ďťż
cranberies
Nareszcie się rozjaśniło. Pogoda była cudowna na jakieś skoki albo coś. Popełzałam do siodlarni i wzięłam cieńszy różowy czaprak z konikiem (stary Insida), ochraniacze zielone, ogłowie czerwone bez skośnika, który wypięłam i zagarnęłam jeszcze czerwone nauszniki, które skądś dostałam.. albo kupiłam? Klacza galopowała z Melanią na pastwisku, reszta domowników spała, Joanne gdzieś pojechała. Na horyzoncie na szczęście pojawił się Łukasz. Melania zawyła na jego widok, mnie nigdy nie witała.
-Pomóc ci coś? -Mhm... za chwilę idę z klaczą na trening skokowy, przyda mi się pomoc. -Okej, ustawię jakis tor na maneżu. Uśmiechnęłam się i wzięłam na uwiąz srokatą, po czym przywiązałam do płotu na czas czyszczenia. Miała zajęcie - skubanie Melanii - więc się tak nie wierciła. Spokojnie przeszłyśmy przez wszystkie zabiegi pielęgnacyjne. Do siodłania pogoniłam krowę, żeby się nie zaczepiała. Kantar zostawiłam położony na ziemi, niech sobie leży jak mu się podoba. Poszłam z klaczą na maneż. Jak zobaczyłam to cudo co nam ustawił Łukasz chwyciłam się za głowę. Widniał przed nami szereg z okserem na końcu, drągi na galop ustawione oraz cavaletti na kłus pochylone naprzemiennie, ale chyba nie skorzystamy. Był również skok wyskok. Dodatkowo krzyżak i stacjonata, standardowo. Z pomocą chłopaka wsiadłam i sprawdziłam sobie strzemiona. Klacz machała uszami, nie podobały jej się nauszniki zdecydowanie. Starałam się zwrócić jej uwagę, że nie nauszniki są tu najważniejsze, docisnęłam łydek by poszła żwawiej do przodu. Wykonała polecenie, ale nadal się zajmowała machaniem głową i otrzepywaniem się. Spróbowałam sprowokować jazdę w niskim ustawieniu. Nieśmiało nam się udało. Wjechałam na woltę. Eska już nastawiła uszy czujna i gotowa na polecenia. Zadowolona z takiego biegu rzeczy zmieniłam kierunek. Po paru minutach dałam jej sygnały do kłusa. I się wszystko posypało. Poleciała do przodu szybciutkim kłusem jak rakieta. Pulsacyjne działanie wodzami ja trochę uspokoiło, mówiłam do niej spokojnym tonem i po minucie, dwóch jechałyśmy w rytmie. Ponownie poprosiłam ją o skupienie, zadziałało. Nakręciłam dużą woltę przez połowę placu. Z tym elementem nie miała już problemów. Korzystając z obecności szeregu wjechałam między okser a stacjonatę, wykręciłam naokoło, wjechałam w tą sama przestrzeń i ostry zakręt na przestrzeń między krzyząkiem i stacjonatą. Klacz była skupiona, patrzyła cały czas na to co ma robić i była nastawiona na pomoce. Wjechałyśmy znów na ścianę. Młoda jechała ciągle się skupiając na poleceniach, a nie otrzymywała ich dużo. Zmieniłam kierunek przez półwoltę i tak sobie kłusowaliśmy co jakiśczas robiąc ładne i duże wolty. Przyszedł czas na zagalopowanie. Przyłożyłam co trzeba i ruszyliśmy spokojnym jak na nią galopem. Równe tempo, to jest ważne, nad szybkością i nagłością się poćwiczy. Nagle klacz wyrwała do przodu, przerażona ja rozwaliłam całe swoje skupienie. Łukasz pobiegł zobaczyć co tak przestraszyło srokatą, ja ją zatrzymywałam do stępa. To była Melania, która wyrwała się z pastwiska, a za nią biegł korowód koni. Chłopak pobiegl wszystko uporządkować a ja ruszyłam kłusem. Ponownie poprosiłam o skupienie się i nakierowałam na krzyżak. Tuż przed skokiem dodałam łydki, skoczyła pięknie ale trochę za daleko w przód. Moze nie być bezpiecznie na szeregach. Mimo to poklepałam ją i utrzymałam w galopie. Nakierowałam na stacjonatę 50cm. Nie pasowały jej odległości i skok był chaotyczny, a ja strzeliłam anglika. Zrobiłam woltę i w kłusie najechaliśmy. W tym chodzie jej pasowało, skróciła sobie jedynie delikatnie i skoczyła nawet się ładnie składając. Poklepałam ją z entuzjazmem i utrzymałam w galopie, znów wolta i zakręt na tą samą stacjonatę. Chciała już się zatrzymać, krzyknęłam na nią i przycisnęłam mocno łydki, w akcie desperacji skoczyła, ale nie podobało mi się jej podejście do przeszkody. Zostawiłam na chwilę tą stacjonatę i podreptałyśmy kłusem w kierunku szeregu. Były to trzy przeszkody: krzyżak 20cm, stacjonata 40cm i okser 50cm niezbyt szeroki. Łydkami skupiałam klacz, że będzie coś do roboty, skracałam jej wykrok, żeby się zmieściła. Przed krzyżakiem dałam mocny impuls. Skoczyłyśmy ładnie, foule i wyskok. Odrobinę się nie zmieściła, okser cacy, ale skok był już na ostatnią chwilę. Poklepałam ją jednak i uśmiechnięta, że dajemy radę bez zrzutek, postanowiłam, że od razu pojedziemy na skok wyskok, 2 stacjonaty 60cm. Skróciłam ją przed przeszkodą, aktywna łydka przed pierwszą częścią i po niej. Ta odległość jej pasowała, poprosiłam Łukasza, żeby odrobinę skrócił odległość w szeregu do oksera a ja zwolniłam klacz do kłusa. Poklepałam ją i do stępa na chwilę. Dałam jej trochę wodzy, powykrzywiała trochę łeb, zapomniała o nausznikach. Wszystko było już ustawione, ruszyłam klacz do kłusa i nakierowałam na nieszczęsną stacjonatę. Trochę się rozpędziła i podgalopowała, nie zabroniłam jej. Po bardzo udanym skoku dużym łukiem pojechałyśmy na szereg. Nastawiła uszy i chciała staranować jednak dawałam jej mocną łydkę i siedziałam w siodle, nie odważy się. Pierwszy element skoczony ładnie, skróciła sobie foulę galopu i z dobrą odległością skoczyła drugi człon. Zaskoczyła ją trochę druga przeszkoda, a konkretnie odległość. Zrobiła normalny krok i wybiła z zapasem do góry. Galopem pojechałyśmy całe koło. Poklepałam ją i usiadłam w siodło. Tak sobie galopowałyśmy chwilę. Poprosiłam Łukasza o podwyższenie stacjonaty do 70cm. Najechałam na nią kłusem, a w pewnym momencie delikatnie przeszłam do galopu. Inco nauczyła się już jako tako wymierzać skok i odległość więc skoczyłyśmy w dobrym momencie. Postanowiłam, że spróbujemy skoczyć metra. Łukasz ustawił ten metr. Stępem podjechałam do przeszkody, żeby srokata zobaczyła jak wygląda. Nie miała specjalnych oporów i zakłusowałam oraz zagalopowałam. Na spokojnie podjechałyśmy, nastawiła uszka. Tupnęła przed przeszkodą ale skoczyła bez zarzutów. Jesteśmy gotowi na zawody jako takie. Poklepałam ją i pogalopowałyśmy na drugą stronę. Szła w rytmie, nie leciała do przodu, uspokoiła się, ale szukała okazji, żeby poszaleć. Zwolniłam ją do kłusa w którym chwilę pojeździłyśmy i do stępa. Poluźniłam popręg i oddałam wodze. Klacz się odprężyła i szła spokojnie. To był inny koń niż miesiąc temu. Wypuściłam sobie nogi ze strzemion i pokręciłam stopami, miałam zdrętwiałe. Eska żuła wędzidło i spokojnie parła naprzód rozglądając się co jakiś czas jednak nerwowo. Kiedy uznałam, że już jej wystarczy zsiadłam i podeszłam do płotu, żeby ją rozsiodłać. Wszystko powiesiłam na płocie, klaczałce założyłam kantar, rozczyściłam i podeszłam na myjkę. Delikatnym strumykiem polałam jej kopyta. Uciekała jak wariatka, dęba nie oszczędziła. Jednak dałyśmy jakoś radę, ściągnęłam z nóg wodę, chociaż szalonej ilości nie było. Poklepałam i wypuściłam do Melanii na pastwisko, a myśmy posprzątali po treningu. |