ďťż
cranberies
01 - 04 maja 2014 r.
Kierownik imprezy - Ewa Olbrycht 41 „Rocznicówka” WKG im. prof. Walerego Goetla Zawoja Mosorny 1 – 4 maja 2014 r. Znają się od wielu lat. Kochają górskie wędrówki, wyprawy rowerowe, spływy kajakowe, ferraty… Spotykają się w swoim Klubie jak jedna rodzina, przy każdej okazji. Turystyczny zapał ich nie opuszcza, bowiem ciągle „chce im się chcieć”, chociaż każdemu z nich przybywa lat, sprawiedliwie i jednakowo. Raz w roku, na majówkę, organizują wyjazdy w góry zwane „Rocznicówką”. Dotychczas było ich aż czterdzieści jeden. Różne były te „Rocznicówki”, jedne dłuższe, inne krótsze, w zależności od układu wolnych dni w kalendarzu. Pogodę ducha zawsze mieli i nadal mają dobrą, to pewne, ale pogodę atmosferyczną na tych wyjazdach mieli jakże różną: od pięknego słońca po gęstą mgłę, od wściekłych upałów po śnieg do połowy łydki, od ulew po serię burz z piorunami, i to takimi, że hej! Nie przeszkadzała więc żadna, nawet niedobra pogoda uczestnikom tych „Rocznicówek”. Tak było i tym razem. Prezes Krzysio stale i konsekwentnie pilnuje Kroniki WKG. Można znaleźć w niej wiele pięknej historii, dużo ciekawych zdjęć i różnych wpisów. Jest co oglądać i jest co wspominać… bo kolejnych tomów Kroniki stale przybywa. Tak sobie piszę te ciepłe słowa o Waszym Klubie, bo znamy się już i aż od siedmiu „Rocznicówek”, a nawet wcześniej. Gdy spotkaliśmy się teraz, w Zawoi Mosorne, to okazało się, że ponad połowa uczestników to moi starzy lub młodzi znajomi. Witajcie w górach, chciało się powiedzieć wszystkim na powitanie! Nieważne, czy srebrny włos mamy na głowie, a zdrowie, zwłaszcza w kolanach mocno niejednemu z nas szwankuje. Nieważne, czy było się w Zawoi dziesięć razy, a teraz jedenasty… Nieważne, że wiele innych majówkowych imprez mocno kusiło i przyciągało niejednego z nas tak, że jednak zdecydowanie wybraliśmy się na ten a nie inny wyjazd… Najważniejsze było to, że „stara wiara” chciała się spotkać kolejny już raz w górach, naszych polskich górach oraz to, że właśnie ta „stara wiara” chciała, jak zawsze, aktywnie i zdrowo spędzić wolny czas. Tegoroczną, 41 „Rocznicówkę” zorganizowała Ewa Olbrycht. Dziękujemy! W 2014 roku czas „Rocznicówki” w Zawoi Mosorne można by podzielić na dwie części: praktycznie dwa dni to był przejazd autobusem z Warszawy tam i z powrotem, a drugie dwa to czas turystyczny, z uroczystym wieczorkiem i tradycyjnym ogniskiem. Najpierw jednak wypadałoby napisać kilka słów o uroczystym spotkaniu, które w pięknej jadalni Pensjonatu „Jodełka” odbyło się wieczorem, w dniu przyjazdu. Były krótkie przemówienia Prezesa Krzysztofa Głażewskiego i innych, ważnych osób związanych z turystyką. Były wręczone odznaczenia, dyplomy, były gratulacje i brawa dla tych, którzy zostali nimi uhonorowani. Była też symboliczna lampka dobrego wina. Wśród odznaczonych znalazł się kolega z Bielska-Białej, Andrzej Głażewski, który otrzymał odznakę za 50.letnią przynależność do PTTK. Wszystkim, bez wyjątku wszystkim, serdecznie gratulujemy! Pierwszy i drugi wieczór pobytu w Zawoi Mosorne spędziliśmy świątecznie i śpiewająco. Janusz Kwiatkowski z Bielska-Białej (któż by go nie znał!) grał na gitarze i wyśpiewał wszystko, co mu w duszy grało, a my śpiewaliśmy razem z nim. Ognisko, góralska kwaśnica, kiełbaski, gorąca herbata, złoty żywiecki napój i głośny szum wody w pobliskim, górskim potoku... czegóż więcej potrzeba nam było w ten piękny, majowy, ogniskowy wieczór? 2 maja 2014 r. (piątek) Od samego rana dzień był ciepły, raczej duszny, lekko przymglony. Spędziliśmy go na wycieczce górskiej na trasie: Zawoja Policzne – Mosorny Groń – Polica – Hala Krupowa – Schronisko PTTK – Skawica. Najpierw jednak był wyjazd kolejką linową, czteroosobową kanapą na Mosorny Groń (1047 m n.p.m). Potem była już tylko górska wędrówka. Przyznaję, że trasa do łatwych nie należała. Najpierw było ostre podejście na górę Cyl Hali Śmietanowej (1298 m n.p.m), które niejednemu z nas w tej duchocie dało porządnie w kość. Później pojawiły się liczne wiatrołomy, bardzo utrudniające wędrówkę. Najwięcej ich było na Policy (1369 m n.p.m). Na północnym stoku tej góry, 2 kwietnia 1969 roku rozbił się polski samolot An-24. To tragiczne wydarzenie, w którym zginęły 53 osoby upamiętnia pomnik, obok którego przechodziliśmy. Zatrzymaliśmy się przy nim na chwilę, bo tak należało zrobić! Polica to kolejna, beskidzka góra, na której nastąpiło ogromne spustoszenie w drzewostanie. Mnóstwo jest tu zniszczonych drzew, głównie świerków, a sterczące i połamane jak zapałki drzewa straszyły swoim wyglądem. W sumie był to smętny widok. Z tego powodu nawet południowy, plecakowy posiłek nie za bardzo nam w tym miejscu smakował. Jednak głośny grzmot zbliżającej się do nas burzy szybko postawił nas na równe nogi, a nie dokończywszy posiłku ruszyliśmy dalej szlakiem, który nic a nic nie przypominał prawdziwego szlaku turystycznego! Świeżo, bo chyba w grudniu ubiegłego roku powalone drzewa utworzyły wielki stos wiatrołomów. Jego obejście zajęło nam sporo czasu i wiele trudu. Nie, nie! Tak nie powinno być! Ten szlak powinien być zamknięty dla turystów, do czasu jego uporządkowania. Zrobiło się ciemno i grzmoty niestety szybko zbliżały się w naszym kierunku. Do Schroniska PTTK na Hali Krupowej dotarliśmy już w pierwszych, nieśmiałych kroplach deszczu. Schronisko pękało w szwach od świątecznych turystów. Niektórym turystom z naszej grupy było dzisiaj wędrówki zbyt mało. Dlatego wydłużyli oni sobie trasę idąc dodatkowo żwawym krokiem w kierunku pobliskiej Okrąglicy (1247 m n.p.m). To właśnie tu, na Okrąglicy, znajduje się Kaplica Matki Boskiej Opiekunki Turystów. Kaplica jest skromna, ale za to duchem bogata, bo upamiętnia tych, którzy też kiedyś, tak jak my dzisiaj, chodzili po górach, też tak jak my kochali góry i za nimi tęsknili… Ciekawe, że na tak prostym odcinku czerwonego szlaku napotkaliśmy trudności w jej odnalezieniu! Wystarczyłaby tylko mała tabliczka informacyjna ze strzałką w lewo: „Do Kaplicy” i już byłoby po kłopocie! Niepotrzebne błądzenie zabrało nam trochę cennego czasu i do tego zrobiło się coraz bardziej nerwowo, gdyż burza o nas nie zapomniała i zbliżała się w naszym kierunku prawie ekspresem. Tylko Marlena była spokojna i niczego się nie bała. Widać było, że miała w sobie prawdziwy, cenny ponad wszystko „olimpijski spokój”. Przejście z powrotem, z Okrąglicy do schroniska przez Halę Krupową już niestety w burzy, było dla mnie mocnym przeżyciem! Dzięki Marlenie udało mi się go pokonać, przyznaję, że z „duszą na ramieniu”. W schronisku, czyli pod bezpiecznym dachem było już spokojniej, choć ciasnota w głównej sali była wręcz niemiłosierna. Mimo tego, kawa i szarlotka smakowały w tej ciasnocie turystycznej wyśmienicie! Dziękuję Fundatorowi Andrzejowi. Po zasłużonym odpoczynku i po burzy, jeszcze w lekkim deszczu, ruszyliśmy wszyscy na szlak koloru niebieskiego, który poprowadził nas z Hali Krupowej na Przełęcz Kucałową i do Skawicy. Ubrani w peleryny, a niektórzy pod parasolami, szliśmy błotnistym i kamienistym szlakiem ostro w dół. Zejście w dół też nie było łatwe, gdyż woda na szlaku płynęła sobie niczym górski potok, a ruchome, liczne kamienie utrudniały zejście. Trzeba było iść bardzo ostrożnie. Na szczęście wszyscy zeszli z tej góry cało i zdrowo, bo nikomu z nas nic groźnego się nie przydarzyło. Autobus cierpliwie czekał na nas na dole przy dawnej szkole, a gdy ruszył z miejsca to najpierw podjechał pod górę , dokąd się tylko dało i pozbierał końcową, wolniej idącą asfaltem resztę naszych uczestników wycieczki. 3 maja 2014 r. (sobota) Drugi, turystyczny dzień w Zawoi Mosorne zaczęliśmy wcześnie. Raniutko, część grupy zebrała się punktualnie o godzinie 6:45 i pojechała autobusem (ok. 3 km) do Zawoi Centrum na mszę św. do miejscowego kościoła p.w. św. Klemensa, wszak był to dzień 3 maja, taki polski, radosny przecież! Potem, czyli o godzinie 8 było śniadanie, a po śniadaniu problem… co robimy? Pogoda zepsuła się na dobre! Mgła całkowicie okryła górski świat, do tego mżawka, zimno i… bardzo zimno! W ogóle tak nie miało być! Wśród nas powstało lekkie zamieszanie, bowiem wariantów spędzenia dzisiejszego dnia było prawie tyle, ilu nas… W końcu po naradzie sztabu organizacyjnego wyszło na to, że kto chce, ten pojedzie autobusem na Słowację, wcześniej zwiedzając Orawski Park Etnograficzny w Zubrzycy Górnej, a potem, już na Słowacji słynny Oravski Podzamok. Kto natomiast chciałby pochodzić po górach, ten miał okazję, i to bardzo fajną, przejść szlakiem niebieskim od Przełęczy Krowiarki do Markowych Szczawin, a potem zejść zielonym szlakiem do Markowej. W tej drugiej grupie, liczącej 16 osób znalazłam się i ja, bo od początku marzyłam właśnie o tej trasie. Dawno nie wędrowałam tym szlakiem, dlatego chciałam go dzisiaj po prostu przejść i sprawdzić, czy coś się tu zmieniło? No, a przede wszystkim kusiło mnie nowe schronisko, którego jeszcze nie miałam okazji zobaczyć. Ciągnęło mnie więc na tę trasę jak wilka do lasu, albo inaczej, jak turystę do Babiogórskiego Parku Narodowego! Nie, nie, nie myślcie sobie, że to był nudny szlak! Było akurat odwrotnie. Turystycznym krokiem szliśmy gromadą obserwując i fotografując majowe bogactwo: kwiaty, mchy wielu odmian, no i drzewa… różne, niestety często chore i połamane. Ten widok przestał nas już zaskakiwać, bo takich lasów w Beskidach (i nie tylko) mamy wiele. Pamiętam jednak, że rósł tu kiedyś zdrowy, gęsty las, a teraz…? Szkoda gadać, a raczej pisać! Na początku tejże trasy było zejście do pobliskiego Mokrego Stawku, który z powodu mgły nie był dzisiaj szmaragdowy, a taki właśnie powinien być, bo tak zapamiętałam go z dawnych czasów, gdy niebo było błękitne, a słońce zaglądało do niego jak do lustra. Stawek był teraz jakiś mglisty, blady, bez wyraźnych kolorów. Na tym szlaku usłyszeliśmy też ciekawostkę przyrodniczą o tym, że chrobotek reniferowy to taka roślina, która lubi rosnąć sobie tylko w czystym środowisku. Czy ktoś może zobaczył ją dzisiaj przy szlaku…? Po około 6 kilometrach przyjemnego marszu Górnym Płajem, doszliśmy do miejsca, które wskazywałoby na to, że tu już jest schronisko, nowe schronisko, ponoć duże i piękne… Niestety, schronisko było zakryte tak gęstą mgłą i mżawką, że było całkowicie niewidoczne. Nasze wspaniałe zdjęcia, zrobione na jego mglistym tle będą mimo wszystko cenną pamiątką na zawsze! Nikt, tylko my będziemy wiedzieć i pamiętać, że na tych babiogórskich zdjęciach za naszymi plecami jest nowe schronisko PTTK na Markowych Szczawinach. Po uroczystej sesji zdjęciowej wreszcie trafiliśmy do głównych drzwi i znaleźliśmy się w dużej sali z bufetem i jadalnią. Tu nastrój był „schroniskowy”, jak to zazwyczaj w górach w takich miejscach bywa. Z braku miejsca udało mi się usiąść przy stoliku z parą młodych turystów. Po krótkiej rozmowie dowiedziałam się, że ci młodzi turyści wybierają się na Babią Górę… Ta informacja tak błyskawicznie zadziałała w mojej głowie, że równie szybko pomyślałam sobie: przecież my też możemy tam pójść, czasowo wyrobimy się, a autobus nas dzisiaj prawie nie interesuje. Siły i kondycję mamy, więc co robić? Jasne, że… tylko iść! Ktoś zdążył mi powiedzieć, żebym przejrzała na oczy, bo i tak nic przecież nie widać … Ale ja pomyślałam swoje! Turysta, który nie boi się pogody i wie, że mieści się w granicach bezpieczeństwa, nie patrzy na to, że nic nie widać. Rzuciłam więc dalej głośno myśl wśród naszych, żeby pójść przez Przełęcz Bronę na szczyt Babiej Góry. Najwyżej można by ten plan po drodze jeszcze lekko skorygować. Chętnych do pójścia w górę nie było zbyt wielu, tylko Marlena i Marysia od razu błyskawicznie „zaskoczyły” i wyraziły zdecydowaną chęć: tak, chcemy tam pójść, tylko czy ja tak naprawdę tam chcę iść? To pytanie zadała mi Marlena może ze trzy razy. Odpowiedź z mojej strony była jasna: tak, chcę iść, choć wiem, że i tak nic tam nie zobaczymy! Ale, co się nie robi dla samej Babiej! Wprawdzie mieszkając w Bielsku-Białej mam niejedną okazję podziwiać Babią Górę z lotniska w Bielsku-Białej Aleksandrowicach, albo ze Szyndzielni, Klimczoka czy też z Magurki, jednak to nie jest to samo co postawić nogę na jej szczycie! A więc… idziemy, jedni w dół do Markowej, a nasza trójka, czyli Marlena, Marysia i Celina (pisząca te wspomnienia) na Babią Górę. Wejście trwające tylko 1,5 godziny po dobrze ułożonej, chociaż mokrej ścieżce turystycznej nie było trudne. Mżawka coraz gęściejsza zawiewana bocznym wiatrem, przemoczyła nasze ubrania, ale to wcale nam nie przeszkadzało. Nie było przecież aż tak zimno, a idąc pod górę i tak naturalnie grzałyśmy się od środka we własnym zakresie. Była godzina 14:20, gdy stanęłyśmy na szczycie Królowej Beskidów, na Babiej Górze (1725 m n.p.m). Uściskałyśmy się z radości. A jednak! 3 maja 2014 roku, zupełnie nie planując, tak spontanicznie znalazłyśmy się w miejscu, z którego widoki na Tatry, Wielką i Małą Fatrę i w ogóle cały górski świat mogły by być fantastyczne i niezapomniane. Ale niestety nie dzisiaj, bo przy takiej mgle i zerowej widoczności można było tylko sobie to wszystko wyobrazić i pomarzyć, że jeśli nie dzisiaj, to może następnym razem? Mimo tego, byłyśmy szczęśliwe! Kilka łyków gorącej herbaty od Marleny były tu, na szczycie Babiej, wspaniałym, górskim toastem! Jeszcze długo, długo, długo w myślach tłumaczyłam sobie, że to jest prawda, tak, prawda, że naprawdę jesteśmy na Babiej Górze. Dodam też, że w tych warunkach szło dzisiaj naszym szlakiem bardzo dużo turystów, tak samo mokrych i tak samo – myślę - szczęśliwych jak my. Nie byłyśmy więc same. Mimo nienajlepszej pogody nie uciekałyśmy szybko ze szczytu Babiej Góry, zwanej też Diablakiem. Duży, kamienny mur uchronił nas od zimnego wiatru, a temperatura otoczenia mogła tam być w granicach + 2 stopnie Celsjusza. Trochę mało! Całe szczęście, że nie mniej, bo po zeszklonych od mrozu kamieniach nie można by było w ogóle ani tam wejść, ani tym bardziej stamtąd zejść. Hej, dziewczyny! Podejdźmy jeszcze kawałek na żółty szlak, bo tam, niedaleko od szczytu Babiej Góry, w kamieniach jest kapliczka Matki Boskiej Babiogórskiej! Poszłyśmy. Dzięki, że dotarłyśmy i w to niezwykłe, urokliwe miejsce…! Tak więc powróciły w mojej głowie wspomnienia, kiedy byłam przed laty w tym samym miejscu z Januszem. MB Babiogórska była wtedy otulona śniegiem i miała niebieską sukienkę… Potem było już tylko zejście w dół, pełne koncentracji, bo wiedziałyśmy, że prawdziwa radość będzie dopiero na samym dole, jak u himalaistów. Gdyby to nie była Babia Góra, nie poszłybyśmy dzisiaj w taaakich warunkach na jej szczyt! Skąd my to znamy? Po zejściu ze szczytu tą samą trasą, znów znalazłyśmy się przy niewidocznym z powodu mgły i mżawki schronisku, ale do niego już nie wchodziłyśmy, bo… „czas do domu czas” nas trochę ponaglał. Zejście zielonym szlakiem do Markowej nie było trudne, a błoto i mokry szlak wśród zielonych buków to też przecież urok górskiej, majowej wędrówki. Na dole, w Markowej miałyśmy świetną okazję złapać bus, który lada moment miał nadjechać, ale… nie nadjechał, a nas w trójkę zabrali samochodem inni młodzi turyści, którzy specjalnie dowieźli nas do drogi w kierunku naszego domu w Zawoi Mosorne. Hej Młodzi Turyści! Dziękujemy Wam jeszcze raz! Pozostało nam tylko 1,5 km radosnego spaceru asfaltem pod górę w mokrych butach i przed godziną 18.tą byłyśmy już na miejscu w sympatycznej i ciepłej „Jodełce”. Większa część grupy, czyli ta, która była na Słowacji dojechała po nas godzinę później. Jutro zaświeci nam wszystkim słońce, a tak będzie na pewno, bo pogoda lubi nas w te majowe dni właśnie tak „rozpieszczać”, jak to zrobiła na przykład dzisiaj! Niewiele wolnego czasu mieliśmy podczas 41 „Rocznicówki”. Nie zmarnowaliśmy go jednak spacerując rano lub pod wieczór po pięknej okolicy, otoczonej świeżą zielenią, kwitnącymi ogródkami i pięknymi górami. Odwiedziliśmy jeden z większych wodospadów w Beskidach: Wodospad na Mosornym Potoku (ok. 8 m wysokości). W dniu odjazdu, rano przed śniadaniem, we mgle i mżawce, po wczorajszej niepogodzie, wodospad był bajecznie piękny, a dojście do niego pachnące czosnkiem niedźwiedzim, strome w górę i w dół, po błocie i wodzie, było raczej dla odważnych. Odwiedziliśmy też kapliczkę, wybudowaną ponad sto lat temu z drzewa modrzewiowego przez miejscowego gospodarza i cieślę, Wojciecha Trybałę. „Jak wy tu pięknie mieszkacie” – te słowa powiedział parafianom ks. Kardynał Karol Wojtyła po uroczystej mszy świętej odprawionej w tym miejscu na rok przed wyborem na papieża. Tak! To prawda, pięknie jest w Zawoi. Myślę, że wszyscy uczestnicy tegorocznego, majowego wyjazdu to potwierdzą. Bielsko-Biała, dnia 12 maja 2014 r. Napisała: Celina Skowron |