś na dół milknąc na moment - mają trochę racji w tym co mówią. Nie jestem odpowiednią osobą, z którą można się zadawać. Jednym słowem, dobrze pasuję do tego świata, nie powinnaś mieć zbyt wiele do czynienia z takimi ludźmi, więc moje odejście nie ma tu żadnych słabych stron. Zerknąłem na nią dyskretnie nie unosząc zbytnio głowy. Było mi wstyd, że dopuściłem do sytuacji, w jakiej również ona miała teraz ciężko. Powinienem trzymać się od niej z daleka, choć w ten dziwny, jeszcze niezrozumiały sposób, naprawdę polubiłem towarzystwo Greene. Przypuszczam, że przyciągało mnie jej dobro i to, jak jasna, czysta aura ją otaczała, w przeciwieństwie do kogoś takiego jak ja. Nic nie odpowiedziałam na jego słowa, tylko skierowałam wzrok gdzieś na bok. Żeby nie widział jak znowu chce mi się płakać. Ostatnio zresztą nie robiłam niczego poza tym. Udało mi się jednak wziąć w garść, więc ponownie powróciłam spojrzeniem na jego twarz. - Jesteś nam potrzebny, bez względu na to co inni teraz o tobie myślą. Jesteś najlepszy w polowaniach, dobrze strzelasz, ludzie czują się przy tobie bezpiecznie i cię potrzebują- ja cię potrzebuję, chciałam dodać, ale na szczęście w porę ugryzłam się w język. No bo co niby miałoby to oznaczać? Brzmiałoby jak jakaś deklaracja, a ja jeszcze nie wiedziałam jak interpretować to, że ostatnio Daryl stał mi się w pewnym sensie bliski. Miałam tak straszny mętlik w głowie. - Nie wiem co mi to da Daryl, naprawdę nie wiem. Ale wiem, że chcę żebyś został, po prostu tego chcę. Czy zawsze musi być jakiś powód? - zapytałam czysto retorycznie, przyglądając mu się uważnie. Oparłam się mocniej plecami o drzwi i lekko zagryzłam dolną wargę - właściwie to jest jeden - zaczęłam, spuszczając automatycznie wzrok - przy tobie nie mam koszmarów - może i było to bardzo naiwne i strasznie dziecinne, ale to było dla mnie naprawdę ważne. Od czasu tamtej nocy znowu nie mogłam spać, znowu budziłam się w nocy z krzykiem. Gdy już to powiedziałam to zerknęłam na niego niepewnie, chcąc sprawdzić jego reakcję przekonana, że właśnie się śmieje czy drwi ze mnie. - Co do tego - pociągnęłam nosem i przez chwilę zajmowałam się rozcieraniem nadgarstków, jakby to była wyjątkowo interesująca czynność. Ciężko było mi się zebrać do tego, co chciałam mu powiedzieć - mówiłam im, że do niczego między nami nie doszło, ale oczywiście nie słuchali mnie - przełknęłam głośno ślinę i kontynuowałam, znowu nie potrafiąc spojrzeć mu w oczy - więc Carol mnie zbadała - dokończyłam, już zdecydowanie mniej pewnym i o wiele bardziej cichym głosem. - Oni chcą twojego powrotu, tylko nie potrafią przyznać się do tego, że źle cię ocenili - w tym momencie `odbiłam` się od drzwi i ruszyłam w stronę Daryla. Zatrzymałam się na przeciwko niego i przez długi czas tylko na niego patrzyłam. - Nie obchodzi mnie to, co o sobie mówisz, naprawdę mam to gdzieś. Wiem, że wcale taki nie jesteś, widzę to - powiedziałam najłagodniej jak tylko potrafiłam po czym uśmiechnęłam się delikatnie. - jesteś dobrym człowiekiem, jednym z lepszych jakich znam - potrząsnęłam głową żeby potwierdzić, że tak właśnie myślę. - Więc zostaniesz? - zapytałam niepewnie wbijając w niego proszące spojrzenie. Naprawdę nie chciałam, żeby odchodził, a już zwłaszcza przeze mnie. Na jej słowa poczułem przyjemne ciepło wokół serca. To, że czuła się przy mnie bezpieczna sprawiało, iż miałem lepszy obraz samego siebie w głowie, a przypuszczalnie to było dla mnie teraz najcenniejsze. Patrzyłem na nią w milczeniu nie wiedząc na razie co mógłbym powiedzieć. Jak na razie nie widziałem opcji pozostania tutaj skoro wszyscy byli przeciwko mnie, a ja wcale nie zamierzałem dłużej być kozłem ofiarnym i tą osobą, która zawsze obrywa za byle co. - Nie masz przy mnie koszmarów - powtórzyłem, jakby analizując to zdanie i lekko ściągnąłem brwi. Naprawdę, nie miałem zielonego pojęcia dlaczego to właśnie w moim towarzystwie czuje się lepie, niby czym sobie na to zasłużyłem? Nie robiłem nic specjalnego, właściwie robiłem o wiele mniej niż jej bliscy - koszmary przejdą kiedyś same, dasz sobie z nimi radę. Już sam nie wiedziałem jak ją do siebie zniechęcić, przecież nie może wyjść nic dobrego z naszych polepszonych relacji. To w ogóle nie kleiło się kupy, bo niby dlaczego miało się kleić? Mięliśmy dwa totalnie różne podejścia do życia i charaktery, poza tym raczej nie było ludzi, którzy przyklasnęliby naszym znajomościom. Gdy zaczęła drugą część wypowiedzi dotyczącą badania oraz zdania grupy na temat mojego powrotu, poczułem się zbity z tropu i kompletnie zaskoczony. Nie spodziewałem się tego, właściwie to ostatnie co myślałem, że usłyszę. - Mówisz poważnie? Chcą żebym został? - spytałem chcąc mieć całkowitą pewność. To oczywiście nie załatwiało sprawy, ciągle chowałem urazę do nich za te wiele miesięcy i jedna chwila nie może wszystkiego zmienić. Mimo to, kolejne słowa ze strony dziewczyny poważnie zachwiały tą pewnością siebie emanującą z mojej strony. Patrzyłem na nią w milczeniu nie urywając kontaktu wzrokowego nawet na krótką chwilę. W końcu westchnąłem cicho, spuściłem głowę i zdjąłem plecak z ramienia stawiając go przy nodze w kolejnym ruchu. - Zostanę - mruknąłem ze świadomością, że nie dam rady się długo opierać, szczególnie kiedy tak strasznie zabiega o moją obecność. Spojrzałem na nią ukradkiem unosząc brew w górę i rozłożyłem nieco na bok ramiona w poddańczym geście - zadowolona? Daryl wciąż wyglądał na niezbyt przekonanego, a mi powoli kończyły się pomysły. No bo co niby miałabym mu zaoferować? Byłam dla niego obca, nie zostałby specjalnie dla mnie, doskonale o tym wiedziałam i wcale tego od niego nie wymagałam. Ale wiedziałam, że zrobię wszystko, żeby został, zwłaszcza, że dużo namieszałam i musiałam to naprawić, chciałam to naprawić. - Skąd wiesz, że przejdą? Może nigdy nie przejdą, tego nie wiesz, a przy tobie - tutaj się zatrzymałam, zaciskając usta, żeby przypadkiem nie palnąć jakiejś głupoty. Bo trochę to brzmiało jakbym miała zamiar pakować mu się co noc do łóżka. I nawet jeśli tego bym chciała, to wolałam nie dzielić się z Darylem tymi przemyśleniami. - Tak. Zresztą, jak mi nie wierzysz, to sam ich zapytaj - oparłam dłonie na biodrach i uniosłam lekko jedną brew. Czułam, że powoli się przekonuje, no i nie powiem, miałam z tego wielką satysfakcję, naprawdę. Bardzo chciałam być tą osobą, która przekona go do powrotu, bo jestem przekonana, że prędzej czy później ktoś inny by to zrobił. Nie ma co ukrywać, bez Daryla nasza grupa byłaby już praktycznie martwa. Na jego słowa poczułam wielką, ogromną ulgę i uśmiechnęłam się szeroko. - bardzo - odpowiedziałam, bo naprawdę się cieszyłam. I pewnie nie było to dla niego zbyt dużym zaskoczeniem, kiedy przytuliłam się do niego. Nie powiem, to było naprawdę przyjemne uczucie, ale nie mogłam się do niego za bardzo przyzwyczajać, dlatego po chwili niechętnie się od niego odwróciłam. Uniosłam wzrok, żeby móc na niego spojrzeć po czym stanęłam na palcach i pocałowałam go w policzek. Co nie było prostą czynnością, zważając na różnicę w naszym wzroście. - Chodź - powiedziałam po czym chwyciłam go za rękę i lekko pociągnęłam w stronę wyjścia, cały czas uśmiechając się sama do siebie. Minął już dobry miesiąc od tamtego feralnego wydarzenia, Daryl wrócił i choć z początku było trochę dziwnie i wszyscy byli wobec niego strasznie podejrzliwi, to z czasem te bezzasadne podejrzenia ustały. Maggie i mój ojciec przeprosili go za swoje zachowanie, nawet Shane zachował się w porządku, wszystko wracało do normy. To wszystko sprawiło, że nieco zbliżyliśmy się do siebie z Darylem i przede wszystkim, nie musieliśmy tego ukrywać. Zresztą nie robiliśmy nic złego, po prostu rozmawialiśmy i niekiedy spędzaliśmy razem czas, to wszystko. I nikomu to nie przeszkadzało, mogłabym nawet zaryzykować stwierdzeniem, że ludzie zaczęli traktować go poważniej i o wiele lepiej. Chyba tak jak ja dostrzegli w nim pozytywne cechy. Właśnie byłam w piwnicy i rozwieszałam pranie, bo dzisiaj była moja kolej. Minęło trochę czasu zanim przekształciliśmy ją w użytkowe miejsce, głównie dlatego, że była zapuszczona i aż roiła się od Szwendaczy. Urządziliśmy w niej prowizoryczną spiżarnię i pralnię, z której aktualnie korzystaliśmy. Kiedy skończyłam rozwieszać pranie podeszłam do jednego z regałów, Rick poprosił mnie żebym przyniosła trochę konserw, które tam trzymaliśmy. Zaczęłam wkładać je do przyniesionego ze sobą koszyka, gdy nagle usłyszałam dziwny szmer. Poczułam jak serce podchodzi mi do gardła, a wszystkie mięśnie się napinają, bo wyczułam, że ktoś się za mną znajduje. Odwróciłam się i ujrzałam jakiegoś faceta w poszarpanych rzeczach. Żałowałam, że nie mam ze sobą żadnej broni, tym bardziej, że zaczął się do mnie zbliżać. Mówił jakieś dziwne rzeczy, o tym, że nie widział kobiety już od dawna i że jestem bardzo ładna. Wiedziałam, że nie wróży to niczego dobrego, i im był bliżej tym ja bardziej się cofałam, aż w końcu oparłam się o regał. Wolną dłonią, w której nie trzymałam koszyka, próbowałam wymacać coś, cokolwiek, czym mogłabym się bronić. - Kim jesteś? Czego ode mnie chcesz? - zasypałam go gradem pytań, mówiłam bardzo głośno prawie że krzyczałam, licząc na to, że może ktoś mnie usłyszy i mi pomoże. Bo w chwili gdy znalazł się na przeciwko mnie, a jego ręka wylądowała na moim ramieniu to kompletnie straciłam zimną krew. dnia 12:33:54, w całości zmieniany 3 razy Po tym jak wróciłem - choć teoretycznie wcale nie odszedłem - wszystko uległo zmianie i to zdecydowanie na lepsze. Cały czas trzymałem się trochę z boku, miałem pewne obiekcje co do wnikania w bardziej zacieśnione relacje pomiędzy mną a grupą, jednak powoli, bardzo powoli nabierałem do nich zaufania i wyzbywałem się uprzedzeń. Jeśli chodzi o polowania, wyjazdy do miasta i inne tego typu sprawy, zawsze radziliśmy sobie dobrze, więc teraz pracowaliśmy nad aspektem emocjonalnym, o ile można to nazwać w ten wyniosły sposób. Co do Beth, wyjątkowo dobrze spędzałem czas w jej towarzystwie. Chyba nie tylko ja przysłużyłem się dziewczynie, bo dodatkowo sam czułem się swobodniej oraz jakoś pewniej kiedy była obok. Hershel zaczął mi ufać na tyle, że kilka razy poprosił właśnie mnie o pilnowanie jego córek kiedy robiło się gorąco w sprawie ze Szwendaczami, które gromadnie nas odwiedzały pod siatką. Taki obrót spraw wyjątkowo mi odpowiadał, ale rzecz jasna, nie pokazywałem tego po sobie i pozostawałem cichym obserwatorem, choć już nie tak bardzo odizolowanym. Tego dnia nie byliśmy na polowaniu. Dzień wcześniej zdobyliśmy z jednego ze sklepów dużo zapasów, więc nie było takiej potrzeby. Pomagałem Lori gotować - tak, pomagałem Lori gotować, bo odkryłem u siebie jakieś niezwykłe pokłady możliwości w tej materii - a gdy poprosiła o przyniesienie przypraw ze spiżarni, odłożyłem na bok drewnianą łyżkę jakiej używałem do mieszania w garnku i zszedłem do piwnic. Echo dobrze niosło się w tej części budynku, więc niepokojące dźwięki usłyszałem już kilka metrów przed pomieszczeniem. Energicznym krokiem przemierzyłem korytarz, chwyciłem za nóż zawsze trzymany za paskiem, a następnie wszedłem do środka przez wąskie drzwi i zobaczyłem jak jakiś mężczyzna szarpie się z Beth. Bez namysłu podbiegłem do niego i odciągnąłem na bok z taką siłą, że uderzył plecami w równoległą ścianę. Chwilę później do pomieszczenia wbiegł Rick, który pewnie też usłyszał podniesiony głos Greene i złapał mnie za rękę w ostatnim momencie, gdy właśnie miałem zamiar uderzyć nieznajomego pięścią w twarz. - Och błagam, Grimes, schowaj odznakę do kieszeni i pozwól mi to zrobić - rzuciłem nie spuszczając wzroku z mężczyzny, a gdy szeryf puścił moje ramię, bez skrępowania wymierzyłem cios. Patrzyłem na to jak upada, chwilę później Rick odciągnął mnie na bok twierdząc, że dalej się nim zajmie. Odwróciłem głowę w stronę gdzie stała Beth i przemierzyłem dystans jaki nas dzielił. Chwyciłem ostrożnie, choć nieco nerwowo twarz dziewczyny w ręce i z lekarską precyzją zacząłem sprawdzać czy nie ma śladów po uderzeniach. Później przeniosłem dłonie na jej ramiona i kontynuowałem oględziny. Widząc, że nie ma żadnych, przynajmniej widocznych zranień, przytuliłem ją do siebie i objąłem tak, aby mogła się na chwilę 'schować' i uspokoić. - Już dobrze, już w porządku - powiedziałem cicho. Sam musiałem wziąć głęboki oddech, ponieważ byłem bliski sprzedania dodatkowych kilku kopniaków temu typowi za to, co chciał jej zrobić - nic ci nie jest? Zastygłam w bezruchu, nie mogąc zrobić nic, kompletnie nic, zupełnie jakby moje ciało odmówiło mi posłuszeństwa. Mogłam tylko patrzeć na mężczyznę, który był coraz bliżej i mówił naprawdę okropne rzeczy. A ja tylko na niego patrzyłam i modliłam się o to, żeby ktoś teraz tutaj wszedł. I w jednej chwili facet znalazł się na ścianie na przeciwko, a ja zorientowałam się, że to sprawka Daryla. Nawet nie wiedziałam, że wstrzymuję powietrze, więc wypuściłam je powoli, gdy do piwnicy wpadł Rick. Widziałam, że chciał powstrzymać Daryla, co było raczej trudne, więc już po chwili nieznajomy facet oberwał. Wzdrygnęłam się i cicho zasyczałam, bo bardzo mocno dostał i jestem pewna, że słyszałam trzask pękającej kości, dlatego się tak skrzywiłam. W odpowiedzi na pytanie Grimesa kiwnęłam głową na znak, że nic mi nie jest i podążyłam wzrokiem za nim, jak wręcz wynosił tamtego faceta z piwnicy. Przeniosłam wzrok na Daryla, który w jednej sekundzie znalazł się przy mnie i sprawdzał, czy wszystko ze mną w porządku. - Nic mi nie jest - łagodnie odepchnęłam jego ręce, sama nie wiem nawet dlaczego. Może dlatego, że przed chwilą dotykał mnie jakiś obcy facet i ewidentnie chciał mi coś zrobić? W każdym bądź razie, gdy Dixon mnie przytulił to tym razem już nie protestowałam. W dalszym ciągu jednak dalej się trząsłam i po prostu nie potrafiłam się uspokoić, to było naprawdę coś strasznego. Aż mnie zmroziło, gdy pomyślałam co ten facet mógłby zrobić - dziękuję, gdyby nie ty... - mruknęłam w koszulkę mężczyzny, zawsze wiedział, kiedy się pojawić. Jego obecność działała na mnie niezwykle kojąco, już po chwili przestałam się trząść i wracałam do siebie. - Krwawisz - rzuciłam, patrząc na jego dłoń, z której na kostkach sączyła się krew. Odsunęłam się więc od niego i nakazując mu nigdzie się nie ruszać, ruszyłam po apteczkę. Mój ojciec rozmieszczał je we wszystkich pomieszczeniach, których używaliśmy, tak na wszelki wypadek. W myślach dziękowałam mu za to, kiedy wracałam do Daryla ze sporawym pudełeczkiem. Wyjęłam z niego wodę utlenioną, zamoczyłam w niej wacik i zaczęłam dezynfekować ranę, jednocześnie co jakiś czas obserwując mężczyznę. - Uratowałeś mnie, już któryś raz z kolei. Chyba powinnam uznać cię za swojego bohatera i postawić ci jakiś ołtarzyk. Ewentualnie za ochroniarza albo anioła stróża - przechyliłam lekko głowę po czym parsknęłam śmiechem. Gdy skończyłam oczyszczanie rany, owinęłam dłoń Daryla bandażem i zabrałam się za sprzątanie w apteczce. dnia 1:27:07, w całości zmieniany 1 raz Fakt, że jakiś obleśny facet mógł ot tak wejść i na dodatek dobierać się do Beth sprawiał, że czułem jak moje ciśnienie z sekundy na sekundę rośnie. Przywiązałem się do niej, nawet bardzo i choć wciąż nie wiedziałem dlaczego i na czym to w ogóle polega, nie miało to znaczenia w tej sytuacji. Chciał wykorzystać młodą, bezbronną dziewczynę, a to po prostu nie mogło ujść mu na sucho. Nikomu nie mogło. - Cii, już dobrze - mruknąłem i zamknąłem oczy na krótką chwilę. Oddychałem w miarę spokojnie i głęboko, musiałem zostać jak najbardziej opanowany, żeby była w stanie się uspokoić. Dopiero kiedy zwróciła uwagę na moją dłoń, spojrzałem na nią i zdziwiło mnie to jak źle wygląda. Również poczułem to jak mocno piecze, więc odruchowo zmarszczyłem czoło. Przysiadłem na jednym z drewnianych stołków w oczekiwaniu aż wróci i co chwilę wychylałem się tak, by móc mieć ją na oku. To już przypuszczalnie paranoja. Rozluźniłem się wystarczająco dopiero kiedy usiadła obok i zaczęła opatrywać to, co narobiłem sobie w bliskim spotkaniu pięści z twarzą tamtego idioty. Uniosłem kąciki ust słysząc co mówi. - Do anioła mi sporo brakuje, ołtarzyk też brzmi bardzo duchowo, więc pozostanie mi fucha ochroniarza. Nieźle - wzruszyłem lekko ramionami rzucając jej szybkie spojrzenie. Kiedy skończyła, zgiąłem i rozprostowałem parę razy palce oglądając opatrunek z każdej strony - dzięki, wygląda profesjonalnie Wstałem z miejsca, poczekałem chwilę aż odłoży apteczkę, po czym wróciliśmy na górę gdzie czekał już Hershel i Maggie gotowi na to, aby zasypać nas pytaniami i zrobić dodatkowe oględziny Beth. Po opowiedzeniu grupie wszystkiego, miałem wrażenie, iż moja pozycja nieco wzrosła, mógł świadczyć o tym fakt, że Maggie dosłownie rzuciła mi się na szyję. Nie uważałem tego, że stanąłem w obronie Beth za nic nadzwyczajnego, szczerze mówiąc, codziennie od dawna miałem na nią oko i interwencja nie była niczym dziwnym, jednak tak czy inaczej, poczułem się dobrze. Reszta dnia minęła bez rewelacji, Rick wykopał niechcianego gościa z więzienia, Shane z tego co słyszałem wywiózł go gdzieś, a reszta grupy była dzisiaj dla mnie szczególnie miła. Pod wieczór, po wzięciu prysznica wracałem właśnie do swojej celi gdy zobaczyłem jak Beth leży w swoim pokoju na łóżku i patrzy gdzieś w ścianę zamyślonym wzrokiem. Wahałem się chwilę, jednak w końcu przystanąłem w progu wejścia opierając bok o framugę i wsunąłem dłonie do kieszeni spodni. - Dlaczego jeszcze nie śpisz? Jest już dość późno - zacząłem w końcu sygnalizując swoją obecność. Bałem się, że problem koszmarów może wrócić, choć z tego co mówiła, ostatnimi czasy był mniejszy. |