ďťż

Podstawy ujeżdżenia - rytm i rozluźnienie

cranberies
Przyjechałam do WSR Aurum Animus po pracy, aby jeszcze trochę popracować z Tulpą. Ostatnio miałyśmy bardzo udany trening i obie musimy wyrobić kondycję, dlatego zaczniemy trenować często, regularnie, ale jeszcze nie jakoś długo. Uznałam, że dziś będę się sprężać, bo mam jeszcze sporo do zrobienia, dlatego kiedy tylko wysiadłam z auta, od razu ruszyłam pośpiesznym krokiem w stronę siodlarni, skąd wyciągnęłam sprzęt i zaniosłam do stajni. Konie były już w boksach, powoli nastawiając się na kolację (wiele łbów wyjrzało na korytarz, kiedy słychać było moje zbliżające się kroki ). Tulpa znowu stała tyłem do drzwi, a ja zacmokałam, żeby zwrócić jej uwagę. Najpierw leniwie obróciła łeb, aby zobaczyć, skąd dobiega ten dziwny dźwięk, a potem powoooli, krok za krokiem, odwróciła się do mnie przodem. Była strasznie usyfiona - widocznie nie oszczędzała się na padoku. Mimo całego tego brudu, wciąż była piękna, nie mogłam oderwać do niej oczu. W końcu upomniałam się w duchu, że nie mogę tutaj długo być, dlatego chwyciłam kantar, uwiąz i ostrożnie podeszłam do klaczy tak, żeby jej nie wystraszyć (ach, to przyzwyczajenie do koni z Centralki). Pogłaskałam ją po głowie, zapięłam uwiąz i wyprowadziłam przed boks i przywiązałam do uchwytu w ścianie. Kiedy sięgnęłam po szczotki, kobyła zaczęła od razu grzebać nogami, przed czym mnie wielokrotnie ostrzegano - nie należała do cierpliwych i spokojnych w obejściu. Jako że tuż obok jednego uchwytu był drugi, wpadłam do wspaniały pomysł. Pobiegłam do Jo z prośbą o kawałek sznurka i jakąś starą lizawkę, której nie używa, po czym starannie przywiązałam tak, żeby kaszti miała do niej dostęp. Od razu złapała przynętę i poświęciła się nowej czynności w stu procentach, nie myśląc więcej o wierceniu się.
Złapałam za szczotki i zabrałam się do roboty. Wiedziałam, że nie będzie łatwo. Czyszczenie samej sierści zajęło mi około dziesięciu minut. Potem ogarnęłam kopyta, na szybko grzywę i ogon, założyłam stare ochraniacze, zarzuciłam czaprak, siodło i założyłam ogłowie, po czym pogłaskałam klacz po szyi. Nic, nie zwracała na mnie uwagi. Miała coś znacznie ciekawszego do roboty. Chwyciłam za wodze i chciałam ruszyć, ale przypomniałam sobie, że nie wzięłam derki. Odeszłam parę kroków, zarzuciłam jej na zad polarówkę po czym złapałam za wodze i zrobiłam krok do przodu, ale tamta nie chciała oderwać się od lizawki. Ups, muszę jej koniecznie kupić taką do boksu. Koniecznie. Ale teraz czas na trening! Poprowadziłam ją lekko w bok, podziałało. Szła u mojego boksu aż do schodków, gdzie mocno złapałam wodze nad kłębem, prosząc w duchu, żeby tym razem nie było cyrków. Udało się - klacz wciąż przeżuwała, wydobywając całą sól, jaką miała w pysku. Poklepałam ją po szyi i przyłożyłam łydki. Wjechałyśmy na halę, która była pusta, i z jej grzbietu najpierw zapaliłam światło, a potem zamknęłam drzwi (co nie było i zajęło parę minut, ale dałam radę), a na koniec powiesiłam derkę polarową na stojaku tak, aby łatwiej było mi po nią sięgnąć po skończonym treningu.

Zaczęłam rozstępowywać klacz. Tym razem miała zwieszoną nisko głową, wąchając podłoże na zmianę z jakimiś zagadkowymi, na pewno bardzo ciekawie pachnącymi fragmentami ścian. Od początku pilnowałam, żeby ruch był żwawy, żeby szła pewnie do przodu. Postanowieniem na dzisiaj była praca nad rytmem, bo wciąż zdarzało jej się go gubić, szczególnie na zakrętach. Musimy wyćwiczyć tę równowagę i regularność - to nie tylko podstawa ujeżdżeniowa, ale również zaprocentuje, kiedy zaczniemy skakać. Kiedy zwalniała przed narożnikiem, od razu delikatnie dociskałam do jej boków łydeczkę równocześnie z lekkim ruchem biodrami. Na początku reagowała zbyt gwałtownie, nie do końca wiedząc, czego od niej oczekuję - myślała, że chcę, żeby przyśpieszyła. Musiałyśmy powtórzyć to kilka razy, żeby zrozumiała, że chodzi tylko o zachowanie tamtego tempa, ale mimo wszystko widziałam poprawę. Parę razy zmieniałam kierunek, żeby się nie nudziła i żeby sprawdzić, czy będzie odczuwalna różnica, ale nie było. Zaczęłam też wjeżdżać na koła, na razie duże, a potem zostałam na jednym i wzmocniłam sygnały łydkami, wchodząc na kontakt na wodzy. Narzuciłam umiarkowane tempo, ale twardo egzekwowałam od Tulpy, żeby w nim pozostać.
W końcu zaczęłam delikatnie bawić się wewnętrzną wodzą, a ona zaczęła przeżuwać wędzidło. Odstawiłam wodzę do środka tak, żeby wygięła szyję w prawo. Po paru krokach odwrotnie - odstawiłam lewą od szyi, aby było wygięcie szyi na zewnątrz, pilnując jednocześnie, aby nie wypadł zad. Zrobiłam tak kilka razy na przemian, czując, że kasztanka powoli się rozluźnia. W końcu przyłożyłam wróciłam na ścianę, zrobiłam półparadę i przyłożyłam (i zostawiłam) łydki, aż Tulpa zaczęła kłusować. Trochę spode mnie "wyskoczyła", ruszyła za szybko, dlatego spowolniłam ją odpowiednio, a pół okrążenia później przeszłam do stępa na parę kroków, żeby znów wykonać zakłusowanie. Tym razem było w porządku, dlatego szybkim ruchem nagrodziłam ją (głaszcząc po szyi), a potem zrobiłam nieduże koło. Cały czas starałam się nie zmieniać tempa, co czasem wymagało sporego wysiłku. Zmieniłam kierunek przez przekątną, gdzie była pokusa, aby nieco wydłużyć, ale obie się jej oparłyśmy, z czego byłam dumna. W drugą stronę było bardzo podobnie, choć w lewo czułam większą swobodę jej ruchów. Znowu zostałam na kole, jednak zaczynając od dużego, a kończąc na małej wolcie. Trochę wypadałyśmy łopatką na zewnątrz, dlatego musiałyśmy to najpierw opanować, a potem zaczęłam stopniowo powiększać średnicę koła. Wyjechałyśmy na ścianę, przeszłyśmy do stępa, zmieniałyśmy kierunek przez półwoltę i od razu przy ścianie do kłusa. Ponownie koło i tym razem wygięcia tak, jak na początku w stępie - zgięcia szyi do wewnątrz i na zewnątrz. Szło jej bardzo dobrze. Wyjechałam na ścianę, aby sprawdzić, jak idzie nam z regularnością rytmu. Byłam pozytywnie zaskoczona - ani razu z niego nie wypadła, a zrobiłam cztery okrążenia. Nie chciałam, żeby się znudziła, dlatego uznałam, że poćwiczę przejścia z kłusa do stój, co przy okazji poprawi pracę zadu. Jak postanowiłam, tak zrobiłam.
Pierwsza próba była dość chaotyczna, nie zrozumiałyśmy się do końca. Następne trzy o niebo lepiej - kobyła naprawdę szybko łapała, bo po kilku razach wykonywała ćwiczenie genialnie. W końcu dałam jej chwilę wytchnienia, bo już pojawiły się plamy potu na jej szyi, a ona zasłużyła na przerwę. Krążyłyśmy sobie po hali na luźnej wodzy, napawając się odpoczynkiem.
W końcu znów złapałam wodze, wzmocniłam pracę łydek i zwróciłam na kontakt. Najpierw wolta, żeby pozbierać się "do kupy", a potem płynne przejście do kłusa, żeby w narożniku dać sygnały do galopu. Super! Spodziewałam się wyrwania do przodu, ale go nie było, dlatego pogłaskałam ją po szyi. Po połowie okrążenia zrobiłam koło, potem przeszłam do kłusa, zmieniłam kierunek i na spokojnie ponowiłam przejście do galopu. Świetnie! Po całym okrążeniu znów wjechałam na przekątną, przy czym dopiero na środku przeszłam do kłusa. Zareagowała z lekkim opóźnieniem, czemu się nie dziwię, bo nie była do tego przyzwyczajona, a konie zazwyczaj mają tendencję do przyśpieszania w tym miejscu, przez częste przechodzenie do wyższego chodu w narożnikach. Tu nie było inaczej, nawet jeśli poprzedzone zwolnieniem - zagalopowałam w lewo za zakrętem, jednak pilnując, żeby tempo było regularne. Tak samo przy przejściach w dół - zdarzało jej się lecieć za bardzo do przodu. Bardzo podobał mi się ten galop. Na chwilę wjechałam na koło i zaczęłam zginąć w dwie strony także w tym chodzie, ale była już tak luźniutka, że nie musiałam jej długo "męczyć", więc szybko wróciłam na ścianę i przeszłam do stępa przez kłus. Super! Popuściłam jej wodze, a ona zwolniła, co przywróciło moją czujność - wzmocniłam sygnały łydkami pokazując, że to nie koniec pracy, nawet jeśli został nam tylko stęp. Podjechałam do stojaka, ściągnęłam z niego derkę polarową i zarzuciłam na zad, przekładając sobie pod nogami wyciągając nieco do przodu, aby pokryła też łopatki.
Stęp zajął mi około dziesięciu-piętnastu minut. Był straszny mróz, a ona spociła się dość intensywnie, dlatego nie chciałam ryzykować, że ją przewieje. Kiedy poczułam, że jest w miarę sucha, zsiadłam, zapięłam klamerki, otworzyłam drzwi do halu, zgasiłam światło i wyprowadziłam klacz. Mróz był potworny, dlatego odetchnęłam, kiedy znów znalazłyśmy się w stajni, gdzie było nieco cieplej. Wprowadziłam klacz do boksu, szybko uwinęłam się z rozsiodływaniem i poleciałam do Jo, prosząc, żeby zdjęła derkę podczas karmienia. Szybko wróciłam do Tulpy, aby wydrapać ją jeszcze przed pójściem do domu. Ewidentnie sprawiło jej to dużo przyjemności - wnioskowałam po ruchach w górę i w dół, dopasowanych do ruchów mojej ręki. Zabawny widok. Poklepałam ją, wyciągnęłam jabłko z kieszeni i włożyłam jej do żłobu. Kiedy była nim zajęta, wymknęłam się z boksu, odniosłam sprzęt na miejsce i wsiadłam do auta, szybko zapalając silnik, żeby natychmiast włączyć ogrzewanie.
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • black-velvet.pev.pl
  • Tematy
    Powered by wordpress | Theme: simpletex | © cranberies