ďťż
cranberies
Cóż... Po wczorajszej jeździe postanowiłam wsiąść dziś na Songa... bez ogłowia. Jako, że pod wieczór chciałam go zaszczepić zwlokłam się z łóżka bladym świtem i ruszyłam ku przygodzie. Ciapek drzemał sobie spokojnie w boksie, jednak słysząc poruszenie, jakie spowodowała moja osoba wyjrzał znad drzwiczek i patrzył na mnie z zainteresowaniem. Przyniosłam sobie siodło ujeżdżeniowe, pad, żel, owijki i mocny, miękki uwiąz w ramach cordeo. taranta wyczyściłam w boksie, częstując uprzednio kawałkiem marchwi i klepiąc po szyi. Ogr ładnie podał wszystkie nogi, nie ubrudził się jakoś szczególnie, aczkolwiek miał parę zlepek na sierści i źdźbeł słomy w ogonie. Kolejnym krokiem było zawinięcie mu wszystkich nóg, założenie kaloszków, ułożenie na grzbiecie pada, żelu i siodła, zapięcie popręgu i okrycia całości ciepłym polarem. Uwiąz zawiązałam luźno na szyi taranta i za pomocą smakołyka wyprowadziłam go z boksu. Song zapatrzony w kuszący przysmak podążył za mną aż na halę, gdzie po schrupaniu go nieco zaskoczony spostrzegł, że nie ma na sobie ogłowia. Ja podciągnęłam mu popręg, odwinęłam strzemiona i tym razem z ziemi lekko wskoczyłam w siodło.
Poklepałam staruszka i lekko wypchnęłam biodrami do przodu. Ruszyliśmy spokojnym, swobodnym stępem po całej hali. Ogier wydawał się być z początku nieco niepewny, nie mając oparcia w ręce jeźdźca, jednak po 10 minutach stępowania parsknął i wyraźnie się rozluźnił. Podjechałam do wieszaków i zdjęłam derkę. Sprawdziłam popręg, po czym znów ruszyłam stępem. Chcąc się przyzwyczaić do użytkowania samego dosiadu zrobiłam parę kół, ósemek, zmian kierunków i jedną pokraczną serpentynę. Do tego zatrzymałam go parę razy łapiąc się na tym, że bardzo pracuję rękoma. Trochę aż za bardzo, jeśli chodzi o ujeżdżenie. Przy skokach nie było to aż tak ważne, bo każdy koń potrzebował czego innego, a tu, w dresażu wymagania były stawiane głównie przez sędziów, którzy - bądźmy szczerzy - nie przepadali za gmeraniem w pysku podczas przejazdu. Po takim dotarciu się ruszyliśmy kłusem od naprawdę subtelnych sygnałów. Song niósł łeb nisko, był rozluźniony i spokojny. Ja natomiast miałam nad czym popracować. I nie był to koń ^^. Pokręciliśmy się trochę takim roboczym, anglezowanym kłusem, pozmieniałam kierunki, porobiłam koła, serpentyny i w końcu siadłam w pełnym siadzie. Przymknęłam oczy próbując wczuć się w rytm taranta, przy okazji nieustannie zachęcając go do trochę aktywniejszego chodu, ale bez usztywniania się. W końcu "czułam" go pod sobą, czułam jak idzie i spojrzałam w lustro. Boże, jedna wielka krzywizna. Natychmiast wyprostowałam się, napinając wreszcie właściwe partie mięśni, poprawiłam ustawienie rąk i od razu poczułam różnicę w koniu. Song czując, że coś tam na górze przestało się telepać i wbijać mu w grzbiet swoje kości kulszowe zaokrąglił się i zaczął naprawdę fajnie pracować grzbietem - na tyle, na ile pozwalały nam warunki. Widziałam, że idzie z zaangażowanym zadem i uniesionym lekko przodem, ale stanowczo na wędzidle, czy chociaż kantarze wyszłoby nam to dużo lepiej. Pobawiłam się przejściami od dosiadu, w końcu zaczęłam panować nad swoim ciałem i utrzymywać prawidłową pozycję w większości wypadków. Po 15 minutach wjechałam na przekątną i przykładając mocniej łydki, mocniej działając biodrami w przód przy każdym kroku poprosiłam Songa o wydłużenie. tarant bardzo ładnie poszerzył swój wykrok, prezentując dużą swobodę ruchów i rozluźnienie. Poklepałam go i zrobiłam półwoltę, z której to do ściany dojechałam ustępowaniem. Moje łydki zaczęły odczuwać ten trening. Wymagał on ode mnie dużego skupienia (z resztą od konia także), świadomości własnego ciała i pomocy, jakimi działam. Wydłużenia i ustępowania powtórzyłam parokrotnie, aż zaczęły nam przyzwoicie wychodzić, następnie spróbowałam zrobić łopatkę do wewnątrz. Słabo, ale coś tam się chwilę udało. No to znowu - lepiej. W drugą stronę dwa razy i do stępa. Ku mojemu zdziwieniu tarant dobrze odczytywał moje sygnały i nawet przy tak słabo opanowanych elementach jak ustępowania czy łopatki (robił je naprawdę tylko kilka razy w życiu) był w stanie uporać się z tym wszystkim i wykonać polecenie naprawdę dobrze. Dałam mu odsapnąć parę minut, żeby się nie zgrzał, następnie ze stępa płynnie przeszłam w galop. Obciążyłam mocniej wewnętrzne biodro, wprowadzając ciapaka na koło. Wyraźnie jechałam go biodrami, utrzymując jednak prawidłową postawę i starając się mu nie przeszkadzać w dążeniu do zaokrąglonego chodu z uwypuklonym grzbietem. Po jakimś czasie poczułam różnicę i zerknęłam w lustro. No! Tak powinien wyglądać galop! Poklepałam taranta i wjechałam na ślad. Jedno okrążenie, przekątna, lotna i w drugą stronę. Chwilę pogalopowałam na kole, zrobiłam sobie jedno okrążenie po śladzie i czas na zabawę w przejścia. Nim jednak do niej doszłam odpoczęłam chwilę w stępie, wyraźnie czując wszystkie swoje mięśnie. Oj, chyba reszta koni się dziś trochę poobija. Ale każdemu się to przyda. W końcu ruszyłam kłusem i wjechałam na duuże koło. Kłusując z impulsem zrobiłam jedno okrążenie, po czym zagalopowałam. Fajna reakcja na pomoce, nawet mną nie zarzuciło. Pół koła galopem i do kłusa. Usiadłam mocniej w siodło, napięłam krzyż i przestałam podążać za ruchem Songa, nie odstawiając jednak łydek i przejście w dół zrobione. Na ułamek sekundy straciłam równowagę, szybko się jednak pozbierałam i po chwili znów zagalopowałam. Dużo lepiej pod względem mnie, Song był praktycznie bez zmian - usłuchany, czuły, zrównoważony. No to do kłusa. Duuużo lepiej. Znowu zagalopowanie. Tym razem za mocno zadziałałam łydką i usłyszałam, jak Song zamachnął się ogonem parę razy. Poklepałam go i do stępa. Całkiem przyzwoicie. Zmieniłam kierunek i przez kłus do galopu. Parę fuli i do kłusa, koło kłusem i galop. Znowu do kłusa, do stępa, zagalopowanie. Całkiem całkiem. Do kłusa, zagalopowanie, do stępa, zmiana strony. Song fajnie wykonywał moje polecenia, przy okazji sam wyczulił się nieco na dosiad wstrzymujący, bo przywykł do sporej pomocy ręki przy owych przejściach. W drugą stronę popracowałam już głównie nad przejściami stęp-galop-stęp, aczkolwiek wplatałam tam też parę kroków kłusa, a pod koniec nawet kompletnie zatrzymałam ogra od samego dosiadu. -Super! Nie wiem jak tobie, ale mi się taka jazda przydaje i całkiem podoba - Powiedziałam przytulając się do taranta. Ten parsknął i obejrzał się na bok. Dałam mu kawałek marchwi i poprosiłam o stęp. Na dziś wystarczy, jeszcze trochę i by się chłopina mocniej zgrzał, a tego nie chciałam. Okryłam go derką i rozstępowałam sowicie na popuszczonym popręgu. W końcu zatrzymałam go, zsiadłam na ziemię i zupełnie poluźniłam popręg. Złapałam cordeo i wyprowadziłam konia z hali. Gdy dotarliśmy do stajni wciąż panował tam spokój. W sumie co się dziwić - było ledwie kwadrans po 9. Tylko ja byłam na tyle niemądra, by wstawać świtem, a kłaść się późną nocą. Tak rozmyślając rozsiodłałam ogra, ubrałam w cieplejszą derkę i zabrałam na myjkę. Schłodziłam mu nogi, umyłam, wysmarowałam i tak wypielęgnowanego odstawiłam do boksu. Aż nie chciało mi się wierzyć, że ten koń ma już tyle lat. Może nie był już tak urokliwy, jak kiedyś, ale nigdy nie należał do miss końskich piękności wśród ogierów. Taki sobie tuptuś, chudy, z rzadkimi włosami, dużym zadem i charakterystycznymi oczątkami. Tak rozmyślając wróciłam do łóżka, pragnąc jeszcze parę godzin podespać, bo jednak 4 h snu dzień w dzień były męczące, zważając jeszcze na wysiłek, jaki miałam przy całej tej wesołej gromadce. |