ďťż
cranberies
Data: 26.12.2014r.
Przyjechałam do WSR Aurum Animus późno, bo aktualnie trwało doprowadzanie domu do stanu używalności po świętach. Wciąż czekało mnie dużo pracy, dlatego nie przyjechałam na długo - planowałam przeprowadzić trening z Tulpą krótko, ale zwięźle i dokładnie. Zaniosłam cały sprzęt do stajni, gdzie kasztanka czekała na mnie w boksie. Przywitałam się z nią serdecznym monologiem, głaskaniem i nawet przytulasem, ale czas gonił, więc założyłam kantar, przypięłam uwiąz i wyprowadziłam ją na korytarz. Kiedy ją czyściłam, co jakiś czas odwracała się i zastygała na parę sekund, tylko wpatrując się we mnie, a ja nie mogłam powstrzymać śmiechu. Wtedy przypomniałam sobie, że najpierw muszę ustawić drążki! Pobiegłam na halę, która była pusta, po czym ustawiłam cztery płaskie drążki na kłus, w innym miejscu trzy podwyższone, trzy płaskie na galop i trzy przeszkody - jeden krzyżak (ok. 40cm) z trzema drągami na kłus, jeden krzyżak (60cm) z jednym drągiem na galop i jedną stacjonatę (też 60cm) z odkosami. Jak na początek powinno być okej, biorąc pod uwagę to, że Tulpa jest klaczą bardzo otwartą i odważną. W stajni szybko dokończyłam czyszczenie, założyłam ochraniacze skokowe, czaprak, siodło, ogłowie, a potem chwyciłam kask i derkę, po czym wyszłam ze stajni. Poszłyśmy na halę, zamknęłam za sobą drzwi, podpięłam popręg i wsiadłam ze schodków. Tym razem klacz stała spokojnie, więc pogłaskałam ją po szyi i przycisnęłam łydki do jej boków, aby ruszyła do przodu. Ruch miała energiczny i równy. Najpierw jeździłam sobie dookoła, potem zaczęłam kreślić figury - standardowo parę kół, zmian kierunku, dwie serpentyny. Wszystko kontrolowałam łydkami - wodze zwisały sobie na jej szyi, nie mając żadnej kontroli na ruchy kobyłki. Po paru minutach zaczęłam je zbierać, wchodząc na delikatny kontakt. Wjechałam na koło i zaczęłam bawić się wodzami, wyginając jej szyjkę to do wewnątrz, to na zewnątrz, łydkami "ograniczając" zad i łopatkę. Próbowałyśmy tego ćwiczenia wiele razy, jest ono naszym stałym elementem rozgrzewki, dlatego Tulpa wiedziała czego od niej oczekuję i bardzo dobrze to na nią działało. Potem wyjechałam na ścianę na druga rękę i przez chwilę zostałam na kole w drugą stronę, ponawiając ćwiczenie. Zakłusowałam, mocno podpierając klacz łydkami, zachęcając do podstawienia zadu. Cały czas byłam na luźnym kontakcie, robiąc dużo kół, a ona wyciągała szyję i leniwie przeżuwała wędzidło. Suuuper. Kiedy już zaczniemy starty w WKKW, ujeżdżenie na pewno będzie mocną stroną. Zrobiłam ósemkę, przeszłam na chwilę po stepa, po kilku krokach znów załusowałam. Zaczęłam lekko skracać na długich ścianach, potem zatrzymanie, nieruchomość, stęp, kłus, wydłużenie. Klacz była bardzo skupiona na moich poleceniach i dawała z siebie wszystko, żeby prawidłowo na nie odpowiedzieć. W końcu najechałam na płaskie drążki. Tuż przed nimi nagle postawiła uszy i chciała wyrwać do przodu, ale pewnie ją przytrzymałam. Przekłusowała jakby w zwolnionym tempie, dokładając wszelkich starań, aby nie dotknąć drągów. Chciało mi się śmiać. Pogłaskałam ją po szyi, zmieniłam kierunek i najechałam z drugiej strony. Było okej, ale bez szału - przeciętnie, bez tego momentu zawieszenie. Najechałam po raz kolejny, delikatnie wzmacniając sygnały łydkami. Tym razem było lepiej. Poklepałam, przeszłam na jedno kółko do stępa, a potem zakłusowałam, a w narożniku płynnie przeszłyśmy do galopu. Tutaj też widać progres - nie było wyrywania się. Równo, spokojnie, ale do przodu - to mi się podoba! Na kole również troszkę pobawiłam się wygięciami w lewo i w prawo, choć miałam mały problem z wypadaniem zewnętrzną łopatką przy zgięciu do wewnątrz. Musiałam nieznacznie zmienić ustawienie ciała i łydek, aż Tulpa załapała. Przeszłam do kłusa, wjechałam na przekątną, a przy ścianie przeszłam do stępa. Nie chcemy jej za bardzo zmęczyć. Galop w drugą stronę prosto ze stępa - zrobiłyśmy tylko jedną woltę, jedno koło i do kłusa. Najazd na wysokie drążki - tu już starałam się wyraźnie pokazać wsparcie łydek. Znów pojawiło się "zwolnione tempo", ale wiedziała co robić, świetnie podnosiła nogi. Najechałam jeszcze raz, a potem zmieniłam stronę - w drugą też wyśmienicie jej szło. Przeszłam do galopu i najechałam na trzy płaskie drągi w galopie. Trochę za bardzo je zaatakowała, przez co się "rozkokosiła" i musiałam ją zatrzymać przed bandą, cofnąć parę kroków, ruszyć i spróbować znowu. Dużo lepiej, miałam większą kontrolę. Półwolta i w drugą stronę. Wszystko perfekcyjnie! Poklepałam i pięć minut odpoczynku, zanim zaczniemy bawić się w skoki. Miałam nadzieję, że Tulpie skoki przypadną do gustu, bo - nie chciałam nikogo oszukiwać - wiązałam duże nadzieję z naszą wspólną, WKKW-owską karierą! Kiedy wyrównał nam się oddech, zakłusowałam. Najpierw wykonałam serpentynę, żeby ją ustawić na pomoce, troszkę skróciłam i wydłużyłam w jednym okrążeniu, a następnie zjechałam ze ściany, kierując się w stronę niskiego krzyżaka z drążkami na kłus. Starałam się niczego nie zmieniać - spokojnie, stabilnie. Klacz nie wahała się, choć sam skok wyszedł nieco niezgrabny. Nie ma się co dziwić, w końcu jej pierwszy! Poklepałam i powtórka. Też próbowałam nie dokonywać żadnych zmian w ustawieniach swojego ciała, żeby sama znalazła równowagę. Wyszło dużo lepiej, naprawdę porządnie, z tym że wylądowałyśmy na złą nogę! Bez szamotania się przeszłam do kłusa i zagalopowałam na tę dobrą. Jeszcze raz. Skok prawidłowo, noga też okej. Poklepałam na moment do stępa. Po trzech okrążeniach zagalopowałam w drugą stronę, tym razem nieco wyżej (60cm), krzyżak. Trochę źle wymierzyłam, więc za daleko wybiłyśmy się na pierwszego drąga, przez co odległości się nie zgadzały, ale skok bez zarzutu. Poklepałam i zrobiłam duże koło, najeżdżając z marszu po raz kolejny. Tym razem pilnowałam, żeby nie urwać. Nie wiem czemu, ale tym razem Tulpa wyskoczyła z dużym zapasem, co mnie trochę zaskoczyło. Co zaskutkowało znów lądowaniem na złą nogę, niestety. Zmieniłyśmy i kolejny najazd, tym razem z innego łuku. Prawie niezauważalnie przeniosłam ciężar ciara i przesunęłam nadgarstki tak, żeby zasugerować jej, w którą stronę będziemy jechać po wylądowaniu. Dobrze! Przyszedł czas na skok bez drągów, ale na wszelki wypadek z odkosami. Najpierw podjechałam tam stępem, żeby rzuciła okiem i nie spanikowała na widok sterty drągów i żeby była pewna co z nią zrobić, jak przyjdzie co do czego. Pokręciłam się tam przez chwilę, a potem przeszłam do galopu ze stepa. Tulpa za zakrętem wyciągnęła szyję do przodu, a ja zamknęłam i otworzyłam nadgarstki parę razy, odchylając się do tyłu, żeby ją trochę cofnąć. Podziałało, ale niewystarczająco. Wyszło za blisko, za nisko i strąciłyśmy. Zatrzymałam ją na moment, po paru sekundach nieruchomości zsiadłam, poprawiłam przeszkodę i wdrapałam się z powrotem, olewając schodki pod wpływem chwili. Łydka i znowu najazd, tym razem z woltą przed samą przeszkodą, bo znów poczułam napięcie na wodzach. Po wolcie lepiej, choć nie dałyśmy rady w pełni wyprostować się przed przeszkodą, więc w rezultacie skoczyłyśmy nieco pod kątem. Kolejna próba. Tym razem woltę zrobiłam przy zakręcie, nie pod samą przeszkodą, choć chyba i tak nie było to koniecznie. Tym razem odległość super, wybicie super, lądowanie super. Nawet poczułam wyciągnięcie szyi, musiałam oddać trochę wodzy. To jest naprawdę coś! Tulpa wydaje się do tego stworzona. Wyklepałam ją za wszystkie czasy, zrobiłam dwa koła na luźnej wodzy (i trochę żucia na wolcie), a potem przeszłam do stępa. Po kilku minutach zarzuciłam na nią derkę polarową, a sama ściągnęłam kask. Uff, nie okazał się potrzebny. Stępowałyśmy tak koło piętnastu minut, bo na dworze ziąb - nie chciałam ryzykować, że się przeziębi. Kiedy już odpoczęłyśmy i zaczynałyśmy się nudzić, zatrzymałam ją, pogłaskałam po szyi, zsunęłam się po jej boku i wyprowadziłam z hali. Weszłyśmy do stajni, gdzie przywitał nas rząd wystawionych, przyjaznych głów. Zdjęłam siodło, czaprak i ochraniacze, sprawdziłam kopyta, wprowadziłam klacz do boksu, gdzie ta dorwała się do poidła, a potem zdjęłam jej ogłowie i przytuliłam się do jej szyi. Poczekałam jeszcze chwilę, żeby upewnić się, że jest sucha, a potem zdjęłam z niej derkę i odniosłam sprzęt na miejsce. Posprzątałam po sobie w hali, a następnie wyjechałam ze stajni, już mając w głowie listę rzeczy do zrobienia w domu. To był bardzo udany trening! Tulpa cały czas mnie pozytywnie zaskakuje i mam nadzieję, że to początek długiej i owocnej współpracy. |