ďťż

24.02.2012 Teren na ludowo

cranberies
Było po 6.30 , gdy wzięłam się w garść. Z szafy wydumałam jakieś serwety i stare obszarpane nauszniki. Postanowiłam sobie zrobić ludowy komplet. Z Łukaszem wydumaliśmy stare obrusy i stosy serwet. Skąd my to mieliśmy? No ale trudno. Szyliśmy to w komplecik 5 godzin. Zdobyliśmy tym sposobem czaprak, nauszniki i derkę. Ślicznie. Do ogłowia z starych kolczyków utworzyłam wpinkę w ogłowie – frędzelki blado czerwone i zielone oraz niebieskie. Weszłam z tym kompletem do stajni. Sprawdzałam który wykaże entuzjazm. Moon tylko prychnął. Inside spał. A to ci leń. Noxle radośnie wyciągał łeb z boksu. Poklepałam go i powiesiłam sprzęt na jego boksie. Znaczy derkę, czaprak i nauszniki, a po ogłowie i siodło polazłam do siodlarni. Turututu. Znalazłam je na podłodze. What the hell? W kąciku leżały zasapane psy. Oh mein Gott.... boję się myśleć co tu robiły. Splendor był zadowolony. Mein... Zboczeńce. Wzięłam sprzęt i obudziłam zwierzęta. Becky zamrugała zaspanymi oczyma, a Splendi swoim zwyczajem wywalił jęzor. Pomotałam je po łbach i poszłam do karego. Z rozpędu też go podrapałam – diabli wiedzą po co. Zadowolony prychnął i ustawił się w tyle. Ładnie i szybko go wyczyściłam. Potem poprosił tradycyjnie cukierka. Dałam mu miętowego, dla dzieci. Coś. Trudno. Wzięłam nowy ludowy komplet i mu założyłam. Coś mi się zdaje, ze mu się bardziej spodobał, niż ten sportowy. Z uśmiechem poklepałam go i wyprowadziłam ze stajni. Tam na mnie czekały dwa wierne psy. Wsiadłam na potwora i dałam sygnał do startu. Dziś jedziemy na wieś, gdzie mieszkają starsze panie i rolnicy. Wjechałam na drogę asfaltową, gdzie widziałam dzieci bawiące się w kałużach. Podbiegły do mnie, co poskutkowało spłoszeniem się Noxla. Uspokoiłam go i pogłaskałam go łagodnie po szyi. Dzieci też go pogłaskały. Spytały się czy można wsiąść. Odparłam im, że za godzinę tu będę i do tego czasu mają załatwić aparat fotograficzny. Dzieciaki radośnie poszły do domu. Noxle kochał dzieci. Pojechałam dalej drogą polną i napotkałam farmera, który szacował straty na polu. Uśmiechnął się na widok Sera. Czarny natomiast grzebał kopytem w błocie. Miał prawo się niecierpliwić. Na horyzoncie widzieliśmy kłodę i suchą drogę! Szkoda, że Noxle nie lubi skaka.... musi. W końcu jedzie rajdy. Noxle szarpał wędzidło. Przyłożyłam łydkę i ruszyliśmy kłusem. Jego ruch w kłusie był miękki i genialny. Dałam dużo łydki i błagałam by skoczył. Oddałam wodze i pochyliłam się do przodu. Talentu skokowego było tu zero, ale do L-ki powinien dawać radę. Kłody są okej. To dobrze. Poklepałam go po szyi. Noxle zadowolony ze swojego wielkiego wyczynu, zaokrąglił głowę i kłusem wjechaliśmy w środek rynku. Przeszłam do stępa. Już rynek Kleszczewo? Nieeee. Niemożliwe. Jakieś straganisko? Nie wiem. Ale jesteśmy w Garbach. Trochę za. Starsze panie nas przywitały. Uchyliłam daszek z grzeczności. Wyszliśmy z tego miejsca dzikiego handlu i zakłusowaliśmy na piaskowej drodze. Postanowiłam zagalopować. Koń jechał na hura i niezbyt myślał nad krokami. Nie biegał sobie dawno. Skróciłam mocniej wodze i usiadłam w siodle by zwolnił i zastanowił się nad tym, co robi. Szarpnął wędzidło i zwolnił prostując krok. Bomba. Teraz jechał płynnie i nie wybijał. Poklepałam go i NOSZ KURCZĘĘĘĘ! Zahamowała bestia i o mało co nie wpadłam w kałużę o średnicy jeziora. Zsiadłam z ogiera i poprowadziłam go po mało głębokim terenie. Na lato mu zrobię ludowe owije. I ochraniacze też. Dojeżdżałam do lasu. WTF? Skąd tu las? Noxle się nie zastanawiał i radosny po galopie wstępował w chaszcze. Żałowałam, że nie wzięłam maczety. W lasku była leśniczówka. Leśniczy nas zauważył. Ja byłam trochę opiaszczona. Zaprosił nas do domu. Nie wiedziałam gdzie włożyć Noxla. Facet odparł, że nie widzi kłopotu, żeby koń mógł wejść do domu. Poprosiłam go o ścierkę, żeby mu chociaż wytrzeć kopyta. Wytarłam mu całe nogi i go rozsiodłałam. Facet mnie ugościł herbatą, a konia kubełkiem letniej wody. Noxle wąchał w domku wszystko. W końcu położył się przy moim krześle. To było niesamowite. Pić w domu gorącą herbatę z koniem u boku. Podrapałam go za uszami jak lubi. Leśniczy mi powiedział, że koń mi się spsił. Wybuchnęłam śmiechem i stwierdziłam fakt. No tak, Nole się rozgościł i mrużył oczy jak pies. Po pół godzinie, stwierdziłam, że warto by było już jechać. Leśniczy zapowiedział wizytę w mojej stajni. Osiodłałam konia W DOMU i wyszłam. Na zewnątrz wsiadłam i pojechałam już po prostej do domu. Czekała nas kłoda. Galopem przeskoczyliśmy i przeszliśmy do kochanego kłusa i stępa. Dzieciaki już na nas czekały. I się popłakałam. Zaprowadziły mnie z koniem do ogródka, który udekorowały krepiną i rysunkami koni w swoim wykonaniu. Zsiadłam z konia i każdemu pozwoliłam usiąść. Babcia nakazała mi wejść, a dzieciakom stanąć obok. I zrobiła nam zdjęcie. Powiedziałam im, że do Noxla zawsze mogą wpaść i że będzie szczęśliwy. Wyjechaliśmy w asyście pięciolatków i jechaliśmy do domu prostą drogą. Noxle tęsknie zarżał do dzieciaków. Biedak. Ścisnęłam mu łydki i przejechaliśmy bramę do Inferna. Zsiadłam i rozsiodłałam go i wprowadziłam do boksu. Czaprak i nauszniki z siodlarni wrzuciłam do pralki i usiadłam w krześle w domu w asyście tym razem psów i Łukasza.
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • black-velvet.pev.pl
  • Tematy
    Powered by wordpress | Theme: simpletex | © cranberies