ďťż
cranberies
Dzisiejszy dzień miał być intensywniejszy. Z rana postanowiłam wsiąść na Grację na cordeo i klepa. Przyda jej się trochę więcej luzu, więc czemu by nie? Szybko zeszłam do stajni i wybrałam się do kucki, z ochraniaczami i cordeo w ręku.
-Chodź mała, dziś się pobawimy - Powiedziałam podchodząc do boksu. Szybko wyciągnęłam Grację na korytarz, wyczyściłam na błysk, ubrałam w ochraniacze, cordeo i zabrałam na maneż. Stały tam drągi i stojaki z wczorajszej roboty, więc od biedy możemy się na nich pobawić. Wskoczyłam na siwkę z ziemi i ruszyłyśmy energicznym stępem. Poczułam, że klaczka jest bardziej rozluźniona po dniu samej pracy z ziemi, idzie dużo obszerniejszym chodem i w rozluźnieniu. No, miała też więcej energii, ale to inna sprawa :p Spróbowałam zrobić koło od dosiadu. Trochę za mocno zadziałałam i mała o mało nie wykonała zwrotu na zadzie... Ale potem, jak oszczędniej dozowałam pomoce szła znakomicie. Poklepałam ją i kręcąc się, odnajdując nowe sposoby chodzenia po maneżu rozstępowałam kuckę na tyle, by zakłusować. Jak ruszyłyśmy kłusem zaskoczyło mnie, że praktycznie w ogóle mnie nie wybija, mimo iż kucka szła żwawo do przodu. Sytuację zmieniał fakt, że była podstawiona, z zaokrąglonym grzbietem i opuszczoną nisko głową. Klacz parskała co parę kroków zadowolona i odprężona. Tu najpierw pojeździłam po ścianach, nieco pokracznie zmieniając kierunek, potem zaczęłam kręcić koła, ósemki, serpentyny i bóg wie co jeszcze. Tak nam minęło ponad 10 minut kłusa, bardzo przyjemnego i kompletnie na luzie, bez stresów. Spróbowałam przejść - znowu za mocno działałam, musiałam trochę nad sobą popracować, by zaczęły one wychodzić. Gracja na cordeo robiła się znacznie uważniejsza i czulsza, co było dość ciekawą sprawą. W końcu umiałyśmy razem płynnie przejść z kłusa do stępa, ze stępa do stój oraz z kłusa do stój. No to co, kłusy zebrane, pośrednie i wydłużenia! Miałam nie lada zabawę nadążając za kucką, która śmigała te chody, że hoho! No dobra, ale wystarczy tego dobrego. Chwila odsapki w stępie, przy okazji dwa przejazdy przez drążki i galopujemy. Gracja nie potrzebowała zachęty, ledwie przyłożyłam łydki ona już przeszła do okrągłego, obszernego galopu z pojedynczymi, małymi bryknięciami. Z początku pozwalałam jej na to, jednak z czasem było tylko gorzej. W pewnym momencie siwa jak nie poszła salwą pięknych baranków... I zaliczyłam glebę xD Pierwszą od dawna, ale jednak. Gracja czując, że jakoś tak jej lżej zatrzymała się parę metrów dalej, po czym podeszła i trąciła mnie nosem niejako mówiąc "Ej, czemu leżysz? Miałyśmy biegać". -Już wstaję, łobuziaro - Odparłam, po czym podniosłam się z ziemi, poprawiłam klaczce cordeo i wskoczyłam na grzbiet. Poprawiłam się na grzbiecie i z miejsca zagalopowałyśmy. Posłałam Grację wyraźnie do przodu, żeby spożytkowała energię na bieganie, a nie brykanie. Jedna gleba mi wystarczy Pogalopowałam chwilę, zrobiłam parę dużo ładniejszych już kół i zmiana kierunku z lotną. Pikuś. W drugą stronę też dużo biegania, parę kół i dwa małe, niewinne baranki. Czując, że tak łatwo siwa nie spuści pary zrobiłam parę wydłużeń, skróceń, pogalopowałam jeszcze dobrych parę minut w obie strony i dopiero, jak zaczęła już lekko przysiadać zwolniłam do kłusa. Oj, będzie mnie wszystko bolało coś czuję. Fakt faktem, kucka była bardzo wygodna, ale praca mięśni na oklep, a w siodle, które jednak trzyma w miejscu to dwie inne kwestie. Rozkłusowałam Grację, przejeżdżając parę razy przez drążki i do stępa. Po wygalopowaniu kucka fajnie szła z głową niemal przy ziemi, rozluźniona i zadowolona. Po rozstępowaniu poszła od razu na padok, a ja ruszyłam dalej, by się wyrobić z obowiązkami. Po drodze strzepywałam pozostałości piachu z ubrania, może uda się utrzymać tą akcję w tajemnicy :p Pod wieczór chciałam założyć Gracji szory i przespacerować z nimi. Udało mi się jedne skombinować, może w idealnym stanie nie były - zakurzone, brudne, skóra sucha i lekko popękana w niektórych miejscach, jednak zawsze coś. Na trening idealne. Do pomocy zgarnęłam Filipa, który trzymał siwą podczas ubierania na hali. Wolałam zabrać walijkę na dokładnie zamkniętą przestrzeń. Niby jest grzeczna i raczej akceptuje różna dziwactwa na swoim ciele, ale kto wie? Rano była dość wesoła. Ku mojej uciesze szory nie robiły na siwej większego wrażenia. Najgorsze było ogłowie z klapkami, jednak gry oprowadziłam Grację po hali parę kółek, głaszcząc ją i przemawiając uspokajająco, zaczęła się stopniowo oswajać. Kiedy już wszystkie części szorów zostały założone i dopasowane popracowałam z siwą na długich wodzach, tak jak poprzedniego dnia. Z początku szło trochę cienko, klacz była spięta, jednak z czasem przyzwyczaiła się i nie sprawiała większych problemów. Odprowadziłam ją do boksu, rozebrałam, wymasowałam i zostawiłam z marchewkami w boksie. |